Wybaczcie, jeśli ostatni rozdział był lekko pokręcony albo nie mogłyście nadążyć nad tym, co chciałam Wam przekazać - wciąż jeszcze nieraz za bardzo mieszam, no i czasem piszę tak, że jedynie ja jestem w stanie pojąć, o co mogło mi biegać xp
W tym rozdziale, i owszem, jest trochę Severusa, jednak jedynie szczypta... może przedsmak tego, co nadejdzie :D
Mam nadzieję, że uda mi się teraz stworzyć trochę więcej, w ten wolny czas, choć panu Wenie, to i tak zwisa i powiewa, ale trzeba trzymać kciuki, by udało mi się go przekonać do współpracy!
Postaram się jutro zabrać za reanimację mojej osobowości, jako czytelnik ;)
Naprawdę, chciałabym usłyszeć od każdego z Was osobna, opinie na temat mojego opowiadania, stylu pisania, krytykę, pochwałę... cokolwiek. Uczestniczcie w tym razem ze mną!
Betowała najlepsza Sky c;
P.S.
Załączcie: https://www.youtube.com/watch?v=MGR4U7W1dZU ♥
~ Życie, to nie test, który musisz przejść.
Życie, to jedynie gra, którą i tak przegrasz. ~
Ruszyła w stronę księgarni, w której mogła przeczekać resztę czasu,
wyznaczonego do ponownego spotkania z Weasley’ami.
Esy i Floresy jak zwykle nie były zatłoczone. Kilku klientów
przemierzało zapełnione półki wzdłuż i wszerz, ale jak zwykle byli to jedynie
starsi ludzie, których znała już z widzenia, i którzy wciąż lubili rozwijać
swoją wiedzę i odkrywać nowe rzeczy.
Miała do nich wielki szacunek. Z dwójką z nich znała się już
bardzo dobrze, od kiedy pierwszy raz ich spotkała i poznała ich, a także ich
pracę trochę bardziej. Fascynowali ją. Jeden z nich, starszy mężczyzna,
zajmował się astrologią, a nawet można było powiedzieć, że był w niej
oczarowany od dwudziestego roku życia i była jego kochanką przez te wszystkie
lata. Opowiadał o swoich odkryciach z takim entuzjazmem i zafascynowaniem, że
nie można było odwrócić od niego wzroku. Hermiona siedziała długie godziny,
jedynie wpatrując się w towarzysza i słuchając jego opowieści.
Chciała być kiedyś taka jak on. Osiągnąć tak dużo i być
czymś tak bardzo oczarowanym, by móc dzielić się tym uczuciem z drugą osobą. To
było coś wspaniałego.
Kiwnęła w przywitaniu głową do starszego mężczyzny
siedzącego za kasą i ruszyła wpierw w stronę działu poświęconemu niebezpiecznym
zwierzętom w czarodziejskim świecie.
Często odwiedzała ten zakątek. Pomimo że tyle lat minęło już
od jej przemiany, to wciąż nie wiedziała dużo na temat plemion na które
wilkołaki się dzieliły i umiejętności, które dzięki temu zdobywały.
Miała nadzieję, że w końcu jeden z nich wyda książkę, która
potrafiłaby odpowiedzieć jej na pytania – nieustająco się mnożące.
Oczywiście najpierw próbowała podpytać na temat wilkołaków –
trochę Lupina, jednak on od czasu, gdy zażywał antidotum, nie potrafił jej za
dużo pomóc. Mógł powiedzieć jedynie o podstawowych rzeczach, jak hierarchia
panująca w stadzie, wyczulony węch, który jego zdaniem był nieraz całkowicie
nieznośny, tym bardziej w życiu codziennym, jednak nigdy nie spotkał się z
innym gatunkiem ani osobnikiem spoza swojego stada i nic więcej pewnego nie był
w stanie dopowiedzieć.
Hermiona powoli przeszła wzdłuż półek patrząc, czy któryś z
tytułów jest jej nieznany, jednak nic takiego nie dostrzegła.
Przeszła w głąb sklepu, kierując się na dział poświęcony
eliksirom i Czarnej Magii. Nie dość, że w niedługim czasie mogła spodziewać się
kolejnych problemów ze Złotym Eliksirem albo kolejną wymyśloną miksturą i
potrzebowała stworzyć jak najkrótszą metodę warzenia, to do tego, jakby było
mało, musiała pamiętać, że Snape podał jej eliksir, by powróciła do świata
żywych i z pewnością nie zawierał on jedynie odczynników Białej Magii.
Przeglądała kilka tomów, które mogłyby jej się przydać i
odkładała na stolik, by później je dokładnie przeanalizować.
Nie do końca sama wiedziała, czego szuka, jednak
przypuszczała, że okładka lub tytuł sam ją na tyle zaciekawi, że nie będzie w
stanie przegapić tego emblematu.
I tak też się stało.
No może i nie miał wyrytego na okładce złotymi literami
tytułu czy też w ogóle go nie miał, jednak oprawa książki była cudownie
zielononiebieska, wpadająca w grynszpanowy kolor, zrobiona z delikatnej skóry.
To ją wystarczająco urzekło, by sięgnęła po ten egzemplarz,
choć już z brakiem jasnego celu w głowie, którego jeszcze przed chwilą zdawała
się mocno trzymać.
Usiadła przy stoliku i z dbałością otworzyła na pierwszej
stronie.
Jak zwykle to bywało w jej życiu, nawet książka musiała się
jej sprzeciwić.
Pomimo że na kartach starych stron nie brakowało liter,
które mogłaby przeczytać, to problem leżał w tym, iż kompletnie nie mogła
zrozumieć tego, co miały one ze sobą przynosić.
Księga była zapisana jednym ze starych pism, choć w tym
momencie, nie mogła ze stuprocentową pewnością wskazać którym, choć łacinę i
grekę mogła wykluczyć od razu.
Z marszu przypomniał jej się wiersz, który pewnie czekał, aż
Hermiona się ocknie ze swojej niedoli i go w końcu przetłumaczy.
Hermiona westchnęła lekko i przetarła oczy. Wciąż brakowało
jej czasu, podczas którego mogłaby pozałatwiać niedokończone sprawy, a nie
ponownie rozpoczynać kolejne.
Dni mijały za szybko, a doba miała za mało godzin.
Odłożyła księgę na bok, biorąc do ręki drugi emblemat, który
wcześniej sobie przygotowała.
Mimo nadziei, po kilku stronach przekonała się, że nie
odnajdzie w tej książce tego, o co jej chodziło. Tak samo było w przypadku
kolejnych dwóch.
Odłożyła je na miejsce i ponownie zaczęła rozglądać się za
tomem, w którym mogłaby odnaleźć, jak powstał eliksir, którym została
pożywiona.
Na jednej z wyższej półek dojrzała interesującą pozycję,
która mogła być wskazówką, co do jej poszukiwań.
Nie chcąc się trudzić i przywoływać stołek z dołu
biblioteki, ani czarować w miejscu pełnym starych ksiąg, co nie zawsze dobrze
na nie wpływało – już zdążyła przeżyć ataki histerii, stworzone przez
dramatyzujące egzemplarze, a często kończyło się to źle także na stanie
technicznym stron lub okładki, więc wolała nie ryzykować – stanęła na palcach i
próbowała sama wyciągnąć lekturę.
Z każdą minutą, podczas której jej praca szła na marne,
Hermiona powoli zaczynała się denerwować i irytować swoim, tak niskim,
wzrostem. Miała niejednokrotne wrażenie, że klienci patrzą się na nią z drwiną
i mają z całej tej sytuacji niezły ubaw, co jedynie jeszcze bardziej
prowokowało ją, by pokazać im, że jest w stanie wyciągnąć tę cholerną książkę
bez angażowania nikogo.
Po kolejnych minutach, które bezproduktywnie spędziła na
stawaniu na palcach i próbie wyciągnięciu księgi opuszkami palców, poddała się
i odwróciła w stronę schodów, by przywołać stołek, ale na widok osoby stojącej
przed nią zamarła w pół ruchu.
– Co pan tu robi? – zapytała z lekka zdziwiona, czując jak
jej policzki przybierają czerwony kolor.
– Wiesz, Granger, to z lekka absurdalna i niewiarygodna
historia. Wyobraź sobie, że uczę jako Mistrz Eliksirów w Szkole Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie i właśnie zajrzałem do księgarni, do działu, który
jest przeznaczony przede wszystkim profesorom w tej dziedzinie i innym uczonym.
Cóż za zbieg okoliczności, co nie? – zapytał się z ironią. Po chwili, jednak
jego głos wrócił do dawnego morderczego i bezemocjonalnego brzmienia. – Raczej
co ty tu robisz, Granger?
– Badania naukowe.
– Związane z Czarną Magią?
– Związane z tym, co mi pan podał ostatnim razem,
profesorze.
Severus prychnął.
– Czyżby panna Znakomita–I–Wszystkowiedząca czegoś nie
wiedziała? – Uśmiechnął się wrednie. – Może jakby raczyła pani przychodzić na
zajęcia, na których ma obowiązek się stawiać, to by się dowiedziała.
Hermiona zaśmiała się lekko pod nosem.
– Wolne sobie. Czy mam naprawdę uwierzyć, że moja wizyta na
lekcjach, na które nigdy nie wyrażałam zgody by coś zdziałała w tej sytuacji?
Wątpliwe.
– Wyrażałaś na nie zgodę, Granger. Przed Dumbledore'em i
całym cholernym Zakonem.
– Wyrażałam zgodę na pomoc, Snape, nie na pracę z tobą.
Jednym ruchem różdżki, bez przejęcia, które jeszcze kilka
minut temu, powstrzymałoby ją przed tym czynem, wyciągnęła księgę z półki i
położyła na starej księdze, której nie była w stanie tymczasowo rozszyfrować, a
następnie wzięła obydwie do rąk i ruszyła w dół po schodach.
– Dziesięć punktów, Granger. – Dziewczyna przewróciła
jedynie oczami. – I masz się stawić pierwszego dnia szkoły, punktualnie o
dziewiętnastej w moim gabinecie, bo inaczej tego pożałujesz i ty i twoi
przyjaciele od siedmiu boleści.
Hermiona nie odwróciła się na te słowa. Zapewne na żadne
słowa już by się nie odwróciła. Chciała jedynie opuścić to pomieszczenie i
pokazać, jak bardzo ceni jego zdanie.
Zapłaciła za książki i po chwili zniknęła w tłumie ludzi,
których co chwilę coraz więcej przybywało.
Spojrzała na zegar. Z niedowierzaniem dotarło do niej, że ma
dziesięć minut spóźnienia, a jeszcze musi dotrzeć do sklepu Madame Malkin,
gdzie miała pomóc przy wyborze szaty dla Ginny.
Kilka minut później zmachana, wpadła jak wichura przez drzwi
i akurat zastała Gin przymierzającą fioletową, bogato ozdobioną szatę, która
raczej wyglądała, jakby wybierała się na pokaz mody, a nie kolejny rok nauki.
– I jak myślisz? – Dojrzała ją rudowłosa.
Hermiona upadła na poduchy przed nią.
– Wiesz, jeżeli to ma być randka, to niestety zawstydzisz
chłopaka, jednak jeśli wybierasz się na bankiet, to masz moją aprobatę. –
Podniosła kciuk do góry, chcąc podkreślić swoje słowa.
– Zbyt szykowna?
– Zbyt… ozdobna.
– Hmm… – Ginny obróciła się lekko i ponownie przejrzała w
lustrze. – Może i masz rację…
– Ja ją z pewnością mam, Gin. – Puściła jej oczko, za co
została zdzielona małą poduszeczką w brzuch.
– Ani się rusz, zaraz wracam. – Pogroziła jej palcem i
wróciła do przebieralni.
Hermiona obejrzała się dookoła, ale nigdzie nie dojrzała
pani Weasley ani żadnego z chłopaków.
– A gdzie przepadła twoja mama?
– A bo ja wiem – odparła zza zasłony. – Powiedziała, że musi
się z kimś przywitać i od tej pory po niej ślad zaginął.
Dziewczyna wyjrzała przez wielką szybę, jednak nie ujrzała
nigdzie w pobliżu pani Weasley. Za to nim zdołała ponownie odwrócić wzrok w
kierunku Rudej, pochwyciła lodowate spojrzenie czarnych jak węgiel oczu, które
mogło należeć do jednej osoby.
Pomimo że nie miała najmniejszej ochoty gapić się na jednego
z profesorów, który potrafił doprowadzić ją do istnej furii minimalną ilością
wypowiedzianych słów, to jednak nie mogła nawet mrugnąć, a co dopiero mówić o
odwróceniu wzroku.
Czuła, jak powoli w końcu próbuje przedostać się do jej
umysłu. Prawie że całkowicie niezauważalnie, co udało jej się dostrzec odrobinę
przez domysły, a jedynie przez niewielką część uczucia jego obecności w jej
myślach. Zareagowała natychmiastowo, ale starała się, by jej ruchy były jak
najmniej gwałtowne i nie dały mu do wiadomości, że nie przewidziała jego
zamiarów i nie była w gotowości.
Żałowała, że ona sama nie potrafiła działać tak jak on, że
miała tak małe doświadczenie w legilimencji i oklumencji. Gdy atakowała, nie
potrafiła zrobić tego subtelnie i delikatnie, a jedynie z całą swoją mocą,
dzięki której łamała wzniesiony mur obronny. Wiedziała, że gdyby ktoś kazał jej
włamać się do umysłu rozmówcy, bez wydania swoich czynów, to całkowicie
poległaby na tym polu. Zdawała sobie sprawę, że był to efekt samodzielnej
pracy, gdy nie miała na kim systematycznie ćwiczyć – a przynajmniej tak
próbowała to sobie tłumaczyć – jednak nie mogła o to prosić znajomych, a w
szczególności Harry’ego czy Rona, którzy od razu chcieliby znać przyczynę takiego
działania, a Ginny, jak to Ginny, czasami potrafiła powiedzieć o dwa słowa za
dużo, co w jej sytuacji niekoniecznie przedstawiało się kolorowo.
Z trudem i opóźnieniem docierały do niej fakty; takie jak na
przykład to, że to ona aktualnie wpatruje się w swojego nauczyciela bez żadnej
przyzwoitości, a on znajduje się w towarzystwie jakiegoś faceta, którego po raz
pierwszy widziała w życiu i młodej kobiety, która szła między nimi i dosyć
jednoznacznie ocierała się to o Mistrza Eliksirów, to o drugiego mężczyznę.
Doprawdy nie musiała tego oglądać.
Jak na potwierdzenie jej słów, z przymierzalni wyszła Ginny,
uwalniając ją od magnetycznego spojrzenia i skupiając na sobie całą jej uwagę.
– No widzę, że coraz lepiej – skomentowała, patrząc na
przyjaciółkę.
– Ma się ten gust – odpowiedziała i żartobliwie pokazała jej
język, przeglądając się jeszcze raz po raz w wysokim lustrze.
– Oj, Gin. Nie ma się czego doszukiwać, to szata, nie
diadem. – Parsknęła śmiechem, gdy Ruda po raz setny przybliżyła się jak
najbliżej do swojego odbicia i próbowała znaleźć Merlin wie co.
– Może w to drugie też powinnam zainwestować? – Uśmiechnęła
się tajemniczo i Hermiona była pewna, że nawet sam stwórca świata czarodziejów
nie byłby w stanie odgadnąć, co tej dziewczynie chodzi po głowie.
– Ja nie wiem, Ginny, na kogo ty polujesz, ale mam nadzieję,
że on wyjdzie z tego żywy. – Parsknęła i w ostatniej chwili ominęła lecącą w
jej kierunku poduszkę, odrzucając ją następnie w rudowłosą.
– Wyjdzie, wyjdzie, o niego to się nie martw. – Puściła jej
oczko.
Nim Hermiona zdążyła wyciągnąć jakąkolwiek informację od
Rudej, otworzyły się drzwi od sklepu, a do środka wpadła pani Weasley, czerwona
na twarzy, ciężko dysząc.
– No już, już kochane, wybrałyście coś?
– Ja leży ta? – zapytała Ginny i chwilę później toczyły już
gorącą rozmowę na temat szat i kolejnego roku, który był przed młodą Weasley.
Hermiona przybliżyła do siebie pobliską poduchę i stworzyła
z dwóch prowizoryczną kanapę, rozkładając się następnie na nich.
Tyle czasu pracowała nad tym, by bez rozgłosu i w jak
najmniejszym gronie pomagać w Hogwarcie, tym bardziej podczas kłopotów, a teraz
wszystko ostentacyjnie miało się rozwalić.
Tak, znowu się zamartwiała. A co miała robić o wpół do
dwunastej, w dwa dni przed rokiem szkolnym? Dla niej większej różnicy nie było,
czy przebywając w szkole miała pomagać, czy u państwa Weasley, i tak musząc
wpierw przedostać się do Hogwartu, by odhaczyć zajęcia.
Nie była niewidzialna i nie widziała wszystkiego – jak jej
to ostatnio wytknął Snape.
Tak czy siak musiała wszystkim dookoła tłumaczyć się, dokąd
się wybiera, i co ma zamiar robić, jakby wciąż miała pięć lat i nie mogła wyjść
bez pytania do toalety.
Och tak, musiała odetchnąć.
Wstała i odstawiła wszystko na swoje miejsce.
– Ginny, znasz moje zdanie, we wszystkim jest ci ładnie,
tylko nie przesadź z ozdobami. – Uśmiechnęła się do niej lekko. – Idę się
przewietrzyć. – Zwróciła się do pani Weasley. – Ja już kupiłam wszystkie
potrzebne rzeczy – podniosła torby do góry, popierając swoje słowa – tak więc
pewnie spotkamy się w Norze. – Ruszyła ku wyjścia.
– Uważaj na siebie, drogie dziecko, nigdy nie można do końca
czuć się bezpiecznie w tłumie. – Obdarzyła ją ciepłym uśmiechem i powróciła do
przebieralni, w której była jej córka.
Hermiona wyszła na Pokątną i odesłała swoje paczki do Nory.
Chmury powolnie nadchodziły ze wschodu, jednak na skórze
wciąż można było poczuć ciepło słońca, które zdawało się ich obserwować.
Dziewczyna nie miała większej awersji do żadnej z pór roku,
jednak w tym momencie wolałaby, gdyby zaczął padać deszcz, a ludzie zaczęli by
uciekać do sklepów, jak małe mróweczki, które zostały niefartownie stworzone z
cukru.
Wtedy zapewne o wiele lepiej by jej się myślało niż w
gwarze, gdzie raz po raz ktoś trącał jej ramię czy przeciskał się obok niej.
Zarzuciła kaptur od swojej peleryny i ruszyła wzdłuż ulicy,
trzymając się po zewnętrznej stronie.
Hermiona postanowiła tak szybko nie wracać do domu i najpierw
pójść do kawiarni, spokojnie wypić sobie filiżankę herbaty.
„Dom”, zawsze jak wypowiadała to słowo, nawet w myślach,
widziała przed oczami swój własny dom, w którym się wychowała. Miejsce, które
powinno być jej ostoją, a w każdym razie, gdzieś tak kiedyś wyczytała.
Powinna była podczas tych wakacji odwiedzić swoich rodziców.
Bądź co bądź, ale to oni się przez tyle lat nią zachowali, nawet jeśli wraz z
tym zrzucała na nich i na siebie nieprzyjazną i krępującą atmosferę. Powinna
utrzymywać z nimi kontakty i informować ich o tym, co się dzieje w
czarodziejskim świecie, nawet jeśli i pobieżnie – by chronić ich życie.
Przecież to nie oni byli potworami, to ona w tej opowieści odgrywała tę rolę.
Musi poważnie pomyśleć nad wysłaniem ich gdzieś… może i nad
usunięciem im pamięci. Jakby nie patrzeć należała się im odrobina szczęścia i
brak co poniektórych wspomnień.
Zajęła miejsce przy jednym ze stolików przy oknie i zamówiła
napój.
Czasami sama do końca nie potrafiła nazwać emocje, które
kłębiły się w jej duszy. Nawet na myśl o utracie rodziców, z którymi wspaniale
spędzała dni, aż do momentu, gdy dostała feralny list od dyrektora. Nie czuła
szalejącego przygnębienia, objawów depresji, ani nie chciało jej się płakać na
samą myśl. Po prostu wiedziała, że takie posunięcie będzie słuszne, o ile
będzie mogła je wykonać – nie chciała przecież usuwać wspomnień pół dzielnicy.
Upiła łyk i spojrzała przez okno.
Tylu ludzi, tyle problemów, tyle tajemnic.
Zawsze intrygowało ją to, o czym myśli druga osoba, jakie ma
przeżycia, tajemnice, odczucia. Tak, oczywiście, mogłaby dowiedzieć się tego
dzięki mocy, którą posiadała, jednak ona zawsze chciała osiągnąć taki stan,
żeby być w stanie określić, co danej osobie aktualnie może chodzić po głowie.
Uczymy się drugiego człowieka od chwili, gdy go spotykamy i
zaczynamy z nim rozmowę, jednak za często nabieramy się na aluzję, jaką wokół
nas tworzy; na niestworzone historie, wymyślone informacje na jego temat,
chłoniemy to wszystko jak gąbka żądna wody. Dowody się dla nas nie liczą, a nawet
można się posunąć do wniosku, że żądanie ich postawi nas w niezręcznej
sytuacji, że nie zachowalibyśmy się stosownie, albo że wyszłoby na to, iż
podważamy autorytet tej osoby. Jednak czemu masz tego nie zrobić? Co ci stoi na
przeszkodzie? Nikt z nas tego nie wie, ale woli omijać takie pytania. Jesteśmy
ufni, naiwni, często zbyt nierozsądni i ślepi, i za wiele razy próbujemy
wytłumaczyć z czegoś kogoś, o kim nie mamy najmniejszego pojęcia.
To jest tak jak z mordercami. Takimi prawdziwymi z
zaburzeniami psychicznymi – nie świrami. Dobry morderca musi być inteligentny i
umieć wyjść z opresji. Postarajmy pozbyć się stereotypów krążących na ich
temat, na temat ich stanu umysłu. Oczywiście zazwyczaj nie staje się mordercą
od tak po prostu, a sam problem własnej udręki jest zakorzeniony gdzieś
głęboko, jednak w tym momencie chodzi o całą ich osobowość, a nie psychologię.
Ich twarze, sposób poruszania się, mimika, zwykle jest taki sam, jak zwykłych
ludzi, często brak żadnych odstęp od normy, tak jak nie rzadko się zdarza, że
tacy ludzie prowadzą podwójne życie i są na przykład czyimiś małżonkami.
Przechodząc do sedna, my, zwykli obywatele, za bardzo
okazujemy swoje słabe cechy, które zdajemy się ostatnimi czasami coraz bardziej
przywłaszczać i do nich przywiązywać. Okazujemy wszędzie dookoła sympatię i
niesiemy pomoc, ale tak naprawdę nie mamy pojęcia, do kogo z nią się udajemy.
Rozmowy, listy, w świecie mugoli, nowoczesna technologia,
wszystko jest coraz bardziej niebezpieczne, a to jedynie namiastka tego, co
będzie w przyszłości.
Pisząc z kimś, nie mamy pojęcia, kim tak naprawdę jest ta
osoba.
Pierwszy krok: nieustanne pytania.
Od tego zwykle się zaczyna. Na początku nie jest to nic
poważnego, jednak z czasem nadawca zadaje coraz to więcej i więcej pytań,
nieraz na tematy, o których nie myślałeś, by od razu mówić.
Mordercy lubią poznawać swoje ofiary – zwykle łapią je, gdy
są zgodne z ich schematami, wedle których się kierują.
Osoba, która jest uważna, przy pytaniach o swoją rodzinę,
zamieszkanie, przeżyciach, będzie stawiała ostrożnie kroki, jeśli trzeba
naginała prawdę, a gdy poczuje niepokój w duszy, po prostu zerwie kontakt,
jednak z czasem zaczynają się tworzyć większe grupy ludzi, którzy swój wrodzony
instynkt całkowicie ignorują i uważają, że za rogiem nic złego spotkać nie
może.
To jest właśnie niesamowite. Żyjemy w jednym świecie, często
nie tak daleko, jak byśmy uważali, od drugiej, o wiele niebezpieczniejszej
osoby, która swoje tajemnice przed światem idealnie ukrywa.
Mieszkamy pod jednym dachem z ludźmi, którzy tak samo jak
my, mają duszę, własne zdanie, myśli, emocje i brak jakiegokolwiek wpływu na
wygląd, którym obdarzyła ich matka natura.
Hermionę z głębokich rozmyśleń wyrwało szturchanie w ramię.
Dziewczyna spojrzała w bok i ujrzała szczupłą, mniej więcej
dwudziestoletnią dziewczynę, w firmowym przebraniu, która pewnie pracowała w
kawiarni jako kelnerka.
– Tak, czy mogę w czymś pomóc? – zapytała brązowowłosa,
kompletnie nie mając pojęcia o co chodzi.
– Przed chwilą był tu jakiś chłopak i poprosił mnie, bym
przekazała pani tą kopertę. – Położyła na stole papier.
– Dziękuję bardzo – odpowiedziała, gdy kobieta odchodziła.
Zerknęła przez okno, ale nie ujrzała żadnej znajomej twarzy.
Odkleiła kopertę i szybko przeczytała list.
Draco.
Większość tego, co napisał zupełnie nie miało sensu i było
jedynie paplaniną rozgorączkowanego nastolatka, jednak to, co udało jej się
zrozumieć wskazywało na to, że blondyn rozmawiał ze swoim ojcem i nastąpił
jakiś przełom w ich relacji lub Merlin wie co. W każdym razie pisał, że ojciec
nie ma zamiaru nakazywać mu wstąpienia w szeregi Śmierciożerców i ma zamiar
uszanować jego wybór.
Hermiona ścisnęła list w pięści.
Jak widać kolejny punkt dla Snape’a.
Jeśli miała być szczera, to aktualnie była wściekła na Lucjusza
Malfoy’a, że robi nadzieje Draconowi, a do tego kompletnie nie wierzyła w jego
zamiary. Niby czemu właśnie teraz, przed nadchodzącą Bitwą miałby zmienić
zdanie na temat służby syna? Jakoś wcześniej się tym zbytnio nie przejmował.
Musiała spotkać się z Draco i uspokoić trochę jego entuzjazm
i zapał, który zapewne w niego wstąpił, co jak co, ale właśnie został
rozwiązany jeden z jego większych problemów, którym martwił się nieustająco,
więc zapewne każdy czułby się szczęśliwy z takiej uzyskanej odpowiedzi.
Mogła być pewna jednego: nie będzie łatwo.
Dopiła herbatę, zostawiła należność na stoliku i wyszła na
Pokątną, rozglądając się dookoła za blond czupryną, jednak pośród tłumu nie
dojrzała go. Choć może i lepiej, bo co niby miałaby zrobić na ulicy zapchanej
ludźmi, chcąc porozmawiać z Draco w obecności jego ojca i matki? Zapewne niezłe
przedstawienie. Nie zapominajmy już, że krew płynąca w jej żyłach nie była
nawet w połowie czysta.
Hermiona skierowała swoje kroki do kominka, którym mogłaby
się przefiukać i wrócić do Nory.
~*~*~*~
Dzień wyjazdu był aż zanadto nerwowy. Ginny latała po pokoju
w poszukiwaniu rzeczy, które wyparowały, chłopaki rozglądali się za sprzętem do
quidditcha i pionkami od magicznych szachów, a bliźniaki, jak to oni, testowali
co chwila swoje nowe przedmioty, doprowadzając panią Weasley do coraz to
większej złości. Jeśli o niej mowa, to najwyraźniej postanowiła pochwycić
zachowanie od swoich dzieci i także postanowiła latała w popłochu, rozstawiając
w kuchni na stole dodatkowe rzeczy, które uważała, że mogą im się przydać. Pan
Weasley spasował i stwierdził, że nie ma co się pchać tam, gdzie go nie chcą, a
Hermiona, nienagannie spakowana i z pomniejszonymi walizkami w kieszeni,
postanowiła mu w tym towarzyszyć, i gdy picie na przemian filiżanki herbaty, a
następnie kawy, stało się dla niej nudne zabrała się za tworzenie swoich
własnych receptur i choć nie szło jej najlepiej, to przynajmniej odciągało od
chęci popędzania domowników.
O godzinie dziesiątej rozpętało się tornado imieniem Molly,
które zapędzało, pośpieszało i poruszało się z niewyobrażalną prędkością od
jednej ściany do drugiej.
Hermiona w tym momencie mogła całkowicie przewidzieć
niechybne spóźnienie na peron dziewięć i trzy czwarte.
Pod dowództwem pułkownika Molly Weasley, zebrała
pomniejszone bagaże i zaniosła do samochodu, a następnie oczekiwała przed nim
na resztę towarzystwa.
Nie żeby jej się gdzieś spieszyło, ale biorąc pod uwagę
tłok, jaki może być dzisiejszego dnia na ulicach, fakt, że Harry dopiero
zakładał swoją koszulę i warunki atmosferyczne, które wskazywały na to, że
zbiera się na deszcz, Hermiona mogła jedynie potwierdzić swoją tezę i zakopać
głęboko pod ziemią swoją nadzieję na udanie się Hogwart Express o godzinie
jedenastej. I w tej chwili, czternaście minut po dziesiątej, zastanawiała się,
o której mógłby być kolejny kurs pociągu, jeśli w ogóle taki istniał – nigdy
nie potrzebowała orientować się w tym temacie, jednak po opowieściach Harry’ego
i Rona za nic nie przekonałaby się do wejścia do jakiegoś ledwo stojącego, a do
tego latającego rzęcha, który został w częściach znaleziony i ponownie
odnowiony.
Bez urazy dla pana Weasley’a, ale nie miał on żadnego
pojęcia na temat samochodów – i to ją przerażało jeszcze bardziej. Nie
zamierzała tracić życia w tak głupi sposób – jakby nie patrzeć umierało się
tylko raz.
Oparła się o maskę samochodu i odchyliła głowę pozwalając,
by słońce ogrzało jej twarz.
Po chwili usłyszała zgrzyt drzwi, a po nim wszyscy wypadli z
nich w popłochu, a pani Weasley raz za razem poganiała tłum.
Hermiona otworzyła drzwi od samochodu i poczekała aż chłopcy
i Ginny do niego wskoczą, a następnie sama zajęła miejsce i zatrzasnęła
drzwiczki.
Z roku na rok coraz trudniej było im się pomieścić w mało
przestrzennym pojeździe, więc pan Weasley w ostatniej chwili postanowił
pożyczyć od dobrych znajomych ich rodzinny samochód, dzięki któremu byli w
stanie zabrać nawet i bliźniaków, którzy w dopełnieniu z luźną i przyjazną
atmosferą byli jedną z najlepszych rzeczy, jaka mogła im się przytrafić tuż
przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego.
Ruszyli w wyśmienitych humorach, pękając z żartów Freda i
George’a, a także ich kolejnych wymyślonych przedmiotów, które niekoniecznie
zawsze robiły to, co było przekazane w opisie produktu. Jednak co to by była za
frajda, gdyby samemu trzeba było testować własnoręcznie stworzone rzeczy?
Dwadzieścia minut później, po nie do końca ostrożnej jeździe
Molly Weasley, która machała dookoła rękami na innych kierowców i mamrotała do
siebie pod nosem, w końcu dotarli na miejsce. Hermiona do tej pory nie zdawała
sobie sprawy z tego, jak niebezpiecznym kierowcą może być matka siedmiorga
dzieci i miała niemałą ochotę ucałować chodnik, na który od razu wyskoczyła po
zahamowaniu pojazdu.
Mieli niespełna dziesięć minut do odjazdu pociągu, a czekało
ich jeszcze ekspresowe wyciągnięcie bagaży i udanie się na peron.
Granger otworzyła bagażnik i szybko do niego wskoczyła,
ledwo się mieszcząc pomiędzy walizkami. Niepotrzebne tracenie czasu nie było w
jej stylu, więc jedynie, co zrobiła, to po raz kolejny złamała zakaz czarowania
w miejscach publicznych i do tego mugolskich, pomniejszając walizki. Była w
dziewięćdziesięciu procentach pewna, że nie powinno się to wydać, a w każdym
razie, na Merlina, nie po to wchodziła do zapchanego bagażnika!
Gdy reszta towarzystwa wygrzebała się z samochodu i
otworzyła ostatnie drzwi, za którymi się znajdowała, ona siedziała na jedynej
walizce, którą postanowiła pozostawić w rzeczywistym wymiarze i oczekiwała na
nich.
Rozdała każdemu jego własny ekwipunek, a Harry’emu jego
klatkę z sową, a sama wzięła bagaż, na którym siedziała i popędzili przez
peron. Z okazji tego, że panu Weasley’owi przypomniało się, że jego znajomi nad
wyraz pochłonęli się w tajniki mugolskiej mechanizacji i założyli w swoim
samochodzie alarm, który obiecał uruchomić, musieli zawracać. Gdy się okazało,
że jednakże nie jest do końca w stanie tego dokonać, czekali na niego względnie
całe wieki, aż się z tym upora.
Gdy w końcu uporali się z autem, w stosunku co do którego
pan Weasley był coraz mniej przekonany, ruszyli pędem pomiędzy peron dziewiąty
i dziesiąty, w myślach modląc się, by przejście wciąż było otwarte i nawet nie
zatrzymując się przed kolumną.
Na ich szczęście pozostały im jeszcze trzy minuty do
odjazdu, co zgodnie przyjęli z wielką ulgą.
Pani Weasley ucałowała każdego z osobna i rozpoczęła swoje
elokwentne przemówienie, które wygłaszała co roku, i które miało za zadanie
powstrzymać ich przed pakowaniem się w problemy, które i tak miały już w
naturze znajdować ich w każdym miejscu.
Bliźniaki wpakowali im do rąk swoje nowe wynalazki i kazali
do siebie napisać w sprawie ich działalności, a przy okazji życzyli im
kolejnego świetnie spędzonego roku w „co nieco za bardzo zapchlonej dziurze” i
to w większości wspaniałomyślną arystokracją i śmiejąc się, że pomimo iż nie
mogą już robić sobie żartów na nauczycielach, to teraz mają o wiele lepszą
robotę, która ma za zadanie tworzyć podobizny ich samych, dzięki czemu
pośrednio mogli dokonać o wiele większych rzeczy, a do tego za nie nie oberwać.
Pan Weasley, jak zwykle roztargniony i przejęty ich ostatnim
rokiem szkolnym, uściskał ich grupowo, włączając do tego nawet i bliźniaków,
wysyłając ich następnie od razu do pociągu, który miał za chwilę odjeżdżać.
Po chwili gnali już grupą, omijając ludzi i machając jedną
ręką nad głowami, w geście pożegnania.
Wskoczyli do Hogwart Expressu i zdążyli jedynie podejść do
okna, by spojrzeć i pomachać do nich raz jeszcze, gdy pociąg ruszył.
Rozdzielili się i poszli szukać wolnego przedziału, który
mogliby zająć. Hermiona obeszła trzy wagony, zaczynając od końca, gdy dotarła
do niej wiadomość, że Harry z Ginny znaleźli to, czego szukali, więc zawróciła.
Jednak nie to zaprzątało w tej chwili myśli dziewczyny,
jednak pytanie, gdzie, do cholery, podziewał się niezwykle wkurzający osobnik z
platyną na czubku głowy wraz z jego przybocznym, od siedmiu boleści,
przyjacielem, który potrafił w całej swojej okazałości jedynie przypominać jej
o swoim zbyt niskim wzroście, który był jedną z tych rzeczy, dzięki którym
mogła dodać do swojego słownika słowo „kompleks”.
Cała czwórka rozsiadła się wygodnie w przedziale,
przywracając swoje walizki do rzeczywistych rozmiarów i wypakowując potrzebne
rzeczy.
Po chwili pomieszczenie, w którym zasiadali, wypełniał
śmiech, rozmowy i propozycje rzeczy, które można by było wykonać w czasie
podróży, a które w większości i tak pozostaną jedynie planami.
Postanowili radować się ostatnim razem jazdy w stronę
Hogwartu, swojej szkoły i domu.
~*~*~*~
W dobrych humorach i ledwo potrafiąc utrzymać się ze śmiechu
na nogach, wytoczyli się ze swojego przedziału, popychając co chwilę
przypadkowo ludzi i przepraszając ich pomiędzy kolejnymi wybuchami dławiącego
śmiechu.
Zobaczyli Hagrida, który stanął przy pierwszakach, by
wskazać im drogę i pomachali mu entuzjastycznie, na co uśmiechnął się i krótko
machnął ręką nad głową, a następnie zabrał się za doprowadzanie do porządku
pierwszorocznych.
Czwórka przyjaciół postanowiła poczekać, aż większość
uczniów ruszy w stronę szkoły, by w spokoju i bez przepychu dotrzeć na miejsce.
~*~*~*~
Uroczystość w Wielkiej Sali rozpoczęła się jak zwykle po
tym, gdy wszyscy uporali się ze swoimi bagażami i pod okiem swoich opiekunów
udali się na salę.
W tym roku może było kilka nowych uczniów więcej, niż w
poprzednim, jednak nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. Hermiona nie
przejmowała się tym, kto, gdzie zostanie przydzielony. Oczywiście, dobrze było
mieć w swoim domu nowych uczniów, którzy tak jak oni będą walczyć o dobre
wyniki i punkty, jednak dziewczyna nie fascynowała się tym tak bardzo jak co
poniektórzy, a do tego nikogo nie znała, więc zamiast gromadzić się w tłumie
czy nawet w gronie najlepszych uczniów przy stole Gryffindoru, zajęła z Ginny
miejsca, na których zwykle siedziały, gdy spożywały posiłek i czekała, aż Tiara
Przydziału dopasuje każdego z uczniów do określonego domu.
Wciąż zamartwiała się, że nigdzie nie może znaleźć Dracona,
a jej obawę jedynie umacniał fakt, że od czasu jego pogawędki z ojcem jedynie
dostała od niego list, który właściwie niczego jej nie tłumaczył.
Jej myśli wypełniały jednie najgorsze z możliwych obrazów,
jednak nie była w stanie robić niczego innego, jak właściwie wymyślać co
nowszych sytuacji, które mogłyby wpłynąć na nieobecność Malfoy’a.
Po ceremonii Hermiona wciąż niezmiennie czuła niepokój, a
żołądek związał się w supeł i nie była pewna, czy cokolwiek będzie zdolna
przełknąć.
Kiedy Dumbledore pozwolił zasiąść im do stołów Hermiona
wyrwała się z oceanu myśli i po raz n–ty dzisiejszego dnia popatrzyła uważnie
na uczniów zgromadzonych w Wielkiej Sali.
Pierwszaki gorąco były witane w nowych domach, a każdy z
nich był uśmiechnięty od ucha do ucha, zapewne nie mogąc się doczekać, aż w
końcu będą mogli napisać do swoich rodziców i pochwalić się przydziałem do
jednego z czterech domów.
Hermiona poczuła jak ktoś szturcha ją w ramię, ale w tym
samym momencie wyczuła w powietrzu intensywny zapach sosen, jednak tak
niewyraźny i ledwo wyczuwalny.
Zapominając o wszystkim innym wstała i powoli zaczęła
przeciskać się przez gromady uczniów, którzy gromadzili się wciąż przy stołach
i rozmawiali o wakacjach, które przed chwilą się skończyły.
Przemieszczała się do przodu powoli i ostrożnie, próbując
wytropić skąd wywodzi się ten charakterystyczny zapach.
Czuła go. Coraz wyraźniej i intensywniej.
Przeprosiła kolejne osoby ze swojej drogi, i gdy była pewna
wręcz pewna, że za kilka metrów odnajdzie swój cel poczuła mocne pochwycenie za
ramię, a po chwili została gwałtownie odwrócona w drugą stronę.
– Granger, co ty tu robisz? – zasyczał, nie kto inny jak
profesor Snape, który musiał znajdować się w kilku miejscach naraz.
Poczuła się wytrącona z równowagi i zdezorientowana.
– Zresztą nieważne – warknął, nim zdążyła odpowiedzieć. –
Masz natychmiast stawić się w moim gabinecie, gdy tylko dyrektor pozwoli wam
odejść od stołów.
– Niby z jakiej racji?
– Z rozkazu, Granger – wysyczał i zatrzasnął jej ramię w
mocniejszym uścisku.
– Dobrze, już dobrze, nie musi mi pan od razu łamać kości –
warknęła.
– Granger, to nie są żarty – powiedział, ale rozluźnił
uścisk. – Masz nigdzie się nie pałętać i nigdzie nie iść bez względu na
wszystko, zrozumiano? OD RAZU masz przyjść do mojego gabinetu. – Ostatnie
zdanie powiedział z naciskiem i powoli, jakby była jakąś umysłowo opóźnioną
osobą albo trzeba było do niej mówić łopatologicznie.
– Jasne, jasne, kumam. – Wyszarpnęła się z jego uścisku. –
Lochy po uczcie, coś czego pragnęłam najbardziej na świecie.
– Wracaj do swojego stołu – nakazał i przesunął się, by
mogła przejść.
Hermiona, której dobry humor całkowicie wyparował,
zapominając o tym, co przed chwilą robiła, wróciła na swoje miejsce i
zdenerwowana usiadła.
– Kto zdążył ci już popsuć nastrój? – zapytała lekko
rozbawiona Ginny.
– A niby kto byłby do tego zdolny? Oczywiście, że ten
przeklęty nietoperz, który niezmiernie myśli, że jest idealny i święty, i ma
nad wszystkim władzę – warknęła wbijając w świeżutką bułkę z marmoladą nóż i
doprowadzając do tego, że cała jej zawartość zaczęła wyciekać na talerz.
Nim zdążyła coś dodać dostrzegła ruch przy nauczycielskim
stole i odwróciła się w tamtą stronę, a chwilę później zobaczyła, jak
Dumbledore podchodzi do mównicy.
– Kochani – jednym słowem, który był jedynie zwrotem, zdołał
uciszyć całą Wielka Salę i zwrócić na siebie wszystkich uwagę – mam jeszcze
jedną wiadomość, którą chciałbym się z wami podzielić. – Popatrzył bez
pośpiechu, na każdego z zebranych. – Otóż mamy zaszczyt gościć jeszcze jednego
ucznia, który zacznie naukę wraz z uczniami z szóstego roku, by nadrobić
zaległości, a w następnym roku być w stanie przystąpić do kończących szkołę
egzaminów, które potocznie nazywacie owutemami. Mam nadzieję, że przyjmiecie go
ciepło, dzięki czemu szybciej będzie mógł zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu
i pomiędzy ludźmi, których nie zna.
Obok dyrektora stanął po chwili młody chłopak.
Znała go.
Hermiona uzyskała swoją odpowiedź na co najmniej dwa
pytania; to on był źródłem intensywnego zapachu sosen, i to właśnie teraz
dyrektor postanowił go przedstawić – bez zbędnych formalności.
To on znajdował się tamtego dnia w Skrzydle Szpitalnym wraz
z Dumbledore'em.
Nie powiedział, jak się nazywa, nie powiedział, do którego
domu będzie przynależeć, nie nałożył na jego głowy Tiary – cóż za dziwne
zrządzenie, czyż nie?
Dyrektor chcąc zatuszować to, czego nie wypowiedział na
głos, dopóki uczniowie byli jeszcze zajęci myśleniem o nowym koledze i
szeptaniem pomiędzy sobą, podziękował za uwagę i pozwolił dalej kosztować się
jedzeniem.
Dziewczyna przeniosła wzrok na Snape’a, który przyszpilał ją
swoim spojrzeniem i właśnie teraz zdała sobie sprawę z tego, czemu nie chciał,
by gdziekolwiek chodziła po opuszczeniu Wielkiej Sali.
Pytanie nie było takie, czy miał na tyle zaufania, by
pozostawić jej wybór, bo odpowiedź była prosta i jednoznaczna – „nie”, jednak
takie, czy naprawdę uważał, że zrezygnuje z danej okazji?
Rozdział boski - ale to nic nowego :D
OdpowiedzUsuńSnape i Hermiona... no kocham tę parę i nie mogę się doczekać następnego rozdziału :D
O JEZUUUUUUUSIEEEEEEE XDDD
OdpowiedzUsuńKOCHANIE MOJE XDD (Tak, Rickmanicka, czyli jak to Ty mnie pięknie nazywasz Ricki, używa tego słodziasznegożeażsiężygaćchce słowa KOCHANIE, kiedy chce kogoś szczególnie przeprosić...)
Ty wiesz, jak jest. Chyba nie muszę Ci tłumaczyć, że jest ciężko złapać chwilę czasu i po prostu po nadrabiać zaległości na blogspocie. Bardzo, ale to bardzo Cię przepraszam, że mogłaś czuć się ignorowana z mojej strony :c Twojego linka, mam w zakładkach, ale żeby wpaść do Ciebie, trzeba wygospodarować dość sporą chwilę czasu, ponieważ jako jedna z nielicznych piszesz na prawdę długie rozdziału, ku mojej uciesze :D SEVMIONE NIGDY ZBYT MAŁO! Bardzo Cię przepraszam raz jeszcze!
ZARAZ! DOBRZE ZROZUMIAŁAM?! TY MASZ TERAZ FERIE!? NO KUURDE, MI SIĘ WŁAŚNIE SKOŃCZYŁY ;__________; *AVADA, LECI SOBIE*
Nadrobiłam. O Jezusie, nadrobiłam, bo miałam u Ciebie największe zaległości. No i teraz przejdźmy do rozdzialiku :D
"Dni mijały za szybko, a doba miała za mało godzin." <-- Oj Hermiono, jak ja Cię dobrze rozumiem.
"- Wiesz, Granger, to z lekka absurdalna i niewiarygodna historia. Wyobraź sobie, że uczę jako Mistrz Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i właśnie zajrzałem do księgarni, do działu, który jest przeznaczony przede wszystkim profesorom w tej dziedzinie i innym uczonym. Cóż za zbieg okoliczności, co nie?" <--- BUAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA, KOCHAM CIĘ XDDDDDDDDD LEŻĘ XDDDD. TAK, SEVERUSIE, TO RZECZYWIŚCIE DZIWNE XDDDD
Woo, Hermionko, nazwać Snape'a po nazwisku, nono, dziewczyno, ależ Ty się buntownicza zrobiłaś XD
Ooo, widzę, że ktoś tutaj zamieścił swoje refleksje? ;> to takie...rzadkie na dzisiejszych blogach. Inni traktują je jako zapychacz, ja osobiście bardzo je lubię!
Dlaczego Molly za kierownicą kojarzy mi się z tirowcem, któremu nic się nie podoba? XDDD
KURDE. W TAKIM MOMENCIE?! ZABIJE, UDUSZĘ, POĆWIARTUJĘ ( a mam w tym wprawę, bo ostatnio nałogowo oglądam i czytam Hannibala, więc wiesz, strzeż się 8| ) i wgl coś Ci zrobię. JA CHCĘ NATYCHMIAST NOWY ROZDZIAŁ XDD
BYCZYSZ SIĘ TERAZ 2 TYGODNIE, TO MASZ MNÓSTWO CZASU. ALE JUŻ MI PISAJ!
Pozdrawiam, całuję, czaruję.
Rickmanicka, tudzież Ricki :D <3 No i ten co złego, to nie ja :D
http://eliksir-odrodzenia.blogspot.com/
Bardzo mi się podobał ten rozdział. Pojawia się wiele tajemnic, kim jest ta kobieta, która "dosyć jednoznacznie ocierała się to o Mistrza Eliksirów, to o drugiego mężczyznę", kim jest ten mężczyzna i kim jest nowy chłopak? Lecę czytać dalej :D
OdpowiedzUsuńO boże co to jest grynszpan? ;-;
OdpowiedzUsuńJak zawsze, będę szczery - nie podoba mi się nowe przezwisko dla Hermiony. Za dużo ich już w fandomie. A jedyne, jakie kojarzę z kanonu to "nieznośna wiem-to-wszystko" - swoją drogą, sprawdzając to natknąłem się na info, że Rowling była też tak przezywana w dzieciństwie.
Od kilku rozdziałów poprawa w stylu jest coraz bardziej widoczna. Ten rozdział jest naprawdę ładny, ale trzeba przymróżyć oko na kilka kwiatków, jak na przykład: "Jeśli o niej mowa, to najwyraźniej ~postanowiła~ pochwycić zachowanie od swoich dzieci i także ~postanowiła~ latała w popłochu".
James
Dobra, już wiem coś o Grynszpanie: https://goo.gl/Mp5luO :D
Usuń