Jestem, jestem, nigdzie nie zaginęłam, nie, te plakaty nie będą potrzebne :D
Od razu chcę Was przeprosić za to, że nie ma mnie na Waszych blogach :C Wiem, możecie czuć do mnie urazę i całą gamę innych niekoniecznie pozytywnych emocji, aaaale... ale mam już, w całkiem jasnych planach, nadrobić tooooo wszystko, co się zebrało i u Was powstało w ferie! <33 Wciąż mile widziana jest wiadomość NN w spamowniku - będę wiedziała, do kogo z pewnością muszę zajrzeć (w razie, gdybym skleroza dała o sobie znać) ;>
W każdym razie przedstawiam Wam część rozdziału, w której, muszę Was jednak ostrzec, nie odnajdziecie Severusa (:c), cierpliwości!
Dziękuję nowym Czytelnikom za komentarze!
Czekam na uwagi i Wasze zdania :*
Całuję!
Betowała Ruda <3
~ Zgubić można się bez problemu,
jednak trudniej jest się odnaleźć ~
Hermiona obudziła się w dobrym nastroju, który spowodowany
był między innymi brakiem koszmarów, których myślała, że się nie wyzbędzie,
jednak nie licząc nieprzyjemnego bólu przy kręceniu się na łóżku – który
zaczynał już coraz mniej jej doskwierać – to noc minęła jej całkowicie
spokojnie.
Przez te trzy dni spędzone u państwa Weasley zdążyła w końcu
nadrobić zaległości w rozmowach z Ginny i chłopakami, no i w końcu porządnie i
zdrowo się najeść.
Od ostatniej sytuacji w gabinecie Snape’a nie pojawiła się
tam więcej na lekcjach. Po pierwsze, nie chciała po raz kolejny rozpoczynać
nieuniknionej dyskusji, po drugie brać się za ćwiczenie oklumencji i
legilimencji, i wspominać wydarzenia związane z nimi, a po trzecie po prostu
nie miała tymczasowo ochoty przebywać z nim w jednym pomieszczeniu – wciąż
miała mu za złe, że sprowadził Dracona, pomimo że mu zabroniła, i to już na
samym początku, a do tego nie miała ani grama ochoty wysłuchiwać jego pytań.
Tak więc stwierdziła, że do czasu, gdy nie rozpocznie się rok szkolny albo
fakt, że nie uczęszcza na jego zajęcia nie zacznie się wydawać podejrzany,
będzie go i jego lochy omijać szerokim łukiem i mieć się na baczności. A tak
przynajmniej miała w planach.
Dzisiejszego dnia nie chciało jej się wstawać tak wcześnie z
łóżka, jak to zwykle robiła, ale jak na ironię losu, właśnie dzisiaj nie miała
innego wyboru.
Usłyszała, jak pani Weasley budzi Rona i Harry’ego. Później
przejdzie do bliźniaków, a na końcu wkroczy do ich pokoju poganiając je w
popłochu i nakazując założyć jakieś mniej obdarte szaty.
Dwa dni przed rokiem szkolnym.
Ulica Pokątna.
Wielki dzień kupowania wszystkich potrzebnych i
niepotrzebnych rzeczy, przez wszystkich.
Wprost nie mogła się doczekać.
Wstała z łóżka i nie przejmując się tym, że kołdra spadła w nocy
na podłogę, a prześcieradło było w całkowitym nieładzie, ruszyła na wpół śpiąca
do łazienki, by wziąć poranny prysznic, umyć głowę i ubrać się najbardziej
odpowiednio, jak mogła.
Kilka minut później, gdy wychodziła spod prysznica,
usłyszała pukanie do drzwi i głos Molly, która starała się dobudzić własną
córkę.
Założyła na początek parę czarnych pończoch z paskami, a
następnie wsunęła na siebie jedną z czarnych, jedwabnych sukienek z długimi
rękawami i gorsetem, w stylu lat 70–tych, który zawiązała z tyłu jednym
machnięciem różdżki. Suknia nie była rozkloszowana, ale lekko powiewała nawet
przy nieznacznych ruchach. Poniżej gorsetu część wierzchnia dzieliła się na dwa
fragmenty, a pod nią ujrzeć można było koronkowy fason, który dzięki czarnemu
materiałowi pod nim, nie był prześwitujący.
Hermiona lubiła tą suknię, choć jak dla niej nie było trzeba
specjalnie stroić się na wyprawę na Pokątną, tym bardziej, że w tym roku nie
miała tak dużo rzeczy do zakupienia. Postanowiła jednak nie robić zawodu pani
Weasley i nie psuć jej dnia.
Nałożyła lekko róż na policzki, kilka razy pociągnęła tuszem
po rzęsach i rozsmarowała niewielką ilość szminki na ustach, by nie odznaczała
się zanadto na pierwszy rzut oka.
Wyszła z łazienki i zobaczyła Ginny buszującą w szafie.
Wyjrzała przez okno i powód, dla którego mogła się cieszyć
był taki, że na niebie nie było ani jednej chmurki i zapowiadał się piękny
dzień.
Wyjęła z walizki jedynie czarną, długą pelerynę z kapturem,
której odcień przechodził lekko w brunatny i zawiązała lekko pod szyją.
Gin zdawała się jej nie zauważać, gdy w pośpiechu szukała
pasujących ubrań i potykając się o wszystko, co możliwe, przedzierała się do
łazienki.
Hermiona uśmiechnęła się lekko na ten widok i po tym, jak
magicznie zaścieliła łóżko ruszyła na dół, do kuchni.
Schodząc po schodach nietrudno jej było nie dostrzec
krzątającej się po pomieszczeniu pani Weasley, która próbowała robić kilka
rzeczy na raz.
Dziewczyna zajęła miejsce przy stole uśmiechając się
grzecznie do pana Weasley’a, który czytał gazetę i popijał poranną kawę.
Spojrzała niepostrzeżenie na zegarek. 10:28. Oznaczało to,
że za kilka minut pani domu zwoła wszystkich na śniadanie, a następnie wyruszą
na podbój sklepów.
Z rokiem na rok Molly Weasley coraz wcześniej urządzała
wycieczki na Pokątną, jakby przychodząc później mieli jedynie zastać
opustoszałe sklepy. Hermiona całkowicie tego nie rozumiała, ale wolała w tej
kwestii nie wyrażać własnego zdania, no a także nie powinna, z racji tego, że
tak naprawdę za darmo mieszkała i żywiła się u rodziny swojej przyjaciółki. Ich
zwyczaje i postanowienia nie powinny jej bardziej przeszkadzać.
Gdy pani Weasley się odwróciła, trzymała już w ręku
filiżankę z kawą, którą przed nią postawiła. Hermiona podziękowała i wysączyła
łyk.
– Wyglądasz przecudnie, Hermiono! – entuzjazmowała się. –
Mogę chyba stwierdzić, że nikt cię nie pozna, wszyscy będą się zastanawiać kim
jesteś. – Uśmiechnęła się konspiracyjnie do niej, jakby już od dawna coś
planowały.
Popatrzyła na nią lekko podejrzliwie, ale jedynie podziękowała
kolejny raz i przeprosiła na chwilę.
Co prawda mogli ją co poniektórzy nie rozpoznać, jednak by
zwiększyć takie prawdopodobieństwo udała się przed najbliższe lustro znajdujące
się na dole i przetransmutowała kilka rzeczy, a następnie za ich pomocą zrobiła
kok na głowie, a kilka pasemek włosów wolno wypuściła. Teraz mogła przynajmniej
mieć lekką zabawę podczas chodzenia po sklepach.
Po czterdziestu minutach, podczas których wszyscy zdążyli
spożyć śniadanie, a bliźniacy dwa razy zmienić strój, byli w końcu gotowi, by
przefiukać na ulicę Pokątną i rozpocząć zwiedzanie sklepów.
Chłopcy, a także Ginny, zgodnie na jej widok zachłysnęli
się, na co jedynie uśmiechnęła się pod nosem i mrugnęła do przyjaciółki.
Oznaczało to, że praca nad wyglądem niekoniecznie poszła na marne.
Umówiła się z panią Weasley, że najpierw odwiedzi kilka
innych sklepów, a po godzinie wspólnie spotkają się przed sklepem Madame Malkin
i pomoże ona w wyborze szaty dla Gin i Rona.
Sięgnęła po garstkę proszku Fiuu i nie czekając dłużej weszła
do kominka, i z uśmiechem na ustach rzuciła proszek w ogień.
Lubiła ten środek transportu, a przynajmniej wydawał jej się
taki inny niż teleportacja, po której nie zawsze czuła się dobrze. A do tego,
tutaj przynajmniej nie mogła się rozszczepić. Fakt, może i niedobrze zrobiłoby
się jej, gdyby w czasie drogi otworzyła oczy i widziała wszystkie te kominki,
które mijała z zawrotną prędkością, a także mogłaby wylądować na bliżej
nieznanej ulicy, jeśli źle wypowiedziałaby adres, jednak nie były to aż tak poważne
efekty.
Nim zaczęła ponownie rozwodzić się nad rankingiem „najlepszy
środek transportu dla czarodzieja” zdążyła dolecieć do celu i szybko usunęła
się z zajmowanego miejsca, by przypadkiem ktoś na nią nie trafił.
Obejrzała się dookoła i dostrzegła jedynie małe grupki
rodzin, które kierowały się do przeróżnych sklepów. Najprawdopodobniej nikomu z
młodzieży nie chciało się wstawać o poranku, mając przed oczami wizję
rozpoczęcia roku szkolnego i pobudek o zbyt wczesnej porze.
Strzepnęła z peleryny pozostałości po kurzu i
magicznego proszku i powolnie ruszyła wzdłuż szeregu sklepów, nie spiesząc się
w żadnym konkretnym celu.
Dzisiejszego dnia nie potrzebowała niczego kupować, jednak
po kilku minutach postanowiła udać się do banku Gringotta, by wypłacić ze
swojego konta trochę oszczędności. Ostatnimi czasy wydała trochę więcej
pieniędzy, z wyprzedzeniem i w spokoju zakupując kilka sukienek i nowy płaszcz,
którego wymiana była już niezbędna. Szata szkolna, pomimo iż trochę przykrótka,
nie była priorytetem w jej zakupach, bowiem był to jej ostatni rok nauki w
Hogwarcie, więc postanowiła, że zdoła jeszcze go wychodzić w lekko zdartej
szacie. Jedynymi rzeczami, które mogłyby być jej potrzebne, jeśli już uparłaby
się na zakupy, to były koszule w czerwonym i białym kolorze, a do tego dłuższy
krawat w barwach Gryffindoru.
W każdym razie obawiała się, że i tak będzie musiała je
zakupić, z samego względu na to, że pani Weasley popatrzy się na nią
podejrzliwie, jeśli nie przyniesie do Nory chociażby jednej siatki, z któregoś
ze sklepów i prawdopodobnie jeszcze stwierdzi, iż to przez problemy finansowe i
ponownie zabierze ją na ulicę Pokątną, by kupić jej wszelkie niepotrzebne
rzeczy.
Jej zachowanie w takich sytuacjach było nieraz aż zbyt
trywialne.
Weszła do banku, a w środku, pomimo kilku osób znajdujących
się w pomieszczeniu, ogarnęła ją przenikliwa cisza, którą raz za razem
przecinało jedynie uderzenie pieczątką o dokument.
Podeszła cicho do podwyższenia, za którym znajdował się
goblin i poczekała aż skończy zapisywać coś na karcie.
– Słucham – zaskrzeczał nieprzyjemnie.
– Chciałabym wypłacić pieniądze ze skrytki numer czterysta
sześćdziesiąt trzy – odparła.
– Nazwisko? – Popatrzył za nią zza okularów.
– Hermiona Jane Granger.
Wziął jakieś dokumenty w ręce i zaczął je przeglądać,
powolnie kiwając głową.
Bez słowa wskazał ręką na goblina znajdującego się po jego
lewej stronie, stojącego pod drzwiami.
– Za mną – nakazał on i ruszył przez drzwi.
Posłusznie się za nim skierowała, a następnie weszła do
wagonika, który wskazał ręką.
Nie przepadała za odwiedzaniem banku. Co prawda Hagrid raz
za razem mówił, że po Hogwarcie jest to najbezpieczniejsze miejsce, ale już
zdążyła przekonać się, że w rzeczy samej tak nie jest, a do tego skrzaty nie
budziły u niej pokładów empatii, a tym bardziej jakiegokolwiek zaufania. Może i
ich bezwzględność była dobre dla oszczędności klientów, ale zaciekłość i własne
pojęcie własności niekoniecznie zajmowały czołowe miejsce na liście ich zalet.
Podróż nie trwała długo, bowiem jej skrytka znajdowała się
znacznie wyżej niż Harry’ego, czy całego rodu Weasley, jednak trudno się było
dziwić, skoro ona była pierwszą osobą w swojej rodzinie, która jej potrzebowała
i w ogóle wiedziała, co to takiego jest.
Szybko wygramoliła się z niezbyt komfortowego wagonika i
stanęła przed kamienną ścianą, w oczekiwaniu na goblina, który wkładał klucz do
otworu.
Kiedy mały stwór przekręcił kluczyk, a jej oczom ukazała się
niedużych rozmiarów skrytka, nie było dla niej niczym niespodziewanym ujrzeć w
niej jedynie kilka równo poukładanych w stosy monet, z których wzięła garść
galeonów, i nawet nie patrząc, schowała je do mało widocznej kieszeni w szacie
i skierowała swojej kroki prosto do wagonika.
Nie potrzebowała na dokonanie tego czynu niewyobrażalnej
ilości czasu. Nie tak, jak inni. Dla niej były to tylko nic nieznaczące monety,
o które w dzisiejszych czasach ludzie potrafili walczyć ze sobą, a nawet byli
skłonni zabić.
„Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”, to było główną
jednak przyczyną ich śmierci. Skąpstwo, egoizm, despotyzm, samouwielbienie,
pogarda w stosunku do innych i masa innych cech, które prowadziły do tego, że
człowiek stawał się jedynie i w pełni materialistą, a do tego tak wielkim, że
potrafił przetracić wszystko, co miał i mógłby mieć, nad pieniądze, które na
samym końcu i tak nie dałyby mu tego wszystkiego, czego oczekiwał. Takie było
życie… choć niektórzy już narodzili się z brakiem akceptacji tych słów i przez
cały swój żywot nie potrafili zmienić swojego poglądu na sytuacje.
Goblin przekręcił kilka razy klucz w zamku i z wciąż tą samą
lekko skwaszoną, a trochę obojętną miną zajął swoje miejsce w wagoniku i
pociągnął za dźwignię, po czym ruszyli.
Hermiona załatwiła ostatnie formalności w banku i wróciła na
plac, po którym zaczęło przetaczać się coraz więcej ludzi.
Spojrzała na zegar ponad nią. Wizyta zabrała jej jedynie
dziesięć minut, co było nie dość, że dobrym wynikiem, to do tego pozostawiało
jej worek czterdziestu wolnych minut, które nie były jej koniecznie potrzebne.
Rozpoczęła swój marsz przez pawilon sklepów, jedynie
wypatrując te, w których pozostawienie swoich monet okazałoby się dla niej
korzystne.
Kilka minut później, po obejrzeniu niezliczonej ilości
wystaw ze sprzętem sportowym i innymi akcesoriami, doliczając do tego małżeńską
kłótnię przy fontannie, podczas gdy trójka ich dzieci biegała wokół nich
krzycząc i wymachując różdżkami, a następnie bijąc się nimi, jak gdyby były
patykami udającymi za miecze, dotarła do jednego z tych sklepów, w których nie
miało się pewności co do tworzywa, z jakiego ubrania zostały wykonane, ani czy
nie nosił ich jakiś nieboszczyk.
Przekroczyła próg, a jej wejście obwieścił mały dzwoneczek
umieszczony nad drzwiami. Doprawdy, jak mugolsko… Przez chwilę poczułam się jak
w domu, pomyślała z lekką kpiną i ruszyła ku wieszakom.
Lubiła ten sklep. Mimo jego dziwactw i rzeczy, które jedynie
tutaj można było znaleźć… a może i właśnie dlatego.
Tutaj, w tych rzeczach, przenikających niezidentyfikowanymi
zapachami, tkwił sekret. Coś, co robiło za pewnego rodzaju podstawę w jej
poruszaniu się po ulicach.
Przejrzała kilka koszul i wybrała trzy z nich do
przymierzenia.
Nie czekała na obsługę. Pewnie nim by się kogokolwiek
doczekała, zdążyłaby umrzeć z głodu z wieszakiem w ręku. A jeżeli miałaby
obstawiać, gdzie teraz znajdowała się niska, pulchna i wygadana właścicielka
sklepu, zamiast stać na kasie, to powiedziałaby, że zapewne siedzi za jednym z
przejść, w niewielkim pomieszczeniu przenikniętym tytoniem, z resztą
towarzystwa, którego w tym momencie ogrywa z kasy w pokera.
Hermiona ruszyła do przebieralni i włożyła na siebie białą
koszulę, ruchem ręki zapinając guziki.
Pomimo sukienki pod spodem, której nie chciało jej się w tym
momencie i w tych warunkach (nie oszukujmy się, nie wiadomo było, co tu chodzi
po podłodze) zdejmować, to prezentowała się bez większych zarzutów.
Przyłożyła kołnierzyk do nosa i wzięła głęboki wdech chcąc
poczuć każdy z możliwych zapachów, jaki się na niej zachował.
Słodki zapach cukierków, gryzący i ostry amoniaku, lekki
siarki i ostatni, który na myśli przywodził jej jedynie watę cukrową.
Na tą bluzkę mogła się zgodzić.
Powąchała drugą, tego samego koloru, jednak zapach był taki
sam, tyle że mniej intensywny.
Odrzuciła ją na koniec ławeczki, znajdującej się z boku.
Zdjęła z siebie koszulę i włożyła czerwoną.
Była tego samego kroju, co poprzednia, co świadczyło o tej
samej marce, a może i nawet o tym samym posiadaczu.
Przyłożyła lekko kołnierz do swojego nosa, jednak poczuła
całkowicie inny zapach. Nieboszczyk. Oj tak, tego akurat mogła być pewna.
Mogła być pewna, że nikt nie został w niej pochowany, jednak
nie było wykluczone, że właśnie w niej nie umarł.
Poza tym mogła wyczuć zapach kilku rodzajów ziół i herbaty o
intensywnym zapachu mięty.
Mogła się niejednokrotnie przydać.
Wzięła oba wieszaki i ruszyła do kasy, zostawiając koszulę,
której nie chciała w szatni, wiedząc jednak, że po chwili wyleci ona za nią i
sama powróci na swoje miejsce.
Stanęła przed ladą, za którą nikt nie stał, jednak nie
przejęła się tym faktem. Wiedziała, że teraz jest baczniej obserwowana, niż
jakby ktoś naprawdę stał przed nią, i nie miał w tym do czynienia fakt, że
wyczuwała obecność pośredniej formy życia, która stała przy wejściu, a jego uwaga
była skupiona nie dość, że na niej, to także na tym, co działo się za drzwiami.
Wyciągnęła z kieszeni równą należność i wzięła torbę z lady,
do której schowała zakupy.
Kasa otworzyła się z lekkim skrzypnięciem, ale bez
pośpiechu, a po chwili monety uniosły się w powietrze i wpadły do odpowiednich
przegródek.
Lekkim krokiem skierowała się ku wyjściu, a przy drzwiach
skinęła lekko do niewidzialnej postaci, która aktualnie robiła za ochroniarza.
W tym sklepie nie można było powiedzieć, że cokolwiek jest normalne,
jednak zależało to też od punktu spojrzenia.
Tak, trochę dziwne, prawda? Ale czego się oczekuje od świata
pełnego magii i czarodziejów?
I, pomimo że pierwszy raz, gdy Hermiona przekroczyła próg
sklepu nie różnił się znacząco od tego, co przed chwilą ujrzała, to jednak
zmienił się diametralnie, gdy weszła do niego wraz z Weasley’ami. I to nie było
nawet lekkie wyolbrzymienie.
Wystrój, zapach, atmosfera, ludzie. To wszystko zmieniało
się w zależności od tego, co w głębi ducha wiedzieliśmy, i co potrafiliśmy.
Normalni ludzie widzieli jedynie ubrania, ładnie powieszone
na wieszakach, które nie wydawały z siebie żadnej woni, a za ladą stała w
oczekiwaniu pulchna kobieta z uśmiechem na ustach, czekająca, aż ktoś zapyta ją
o drogę do przymierzalni czy toalety.
Arystokraci widzieli drogie marki, wysokie ceny i kobietę,
która zdawała się być czystokrwista.
Jednak to wilkołaki – choć wciąż nie miała pojęcia, czy
wzgląd na pokolenie, z którego się wywodziły i to co potrafiły, też miały na to
wpływ, aczkolwiek tego nie wykluczała – znajdowały się najbliżej prawdy, jaka
się przed nimi odgrywała.
Szczerze, mogli się jedynie domyślać tego, co działo się
przed ich nosami, jednak nie dało się ukryć tego, że nie był to zwykły sklep, w
którym sprzedawano jedynie ubrania.
Można było powiedzieć, że właścicielka sprzedawała w nim to,
czego kupujący tak naprawdę chcieli.
Nie był to oczywiście jedyny powód, dla którego lubiła to
miejsce.
Ona lubiła przekraczać próg. Wchodzić jakby pierwszy raz do
tego samego pomieszczenia. Być atakowaną przez intensywność zapachów.
One właściwie wszystko koronowały.
One były tym, co ci pomagało. Co cię chroniło.
Zapach nieboszczyka był jednym z najbardziej przydatnych,
jednak nie mógł być nazbyt intensywny.
Oczywiście stan życia można było sprawdzić za pomocą
zbadania tętna, przepuszczenia przez ciało sondy, jednak nie o to w tym
wszystkim chodziło.
To nie było przydatne w normalnym życiu, gdzie nikt nie
odróżni zapachu siarki od amoniaku, tu chodziło o świat wilkołaków, o ludzi z
nadwrażliwym zapachem, o tych, którzy potrafili wyczuć innych będąc kilometr
dalej.
Koszulka z zapachem śmierci w czasie walki była jedną z
najpotężniejszych broni.
W takim czasie liczył się czas na to, by zebrać więcej siły
i móc ponownie, ostatecznie zaatakować.
Wilkołaki z reguły nie przeistaczały się w istoty ludzkie,
by przeprowadzić sondę i sprawdzić, czy ofiara na pewno nie żyje. O tym miał
świadczyć zapach. I ona właśnie go kupiła.
Jak zawsze dobrze kochana :D Tylko moja nieogarniętość czytała trzy razy bo nie ogarniała xD pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńJa też trochę nie ogarniałam ale nie było błędów a do tego cały rozdział to opisy .... szacunek.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
Jane
Rozdział fajny , czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńFajnie opisujesz jej odczucia względem sklepu itd. ^_^
OdpowiedzUsuńbardzo zależy i na twojej opinii ( Gdyż świetnie piszesz ) i było by miło gdybyś czasem wpadła ( mile widziane komentarze ):
SS-HG http://amor-vincat.blogspot.com/
DM-HG http://de-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/
Z góry dziękuje
Alex Awery
Kurde, nie wim co napisac?
OdpowiedzUsuńFajne opisy, jak zwykle.
"Chłopcy, a także Ginny, zgodnie na jej widok zachłysnęli się" - cały czas mam nadzieję, że ktoś kiedyś w fanfiku popełni homoseksualną Ginny i to zdanie sprawia, że mam jeszcze większą nadzieję.
OdpowiedzUsuńGdzieś po drodze nazwałaś goblina skrzatem.
Niesamowity pomysł ze sklepem, nawet dobrze opisany. Czytałem ten fragment naprawdę oczarowany - oby tak dalej.
James