~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 15

piątek, 31 maja 2013

Rozdział 15

Witam, drogie Czytelniczki! ;)
Powoli pcham sytuację do przodu i pamiętajcie, że Severus, ani nie rzuca słów na wiatr, ani nie obmyśla niczego niedokładnie, a zawsze osiąga to czego chce i jego działania do prowadzą do czegoś konkretnego - to tak na przyszłość :D

Jeżeli chcesz być powiadamianym, to w komentarzu podaj mi swój nr GG. Oczywiście moja skleroza nieraz daje o sobie znać, więc może być 1-2 dniowe opóźnienie nim napiszę, więc nie miejcie mi tego za złe ;p

W takim wypadku najlepszą opcją, dla obu stron jest dołączenie do obserwatorów, do czego gorąco zapraszam :)

Btw: Czy to nie piękne, że wejść jest już ponad 7 000? Dziękuję Wam ;*

Betowała Sky c;

P.S.
Starałam się by czcionka była taka sama, ale na tym bloggerze to jest masakra i nieźle trzeba się napieprzyć, by coś zdziałać... 




Powolnie przesuwała się do przodu, ostrożnie stawiając kroki. Wolała nie napotkać się na inne zwierzęta zamieszkujące w lesie, bo nie była pewna, czy udałoby jej się nad sobą dostatecznie panować. Miała jeszcze dwadzieścia minut do całkowitej przemiany. Dopiero wtedy księżyc miał największą moc, choć dla zwykłego obserwatora tylko jego blask był silniejszy.
Miała nadzieję, że zdąży bez żadnych przeszkód znaleźć kwiat przed północą, a potem w spokoju będzie mogła zaszyć się gdzieś w lesie, jak najdalej od innych zwierząt. Nie dało się ukryć, że był to pozorny spokój, bo musiała walczyć z dziką Bestią, która co miesiąc przez trzy dni pod rząd w niej odżywała. Bestia domagała się krwi, ofiary. Jednak Hermiona nie miała za co składać jej ofiary, ani najnormalniej w świecie nie chciała tego robić. To było jej przekleństwo, a nie dar – jak dla niektórych w jej byłym stadzie. Stado… Tak, kiedyś należała do stada, bo myślała, że tak należy. Że tak będzie łatwiej. Nie, jednak nie było. Przywódca był naprawdę żałosny i atakował wszystko, co się ruszało. Już nieraz obiło jej się o uszy, że niby wilkołaki wykazują się ponadprzeciętną inteligencją. Najwyraźniej u niego nie wykształciła się ta cecha, bo nawet nie wysilił się, by cokolwiek planować. Nic. Oni mieli tylko podążać za nim i zabijać, by potem on zgarniał większość pożywienia. To wtedy postanowiła odejść. Cóż, trochę ryzykownie i oczywiście nie wszystko potoczyło się po jej myśli. Wataha nie chciała jej tak po prostu puścić – każda para rąk (a raczej łap) była potrzebna do pracy. Mimo wszystko nie ugięła się i postawiła na swoim, za co została ukarana.
Usłyszała za sobą cichy szelest i zamarła stojąc z prawą łapą w górze. Jej serce biło szaleńczo, z coraz większą siłą. Czuła, jak adrenalina wypełnia jej żyły, mieszając się z krwią. Zmysły były wyczulone aż do granic możliwości. Jednak w tej chwili w głowie miała pustkę; żadnych myśli alarmujących o zagrożeniu, podkładających jej najczarniejsze scenariusze. Nic. Tylko przerażająca cisza. Wyczuwała na sobie czyjeś intensywne spojrzenie, które wydawało się przewiercać ją od środka. Czuła, jakby osobnik ten czekał tylko na najlepszy moment, by zaatakować. Chciała się odwrócić i pokazać, że się nie boi, że to ona jest górą. Naprawdę chciała, ale teraz słyszała tylko szum w uszach i bijące serce. Nie wiedziała, ile tak stała, nie ruszając się nawet o milimetr, lecz gdy odeszło od niej pierwsze przerażenie zaczęła odczuwać odrętwienie w kończynach. Pomimo to, że wciąż czuła na sobie czyjś wzrok stwierdziła, że nie da rady wytrzymać więcej w tej pozycji. Cicho opuściła łapę na ziemię i zrobiła kilka kroków w przód. Powoli obejrzała się za siebie, jednak w tej ciemności nie mogła nic dostrzec; nawet ze swoim wyostrzonym i udoskonalonym wzrokiem w bezgwiezdną noc ciężko było dopatrzeć się jakiś szczegółów. Spojrzała na niebo – księżyc był osadzony wyżej niż wtedy, gdy wchodziła. Czas się kończył, a athelas nie było łatwo znaleźć. Roślina charakteryzowała się bardzo drobnymi, białymi kwiatkami, i jak na złość jej ulubionym miejscem były najbardziej zacienione części lasu, więc musiała przypomnieć sobie, jak za dnia wygląda las i gdzie światło nie może dotrzeć. Nie było to zbyt łatwe zadanie, mając do przeszukania kilkaset hektarów.
Zerwał się silny wiatr i kilka kropel wylądowało na jej sierści. Wzięła głęboki wdech i ruszyła przed siebie. Słyszała za sobą co jakiś czas cichy szelest, ale wmawiała sobie, że to tylko wyobraźnia sobie z niej żartuje. O mało nie zeszła na zawał, gdy zahukała nad nią jakaś bezmyślna sowa. Aż za dobrze zdawała sobie sprawę, że niedługo skończy się najlepsza pora, by zebrać roślinę i nie potrzebowała przypomnień. Przyspieszyła krok. W tej chwili w pełni skupiła się na rozglądaniu w poszukiwaniu białych płatków i żadne odgłosy do niej nie dochodziły. I to był błąd.
Silne uderzenie grzbietem w drzewo przywróciło ją do rzeczywistości. Próbowała zobaczyć przeciwnika, lecz obraz przed oczami nienaturalnie jej się rozmywał. Hermiona z trudem dźwignęła się na łapy. I wtedy zobaczyła lśniące, brązowe oczy, które nad nią górowały. Krótkie spojrzenie, lecz jej w zupełności wystarczyło. Poznała go. To on zostawił po sobie pamiątkę na jej brzuchu. Mimo wszystko, nie mogła się skupić na znalezieniu wspomnień, które określałyby jego pozycję – a to ci niespodzianka… ciekawe czemu?, prychnęła w duchu.
Zauważyła nad jego ramieniem ruch. Lśniące oczy w ciemności. Było ich więcej. Cała wataha. No to pięknie! Nie miałam kiedy na niech natrafić, jak akurat dzisiaj. Mogę już się pożegnać z wizją znalezienia składnika. Nawet z takiej odległości z łatwością widziała w ich oczach pragnienie, żądzę. Jeden z jej czarniejszych scenariuszy właśnie się spełniał; stawała przed tymi, od których odeszła. Miała nigdy więcej nie pokazywać im się na oczy, bo inaczej miała obiecaną – nie do końca szybką – śmierć. Tak więc wiedziała, że musi walczyć. Albo przyniesie kwiat i wyjdzie z tego z kilkoma zadrapaniami, albo w ogóle nie wróci. Spojrzenie dyrektora, gdy podawała mu fiolki ze składnikami jednoznacznie mówił, że ma jak najszybciej mu go przynieść, nie zważając na konsekwencje. Co było tak ważne? To pytanie dręczyło ją przez cały czas, lecz nigdzie nie mogła znaleźć odpowiedzi.
Adrenalina ponowiła swoją podróż po organizmie, zdawać się by było, że z podwójną siłą. Hermiona odważnie stanęła przed swoim wrogiem. Nie bała się. Już dawno gdzieś zatraciła to uczucie... A może tylko głęboko zakopała w swojej duszy? Kto wie? W tej chwili jednak daleko było jej do strachu. Poprzeczkę, by ponownie poczuć to uczucie, miała postawioną wysoko i dotychczas nic jej nie przebiło. Jeżeli ktoś by powiedział, że ją zna, to przynajmniej w duchu by go wyśmiała. Ludzie dokładnie uważali ją za taką, jaką chciała być uważana. To ona rozdawała karty i jak na razie żadna osoba tego nie zauważyła. I tak właśnie miało być. Każdy musiał być trzymany na bezpieczną odległość. Była pewna tego, że kiedyś wszyscy, którzy uważali się za jej przyjaciół, odwrócą się do niej tyłem, już nawet teraz to widziała. Nigdy nie przychodzili z nią pogadać, powygłupiać się. Kiedyś jej tego brakowało. Teraz już nie. Zmieniła się… A może zawsze taka była? Nieważne. Jeżeli miałaby powiedzieć w tym momencie, kogo będzie jej najbardziej brakować, bez wahania powiedziałaby, że Draco. Teraz to on był dla niej podporą w trudnych momentach. Zdarzyło się, że już kilka razy wracała z podobnych wypraw z kilkoma ranami. Różnie to bywało; pogaduszki ze stworzeniami z Zakazanego Lasu, a raz czy dwa udało jej się nawet napotkać na Śmierciożerców w dalszej części lasu – niewątpliwie miała szczęście – lecz zawsze wychodziła z tego żywa, co było efektem tego, że była przemieniona i zawsze z opresji ratowały ją jakieś niczego nieświadome zwierzęta, które kręciły się po terenie, robiąc hałas. Śmierciożercy nie byli jakoś nadzwyczaj groźni. Oczywiście mogli ją szybko zaavadować, ale poruszali się samotnie albo we dwójkę, a z czego zaobserwowała to wtedy ich to tak nie satysfakcjonowało… no i nie byli tak pokręceni, jak na przykład Bellatrix. Kilka razy zdarzyło się, że napotykała Draco, który bez zbędnych słów jej pomagał – o nic nie pytał i nie żądał żadnych wyjaśnień. To właśnie sobie ceniła. Wystarczyła mu jedna wiadomość: była wilkołakiem.
Naprężyła wszystkie mięśnie – była gotowa na atak. Reszta stada cofnęła się kilka kroków dalej i  teraz mogła zobaczyć ich w księżycowym świetle. Zaszczyciła ich tylko przelotnym spojrzeniem, nie marnując na nich więcej czasu i wracając wzrokiem od razu do swojego najgorszego przeciwnika, który nie pragnął niczego innego, niż zemsty i dokończenia tego, co zaczął. Zastanawiała się, czy to on patrzył na nią od początku jej wejścia do lasu, lecz byłoby to zbyt dziwne. Czemu wtedy nie zaatakował, tylko czekał aż do teraz?
Rozmyślenia przerwało jej głośne warknięcie, którego znaczenie znała aż za dobrze – przystępowali do ataku. Rzucił się na nią pierwszy. Z trudem uniknęła jego ciała, odskakując w lewo. Na jej nieszczęście zahaczyła się tylną łapą o jakiś korzeń i wylądowała z głuchym łoskotem na boku. Brunatny wilk podniósł się bez wysiłku i kolejny raz, tym razem ciszej, warknął do swojego stada, które teraz wycofało się bardziej do tyłu, lecz wciąż było gotowe do ataku. Spojrzał jej w oczy. Zrozumiała jego niemą wiadomość – pragnął sam się nią zająć. Poczuła, jak Bestia się w niej budzi. Ciepło rozeszło się po jej ciele, dodając jej energii i pragnąc więcej krwi. Jego krwi.
Podniosła się i przyjęła waleczną pozycję. Teraz krążyli wokół siebie, zataczając krąg. Ruszyli na siebie w tym samym momencie, lecz nie zdążyła odskoczyć, gdy poczuła jak jego ciało napiera na nią, a ona ląduje na ziemi. Walczyła jak najlepiej umiała. Deszcz zaczął lać. Wtopił swoje zęby w jej szyję i potrząsał szczęką. Bolało jak diabli, ale Hermiona po pierwsze – w życiu odczuła jeszcze większy ból, a po drugie – nigdy nie dałaby mu tej satysfakcji i nie pokazałaby tego po sobie. Dotychczasowe przeżycia dużo ją nauczyły. Ostatnie noce koszmarów dały jej popalić, nawet nie swoją samą obecnością, ale mocą z jaką powróciły. Od pamiętnych czasów nie narzekała na brak wrażeń w nocy, lecz zawsze stopniowo przyzwyczajała się do siły z jaką przychodziły i była na to – powiedzmy krótko – przygotowana. Jednak teraz, po kilku miesiącach powróciły z podwojoną siłą i nie mogła powstrzymać podświadomości od naturalnych reakcji. Najgorszy – mimo wszystko – nie był ból, lecz fakt, że nie wiedziała, co podziałało na zwiększenie mocy koszmarów.
Zebrała w sobie wszystkie siły i tylnymi nogami, które udało jej się ulokować na jego brzuchu odepchnęła go od siebie. Była wyczerpana. Czuła jak krew leci jej z szyi i coraz mocniejszy ból w klatce piersiowej – była prawie pewna, że uszkodziła sobie żebra, gdy na nią skoczył. Stanęła przed nim i obnażyła kły. Przypominały jej się słowa babci, które nigdy jej nie opuściły: „Nie raz trzeba postawić wszystko na coś, czego nie jesteśmy pewni, ale w życiu są sytuacje, gdy trzeba podejmować największe ryzyko” – to zawsze dodawało jej siły i wiary, tym razem też. Jej mózg w pełni się wyłączył – w tej chwili nie znalazłaby żadnego dobrego rozwiązania tej sytuacji. Musiała walczyć. Rzuciła się na wilka, gryząc go i wbijając w jego klatkę mocno pazury. Poczuła na łapie krew z rany przeciwnika, i przeciągnęła ją niżej. Usłyszała dosyć głośny jęk przy swoim uchu. Musiała się kontrolować. Nie chciała go zabijać. Dać nauczkę? Może, lecz na pewno nic poważniejszego. Uruchomiła całe pokłady siły woli, by zmniejszyć nacisk. To był kolejny błąd. ON nie chciał rezygnować. Nie chciał walczyć ze swoją Bestią. Nie mógł pozwolić sobie na takie ośmieszenie przed stadem.
Po raz kolejny wilk wyswobodził się z jej uścisku i przygniótł ją do ziemi. Czuła, że to jej koniec. Był nie na żarty wkurzony, a kumple przy drzewach też nie wyglądali na uszczęśliwionych jej zachowaniem. Uniósł ją do góry za gardło i ściskał je jeszcze mocniej, szarpiąc na wszystkie strony. Wiedziała, co chce zrobić, było to taktyczne zagranie – albo w ten sposób łamali kark, albo przebijali na wylot szyję. Obraz przed oczami coraz bardziej jej się rozmazywał, zastanawiała się, przez ile zostanie wilkiem. Czy przemieni się na granicy śmierci czy może po? Nigdy jakoś nad tym nie myślała. I nie pomyślisz, przyznała z goryczą. Usłyszała jak przez mgłę głośne, gardłowe ryknięcie obok swojego lewego ucha. Poczuła jak uścisk na jej szyi maleje. A może była to po prostu jej wyobraźnia? Ciemność wydawała się jej jeszcze ciemniejsza niż dotychczas… Może tak właśnie się umierało? Może odchodziło się z bólem, który po śmierci znikał jak ręką odjął, a potem była tylko cisza i spokój? Może…

Stwierdził, że musi odbyć wędrówkę do Zakazanego Lasu. Nie mógł czekać. Potrzebował Athelasa w tej chwili, inaczej cały eliksir poszedłby na marne. Dumbledore odwodził go od tego pomysłu i co chwila mówił, że będzie miał swój składnik na czas. Starzec zachowywał się całkiem inaczej; ta stalowa nuta w spojrzeniu i zakaz wychodzenia mu dzisiejszej nocy do lasu były całkiem do niego niepodobne, i tylko zainteresowało to Severusa. Musiał się dowiedzieć, co starał się ukryć Dumbledore, a przy okazji sam będzie mógł zebrać składnik. Lepiej mieć więcej niż mniej – a raczej w ogóle.
Zobaczył jakieś szaty rozrzucone przy drzewie, co tylko upewniło go, że osoba, która miała wykonać polecenie była z Hogwartu, a może i była uczniem. Nieprzejęty wszedł do lasu i od razu skierował się na zachód. Jako jeden z nielicznych wiedział, że tam rośnie ich najwięcej.
Było kilka minut przed północą. Szybko się zbiorę i wrócę do swoich komnat. Pogoda od rana była kiepska i wszystko wskazywało na to, że zaraz się rozpada. Przeszedł kilkadziesiąt metrów i usłyszał jakiś szelest gdzieś na wschód od siebie. Oczywiście mogłoby wydawać się to normalne, będąc w lesie, i żaden człowiek nie powinien się tym zbytnio przejąć, lecz on, Severus Snape, nigdy nie miał w zwyczaju zakładać czegoś z góry. Przemienił się w swoją animagiczną postać. Tak, on też to potrafił i tylko nielicznym czarodziejom, którzy opanowali tą sztukę do perfekcji wychodziło to w pełni. Jakie było jego zdziwienie i zdenerwowanie, gdy zobaczył, że ta smarkula Granger też to umie zrobić! Zaimponowało mu to i zarazem zaintrygowało. Każdego ucznia potrafił poznać na wylot jednym spojrzeniem… No dobra, nieraz prostą legilimencją. Jeszcze niedawno myślał, że ją także rozgryzł – naduczuciowa, nadgorliwa, wymądrzająca się Wiem-To-Wszystko, która potrafi zirytować człowieka samym przebywaniem w tym samym pomieszczeniu. Lecz ostatnio zwątpił, czy czegoś nie ominął. Tego popołudnia w gabinecie Dumbledore’a zachowywała się całkowicie odmiennie – zastanawiał się nawet czy ktoś nie wypił Wielosoku albo nie zastosował na niej Imperiusa. Wtedy na niego spojrzała. Nie miała zamglonego wzroku, a w eliksir jakoś zwątpił – kto niby chciałby się w nią przemieniać? No i jak ostatnio sprawdzał, to wszystkie składniki miał na swoim miejscu. Gdy ich spojrzenia się spotkały, chciał szybko i niepostrzeżenie wejść w jej umysł, całkowicie zapominając, że wcześniej sam ją nauczał obrony. Zdziwił się niemało, gdy z łatwością go zablokowała, i jeszcze ten kpiący uśmieszek, którego nigdy dotąd nie widział na jej twarzy. Czuł, że stać ją na więcej i już miał ponownie zaatakować na jej umysł z większą siłą, gdy jasna plama mignęła mu nad jej ramieniem. Spojrzał tylko raz; przelotne zerknięcie. Zobaczył blond czuprynę. Draco. Tylko skąd on się tam wziął, do licha? Lecz jej tyle wystarczyło, że gdy znów przeniósł na nią wzrok, ona już się odwróciła. Jej zachowanie całkowicie zbiło go z tropu. Dowie się, co ta dziewucha ukrywa. Nie na marne nazywają go najlepszym szpiegiem wszech czasów… Zastanawiał się, jaki jest dzienny limit zadziwień – na jego szczęście czuł, że jemu właśnie się kończy.
Cicho podkradł do tego miejsca, z którego usłyszał dźwięk i schował się za drzewem. Wtedy zobaczył czarnego wilka. Zobaczył . Był tego pewny. Widział, że go wyczuła. Była czujna, i to nadzwyczaj bardzo czujna. Czyżby na coś czekała? Oczekiwała ataku? Czy to ją wysłał Dumbledore?... – tysiące pytań i żadnej odpowiedzi. Patrzył na nią przez te kilka minut, lecz ona stała w bezruchu, jakby ktoś ją spetryfikował. Postanowił zrobić to co miał zamiar na samym początku. Jeżeli niby jest taka genialna, na jaką się kreuje, to w razie czego niech sama sobie radzi.
Popędził w głąb lasu i zebrał potrzebne kwiaty. Zawrócił i pobiegł na skraj Zakazanego Lasu. Zaczęło lać. Usłyszał cichy jęk w głębi lasu. Bardzo cichy, pewnie dla ludzkiego ucha niesłyszalny, lecz dla niego wystarczający. Był pewny, że to Granger się w coś wpakowała i teraz nie dawała sobie rady. Jakby nie miał co robić, tylko ratować każdego z opresji... Niby mógł ją zostawić – pomimo, że miał na to nieodpartą ochotę –  a przecież był jej nauczycielem i pomimo tego, co mówili niektórzy, on miał gdzieś głęboko w duszy sumienie, które nieraz się objawiało i to zwykle w najmniej odpowiedniej chwili – tak jak właśnie teraz.
Nie potrzebował kolejnego sygnału. Ruszył pędem w stronę, gdzie ostatnim razem ją widział. I tym razem się nie mylił. Była kilka metrów dalej. Myślał, że już nic go nie zaskoczy, – naprawdę w swoim życiu dużo widział – a tu kolejny raz miał przed oczami widok, na który pewnie – gdyby nie był Severusem Snape’em – otworzyłby szeroko buzię. Hermiona Granger z krwawiącymi ranami na sierści przygniatała wilkołaka do ziemi. I to nie byle jakiego. Wiedział, kim jest przeciwnik, i tym bardziej zszokował się, że to ona daje mu radę. I wtedy do niego dotarło, że to nie ona piszczała… Wiedział, że coś istotnego przed nim zataiła.
Popełniła jeden z podstawowych błędów; stwierdziła, że go nie zabije, tylko poturbuje, a on da jej spokój. Tak jednak nie było z takimi jak on, w dodatku będąc przywódcą stada – bo niewątpliwie nim był – nie można było sobie pozwolić na takie upokorzenie. Zobaczył, jak Velvor przygniata ją do ziemi i zaciska zęby na jej gardle. Nie wydała żadnego dźwięku. Nic. Czuł, że ona dobrze, wie co ją czeka. Był zaskoczony – ona była gotowa na śmierć. Nawet w takim obliczu nie piszczała, nie błagała o życie. Próbowała się bronić własnymi siłami, lecz tylko to. Nie mógł dać mu jej zabić; nie dość, że była jego uczennicą, to jeszcze Minerwa była opiekunką jej domu i jeżeli coś by jej się stało, to przewróciłaby cały zamek – i pewnie nie tylko – do góry nogami w poszukiwaniu winowajcy. W dodatku obrał sobie za cel dowiedzenie się, co kryje.
Wypadł z lasu i stanął za nią. Obnażył zęby i głośno ryknął. Teraz dopiero kątem oka mógł dostrzec, jak poważnych ran doznała. Velvor puścił ją z głuchym łoskotem na ziemię i zwrócił się w jego kierunku. Severus przyjął pozycję do ataku. On się nie bawił i z natury nie był delikatny. Wilkołak chciał do niego doskoczyć, ale on był szybszy i nim tamten zdążył zrobić krok w jego kierunku Severus już go przypierał do ziemi i atakował jego gardło. Oszczędziłby go, gdyby ten nie zaatakował Granger, wiedząc, że ona nie jest wilkołakiem. Chociaż sama myśl wydawała się idiotyczna – wilkołak miałby kogoś oszczędzić?
Prowadzili zaciętą walkę; atakowali się nawzajem coraz bardziej gwałtownie, turlając się po mokrej ziemi. Stado czekał na znak swojego przywódcy. I dobrze. Velvor odepchnął go od siebie i zatopił swoje kły w jego biodrze schodząc niżej, na całą długość nogi. Bolało jak cholera – nie powie, niezłe miał zęby. Dobra, koniec zabawy. Przerzucił go na plecy i zacisnął kły na gardle. Wilkołak próbował z nim walczyć, ale Severus miał w tej chwili więcej siły niż on. Po kilkudziesięciu sekundach poczuł jak jego ciało przestaje się napinać, a serce coraz wolniej bije, nie mając żadnego tlenu. Przytrzymał go chwilę dłużej niż była potrzeba i aż wypluł jego szyję, pokazując reszcie stada swoją wyższość. Obrócił się w ich stronę, przeciągle warcząc. Nikt się nie ruszył. Nikt nie chciał z nim walczyć. Lepiej dla niego. Zobaczył, jak Granger się porusza i chyba nawet próbuje wstać. Według jego wiedzy, mając tak mało siły powinna była przemienić się już w swoją normalną postać. Dziwne…
Podszedł do niej. Nie wiedział, co ma zrobić. Nie mógł jej w pełni leczyć w tej postaci, a tym bardziej wejść z wilkiem na rękach ot tak, po prostu, do Hogwartu. W ogóle nie wydawałoby się to dziwne, prychnął sarkastycznie. Musiał zrobić coś, dzięki czemu ona sama się przemieni, żeby poczuła się na tyle bezpieczna, by to zrobić. Tak, na pewno przy mnie się to uda, sarknął w myślach.
Przemienił się w swoją ludzką postać i kucnął obok niej. Widział jak stado powoli się wycofuje, nie chcąc się narażać i teraz sami byli w lesie – a przynajmniej w tej części.
Dopiero teraz mógł dokładnie jej się przyjrzeć. Jej sierść nie była czarna jak smoła, jak wcześniej myślał, lecz w świetle księżyca czerń przechodziła w ciemny granat, dając piękny widok dla obserwatora. Nie miała żadnej cętki innego koloru… Chociaż, chwila. A jednak; na końcu ogona umaszczenie przechodziło w ciemny brąz – ledwo widoczna zmiana.
– Granger, możesz już się przemienić w ludzką postać. Poszli już sobie – szepnął do niej, a raczej warknął. Nie miał pojęcia jak się zachować. No, chyba nie strasząc jej, Snape! ­ – usłyszał głosik w swojej głowie. Racja. Trzeba z drugiej strony. – Granger… Panno Granger… – Potrząsnął nią lekko. Nie tak też nie… Co ty, na brodę Merlina robisz, Snape!, skarcił się w duchu. Dobra, ostatnia próba, inaczej wejdę do szkoły z wilkiem, uśmiechnął się w duchu na wizję, jak zszokowani i przerażeni musieliby być nauczyciele, którzy pewnie się jeszcze kręcili po zamku. – Gran… Hermiono… – Zauważył jak zaczęła rozluźniać swoje mięśnie. Dobrze. – Hermiono, jesteś już bezpieczna… Wilkołak już sobie poszedł. – W duchu prychnął na to niedomówienie. – Musimy teraz udać się do Hogwartu, lecz nie zrobię tego, jak wciąż będziesz nieprzemieniona. Wiem, że nie masz dużo siły, lecz to jest ostatnia rzecz jaką musisz teraz zrobić… – Żadnej reakcji. Kurwa. – Mam kwiat, ale jeżeli go niedługo nie dodam, wszystko pójdzie na marne. – Dalej nic.
Deszcz znowu przybrał na sile. Nie mógł kontynuować uspokajania jej. W głębi duszy coś podpowiadało mu, że to nie tylko z powodu niebezpieczeństwa nie chciała powrócić do swojej ludzkiej postaci. Była trochę większa i potężniejsza niż podręcznikowo pisano o animagicznych postaciach, ale mimo wszystko mniejsza od swojego przeciwnika, więc niby nie powinno mieć to jakiegoś wpływu na tą sytuację.
Otrząsnął się z przemyśleń. Szybkim ruchem zdjął swoją szatę i zawinął w nią Gryfonkę. Jednym ruchem różdżki pobieżnie wyleczył swoją nogę, by szybciej mógł dotrzeć do zamku. Rzucił na nią zaklęcie Kameleona, potem lewitujące i raźnym krokiem ruszył w kierunku Hogwartu, po drodze odsyłając jej rzeczy – co one tam, do diabła robiły? – do dormitorium.
Na jego szczęście korytarze były puste, chociaż może to i nie dziwne, gdyby spojrzeć na zegarek. Severus jak najszybciej udał się do swoich komnat czując, jak z dziewczyny wylewa się coraz więcej krwi. Musiał się nią zająć.

Szybkim krokiem wpadł do swojego gabinetu, skąd przeszedł do salonu, a potem skręcając w prawo do sypialni. Nie miał dużo czasu. Położył ją najdelikatniej jak potrafił na łóżku uważając, by nie zadać jej jeszcze więcej bólu i po chwili zniknął w swoim składziku. Wrócił z kilkunastoma fiolkami i zaklął siarczyście na widok, który się przed nim rozpościerał; oddychała płytko i nieregularnie, a po jej brzuchu na dywan spływała krew. Pokonał w przeciągu kilku sekund dzielącą go odległość i zaczął wlewać substancje do jej pyska uważając, by nic się nie wylało. Poczęstował ją wszystkimi eliksirami przeciwbólowymi i zasklepiającymi jakie posiadał i przykrył ją.
Severus po dokładnym wyleczeniu swojej rany oporządził się w łazience i przebrał w piżamę. Dziewczyna wciąż nie przemieniła się, ale teraz przynajmniej oddychała głęboko, no i nie leciała z niej litrami krew. Potrząsnął głową z dezaprobatą. Jak tylko ona się obudzi i sobie pogadają to on już się rozprawi z tym durnym staruchem. Jak on mógł zlecić jej coś takiego? Chyba naprawdę upadł na głowę.
Mężczyzna wyczarował sobie fotel obok łóżka i patrzył badawczo na dziewczynę. Co ta smarkula ukrywała? I o co chodziło z tymi wilkołakami? Coraz więcej pytań przelatywało mu przez głowę, lecz na żadne z nich nie znalazł racjonalnej odpowiedzi. Severus poszedł do laboratorium, po czym dodał potrzebny składnik do tworzonego eliksiru. Zamieszał kilka razy w kociołku i ustawił klepsydrę, by zaalarmowała go, gdy minie dwadzieścia sześć godzin.
Wrócił na swoje miejsce i obserwował coraz bardziej niespokojne zachowanie Granger. Był wyczerpany; nie dość, że walczył z wilkołakiem, to jeszcze przygotowywanie eliksirów non stop i poszukiwania osoby na stanowisko asystenta całkowicie zabierało mu czas… Zasnął z niekończącymi się pytaniami w głowie, raz za razem odtwarzającymi się od nowa.

Severusa obudziło ciche pojękiwanie dochodzące z jego prawej strony. Wystarczył mu ten sygnał, by w jednym momencie znaleźć się w tym miejscu z różdżką przystawioną do szyi ofiary – stary nawyk wciąż zostaje, pomyślał z rozbawieniem. Dopiero po chwili rozbudził się całkowicie i zorientował się, że swoją broń ma wciśniętą w skórę Granger. Fala ostatnich wspomnień uderzyła go w jednej chwili.
– Lumos – szepnął i stanął zszokowany widokiem przed nim.
Ze zdezorientowaniem stwierdził, że na powrót jest w swojej ludzkiej postaci, jednak to nie to tak na niego podziałało. Powinien był od razu dać jej Eliksir Słodkiego Snu. Jak mógł być taki tępy i założyć, że nie będą jej się śnić żadne koszmary...? Żeby tylko, prychnął i zaklął w duchu. To nie był normalny, dziecięcy koszmar, który w jej wieku nie raz się zdarzał. Oj, nie. To było o wiele gorsze. Widział jak jej całe spocone ciało wywija się na wszystkie strony w bólu. Nie krzyczała. Z buzi leciała jej pomału krew, pewnie od zbyt długiego zaciskania zębów. Jęknęła przeciągle, lecz ciągle cicho. Z całych sił zaciskała swoje dłonie na prześcieradle. Widział ból. Niewyobrażalny ból, który aż z niej promieniował. Musiał coś zrobić. Tylko co? Co zrobić?... Myśl, Snape! Przerwał mu cichy, krótki krzyk wydobywający się z jej ust. Głos miała całkowicie zachrypnięty, jakby darła się wniebogłosy przez kilka dni bez przerwy. Jednak to, co całkowicie go zdezorientowało i zaciekawiło był fakt, że dziewczyna sięgnęła swoją prawą ręką do lewego przedramienia, po którym przejechała paznokciami tak, że zaczęły aż lecieć z niego strużki krwi.
Już chciał lecieć do laboratorium przyszykować porcję eliksiru, gdy jak na złość przypomniał sobie, że nie ma rogu dwurożca. No to pięknie. Zabrał ze składzika najsilniejszy eliksir przeciwbólowy, jaki miał i pędem wrócił do łóżka na siłę wlewając jej płyn do ust. Zobaczył, jak uspokoiła się trochę, lecz wciąż kurczowo zaciskała dłonie na materiale… Zaklął siarczyście. Było tylko jedno skuteczne wyjście.
Severus bez dłuższego namysłu wszedł pod kołdrę i przycisnął jej ciało zawinięte w jego szatę do swojego. Tulił ją i głaskał ręką jej włosy, i plecy. Po dłuższej chwili zobaczył jak jej ciało ogarnia spokój, a jej ręce oplatają jego tors i przyciągają jeszcze bliżej. Okrył ją szczelniej kołdrą, a po kilku minutach sam zasnął wdychając jej łagodny zapach.

                                                                        ~*~*~*~

– Crucio! – krzyknęła jakaś postać, znajdująca się nad nią. Dziewczyna chwilę później wiła się z bólu na podłodze. Nie krzyknęła; nie mogła, nie chciała. Musiała zachować resztki godności.
– Zdychaj, mała szlamo! – odezwał się kolejny głos, który chwilę później przemienił się w przeraźliwy rechot.
Wytrzymam, wytrzymam – myślała raz za razem, nie chcąc dać się ponieść bólowi, który z sekundy na sekundę stawał się coraz większy.
Nie wiedziała, ile tak leżała w przerażającym uczuciu rozrywających się komórek na brudnej ziemi, ale obraz przed oczami rozmazywał jej się coraz bardziej. Czuła, że niedługo pogrąży ją ciemność. Może zemdleje? A może zginie? Co za różnica – chociaż jakby miała wybierać, to pewnie wskazałaby na tą drugą opcję. Przynajmniej nie odczuwałaby późniejszych skutków klątw…
Chwilę później poczuła, że zdjęli z niej zaklęcie.
– No i co teraz, szlamo? Powiesz nam w końcu? – usłyszała piskliwy głosik przy prawym uchu.
– Pieprz… się – zdołała powiedzieć, gdy poczuła kolejną falę bólu zadanego klątwą i z zaskoczenia wyrwało jej się ciche jęknięcie.
– Czy mamusia nie uczyła cię, że nieładnie jest tak się odzywać do lepszych od siebie? – Hermiona miała ochotę plunąć jej w twarz, ale tylko mocniej zacisnęła szczękę. – Nieładnie, nieładnie – powtórzyła. – Kochany, ściągnij już zaklęcie – odezwała się pieszczotliwe do jakiegoś przerośniętego faceta.
Kilka sekund później dziewczyna starała się opanować swój przyspieszony oddech i nie zwracać większej uwagi na ból, co było raczej dosyć trudne. Głęboko w podświadomości wiedziała, że to sen, a raczej koszmar. Jeden z czarniejszych koszmarów, który ostatnimi czasy zapełniał jej kolekcję.
– Czy TERAZ odpowiesz na moje pytanie? – zaczęła od początku swoją tyradę kobieta.
Nie widziała ich twarzy; chociaż bardzo się starała, jej próby poszyły na marne – było tu zbyt ciemno. Wiedziała tylko, że nic nie może im powiedzieć. Kimkolwiek są i cokolwiek robią w jej śnie, nie mogą się NICZEGO dowiedzieć.
– Pieprz się, ty… – powtórzyła zachrypniętym głosem, lecz nie dane było jej dokończyć.
– Sectumsempra! – Tym razem to piskliwy głosik wypowiedział zaklęcie.
Hermiona znowu zganiła się w duchu za to, że wyrwało jej się ciche krzyknięcie. Była na skraju wytrzymania i tylko doświadczenie zdobyte przez takie (lekko mówiąc) zbyt realistyczne koszmary, pozwalało jej jeszcze nie stracić nad sobą kontroli. Wiedziała, że jeżeliby wydała z siebie dłuższy dźwięk, już by nie przestała krzyczeć. Nie potrafiłaby, a nie mogła dać im tej satysfakcji. Mocniej zacisnęła zęby, czując jak krew spływa jej po plecach. Nie myśląc długo, ostatkiem sił sięgnęła ręką lewego ramienia i przejechała po nim swoimi zaostrzonymi paznokciami. Co z tego, że zrobiła sobie kolejną ranę? Musiała się wybudzić. Skupić się na ramieniu, poczuć swoim prawdziwym ciałem ból. Jeżeli oczywiście udało jej się zrobić to w rzeczywistości – pomyślała z goryczą. Mimo że dużo o tym czytała i próbowała zagłębić się w obręby podświadomości, w której się właśnie znajdowała, nie wiedziała, czy postępuje tak, jak powinna.
– Masz ostatnią szansę, szlamo. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę… Powiedz mi. Powiedz nam. WSZYSTKO!
– Pieprz się, suko! – Splunęła na ziemię.
– Avada Keda… – Uniosła wysoko różdżkę.
Hermiona była przygotowana na śmierć. W życiu realnym czy w koszmarze. Co za różnica? Przymknęła lekko oczy i czekała na zieloną wstążkę promienia, która uderzyłaby ją w pierś. Jednak nic takiego się nie stało. Uniosła szerzej powieki i zobaczyła jak obraz zaczyna zamazywać się coraz bardziej, i bardziej, a miejsce koszmaru zastępuje ciepło, spokój i bezpieczeństwo. Przysunęła się mocniej do tego uczucia, dając mu się ponieść.
Otworzyła powoli ciężkie powieki i jej spojrzenie padło na coś do czego kurczowo się przytulała. Zmniejszyła nacisk i oddaliła się lekko, tracąc kontakt z ciepłym ciałem. Było ciemno. Zdawało jej się, że rozpoczął się kolejny koszmar, ale czuła tylko lekki ból na przedramieniu i w gardle, a także trochę metaliczny posmak w ustach – no nie biorąc pod uwagę jeszcze bólu co poniektórych mięśni, lecz zwykle to odczuwała. Zrobiło jej się chłodniej. Odkryła ze zdziwieniem, że nie licząc szaty, którą miała na sobie, to była całkowicie naga. Rozejrzała się po pokoju, dziękując w duchu, że nie musi dużo się wysilać, by w ciemności zobaczyć przynajmniej kontury mebli. Czuła się jakby przebiegła kilkudziesięciumilowy maraton. Nie pamiętała nic ze swojego realnego życia, od kiedy została zaatakowana przez wilkołaka. Odwróciła się do miejsca, z którego aż emanowało ciepło i bezpieczeństwo. Chciała znów to poczuć, chociażby na chwilę, bez względu na to, czyje to były ramiona. Przejechała spojrzeniem od nóg po tors leżącego człowieka, aż zatrzymała się na jego szeroko otwartych oczach, które badawczo się w nią wpatrywały. Była zdezorientowana i zszokowana. Pomimo tego, że nigdzie nie paliło się żadne światło, dla niej były one bardzo wyraziste. Wpatrywali się w siebie intensywnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po dłuższej chwili ku jej wielkiemu zaskoczeniu, Snape rozchylił kołdrę. W duchu pokręciła głową z dezaprobatą, że tak łatwo daje się wyprowadzić z równowagi – teraz to chyba już z trzeci raz – i bez zbędnych pytań położyła się obok. Czuła się trochę – ­bardzo­ – skrępowana, ale gdy tylko objął ją ramieniem całkowicie zapomniała, kim jest osoba, która leży obok niej i wtuliła się w tors, obejmując go. Nie chciała teraz o tym myśleć. Nie chciała o niczym myśleć. Chciała tylko po prostu po raz kolejny normalnie zasnąć. Czuła się wykończona.

                                                                       ~*~*~*~

Obudziła się gwałtownie i usiadła wyprostowana. O co tu, do cholery chodzi? Gdzie ja jestem? Rozglądała się czujnie po pokoju. W pomieszczeniu było ciemno, ale w kościach czuła, że jest już dzień. Wstała z łóżka zrzucając z siebie kołdrę, którą była przykryta. Zakręciło jej się w głowie, lecz zlekceważyła to i stanęła bosymi stopami na posadzce, a zimno od razu przejęło kontrolę nad jej ciałem. Zadrżała i przypomniała sobie, że przecież nic na sobie nie ma. Zaklęła cicho. Po prostu cudownie! Trzeba się stąd jakoś wydostać… Nim udało jej się cokolwiek wymyślić usłyszała ciche kroki, zbliżające się ku drzwiom. Skoczyła do łóżka i zdążyła zakryć się kołdrą pod samą szyję, gdy drzwi otworzyły się, i przeszedł przez nie Snape we własnej osobie.
– Śpiąca królewna w końcu się obudziła – zakpił i zajął miejsce na fotelu.
– Jak widać… Ile spałam? – Całkowicie nie zwracała uwagi do kogo mówi, chciała znać tylko fakty.
– Dwa dni. – Zaklęła cicho pod nosem, a na jego złośliwy uśmieszek i kpiąco uniesioną brew w niemym pytaniu odpowiedziała tylko:
– To i tak za długo.
– Chyba się pani ze mną zgodzi, że mamy sobie coś do wyjaśnienia?
– Jednak nie w tej chwili... Muszę powiadomić panią Weasley, że nic mi nie jest – skłamała gładko. Tak naprawdę musiała zająć się samą sobą, a dopiero później z kimkolwiek pogadać.
– Zrobi to pani później – odpowiedział twardo. – Musimy porozmawiać. Tu i teraz… Co robiłaś w Zakazanym Lesie? – warknął.
– Mogłabym spytać pana o to samo, profesorze.
– Niech cię to nie interesuje, Granger – syknął groźnie. – A teraz odpowiadaj!
– Przechadzałam się w tą piękną noc w poszukiwaniu rycerza w lśniącej zbroi… – prychnęła. – To chyba jasne, że byłam tam po tę roślinę. – Dopiero po kilku sekundach pod niebezpiecznym spojrzeniem Snape’a zdała sobie sprawę, że nie zachowuje się tak jak na nią przystało; zawsze miała z tym problem po tak długiej rekonwalescencji. W mgnieniu oka przybrała odpowiednią maskę. – Przepraszam profesorze, jednak nie mogę teraz więcej o tym rozmawiać… Ma pan kwiat, prawda? – To najbardziej ją interesowało; inaczej mogła udawać, że jest na skraju śmierci.
– Tak, Granger. A teraz odpowiesz na moje pytania. – To był raczej rozkaz niż prośba, no ale czego niby miała się po nim spodziewać?
– Muszę to wszystko sobie poukładać. Nie zajmie mi to dużo czasu… – Zignorowała to co powiedział. – Gdzie jest moja różdżka?
– Granger, nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę – syknął przeciągle. Hermiona pobladła lekko na te słowa, które były takie same jak te ze snu, nie wliczając nazwiska.
– Ja… ja przepraszam pana, ale nie mogę teraz. Ja wszystko wyjaśnię, ale nie w tej chwili. Proszę, ja… Niech pan odda mi moją różdżkę – wyszeptała. Na same wspomnienia koszmaru poczuła ból przechodzący po wszystkich mięśniach w ciele.
– Jest w Norze, Granger. Wiesz, że ta rozmowa cię nie ominie? – Przyglądał się jej badawczo.
– Wiem, profesorze… Mogę na chwilę pana różdżkę? – spytała zbierając tyle odwagi ile miała. Cały czas bolały ją żebra i szyja, co niezbyt pomagało jej się skupić.
– Chyba żeś na głowę upadła myśląc, że dam ci do łapsk moją różdżkę – warknął do niej.
– Całkiem możliwe, lecz nie wyjdę w takim stroju na dwór, a na inną magię mam jeszcze za mało siły… Nie przemieniłam się wtedy, prawda? – Trochę pobladła, ale spojrzała mu pewnie w oczy.
– Kiedy? – sapnął zirytowany wyciągając powoli zza szat swoją elegancką różdżkę.
– Wtedy, w lesie, po tym jak mnie pan zabrał. Byłam wciąż wilko… pod animagiczną postacią, tak? – zacięła się lekko, ale starała się, aby słowa zabrzmiały dobitniej.
– Tak, Granger. – skrzywił się lekko. W co ona gra? – Trzymaj – podał jej przedmiot – ale masz tylko minutę na zrobienie tego, co chcesz.
Hermiona sprawnym ruchem nadgarstka przyodziała się w luźną, szarą bluzkę bez dekoltu, na szerszych ramiączkach, parę krótkich spodenek i adidasy. Jedno z mugolskich przyzwyczajeń do biegania; pomagało jej teraz utrzymać się w dobrej kondycji – bycie wilkołakiem miało też swoje zobowiązania – i myśleć.
– Dziękuję, profesorze. – Oddała mu delikatnie różdżkę. – Obiecuję, że wrócę za góra dwie godziny i odpowiem na pańskie pytania. – Szybko ruszyła do drzwi. Opanuj się. Wdech, wydech.
– Granger, jeszcze jedno.
– Tak? – Odwróciła się w jego stronę z bijącym sercem; wciąż nie wiedziała, ile on wiedział na jej temat.
– Pokaż lewe przedramię.
– Słucham? – Była oszołomiona. O co mu, do diaska, chodzi tym razem?
– Twoja rana, którą sobie zrobiłaś. Chyba nie masz zamiaru, by ktoś z pracowników lub z Nory ją zobaczył?
– A tak, racja, racja. – Wyciągnęła przed siebie rękę. Skrzywiła się lekko na jej widok. A więc podziałało, tylko, że nie wybudziło. Wyśmienicie.
Snape lekko ujął jej przedramię swoimi smukłymi palcami i sprawnie ją wyleczył.
– Dziękuję – szepnęła i bez odwracania się wypadła przez drzwi, po czym pobiegła na błonia.

Severus patrzył się chwilę na drzwi, które zamknęły się z cichym skrzypnięciem. Wydawała mu się jeszcze bardziej dziwna niż zwykle. Tym bardziej ta jej zmiana podczas rozmowy, jakby chciała coś ukryć. Całe szczęście nie zaczęła go wypytywać o noc. Sam nie wiedział czemu wskazał jej miejsce obok siebie, ale nie mógł przez tak głupie zajście całkowicie stracić jej jako takiego szacunku czy cokolwiek dzięki czemu nie pyskowała do niego. Wtedy w ogóle nic by się od niej nie dowiedział, a w najlepszym przypadku musiałby zacząć od podstaw, ustawiając ją do pionu. Oczywiście mógł przebić się przez jej mur obronny i sprawdzić dobitnie wspomnienia, które dokładnie go interesowały, ale wtedy zawaliłby sprawę dowiedzenia się, co ukrywa. Muszę to dobrze rozegrać. Przecież nie mogła się dowiedzieć, co knuł. Musi zacząć powoli, by sama się chciała przed nim otworzyć – inaczej nic nie wskóra. Nie bez powodu Tiara przydzieliła go do Slytherinu, a że bez zbędnych słów ułożyła się obok niego wskazywało tylko na to, że jego plan posuwał się w dobrym kierunku.
Była dla niego jak zagadka, a Severus Snape bardzo lubił rozwiązywać zagadki…


11 komentarzy :

  1. Cześć :D
    Wo..Wo..Woooow :O
    Matko Merlina, na bokserki Severusa... DZIEWCZYNO ;O
    Ta walka...tak (wybacz mi) ZAJEBIŚCIE OPISANA, żeni potrafię jej mądrze skomentować...PO PROSTU... WIELKIE WOW :O
    Kurde, weź się może podziel talentem co? Ja też tak chcę XD
    Mrr,Grr, i wgl co do TEJ nocy :D Ale żeby tak z uczennicą? W jednym łóżku..Oj Severusie, Ty zboczuszku :3 Istnieją kanapy :3 Żeby ją TAK tulić? :D Normalnie cudo XD
    Piękne będę miała dzisiaj sny coś czuję. :D
    Czekam na znacznie więcej!
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahhahahaha niewyobrażalnie miło mi czytać takie słowa, pisane Twoją ręką :D Już myślałam, że spieprzę tę sprawę z wilkołakami i pójdzie do katalogu "rzeczy, których nie powinnam pisać", a tu taka wiadomość :3
      Ooch, a to dopiero początek :D Jak się Severus za coś weźmie i uprze, to się go nie odciągnie nawet Imperiusem xD
      Energia we mnie wstąpiła, jakbym wypiła tigera - biorę się za pisanie :D Teraz te słowa będą mnie - i moją samoocenę pisarksą - nieźle podtrzymywać na duchu ;p
      Ściskam ;*

      Usuń
  2. no no no...świetne zresztą jak zwykle...mam nadzieję że w następnym rozdziale wszystko się wyjaśni :D
    to tyle ode mnie życzę weny
    pozdrawiam
    Nemezis

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepszy! ;D
    Z dobrym sumieniem mogę to powiedzieć ;) Tak to był najlepszy rozdział jaki napisałaś! ^.^
    Nawet nie zdajesz sobie sprawy kobieto jak mnie to wciągnęło!!! ;3
    Hermiona wilkiem i jeszcze Severus obejmujący ją w czasie koszmaru! Scena z obejmowaniem, oraz z walką z wilkołakami najbardziej mi się podobały! ;33
    Weny życzę! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hermiona wilkołakiem*
      Przepraszam za błąd xD

      Usuń
    2. Od razu cieplej mi się zrobiło na serduchu, czytając te słowa! c:
      Cieszę się, że już na 15-stym rozdziale, według Ciebie dobrze się czyta, a tekst nie jest nudny :D
      A błąd... Pff... Ja sama piszę, że jest "wilkiem", gdy brakuje mi synonimów xD
      Już myślałam, że za bardzo przesłodziłam i to wszystko odchodzi bardzo widocznie od kanonu ;p
      Dziękuję za komentarz, Alexa ;*
      Trzymaj się! :3

      Usuń
  4. Wow, ale długi rozdział. Uwielbiam takie. Można czytać czytać i czytać :D I te bezpieczne ramiona Severusa... sama bym się wtuliła, nawet za cenę wilkołactwa :D I muszę przyznać, że łatwo się go czytało, bo w pierwszych rozdziałach się gubiłam trochę:)

    Pozdrawiam Michaela

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż mogę powiedzieć, zachwyciłaś mnie! Nie myślałam, że to opowiadanie wciągnie mnie aż tak, ale jednak! Fakt, pierwsze rozdziały są dość słabo zbetowane. Czasem nawet nie wiedziałam o co chodzi w danym zdaniu i musiałam czytać je po kilka razy. Cóż, przynajmniej dzięki temu lepiej zrozumiałam fabułę. :D
    W rozdziale trzecim jest coś, co totalnie mnie zbulwersowało! Harry pieprzył się z Cho za drzwiami jakiejś pustej klasy?! Wersja Harrego-łajdaka nie bardzo mi pasuje, no ale co tam… :)
    W rozdziale czwartym dowiaduję się, że Harry i Ron byli na kolacji, ale czy Ron nie powinien tego czasu spędzać w Skrzydle Szpitalnym? W końcu był poturbowany przez Hermionę i Eliksir Głupoty. Ale może to ja coś źle zrozumiałam. :>
    Rozdział szósty – mega! Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Snape w tym rozdziale był taki opiekuńczy, taki jak nigdy dotąd. Zobaczyłam uczucia, które Hermiona w jakiś sposób w nim wyzwoliła! <3333
    Czasem wydawało mi się, że rozdziały były dodawane ot tak, bez uprzedniego przeczytania chociażby przez Ciebie… Jednakże z rozdziału na rozdział czytało się to wszystko coraz lepiej. A odkąd Twoje rozdziały zaczęła betować side_of_sky wszystko się poprawiło i jest już o niebo lepiej niż na początku! Wprost zakochałam się w wybuchowej Mionce i tak bardzo uczuciowym Snapie.
    Rozdział trzynasty powalił mnie na kolana. Normalnie cud, miód i orzeszki! Hermiona i Draco to doskonała para i jeden z moich ulubionych parringów – nie licząc oczywiście HGxSS. W sumie gdybyś na tym rozdziale postanowiła zmienić plany i ułożyć życie Hermy z Malofyem, nie miałabym Ci tego za złe. : )
    A ten rozdział zaskoczył mnie jeszcze bardziej niż wszystkie poprzednie! Idealny. Już była nawet „scena łóżkowa”. xDDDD
    Przepraszam, że wszystko tak w jednym komentarzu, ale tak jest mi wygodniej. Od teraz będę zaglądać i komentować na bieżąco.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Jellyday. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och wiem, że te pierwsze rozdziały były kiepskie - powiedzmy sobie szczerze :D - jednak planuję przebetować je w wakacje, więc mam nadzieję, że będzie o niebo lepiej ;p
      Rozdziały jak najbardziej są przeze mnie czytane i to nieraz xD Jednak przez natłok pomysłów na samym początku, nawet mi się wszystko pokićkało :D Teraz całe szczęście moja wyobraźnia już bardziej się ustatkowała i nie robi mi takich wybryków wylatując poza schematy ;p
      Dziękuję Ci bardzo za komentarz i opinię :3 Teraz powinno być tylko lepiej :D

      Ściskam!

      Usuń
  6. Jak Ci idzie nadrabianie? XD
    Nie chcę martwić, ale Nowy rozdział zwarty i gotowy.
    http://sevmionelove.blogspot.com/2013/06/rozdzia-54.html
    Hahahah XDD
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Najzajebistrzy (jest takie słowo?) rozdział jaki do tej pory napisałaś, a ja przeczytałam. Brak słów! Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń