~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 25 cz. II

wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 25 cz. II

I oto jest!
Wybaczcie, jeśli ostatni rozdział był lekko pokręcony albo nie mogłyście nadążyć nad tym, co chciałam Wam przekazać - wciąż jeszcze nieraz za bardzo mieszam, no i czasem piszę tak, że jedynie ja jestem w stanie pojąć, o co mogło mi biegać xp
W tym rozdziale, i owszem, jest trochę Severusa, jednak jedynie szczypta... może przedsmak tego, co nadejdzie :D
Mam nadzieję, że uda mi się teraz stworzyć trochę więcej, w ten wolny czas, choć panu Wenie, to i tak zwisa i powiewa, ale trzeba trzymać kciuki, by udało mi się go przekonać do współpracy!
Postaram się jutro zabrać za reanimację mojej osobowości, jako czytelnik ;)

Naprawdę, chciałabym usłyszeć od każdego z Was osobna, opinie na temat mojego opowiadania, stylu pisania, krytykę, pochwałę... cokolwiek. Uczestniczcie w tym razem ze mną!

Betowała najlepsza Sky c;

P.S.
Załączcie: https://www.youtube.com/watch?v=MGR4U7W1dZU ♥

 .
~ Życie, to nie test, który musisz przejść.
Życie, to jedynie gra, którą i tak przegrasz. ~


Ruszyła w stronę księgarni, w której mogła przeczekać resztę czasu, wyznaczonego do ponownego spotkania z Weasley’ami.

Esy i Floresy jak zwykle nie były zatłoczone. Kilku klientów przemierzało zapełnione półki wzdłuż i wszerz, ale jak zwykle byli to jedynie starsi ludzie, których znała już z widzenia, i którzy wciąż lubili rozwijać swoją wiedzę i odkrywać nowe rzeczy.
Miała do nich wielki szacunek. Z dwójką z nich znała się już bardzo dobrze, od kiedy pierwszy raz ich spotkała i poznała ich, a także ich pracę trochę bardziej. Fascynowali ją. Jeden z nich, starszy mężczyzna, zajmował się astrologią, a nawet można było powiedzieć, że był w niej oczarowany od dwudziestego roku życia i była jego kochanką przez te wszystkie lata. Opowiadał o swoich odkryciach z takim entuzjazmem i zafascynowaniem, że nie można było odwrócić od niego wzroku. Hermiona siedziała długie godziny, jedynie wpatrując się w towarzysza i słuchając jego opowieści.
Chciała być kiedyś taka jak on. Osiągnąć tak dużo i być czymś tak bardzo oczarowanym, by móc dzielić się tym uczuciem z drugą osobą. To było coś wspaniałego.
Kiwnęła w przywitaniu głową do starszego mężczyzny siedzącego za kasą i ruszyła wpierw w stronę działu poświęconemu niebezpiecznym zwierzętom w czarodziejskim świecie.
Często odwiedzała ten zakątek. Pomimo że tyle lat minęło już od jej przemiany, to wciąż nie wiedziała dużo na temat plemion na które wilkołaki się dzieliły i umiejętności, które dzięki temu zdobywały.
Miała nadzieję, że w końcu jeden z nich wyda książkę, która potrafiłaby odpowiedzieć jej na pytania – nieustająco się mnożące.
Oczywiście najpierw próbowała podpytać na temat wilkołaków – trochę Lupina, jednak on od czasu, gdy zażywał antidotum, nie potrafił jej za dużo pomóc. Mógł powiedzieć jedynie o podstawowych rzeczach, jak hierarchia panująca w stadzie, wyczulony węch, który jego zdaniem był nieraz całkowicie nieznośny, tym bardziej w życiu codziennym, jednak nigdy nie spotkał się z innym gatunkiem ani osobnikiem spoza swojego stada i nic więcej pewnego nie był w stanie dopowiedzieć.
Hermiona powoli przeszła wzdłuż półek patrząc, czy któryś z tytułów jest jej nieznany, jednak nic takiego nie dostrzegła.
Przeszła w głąb sklepu, kierując się na dział poświęcony eliksirom i Czarnej Magii. Nie dość, że w niedługim czasie mogła spodziewać się kolejnych problemów ze Złotym Eliksirem albo kolejną wymyśloną miksturą i potrzebowała stworzyć jak najkrótszą metodę warzenia, to do tego, jakby było mało, musiała pamiętać, że Snape podał jej eliksir, by powróciła do świata żywych i z pewnością nie zawierał on jedynie odczynników Białej Magii.
Przeglądała kilka tomów, które mogłyby jej się przydać i odkładała na stolik, by później je dokładnie przeanalizować.
Nie do końca sama wiedziała, czego szuka, jednak przypuszczała, że okładka lub tytuł sam ją na tyle zaciekawi, że nie będzie w stanie przegapić tego emblematu.
I tak też się stało.
No może i nie miał wyrytego na okładce złotymi literami tytułu czy też w ogóle go nie miał, jednak oprawa książki była cudownie zielononiebieska, wpadająca w grynszpanowy kolor, zrobiona z delikatnej skóry.
To ją wystarczająco urzekło, by sięgnęła po ten egzemplarz, choć już z brakiem jasnego celu w głowie, którego jeszcze przed chwilą zdawała się mocno trzymać.
Usiadła przy stoliku i z dbałością otworzyła na pierwszej stronie.
Jak zwykle to bywało w jej życiu, nawet książka musiała się jej sprzeciwić.
Pomimo że na kartach starych stron nie brakowało liter, które mogłaby przeczytać, to problem leżał w tym, iż kompletnie nie mogła zrozumieć tego, co miały one ze sobą przynosić.
Księga była zapisana jednym ze starych pism, choć w tym momencie, nie mogła ze stuprocentową pewnością wskazać którym, choć łacinę i grekę mogła wykluczyć od razu.
Z marszu przypomniał jej się wiersz, który pewnie czekał, aż Hermiona się ocknie ze swojej niedoli i go w końcu przetłumaczy.
Hermiona westchnęła lekko i przetarła oczy. Wciąż brakowało jej czasu, podczas którego mogłaby pozałatwiać niedokończone sprawy, a nie ponownie rozpoczynać kolejne.
Dni mijały za szybko, a doba miała za mało godzin.
Odłożyła księgę na bok, biorąc do ręki drugi emblemat, który wcześniej sobie przygotowała.
Mimo nadziei, po kilku stronach przekonała się, że nie odnajdzie w tej książce tego, o co jej chodziło. Tak samo było w przypadku kolejnych dwóch.
Odłożyła je na miejsce i ponownie zaczęła rozglądać się za tomem, w którym mogłaby odnaleźć, jak powstał eliksir, którym została pożywiona.
Na jednej z wyższej półek dojrzała interesującą pozycję, która mogła być wskazówką, co do jej poszukiwań.
Nie chcąc się trudzić i przywoływać stołek z dołu biblioteki, ani czarować w miejscu pełnym starych ksiąg, co nie zawsze dobrze na nie wpływało – już zdążyła przeżyć ataki histerii, stworzone przez dramatyzujące egzemplarze, a często kończyło się to źle także na stanie technicznym stron lub okładki, więc wolała nie ryzykować – stanęła na palcach i próbowała sama wyciągnąć lekturę.
Z każdą minutą, podczas której jej praca szła na marne, Hermiona powoli zaczynała się denerwować i irytować swoim, tak niskim, wzrostem. Miała niejednokrotne wrażenie, że klienci patrzą się na nią z drwiną i mają z całej tej sytuacji niezły ubaw, co jedynie jeszcze bardziej prowokowało ją, by pokazać im, że jest w stanie wyciągnąć tę cholerną książkę bez angażowania nikogo.
Po kolejnych minutach, które bezproduktywnie spędziła na stawaniu na palcach i próbie wyciągnięciu księgi opuszkami palców, poddała się i odwróciła w stronę schodów, by przywołać stołek, ale na widok osoby stojącej przed nią zamarła w pół ruchu.
– Co pan tu robi? – zapytała z lekka zdziwiona, czując jak jej policzki przybierają czerwony kolor.
– Wiesz, Granger, to z lekka absurdalna i niewiarygodna historia. Wyobraź sobie, że uczę jako Mistrz Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i właśnie zajrzałem do księgarni, do działu, który jest przeznaczony przede wszystkim profesorom w tej dziedzinie i innym uczonym. Cóż za zbieg okoliczności, co nie? – zapytał się z ironią. Po chwili, jednak jego głos wrócił do dawnego morderczego i bezemocjonalnego brzmienia. – Raczej co ty tu robisz, Granger?
– Badania naukowe.
– Związane z Czarną Magią?
– Związane z tym, co mi pan podał ostatnim razem, profesorze.
Severus prychnął.
– Czyżby panna Znakomita–I–Wszystkowiedząca czegoś nie wiedziała? – Uśmiechnął się wrednie. – Może jakby raczyła pani przychodzić na zajęcia, na których ma obowiązek się stawiać, to by się dowiedziała.
Hermiona zaśmiała się lekko pod nosem.
– Wolne sobie. Czy mam naprawdę uwierzyć, że moja wizyta na lekcjach, na które nigdy nie wyrażałam zgody by coś zdziałała w tej sytuacji? Wątpliwe.
– Wyrażałaś na nie zgodę, Granger. Przed Dumbledore'em i całym cholernym Zakonem.
– Wyrażałam zgodę na pomoc, Snape, nie na pracę z tobą.
Jednym ruchem różdżki, bez przejęcia, które jeszcze kilka minut temu, powstrzymałoby ją przed tym czynem, wyciągnęła księgę z półki i położyła na starej księdze, której nie była w stanie tymczasowo rozszyfrować, a następnie wzięła obydwie do rąk i ruszyła w dół po schodach.
– Dziesięć punktów, Granger. – Dziewczyna przewróciła jedynie oczami. – I masz się stawić pierwszego dnia szkoły, punktualnie o dziewiętnastej w moim gabinecie, bo inaczej tego pożałujesz i ty i twoi przyjaciele od siedmiu boleści.
Hermiona nie odwróciła się na te słowa. Zapewne na żadne słowa już by się nie odwróciła. Chciała jedynie opuścić to pomieszczenie i pokazać, jak bardzo ceni jego zdanie.
Zapłaciła za książki i po chwili zniknęła w tłumie ludzi, których co chwilę coraz więcej przybywało.
Spojrzała na zegar. Z niedowierzaniem dotarło do niej, że ma dziesięć minut spóźnienia, a jeszcze musi dotrzeć do sklepu Madame Malkin, gdzie miała pomóc przy wyborze szaty dla Ginny.
Kilka minut później zmachana, wpadła jak wichura przez drzwi i akurat zastała Gin przymierzającą fioletową, bogato ozdobioną szatę, która raczej wyglądała, jakby wybierała się na pokaz mody, a nie kolejny rok nauki.
– I jak myślisz? – Dojrzała ją rudowłosa.
Hermiona upadła na poduchy przed nią.
– Wiesz, jeżeli to ma być randka, to niestety zawstydzisz chłopaka, jednak jeśli wybierasz się na bankiet, to masz moją aprobatę. – Podniosła kciuk do góry, chcąc podkreślić swoje słowa.
– Zbyt szykowna?
– Zbyt… ozdobna.
– Hmm… – Ginny obróciła się lekko i ponownie przejrzała w lustrze. – Może i masz rację…
– Ja ją z pewnością mam, Gin. – Puściła jej oczko, za co została zdzielona małą poduszeczką w brzuch.
– Ani się rusz, zaraz wracam. – Pogroziła jej palcem i wróciła do przebieralni.
Hermiona obejrzała się dookoła, ale nigdzie nie dojrzała pani Weasley ani żadnego z chłopaków.
– A gdzie przepadła twoja mama?
– A bo ja wiem – odparła zza zasłony. – Powiedziała, że musi się z kimś przywitać i od tej pory po niej ślad zaginął.
Dziewczyna wyjrzała przez wielką szybę, jednak nie ujrzała nigdzie w pobliżu pani Weasley. Za to nim zdołała ponownie odwrócić wzrok w kierunku Rudej, pochwyciła lodowate spojrzenie czarnych jak węgiel oczu, które mogło należeć do jednej osoby.
Pomimo że nie miała najmniejszej ochoty gapić się na jednego z profesorów, który potrafił doprowadzić ją do istnej furii minimalną ilością wypowiedzianych słów, to jednak nie mogła nawet mrugnąć, a co dopiero mówić o odwróceniu wzroku.
Czuła, jak powoli w końcu próbuje przedostać się do jej umysłu. Prawie że całkowicie niezauważalnie, co udało jej się dostrzec odrobinę przez domysły, a jedynie przez niewielką część uczucia jego obecności w jej myślach. Zareagowała natychmiastowo, ale starała się, by jej ruchy były jak najmniej gwałtowne i nie dały mu do wiadomości, że nie przewidziała jego zamiarów i nie była w gotowości.
Żałowała, że ona sama nie potrafiła działać tak jak on, że miała tak małe doświadczenie w legilimencji i oklumencji. Gdy atakowała, nie potrafiła zrobić tego subtelnie i delikatnie, a jedynie z całą swoją mocą, dzięki której łamała wzniesiony mur obronny. Wiedziała, że gdyby ktoś kazał jej włamać się do umysłu rozmówcy, bez wydania swoich czynów, to całkowicie poległaby na tym polu. Zdawała sobie sprawę, że był to efekt samodzielnej pracy, gdy nie miała na kim systematycznie ćwiczyć – a przynajmniej tak próbowała to sobie tłumaczyć – jednak nie mogła o to prosić znajomych, a w szczególności Harry’ego czy Rona, którzy od razu chcieliby znać przyczynę takiego działania, a Ginny, jak to Ginny, czasami potrafiła powiedzieć o dwa słowa za dużo, co w jej sytuacji niekoniecznie przedstawiało się kolorowo.
Z trudem i opóźnieniem docierały do niej fakty; takie jak na przykład to, że to ona aktualnie wpatruje się w swojego nauczyciela bez żadnej przyzwoitości, a on znajduje się w towarzystwie jakiegoś faceta, którego po raz pierwszy widziała w życiu i młodej kobiety, która szła między nimi i dosyć jednoznacznie ocierała się to o Mistrza Eliksirów, to o drugiego mężczyznę.
Doprawdy nie musiała tego oglądać.
Jak na potwierdzenie jej słów, z przymierzalni wyszła Ginny, uwalniając ją od magnetycznego spojrzenia i skupiając na sobie całą jej uwagę.
– No widzę, że coraz lepiej – skomentowała, patrząc na przyjaciółkę.
– Ma się ten gust – odpowiedziała i żartobliwie pokazała jej język, przeglądając się jeszcze raz po raz w wysokim lustrze.
– Oj, Gin. Nie ma się czego doszukiwać, to szata, nie diadem. – Parsknęła śmiechem, gdy Ruda po raz setny przybliżyła się jak najbliżej do swojego odbicia i próbowała znaleźć Merlin wie co.
– Może w to drugie też powinnam zainwestować? – Uśmiechnęła się tajemniczo i Hermiona była pewna, że nawet sam stwórca świata czarodziejów nie byłby w stanie odgadnąć, co tej dziewczynie chodzi po głowie.
– Ja nie wiem, Ginny, na kogo ty polujesz, ale mam nadzieję, że on wyjdzie z tego żywy. – Parsknęła i w ostatniej chwili ominęła lecącą w jej kierunku poduszkę, odrzucając ją następnie w rudowłosą.
– Wyjdzie, wyjdzie, o niego to się nie martw. – Puściła jej oczko.
Nim Hermiona zdążyła wyciągnąć jakąkolwiek informację od Rudej, otworzyły się drzwi od sklepu, a do środka wpadła pani Weasley, czerwona na twarzy, ciężko dysząc.
– No już, już kochane, wybrałyście coś?
– Ja leży ta? – zapytała Ginny i chwilę później toczyły już gorącą rozmowę na temat szat i kolejnego roku, który był przed młodą Weasley.
Hermiona przybliżyła do siebie pobliską poduchę i stworzyła z dwóch prowizoryczną kanapę, rozkładając się następnie na nich.
Tyle czasu pracowała nad tym, by bez rozgłosu i w jak najmniejszym gronie pomagać w Hogwarcie, tym bardziej podczas kłopotów, a teraz wszystko ostentacyjnie miało się rozwalić.
Tak, znowu się zamartwiała. A co miała robić o wpół do dwunastej, w dwa dni przed rokiem szkolnym? Dla niej większej różnicy nie było, czy przebywając w szkole miała pomagać, czy u państwa Weasley, i tak musząc wpierw przedostać się do Hogwartu, by odhaczyć zajęcia.
Nie była niewidzialna i nie widziała wszystkiego – jak jej to ostatnio wytknął Snape.
Tak czy siak musiała wszystkim dookoła tłumaczyć się, dokąd się wybiera, i co ma zamiar robić, jakby wciąż miała pięć lat i nie mogła wyjść bez pytania do toalety.
Och tak, musiała odetchnąć.
Wstała i odstawiła wszystko na swoje miejsce.
– Ginny, znasz moje zdanie, we wszystkim jest ci ładnie, tylko nie przesadź z ozdobami. – Uśmiechnęła się do niej lekko. – Idę się przewietrzyć. – Zwróciła się do pani Weasley. – Ja już kupiłam wszystkie potrzebne rzeczy – podniosła torby do góry, popierając swoje słowa – tak więc pewnie spotkamy się w Norze. – Ruszyła ku wyjścia.
– Uważaj na siebie, drogie dziecko, nigdy nie można do końca czuć się bezpiecznie w tłumie. – Obdarzyła ją ciepłym uśmiechem i powróciła do przebieralni, w której była jej córka.
Hermiona wyszła na Pokątną i odesłała swoje paczki do Nory.
Chmury powolnie nadchodziły ze wschodu, jednak na skórze wciąż można było poczuć ciepło słońca, które zdawało się ich obserwować.
Dziewczyna nie miała większej awersji do żadnej z pór roku, jednak w tym momencie wolałaby, gdyby zaczął padać deszcz, a ludzie zaczęli by uciekać do sklepów, jak małe mróweczki, które zostały niefartownie stworzone z cukru.
Wtedy zapewne o wiele lepiej by jej się myślało niż w gwarze, gdzie raz po raz ktoś trącał jej ramię czy przeciskał się obok niej.
Zarzuciła kaptur od swojej peleryny i ruszyła wzdłuż ulicy, trzymając się po zewnętrznej stronie.
Hermiona postanowiła tak szybko nie wracać do domu i najpierw pójść do kawiarni, spokojnie wypić sobie filiżankę herbaty.
„Dom”, zawsze jak wypowiadała to słowo, nawet w myślach, widziała przed oczami swój własny dom, w którym się wychowała. Miejsce, które powinno być jej ostoją, a w każdym razie, gdzieś tak kiedyś wyczytała.
Powinna była podczas tych wakacji odwiedzić swoich rodziców. Bądź co bądź, ale to oni się przez tyle lat nią zachowali, nawet jeśli wraz z tym zrzucała na nich i na siebie nieprzyjazną i krępującą atmosferę. Powinna utrzymywać z nimi kontakty i informować ich o tym, co się dzieje w czarodziejskim świecie, nawet jeśli i pobieżnie – by chronić ich życie. Przecież to nie oni byli potworami, to ona w tej opowieści odgrywała tę rolę.
Musi poważnie pomyśleć nad wysłaniem ich gdzieś… może i nad usunięciem im pamięci. Jakby nie patrzeć należała się im odrobina szczęścia i brak co poniektórych wspomnień.
Zajęła miejsce przy jednym ze stolików przy oknie i zamówiła napój.
Czasami sama do końca nie potrafiła nazwać emocje, które kłębiły się w jej duszy. Nawet na myśl o utracie rodziców, z którymi wspaniale spędzała dni, aż do momentu, gdy dostała feralny list od dyrektora. Nie czuła szalejącego przygnębienia, objawów depresji, ani nie chciało jej się płakać na samą myśl.  Po prostu wiedziała, że takie posunięcie będzie słuszne, o ile będzie mogła je wykonać – nie chciała przecież usuwać wspomnień pół dzielnicy.
Upiła łyk i spojrzała przez okno.
Tylu ludzi, tyle problemów, tyle tajemnic.
Zawsze intrygowało ją to, o czym myśli druga osoba, jakie ma przeżycia, tajemnice, odczucia. Tak, oczywiście, mogłaby dowiedzieć się tego dzięki mocy, którą posiadała, jednak ona zawsze chciała osiągnąć taki stan, żeby być w stanie określić, co danej osobie aktualnie może chodzić po głowie.
Uczymy się drugiego człowieka od chwili, gdy go spotykamy i zaczynamy z nim rozmowę, jednak za często nabieramy się na aluzję, jaką wokół nas tworzy; na niestworzone historie, wymyślone informacje na jego temat, chłoniemy to wszystko jak gąbka żądna wody. Dowody się dla nas nie liczą, a nawet można się posunąć do wniosku, że żądanie ich postawi nas w niezręcznej sytuacji, że nie zachowalibyśmy się stosownie, albo że wyszłoby na to, iż podważamy autorytet tej osoby. Jednak czemu masz tego nie zrobić? Co ci stoi na przeszkodzie? Nikt z nas tego nie wie, ale woli omijać takie pytania. Jesteśmy ufni, naiwni, często zbyt nierozsądni i ślepi, i za wiele razy próbujemy wytłumaczyć z czegoś kogoś, o kim nie mamy najmniejszego pojęcia.
To jest tak jak z mordercami. Takimi prawdziwymi z zaburzeniami psychicznymi – nie świrami. Dobry morderca musi być inteligentny i umieć wyjść z opresji. Postarajmy pozbyć się stereotypów krążących na ich temat, na temat ich stanu umysłu. Oczywiście zazwyczaj nie staje się mordercą od tak po prostu, a sam problem własnej udręki jest zakorzeniony gdzieś głęboko, jednak w tym momencie chodzi o całą ich osobowość, a nie psychologię. Ich twarze, sposób poruszania się, mimika, zwykle jest taki sam, jak zwykłych ludzi, często brak żadnych odstęp od normy, tak jak nie rzadko się zdarza, że tacy ludzie prowadzą podwójne życie i są na przykład czyimiś małżonkami.
Przechodząc do sedna, my, zwykli obywatele, za bardzo okazujemy swoje słabe cechy, które zdajemy się ostatnimi czasami coraz bardziej przywłaszczać i do nich przywiązywać. Okazujemy wszędzie dookoła sympatię i niesiemy pomoc, ale tak naprawdę nie mamy pojęcia, do kogo z nią się udajemy.
Rozmowy, listy, w świecie mugoli, nowoczesna technologia, wszystko jest coraz bardziej niebezpieczne, a to jedynie namiastka tego, co będzie w przyszłości.
Pisząc z kimś, nie mamy pojęcia, kim tak naprawdę jest ta osoba.
Pierwszy krok: nieustanne pytania.
Od tego zwykle się zaczyna. Na początku nie jest to nic poważnego, jednak z czasem nadawca zadaje coraz to więcej i więcej pytań, nieraz na tematy, o których nie myślałeś, by od razu mówić.
Mordercy lubią poznawać swoje ofiary – zwykle łapią je, gdy są zgodne z ich schematami, wedle których się kierują.
Osoba, która jest uważna, przy pytaniach o swoją rodzinę, zamieszkanie, przeżyciach, będzie stawiała ostrożnie kroki, jeśli trzeba naginała prawdę, a gdy poczuje niepokój w duszy, po prostu zerwie kontakt, jednak z czasem zaczynają się tworzyć większe grupy ludzi, którzy swój wrodzony instynkt całkowicie ignorują i uważają, że za rogiem nic złego spotkać nie może.
To jest właśnie niesamowite. Żyjemy w jednym świecie, często nie tak daleko, jak byśmy uważali, od drugiej, o wiele niebezpieczniejszej osoby, która swoje tajemnice przed światem idealnie ukrywa.
Mieszkamy pod jednym dachem z ludźmi, którzy tak samo jak my, mają duszę, własne zdanie, myśli, emocje i brak jakiegokolwiek wpływu na wygląd, którym obdarzyła ich matka natura.
Hermionę z głębokich rozmyśleń wyrwało szturchanie w ramię.
Dziewczyna spojrzała w bok i ujrzała szczupłą, mniej więcej dwudziestoletnią dziewczynę, w firmowym przebraniu, która pewnie pracowała w kawiarni jako kelnerka.
– Tak, czy mogę w czymś pomóc? – zapytała brązowowłosa, kompletnie nie mając pojęcia o co chodzi.
– Przed chwilą był tu jakiś chłopak i poprosił mnie, bym przekazała pani tą kopertę. – Położyła na stole papier.
– Dziękuję bardzo – odpowiedziała, gdy kobieta odchodziła.
Zerknęła przez okno, ale nie ujrzała żadnej znajomej twarzy.
Odkleiła kopertę i szybko przeczytała list.
Draco.
Większość tego, co napisał zupełnie nie miało sensu i było jedynie paplaniną rozgorączkowanego nastolatka, jednak to, co udało jej się zrozumieć wskazywało na to, że blondyn rozmawiał ze swoim ojcem i nastąpił jakiś przełom w ich relacji lub Merlin wie co. W każdym razie pisał, że ojciec nie ma zamiaru nakazywać mu wstąpienia w szeregi Śmierciożerców i ma zamiar uszanować jego wybór.
Hermiona ścisnęła list w pięści.
Jak widać kolejny punkt dla Snape’a.
Jeśli miała być szczera, to aktualnie była wściekła na Lucjusza Malfoy’a, że robi nadzieje Draconowi, a do tego kompletnie nie wierzyła w jego zamiary. Niby czemu właśnie teraz, przed nadchodzącą Bitwą miałby zmienić zdanie na temat służby syna? Jakoś wcześniej się tym zbytnio nie przejmował.
Musiała spotkać się z Draco i uspokoić trochę jego entuzjazm i zapał, który zapewne w niego wstąpił, co jak co, ale właśnie został rozwiązany jeden z jego większych problemów, którym martwił się nieustająco, więc zapewne każdy czułby się szczęśliwy z takiej uzyskanej odpowiedzi.
Mogła być pewna jednego: nie będzie łatwo.
Dopiła herbatę, zostawiła należność na stoliku i wyszła na Pokątną, rozglądając się dookoła za blond czupryną, jednak pośród tłumu nie dojrzała go. Choć może i lepiej, bo co niby miałaby zrobić na ulicy zapchanej ludźmi, chcąc porozmawiać z Draco w obecności jego ojca i matki? Zapewne niezłe przedstawienie. Nie zapominajmy już, że krew płynąca w jej żyłach nie była nawet w połowie czysta.
Hermiona skierowała swoje kroki do kominka, którym mogłaby się przefiukać i wrócić do Nory.

                                                                 ~*~*~*~

Dzień wyjazdu był aż zanadto nerwowy. Ginny latała po pokoju w poszukiwaniu rzeczy, które wyparowały, chłopaki rozglądali się za sprzętem do quidditcha i pionkami od magicznych szachów, a bliźniaki, jak to oni, testowali co chwila swoje nowe przedmioty, doprowadzając panią Weasley do coraz to większej złości. Jeśli o niej mowa, to najwyraźniej postanowiła pochwycić zachowanie od swoich dzieci i także postanowiła latała w popłochu, rozstawiając w kuchni na stole dodatkowe rzeczy, które uważała, że mogą im się przydać. Pan Weasley spasował i stwierdził, że nie ma co się pchać tam, gdzie go nie chcą, a Hermiona, nienagannie spakowana i z pomniejszonymi walizkami w kieszeni, postanowiła mu w tym towarzyszyć, i gdy picie na przemian filiżanki herbaty, a następnie kawy, stało się dla niej nudne zabrała się za tworzenie swoich własnych receptur i choć nie szło jej najlepiej, to przynajmniej odciągało od chęci popędzania domowników.
O godzinie dziesiątej rozpętało się tornado imieniem Molly, które zapędzało, pośpieszało i poruszało się z niewyobrażalną prędkością od jednej ściany do drugiej.
Hermiona w tym momencie mogła całkowicie przewidzieć niechybne spóźnienie na peron dziewięć i trzy czwarte.
Pod dowództwem pułkownika Molly Weasley, zebrała pomniejszone bagaże i zaniosła do samochodu, a następnie oczekiwała przed nim na resztę towarzystwa.
Nie żeby jej się gdzieś spieszyło, ale biorąc pod uwagę tłok, jaki może być dzisiejszego dnia na ulicach, fakt, że Harry dopiero zakładał swoją koszulę i warunki atmosferyczne, które wskazywały na to, że zbiera się na deszcz, Hermiona mogła jedynie potwierdzić swoją tezę i zakopać głęboko pod ziemią swoją nadzieję na udanie się Hogwart Express o godzinie jedenastej. I w tej chwili, czternaście minut po dziesiątej, zastanawiała się, o której mógłby być kolejny kurs pociągu, jeśli w ogóle taki istniał – nigdy nie potrzebowała orientować się w tym temacie, jednak po opowieściach Harry’ego i Rona za nic nie przekonałaby się do wejścia do jakiegoś ledwo stojącego, a do tego latającego rzęcha, który został w częściach znaleziony i ponownie odnowiony.
Bez urazy dla pana Weasley’a, ale nie miał on żadnego pojęcia na temat samochodów – i to ją przerażało jeszcze bardziej. Nie zamierzała tracić życia w tak głupi sposób – jakby nie patrzeć umierało się tylko raz.
Oparła się o maskę samochodu i odchyliła głowę pozwalając, by słońce ogrzało jej twarz.
Po chwili usłyszała zgrzyt drzwi, a po nim wszyscy wypadli z nich w popłochu, a pani Weasley raz za razem poganiała tłum.
Hermiona otworzyła drzwi od samochodu i poczekała aż chłopcy i Ginny do niego wskoczą, a następnie sama zajęła miejsce i zatrzasnęła drzwiczki.
Z roku na rok coraz trudniej było im się pomieścić w mało przestrzennym pojeździe, więc pan Weasley w ostatniej chwili postanowił pożyczyć od dobrych znajomych ich rodzinny samochód, dzięki któremu byli w stanie zabrać nawet i bliźniaków, którzy w dopełnieniu z luźną i przyjazną atmosferą byli jedną z najlepszych rzeczy, jaka mogła im się przytrafić tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego.
Ruszyli w wyśmienitych humorach, pękając z żartów Freda i George’a, a także ich kolejnych wymyślonych przedmiotów, które niekoniecznie zawsze robiły to, co było przekazane w opisie produktu. Jednak co to by była za frajda, gdyby samemu trzeba było testować własnoręcznie stworzone rzeczy?

Dwadzieścia minut później, po nie do końca ostrożnej jeździe Molly Weasley, która machała dookoła rękami na innych kierowców i mamrotała do siebie pod nosem, w końcu dotarli na miejsce. Hermiona do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, jak niebezpiecznym kierowcą może być matka siedmiorga dzieci i miała niemałą ochotę ucałować chodnik, na który od razu wyskoczyła po zahamowaniu pojazdu.
Mieli niespełna dziesięć minut do odjazdu pociągu, a czekało ich jeszcze ekspresowe wyciągnięcie bagaży i udanie się na peron.
Granger otworzyła bagażnik i szybko do niego wskoczyła, ledwo się mieszcząc pomiędzy walizkami. Niepotrzebne tracenie czasu nie było w jej stylu, więc jedynie, co zrobiła, to po raz kolejny złamała zakaz czarowania w miejscach publicznych i do tego mugolskich, pomniejszając walizki. Była w dziewięćdziesięciu procentach pewna, że nie powinno się to wydać, a w każdym razie, na Merlina, nie po to wchodziła do zapchanego bagażnika!
Gdy reszta towarzystwa wygrzebała się z samochodu i otworzyła ostatnie drzwi, za którymi się znajdowała, ona siedziała na jedynej walizce, którą postanowiła pozostawić w rzeczywistym wymiarze i oczekiwała na nich.
Rozdała każdemu jego własny ekwipunek, a Harry’emu jego klatkę z sową, a sama wzięła bagaż, na którym siedziała i popędzili przez peron. Z okazji tego, że panu Weasley’owi przypomniało się, że jego znajomi nad wyraz  pochłonęli się w tajniki mugolskiej mechanizacji i założyli w swoim samochodzie alarm, który obiecał uruchomić, musieli zawracać. Gdy się okazało, że jednakże nie jest do końca w stanie tego dokonać, czekali na niego względnie całe wieki, aż się z tym upora.
Gdy w końcu uporali się z autem, w stosunku co do którego pan Weasley był coraz mniej przekonany, ruszyli pędem pomiędzy peron dziewiąty i dziesiąty, w myślach modląc się, by przejście wciąż było otwarte i nawet nie zatrzymując się przed kolumną.
Na ich szczęście pozostały im jeszcze trzy minuty do odjazdu, co zgodnie przyjęli z wielką ulgą.
Pani Weasley ucałowała każdego z osobna i rozpoczęła swoje elokwentne przemówienie, które wygłaszała co roku, i które miało za zadanie powstrzymać ich przed pakowaniem się w problemy, które i tak miały już w naturze znajdować ich w każdym miejscu.
Bliźniaki wpakowali im do rąk swoje nowe wynalazki i kazali do siebie napisać w sprawie ich działalności, a przy okazji życzyli im kolejnego świetnie spędzonego roku w „co nieco za bardzo zapchlonej dziurze” i to w większości wspaniałomyślną arystokracją i śmiejąc się, że pomimo iż nie mogą już robić sobie żartów na nauczycielach, to teraz mają o wiele lepszą robotę, która ma za zadanie tworzyć podobizny ich samych, dzięki czemu pośrednio mogli dokonać o wiele większych rzeczy, a do tego za nie nie oberwać.
Pan Weasley, jak zwykle roztargniony i przejęty ich ostatnim rokiem szkolnym, uściskał ich grupowo, włączając do tego nawet i bliźniaków, wysyłając ich następnie od razu do pociągu, który miał za chwilę odjeżdżać.
Po chwili gnali już grupą, omijając ludzi i machając jedną ręką nad głowami, w geście pożegnania.
Wskoczyli do Hogwart Expressu i zdążyli jedynie podejść do okna, by spojrzeć i pomachać do nich raz jeszcze, gdy pociąg ruszył.
Rozdzielili się i poszli szukać wolnego przedziału, który mogliby zająć. Hermiona obeszła trzy wagony, zaczynając od końca, gdy dotarła do niej wiadomość, że Harry z Ginny znaleźli to, czego szukali, więc zawróciła.
Jednak nie to zaprzątało w tej chwili myśli dziewczyny, jednak pytanie, gdzie, do cholery, podziewał się niezwykle wkurzający osobnik z platyną na czubku głowy wraz z jego przybocznym, od siedmiu boleści, przyjacielem, który potrafił w całej swojej okazałości jedynie przypominać jej o swoim zbyt niskim wzroście, który był jedną z tych rzeczy, dzięki którym mogła dodać do swojego słownika słowo „kompleks”.
Cała czwórka rozsiadła się wygodnie w przedziale, przywracając swoje walizki do rzeczywistych rozmiarów i wypakowując potrzebne rzeczy.
Po chwili pomieszczenie, w którym zasiadali, wypełniał śmiech, rozmowy i propozycje rzeczy, które można by było wykonać w czasie podróży, a które w większości i tak pozostaną jedynie planami.
Postanowili radować się ostatnim razem jazdy w stronę Hogwartu, swojej szkoły i domu.

                                                                ~*~*~*~

W dobrych humorach i ledwo potrafiąc utrzymać się ze śmiechu na nogach, wytoczyli się ze swojego przedziału, popychając co chwilę przypadkowo ludzi i przepraszając ich pomiędzy kolejnymi wybuchami dławiącego śmiechu.
Zobaczyli Hagrida, który stanął przy pierwszakach, by wskazać im drogę i pomachali mu entuzjastycznie, na co uśmiechnął się i krótko machnął ręką nad głową, a następnie zabrał się za doprowadzanie do porządku pierwszorocznych.
Czwórka przyjaciół postanowiła poczekać, aż większość uczniów ruszy w stronę szkoły, by w spokoju i bez przepychu dotrzeć na miejsce.

                                                                ~*~*~*~

Uroczystość w Wielkiej Sali rozpoczęła się jak zwykle po tym, gdy wszyscy uporali się ze swoimi bagażami i pod okiem swoich opiekunów udali się na salę.
W tym roku może było kilka nowych uczniów więcej, niż w poprzednim, jednak nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. Hermiona nie przejmowała się tym, kto, gdzie zostanie przydzielony. Oczywiście, dobrze było mieć w swoim domu nowych uczniów, którzy tak jak oni będą walczyć o dobre wyniki i punkty, jednak dziewczyna nie fascynowała się tym tak bardzo jak co poniektórzy, a do tego nikogo nie znała, więc zamiast gromadzić się w tłumie czy nawet w gronie najlepszych uczniów przy stole Gryffindoru, zajęła z Ginny miejsca, na których zwykle siedziały, gdy spożywały posiłek i czekała, aż Tiara Przydziału dopasuje każdego z uczniów do określonego domu.
Wciąż zamartwiała się, że nigdzie nie może znaleźć Dracona, a jej obawę jedynie umacniał fakt, że od czasu jego pogawędki z ojcem jedynie dostała od niego list, który właściwie niczego jej nie tłumaczył.
Jej myśli wypełniały jednie najgorsze z możliwych obrazów, jednak nie była w stanie robić niczego innego, jak właściwie wymyślać co nowszych sytuacji, które mogłyby wpłynąć na nieobecność Malfoy’a.
Po ceremonii Hermiona wciąż niezmiennie czuła niepokój, a żołądek związał się w supeł i nie była pewna, czy cokolwiek będzie zdolna przełknąć.
Kiedy Dumbledore pozwolił zasiąść im do stołów Hermiona wyrwała się z oceanu myśli i po raz n–ty dzisiejszego dnia popatrzyła uważnie na uczniów zgromadzonych w Wielkiej Sali.
Pierwszaki gorąco były witane w nowych domach, a każdy z nich był uśmiechnięty od ucha do ucha, zapewne nie mogąc się doczekać, aż w końcu będą mogli napisać do swoich rodziców i pochwalić się przydziałem do jednego z czterech domów.
Hermiona poczuła jak ktoś szturcha ją w ramię, ale w tym samym momencie wyczuła w powietrzu intensywny zapach sosen, jednak tak niewyraźny i ledwo wyczuwalny.
Zapominając o wszystkim innym wstała i powoli zaczęła przeciskać się przez gromady uczniów, którzy gromadzili się wciąż przy stołach i rozmawiali o wakacjach, które przed chwilą się skończyły.
Przemieszczała się do przodu powoli i ostrożnie, próbując wytropić skąd wywodzi się ten charakterystyczny zapach.
Czuła go. Coraz wyraźniej i intensywniej.
Przeprosiła kolejne osoby ze swojej drogi, i gdy była pewna wręcz pewna, że za kilka metrów odnajdzie swój cel poczuła mocne pochwycenie za ramię, a po chwili została gwałtownie odwrócona w drugą stronę.
– Granger, co ty tu robisz? – zasyczał, nie kto inny jak profesor Snape, który musiał znajdować się w kilku miejscach naraz.
Poczuła się wytrącona z równowagi i zdezorientowana.
– Zresztą nieważne – warknął, nim zdążyła odpowiedzieć. – Masz natychmiast stawić się w moim gabinecie, gdy tylko dyrektor pozwoli wam odejść od stołów.
– Niby z jakiej racji?
– Z rozkazu, Granger – wysyczał i zatrzasnął jej ramię w mocniejszym uścisku.
– Dobrze, już dobrze, nie musi mi pan od razu łamać kości – warknęła.
– Granger, to nie są żarty – powiedział, ale rozluźnił uścisk. – Masz nigdzie się nie pałętać i nigdzie nie iść bez względu na wszystko, zrozumiano? OD RAZU masz przyjść do mojego gabinetu. – Ostatnie zdanie powiedział z naciskiem i powoli, jakby była jakąś umysłowo opóźnioną osobą albo trzeba było do niej mówić łopatologicznie.
– Jasne, jasne, kumam. – Wyszarpnęła się z jego uścisku. – Lochy po uczcie, coś czego pragnęłam najbardziej na świecie.
– Wracaj do swojego stołu – nakazał i przesunął się, by mogła przejść.
Hermiona, której dobry humor całkowicie wyparował, zapominając o tym, co przed chwilą robiła, wróciła na swoje miejsce i zdenerwowana usiadła.
– Kto zdążył ci już popsuć nastrój? – zapytała lekko rozbawiona Ginny.
– A niby kto byłby do tego zdolny? Oczywiście, że ten przeklęty nietoperz, który niezmiernie myśli, że jest idealny i święty, i ma nad wszystkim władzę – warknęła wbijając w świeżutką bułkę z marmoladą nóż i doprowadzając do tego, że cała jej zawartość zaczęła wyciekać na talerz.
Nim zdążyła coś dodać dostrzegła ruch przy nauczycielskim stole i odwróciła się w tamtą stronę, a chwilę później zobaczyła, jak Dumbledore podchodzi do mównicy.
– Kochani – jednym słowem, który był jedynie zwrotem, zdołał uciszyć całą Wielka Salę i zwrócić na siebie wszystkich uwagę – mam jeszcze jedną wiadomość, którą chciałbym się z wami podzielić. – Popatrzył bez pośpiechu, na każdego z zebranych. – Otóż mamy zaszczyt gościć jeszcze jednego ucznia, który zacznie naukę wraz z uczniami z szóstego roku, by nadrobić zaległości, a w następnym roku być w stanie przystąpić do kończących szkołę egzaminów, które potocznie nazywacie owutemami. Mam nadzieję, że przyjmiecie go ciepło, dzięki czemu szybciej będzie mógł zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu i pomiędzy ludźmi, których nie zna.
Obok dyrektora stanął po chwili młody chłopak.
Znała go.
Hermiona uzyskała swoją odpowiedź na co najmniej dwa pytania; to on był źródłem intensywnego zapachu sosen, i to właśnie teraz dyrektor postanowił go przedstawić – bez zbędnych formalności.
To on znajdował się tamtego dnia w Skrzydle Szpitalnym wraz z Dumbledore'em.
Nie powiedział, jak się nazywa, nie powiedział, do którego domu będzie przynależeć, nie nałożył na jego głowy Tiary – cóż za dziwne zrządzenie, czyż nie?
Dyrektor chcąc zatuszować to, czego nie wypowiedział na głos, dopóki uczniowie byli jeszcze zajęci myśleniem o nowym koledze i szeptaniem pomiędzy sobą, podziękował za uwagę i pozwolił dalej kosztować się jedzeniem.
Dziewczyna przeniosła wzrok na Snape’a, który przyszpilał ją swoim spojrzeniem i właśnie teraz zdała sobie sprawę z tego, czemu nie chciał, by gdziekolwiek chodziła po opuszczeniu Wielkiej Sali.
Pytanie nie było takie, czy miał na tyle zaufania, by pozostawić jej wybór, bo odpowiedź była prosta i jednoznaczna – „nie”, jednak takie, czy naprawdę uważał, że zrezygnuje z danej okazji?


5 komentarzy :

  1. Rozdział boski - ale to nic nowego :D
    Snape i Hermiona... no kocham tę parę i nie mogę się doczekać następnego rozdziału :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O JEZUUUUUUUSIEEEEEEE XDDD
    KOCHANIE MOJE XDD (Tak, Rickmanicka, czyli jak to Ty mnie pięknie nazywasz Ricki, używa tego słodziasznegożeażsiężygaćchce słowa KOCHANIE, kiedy chce kogoś szczególnie przeprosić...)
    Ty wiesz, jak jest. Chyba nie muszę Ci tłumaczyć, że jest ciężko złapać chwilę czasu i po prostu po nadrabiać zaległości na blogspocie. Bardzo, ale to bardzo Cię przepraszam, że mogłaś czuć się ignorowana z mojej strony :c Twojego linka, mam w zakładkach, ale żeby wpaść do Ciebie, trzeba wygospodarować dość sporą chwilę czasu, ponieważ jako jedna z nielicznych piszesz na prawdę długie rozdziału, ku mojej uciesze :D SEVMIONE NIGDY ZBYT MAŁO! Bardzo Cię przepraszam raz jeszcze!
    ZARAZ! DOBRZE ZROZUMIAŁAM?! TY MASZ TERAZ FERIE!? NO KUURDE, MI SIĘ WŁAŚNIE SKOŃCZYŁY ;__________; *AVADA, LECI SOBIE*
    Nadrobiłam. O Jezusie, nadrobiłam, bo miałam u Ciebie największe zaległości. No i teraz przejdźmy do rozdzialiku :D
    "Dni mijały za szybko, a doba miała za mało godzin." <-- Oj Hermiono, jak ja Cię dobrze rozumiem.
    "- Wiesz, Granger, to z lekka absurdalna i niewiarygodna historia. Wyobraź sobie, że uczę jako Mistrz Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i właśnie zajrzałem do księgarni, do działu, który jest przeznaczony przede wszystkim profesorom w tej dziedzinie i innym uczonym. Cóż za zbieg okoliczności, co nie?" <--- BUAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA, KOCHAM CIĘ XDDDDDDDDD LEŻĘ XDDDD. TAK, SEVERUSIE, TO RZECZYWIŚCIE DZIWNE XDDDD
    Woo, Hermionko, nazwać Snape'a po nazwisku, nono, dziewczyno, ależ Ty się buntownicza zrobiłaś XD
    Ooo, widzę, że ktoś tutaj zamieścił swoje refleksje? ;> to takie...rzadkie na dzisiejszych blogach. Inni traktują je jako zapychacz, ja osobiście bardzo je lubię!
    Dlaczego Molly za kierownicą kojarzy mi się z tirowcem, któremu nic się nie podoba? XDDD
    KURDE. W TAKIM MOMENCIE?! ZABIJE, UDUSZĘ, POĆWIARTUJĘ ( a mam w tym wprawę, bo ostatnio nałogowo oglądam i czytam Hannibala, więc wiesz, strzeż się 8| ) i wgl coś Ci zrobię. JA CHCĘ NATYCHMIAST NOWY ROZDZIAŁ XDD
    BYCZYSZ SIĘ TERAZ 2 TYGODNIE, TO MASZ MNÓSTWO CZASU. ALE JUŻ MI PISAJ!
    Pozdrawiam, całuję, czaruję.
    Rickmanicka, tudzież Ricki :D <3 No i ten co złego, to nie ja :D
    http://eliksir-odrodzenia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się podobał ten rozdział. Pojawia się wiele tajemnic, kim jest ta kobieta, która "dosyć jednoznacznie ocierała się to o Mistrza Eliksirów, to o drugiego mężczyznę", kim jest ten mężczyzna i kim jest nowy chłopak? Lecę czytać dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. O boże co to jest grynszpan? ;-;

    Jak zawsze, będę szczery - nie podoba mi się nowe przezwisko dla Hermiony. Za dużo ich już w fandomie. A jedyne, jakie kojarzę z kanonu to "nieznośna wiem-to-wszystko" - swoją drogą, sprawdzając to natknąłem się na info, że Rowling była też tak przezywana w dzieciństwie.

    Od kilku rozdziałów poprawa w stylu jest coraz bardziej widoczna. Ten rozdział jest naprawdę ładny, ale trzeba przymróżyć oko na kilka kwiatków, jak na przykład: "Jeśli o niej mowa, to najwyraźniej ~postanowiła~ pochwycić zachowanie od swoich dzieci i także ~postanowiła~ latała w popłochu".

    James

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, już wiem coś o Grynszpanie: https://goo.gl/Mp5luO :D

      Usuń