~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 13

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 13

Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Musiałam trochę pozmieniać kolejność rozdziałów, bo coś mi się pomerdało w międzyczasie ;p 
Jeżeli ktoś chce wiedzieć, to akcja dzieje się 29 lipca ;)
Kolejny rozdział wciąż się produkuje i choć jakoś ostatnio Wena ode mnie odeszła, to mam nadzieję, że dopiszę jeszcze przynajmniej 3 strony ;>

Dedykuję ten rozdział Freszce, która ostatnio była zalatana i nie mam jej tego pod żadnym pozorem za złe :*

Dziękuję wszystkim Czytelniczką i Czytelnikom, którzy zostawili po sobie ślad c; 
Mam nadzieję, że komentujących będzie więcej, bo tych kilka słów naprawdę karmi Wenę, a moja, jak już wspomniałam, nie jest w najlepszej kondycji.
Betowała Sky, której należą się brawa ;*

P.S.
Tak się właśnie zastanawiam: czy tylko dziewczyny czytają mojego bloga? ^^



Hermiona siedziała w bibliotece i kończyła zbierać informacje dla profesora Dumbledore’a, które zapisał jej na kawałku pergaminu. Przez ten tydzień od spotkania zdążyła już zebrać prawie wszystkie składniki i została jej tylko jedna wyprawa do Zakazanego Lasu. Jednak by to zrobić musiała poczekać do pełni księżyca, bo dopiero wtedy, kilka minut przed północą, roślina miała największą moc i była kompletnym składnikiem eliksiru. Jakiego? Tego jeszcze nie wiedziała. Zawsze, gdy pytała o to Dumbledore’a, ten zbywał ją słowami „niedługo się dowiesz, moja droga”. Oczywiście, jak na niego przystało, nie uszczegółowił terminu, kiedy miałaby posiąść tę wiedzę, tylko chichotał pod nosem jak jakiś szaleniec, który uciekł ze św. Munga, i nie przerywał jedzenia kolejnych dropsów. Jedyne, czego mogła być pewna, to to, że Snape jako jeden z najlepszych Mistrzów Eliksirów miał z tym jakiś związek i zapewne właśnie pracował nad wywarem.
Dyrektorowi mogło chodzić tylko o trzy sytuacje, w których  opcjonalnie dowiedziałaby się czegoś więcej na temat mikstury: pierwsza opcja, mało prawdopodobna i nienapawająca optymizmem: podczas zajęć oklumencji; druga, jeszcze bardziej niedorzeczna: przy współpracy nad eliksirami – jeżeli takowa w ogóle by była; trzecia, i ostatnia, wręcz niemożliwa, która wyklucza się sama przez się: profesor Snape sam jej o tym powie. Jak na razie oznaczało to, że w najbliższym czasie niczego więcej się nie dowie na jej temat.
Dziewczyna ponownie zabrała się do tłumaczenia tekstu, który został napisany starożytnym językiem. Zastanawiała się, kto w ogóle miał tyle poczucia humoru, by w nazwie zapisać słowo „język” – przypominało to bardziej wymyślne znaczki i zawiłe litery, które zdawały się nie mieć końca. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że było niewiele książek, w których znalazła informacje na temat tego oto języka, a wszystko, co do tej pory przetłumaczyła, wydawało się kompletnie pozbawione sensu. Głowiła się nad tym tekstem już od kilku dni i na jej nieszczęście przeczuwała, że szybko go nie skończy. Wydawało jej się, że miną dekady, nim rozczyta i zrozumie te kilka kartek.
Poczuła, jak bariery, które ją ochraniały, zostają ściągnięte. Wymyślenie tego zaklęcia zajęło jej sporo czasu, tym bardziej, że miała być niewidzialna w pewnym miejscu, coś takiego jak zaklęcie Kameleona, lecz obejmowało także przestrzeń, która znajdowała się dookoła niej, przez co mogła wyjąć nawet wszystkie książki z regałów, a normalna osoba, nawet stojąc obok nie zauważyłaby tego, bo obraz dla niej pozostałby taki jak zwykle. Była to różnorodna mieszanka zaklęć rozpraszających, a także pochodzących ze wcześniejszych epok, które pozwoliły jej stworzyć tego rodzaju iluzję. Najwidoczniej jej praca nie poszła na marne, bo jak dotąd nikt nie zwrócił na nią większej uwagi.
Bariery ustąpiły, lecz Hermiona nawet nie podniosła głowy znad pergaminu, na który przepisywała ważne dopiski. Dobrze wiedziała, kto to był, bo tylko z jedną osobą podzieliła się swoim osiągnięciem. Tylko ona potrafiła perfekcyjnie wykonać ruch różdżki, by zdjąć ochronę, a także wypowiedzieć inkantacje, która były po łacinie. Tworzenie niepotrzebnych i bezwartościowych zaklęć, które ktokolwiek „ot tak” mógł przebić byłoby bezcelowe.
Po kilku sekundach znów poczuła, jak bariery ochronne zostają założone, a krzesło przed nią odsuwa się i zostaje zajęte.
– Co ty tu robisz? – spytał.
– A co ty tu robisz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, nadal nie odrywając się od tekstu.
– Przyszedłem sobie posiedzieć. – Uśmiechnął się szarmancko.
– A ja dla tego, bo wiedziałam, że tu będziesz. – W końcu podniosła głowę i spojrzała na niego figlarnie.
– No nie! A ja myślałem, że się w końcu od ciebie wyzwolę – jęknął i teatralnie wzniósł oczy ku górze, powstrzymując uśmiech.
– Ostatnio widziałam Parkinson na trzecim piętrze. Zawsze możesz spróbować z nią. – Mrugnęła do niego i pokazała mu język.
– Czyżby „ostatnio” oznaczało dla ciebie jakieś trzy godziny temu? Jakbyś jeszcze nie zauważyła, jest już prawie północ!
– Czy to oznacza, że łaskawie ruszyłeś ten swój szlachecki tyłek i przyszedłeś tu tylko po to, aby mnie o tym poinformować?
– Mniej więcej tak. Z tego, co słyszałem przechadzając się po korytarzach, to już organizują grupy poszukiwawcze.
– Przechadzając się, powiadasz? – Złośliwy uśmieszek wypełzł na jej usta. – Hmm… Ale to jest całkiem ciekawe.
– To, że się przechadzam? Wiesz, chcę utrzymać figurę. Dziewczyny lecą na wysportowane klaty. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu i dumnie wypiął klatkę piersiową przed siebie.
– Merlinie! – jęknęła, wznosząc oczy ku niebiosom.
– Naprawdę, wystarczy Draco.
– Jestem pewna, że w tym czasie podjadasz czekoladowe żaby! – Oskarżycielsko wskazała na niego wskazującym palcem.
– Ja? Żaby? Jakie żaby? Ja o niczym nie wiem. – Uniósł ręce w obronnym geście.
– Jasne, jasne. A ta paczka, którą miałam pod łóżkiem to poszła się przewietrzyć…
– Hmm… – Potarł brodę palcami w udawanym zamyśleniu. – Wiesz, Herm, to całkiem możliwe.
– … i wpadła w twoje łakome sidła.
– Sidła? Jakie znowu sidła? – Zaczął rozglądać się na boki. – Ja tu tylko sprzątam.
Hermiona parsknęła śmiechem.
– Wiedz, Draco, że jeszcze o tym pomówimy. – Pogroziła mu palcem.
– Będę niecierpliwie czekać… – Posłał jej olśniewający uśmiech. – A tak wracając do tematu, to co jest takiego ciekawego, jeżeli nie moja atletyczna sylwetka, nad którą tyle pracowałem…?
– ... wżerając moje żaby – dodała. – Draco, pomyśl. To by oznaczało, że moja bariera jest na tyle ochronna, że mnie najzwyczajniej w świecie nie widać… Hmm… To całkiem interesujące.
– Chwila. Momencik. Chyba się troszeczkę pogubiłem – powiedział lekko zdezorientowany. Nieraz naprawdę nie mógł się połapać w jej rozumowaniu. Hermiona niecierpliwie przewróciła oczami.
– Patrzyli na mapę Huncwotów?
– No tak.
– I?
– No i nigdzie cię nie było widać.
– Bum! No i masz już tą swoją odpowiedź. Bariera jest na tyle mocna, że taka magia na nią nie działa. Nie wiadomo, oczywiście, jak jeszcze reaguje na inne czary, lecz to wspaniała wiadomość! – Uśmiechnęła się szeroko.
– No to świetnie!... No, a tak powracając do początku naszej rozmowy, to co robisz w zamku?
– Zakon – odpowiedziała i znowu pochyliła się nad tekstem.
– Przyjęli cię do Zakonu?
– Czyżbyś coś sugerował? –  Posłała mu przeciągłe, ostrzegawcze spojrzenie, które tylko samobójca lub prawdziwy masochista by zignorował.
– Co mógłbym sugerować? – uniknął odpowiedzi i posłał jej szeroki uśmiech.
– Na przykład to, że jestem za mało inteligentną i doświadczoną osobą na to, aby znajdować się w szeregach Dumbledore’a. – Cały czas nie spuszczała z niego oczu, patrząc na niego wyzywająco.
– Za mało inteligentną osobą? Hermiono, proszę cię, mogłaś wymyślić lepszy hipotetyczny argument, jaki miałbym zastosować, a  nie takie coś.
– Czyli w czym problem?
– A czy ja mówiłem, że mam z tym jakiś problem? – Uniósł brew pytająco.
– Oj, Draco, Draco. Mówisz, jakbym w ogóle cię nie znała. – Uśmiechnęła się do niego miękko. – O co chodzi?
– Wiesz z czym to się wiąże… Na razie nie mam zielonego pojęcia, jakbym mógł wywinąć się z łask Voldemorta, by przy okazji nie stracić ojca i matki. Przecież to wydaje się być wręcz niemożliwe! – sapnął i oparł głowę na rękach.
– Uda nam się. Coś wymyślimy, Draco… Wszystko jest możliwe, więc to na pewno też. Trzeba tylko obmyślić plan, aby to wyszło.
– To chyba musiałby być cud, a nie plan – mruknął.
Hermiona podniosła się z krzesła i stanęła za nim lekko masując jego ramiona. Nie dało się ukryć, że był spięty, a to nie był najłagodniejszy temat. Zdawała sobie sprawę, że muszą jak najszybciej coś wymyślić. Niewątpliwe było to, że zajmie to kupę czasu, lecz był to jeden z priorytetów. Muszę jeszcze dzisiaj nad tym pomyśleć.
– Nie myśl o tym teraz…
– A co, jeśli się nie uda? – zaczął mówić, kompletnie ignorując jej radę. – Będziesz w Zakonie, a ja będę musiał walczyć przeciwko tobie. Jako jedyna nie odwróciłaś się ode mnie, gdy potrzebowałem pomocy. Gdybyś nic nie zrobiła, to pewnie już bym nie żył. A teraz mam stanąć z innymi Śmierciożercami u boku i najnormalniej w świecie zabijać osoby, które nieraz widziałem na korytarzach. To nie jest fair.
– Życie nie jest fair. Ty sam najlepiej o tym wiesz, Draco. Jeżeli nie uda nam się nic zrobić w tym kierunku, nie będę miała ci nigdy, ale to przenigdy za złe, że tak postąpiłeś… Słyszysz? Nigdy. Nawet jeśli zginę na tej wojnie, nawet jeśli wpakuję ci się przed różdżkę to nigdy nie będzie to twoja wina. Ani Dumbledore’a, ani innych członków Zakonu. To nie jest też wina Śmierciożerców, którzy mimo wszystko nienawidzą takich jak ja. Będzie to po części moja wina, bo sama na własną rękę wpakowałam się w to bagno, lecz trzeba pamiętać, kto się przyczynił do jego stworzenia. Voldemort. Tylko i wyłącznie jego można za to winić i nikogo więcej. Zapamiętaj to, rozumiemy się?
– Tak, Hermiono. – Wyprostował się i lekko uśmiechnął się w jej stronę.
– Dobrze. W takim razie, jeżeli już to sobie wyjaśniliśmy, to sądzę, że powinniśmy się jednak wybrać do dyrektora.
– Co mu powiesz?
– Aaa… Racja, racja trzeba coś wymyślić. – Uśmiechnęła się kpiąco.
– Zapowiada się ciekawie. – Spojrzał na nią i wybuchł gromkim śmiechem.

                                                                ~*~*~*~

Zachowywała się inaczej. Widział to. Od kiedy wróciła do gabinetu Dumbledore’a, gdzie wszyscy idioci próbowali podjąć jakieś działania, które ukazałoby, gdzie jest ta idiotka Wiem–To–Wszystko–Ale–I–Tak–Jestem–Tępa wiedział, że coś jest nie tak. Na początku zastanawiał się – jak zresztą pozostała część Zakonu –  czy nie przechwycili jej Śmierciożercy, lecz od razu odrzucił tą opcję, bo prawie pewne było, że zostałby wezwany, aby z resztą grupy się „pobawić”, a może i usłyszałby od Czarnego Pana polecenie, by ją zabić. Wydając ten rozkaz uznałby to pewnie za zabawne – nauczyciel i mistrz, pracujący w Hogwarcie zabija swoją uczennicę, i to jeszcze należącą do Złotego Tria. Wprost cudownie.
Jednak nic takiego nie nastąpiło. Żadnego pieczenia na przedramieniu, chociaż niecierpliwie tego wyczekiwał. Zastanawiał się, o co tu, do cholery jasnej, chodzi… Chwilę później zobaczył jak drzwi się otwierają, a przez nie wchodzi nie kto inny, jak Granger i najnormalniej w świecie siada na krześle, nie zwracając uwagi na to, że członkowie Zakonu w drugim kącie zacięcie szepczą pomiędzy sobą, chcąc wyeliminować niemożliwe opcje pobytu jej osoby. Miał wzmożoną ochotę podejść do niej i na nią nawrzeszczeć za tak nieodpowiedzialne zachowanie, lecz postanowił, że najpierw zobaczy, co ona wykombinowała, a wrzaski zostawi na lekcje oklumencji. Wytłumaczy mu się ze wszystkiego, a jak sama z siebie nie będzie chciała, to od czego jest legilimencja?

                                                                    ~*~*~*~

Mijały kolejne minuty, a dziewczyna nadal siedziała na zajętym wcześniej miejscu, lekceważąco oglądając swoje dłonie. Wyczuła, że spojrzenie, które przeszywało ją na wylot od kiedy weszła do pomieszczenia stało się jeszcze bardziej intensywne. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła w ciemnym kącie prawie niezauważalnego profesora, który wyglądał, jakby miał zaraz wykonać atak. Było wręcz oczywiste, że to ona miałaby być ofiarą, lecz zignorowała to. Powolnie przeciągnęła spojrzenie po jego sylwetce poczynając od stóp i w mroku odszukała jego spojrzenie. Nie zabrało jej to dużo czasu, co z pewnością zawdzięczała swoim nadprzyrodzonym umiejętnościom, a wyostrzony wzrok i doskonała widoczność w ciemności były jednymi z nich – jak widać wszystko ma swoje dobre strony.
Przytrzymała jego spojrzenie kilka dłuższych sekund, a kiedy poczuła, że chce się dostać do jej umysłu, oczy zwęziły jej się lekko i posłała mu kpiący uśmieszek, całkowicie blokując jego atak. Nie mogła mu pokazać, ile czasu potrafi się bronić i pod jakim naciskiem wytrzyma, więc wykorzystała ułamek sekundy, gdy jego wzrok powędrował na coś ponad jej ramieniem i przeniosła swoje spojrzenie z powrotem na członków Zakonu. Spojrzała przelotnie na Draco i lekko, prawie niezauważalnie skinęła do niego głową. Wyprostowała się jeszcze bardziej – jeżeli to w ogóle było możliwie – i odchrząknęła. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, więc nie tracąc czasu postanowiła zmienić taktykę. Przemieniła swoje krzesło w szerszy i o wiele bardziej wygodniejszy fotel i nonszalancko rozsiadła się, po czym z namacalnym wręcz znudzeniem w głosie, odezwała się, leniwie przeciągając głoski:
– Czy moglibyście w końcu przestać spekulować nad czymś kompletnie bezsensownym i przejść do poważnych i mających jakikolwiek cel rzeczy, związanych z Voldemortem i jego sługusami?
Każdy jak na zawołanie odwrócił się w jej stronę. Hermiona zaśmiała się w duchu; twarz każdego członka Zakonu była w tej chwili dla niej niczym otwarta księga, z której mogła wyczytać każdą emocję i odczucie.
– Czy to oznacza „tak”?
– Panno Granger, na miłość bogów, gdzieś ty się podziewała, dziecko?! – zawołała profesor McGonagall.
– Niedaleko. Jeżeli mogłabym oszczędzić wam i sobie czasu na te bezcelowe pytania, na które i tak nie odpowiem pełnowartościowo, to może od razu zacznijmy spotkanie Zakonu Feniksa… Dyrektorze, jeżeli pan pozwoli, zostanę po skończeniu i wyjaśnię zaistniałą sytuacje. – Spojrzała na niego intensywnie i z leciutko stalową nutką wypowiedziała te słowa, która dla niedoświadczonego słuchacza nie była słyszalna, a jemu wskazywała na to, że pomimo wszystko nie będzie rozmawiała o tym przy innych.
– Oczywiście, moja droga – powiedział, lecz wyczuła jego zachwianie, które trwało zaledwie przez ułamek sekundy. Posłał jej szeroki uśmiech, w którym gołym okiem mogła wyczuć wymuszenie – A więc zaczynajmy…

Po spotkaniu, na którym i tak nic nowego nie ustalili, a Hermiona w myślach wciąż zastanawiała się nad sytuacją Draco, pozostała na swoim miejscu i przeczekała, aż każdy wyjdzie. Miała obawy przed wciśnięciem kitu Dumbledore’owi, lecz pomiędzy przemyśleniami przez te dwie godziny zdążyła jeszcze uformować kilka fałszywych wspomnień, które w razie czego była gotowa podłożyć dyrektorowi. Oczywiście każdy ponad przeciętnie myślący wiedział, że Dumbledore nie jest taki najserdeczniejszy i najmilszy, na jakiego go wszyscy kreują. Nie chodzi jednak o samo zachowanie, lecz o czyny. Była pewna, że prawie każdemu członkowi Zakonu chociaż raz grzebał w umyśle. Nie potrzebował różdżki by rzucić Legilimens, – litości, był jednym z najpotężniejszych czarodziejów na świecie – więc z łatwością mógł wedrzeć się do ich głowy. Jak przystało, zachowywała się tak samo jak inni – udawała, że nic się nie dzieje – chociaż pewnie tylko ona z młodzieży i większości dorosłych wiedziała, co tak naprawdę robi ten starzec. Mimo że nieraz bardzo chciała, to nie mogła postąpić tak idiotycznie, najzwyczajniej na świecie wstać podczas zebrania i wściec się za tak bezczelne przeglądanie prywatnych wspomnień. Jedyne, co jej zostało, to jak najczęstsze unikanie jego wzroku, lecz nie na tyle, by nie pomyślał, że coś ukrywa. Czy wszystko, do cholery, musi być aż tak trudne?!
Dyrektor zasiadł naprzeciw niej i złączył ręce na biurku. Hermiona w ciągu ułamku sekundy założyła swoją maskę, lecz nie tą samą, co zwykle. Na jej twarzy, owszem, pozostał wyraz panny Wiem–To–Wszystko, ale postanowiła, że rozłoży przed Dumbledore’em kilka zakrytych kart. Każdy coś krył, lecz każdy inaczej to rozgrywał – stało się to jej pewnego rodzaju mottem.
– Chciałbym, aby powiedziała mi pani, gdzie się pani podziewała przez te kilka godzin. – Uśmiechnął się łagodnie, lecz w jego głosie i oczach można było wyczuć nutkę stali. To był raczej rozkaz niż prośba.
– W bibliotece, profesorze.
– To jak to możliwe, że nie można było pani znaleźć, nawet za pomocą mapy, panno Granger? Jest na to jakieś racjonalne wyjaśnienie?
– Niestety nie, dyrektorze. To skomplikowane. Nie potrafię tego wyjaśnić, bo sama sprawa jest dla mnie niezrozumiała. – Zmarszczyła lekko brwi.
– Może pani jaśniej?
– Jak już powiedziałam, na razie nic nie wiem. Jedynym pewnikiem jest to, że siedziałam w tym czasie w bibliotece.
– Stosowała pani jakieś dodatkowe zaklęcia?
– Dyrektorze, proszę nie drążyć już tego tematu. Jak przyjdzie na to czas i możliwość, to wszystko wyjaśnię… Proszę, profesorze. – Podała mu zza szaty plik pergaminów i fiolek. – To składniki i informacje na tematy, o które pan prosił. W następną pełnię, która będzie – spojrzała na zegarek – dokładnie za osiemnaście dni, idę po ostatnią roślinę i byłabym wdzięczna, gdybym po drodze nie spotkała żadnego nauczyciela… A teraz, jeżeli pan pozwoli, to się pożegnam. – Skinęła mu głową i nie czekając na odpowiedź wyszła.
Hermiona zamknęła za sobą drzwi i wzięła głęboki wdech. Nie miała już na nic ochoty, a czekały ją jeszcze zajęcia ze Snape’em, dalsze sprawdzenie swojego zaklęcia, wymyślenie planu, by pomóc Draco, no i jeszcze trzeba gdzieś wcisnąć rozmowę z Harrym, Ronem i Ginny, by nie zaczęli wyciągać pochopnych wniosków – chociaż z Gin naprawdę chciała zamienić słowo, tak sam na sam. Westchnęła cicho. Pomyślała o rodzicach; była zadowolona, że wciąż – teoretycznie – przesiadują na zjeździe. Dla każdego było tak lepiej. Skrzywiła się lekko na tą prawdziwą do bólu myśl.
Jej rodzice. Niby tacy sam – uśmiechnięci, życzliwi, chcący nieść bezgraniczną pomoc każdemu – lecz nawet ślepy, głuchy i niepełnosprawny człowiek potrafiłby stwierdzić, że gdy ona przybywała do domu, nic nie było takie jak wcześniej, przed wykryciem w niej magii, przed dostaniem listu z Hogwartu. Nie mogła powiedzieć, że rodzice nie starali się złagodzić atmosfery, bo tak nie było. Widziała, że robili z tym coś, co z wieloma innymi sprawami – próbowali przejść nad tym do porządku dziennego, lecz nie potrafili przekroczyć niewidzialnej granicy, której tak się obawiali. Czuć było bijący od nich strach na odległość kilkunastu kilometrów. Bali się, że coś im zrobi. Bali się jej – swojej własnej córki. Cóż za ironia – gdy odkryła u siebie magiczne zdolności, to ona się bała: o to, że ją wydziedziczą i nie zamienią z nią słowa, że przestaną ją kochać i uważać za własną córkę… Ale czy mogła ich teraz za to winić? Nie, pewnie nie, lecz za każdym razem nie opuszczała jej gorycz, głęboko zakorzeniona w jej duszy; odżywała, gdy widziała ich pełne przerażenia oczy, które szalały po otoczeniu dookoła niej, lecz nigdy nie spoczęły na jej osobie dłużej niż kilka sekund. Zachowywali się wymuszenie normalnie; zawsze te sztuczne uśmiechy, które zdawały się być przyklejone do twarzy swoich właścicieli na stałe, że aż miało się ochotę spytać o producenta kleju; zapewne ukradkowe ich zdaniem zerknięcia na jej kieszeń, gdzie zwykła trzymać różdżkę, którą pewnie uważali za najgorszą broń na świecie – mogłaby się założyć, że porównywali ją do bomby nuklearnej. Podawanie posiłków nie różniło się zbytnio wiele od reszty; z wyczuloną punktualnością, przy sztywnych ruchach, twarzy klauna i napiętej atmosferze kręcili się po kuchni – zastanawiała się czy tak właśnie zachowują się poddani w stosunku do swoich panów lub skrzaty względem czystokrwistych… Pamiętała jak kiedyś, gdy jeszcze była mała, jej mama próbowała z nią rozmawiać, tak naprawdę, nawet napomknąć raz czy dwa o szkole. Zrozumiała, że przyjmowali pozycję, w której sądzili, że jeżeli jest taka młoda i mała to nic nie może się im stać w jej obecności. Teraz jednak była pełnoletnia i oni, pomimo że nie wiedzieli zbyt dużo – co równało się z określeniem prawie nic – o czarodziejskim świecie, to przez ten czas zdążyli nawymyślać sobie niestworzone argumenty i nasłuchać się o jakiś bzdurnych średniowiecznych plotkach wystarczająco, by uznać ją za dziwoląga czy jakiegoś popaprańca – czytaj: umysłowo chorego psychopatę – którego jak najszybciej należy oddalić od środowiska i zamknąć w izolatce, jakby ktoś miał się tym zarazić jak grypą czy chorobą weneryczną. Czasami, gdy będąc mniejsza, przyjeżdżała do domu na wakacje, zastanawiała się, czy nie zamierzają wezwać facetów w białych kitlach z jednego z zamkniętych oddziałów psychiatrycznych, by zabrali ją jak najdalej. Gdy dojrzała, stwierdziła, że postąpiliby naprawdę naiwnie i głupio, tym bardziej, że to ona miała przewagę.
Nikomu nie powiedziała prawdy o swoich rodzicach – oczywiście nie wliczając Dumbledore’a, któremu i tak opowiedziała to dosyć zwięźle i lakonicznie. Nie chciała okłamywać innych, lecz jeszcze bardziej nie chciała litości, nic niewartego pocieszenia. Tak naprawdę pogodziła się z tą sytuacją i nie miała najmniejszej ochoty roztrząsać jej od nowa. Niby komu informacja o jej prywatnym życiu jest niezbędna do dalszego funkcjonowania?
Udała się z powrotem do biblioteki. Musiała jeszcze posiedzieć nad tekstem, który przerwali jej tłumaczyć. Miała nadzieję, że nikt nie wszedł przez ten czas do pomieszczenia i niczego tam nie poprzestawiał, bo wychodząc nie nałożyła żadnej ochrony, tylko szybko spakowała to, nad czym pracowała do torby, która zminimalizowana leżała u niej w kieszeni. Musiała być teraz bardziej uważna i nie nadużywać zaklęcia, bo jakoś w najbliższej przyszłości nie uśmiechało jej się tłumaczyć przed dyrektorem i może jeszcze przed wszystkimi członkami Zakonu. Skrzywiła się lekko. Tak naprawdę nie miała najmniejszej ochoty nikomu wyjawiać swojego wynalazku. Dobra, może i Draco wiedział, no ale to był on i nigdy jak dotąd jej nie zawiódł ani nikomu nie wyjawił jej co poniektórych tajemnic, z którymi się z nim podzieliła. Znała go już wystarczająco długo i potrafiła zrozumieć bez zbędnych słów. Szanowali się i lubili – już dawno posłali w zapomnienie ich sprzeczki z początku roku i teraz robili to z rozbawieniem, chcąc utrzymać pozory przed innymi. Szczerze mówiąc, jego towarzystwo było po stokroć lepsze niż Harry’ego czy Rona. Może ich po prostu tak naprawdę nie znała? Jednak mimo wszystko zawsze zachowywali się dziecinnie i niepoważnie, chcąc uniknąć jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje czyn, – co ją skrajnie irytowało – i jakoś nigdy nie dali jej powodu, by mogła myśleć inaczej. Jednak z Draco było inaczej; potrafili przesiedzieć w bibliotece w zgodnym milczeniu – chociaż nie można było ukryć, że on wcześniej wymiękał i wywijał się jedną z tandetnych wymówek. Jednak nie miała mu tego za złe i była mu wdzięczna za to, że nie próbował odwieść jej od książek – akceptował to i nawet sam próbował spędzać czas jak ona, a że w pełni mu to nie wychodziło, to przecież nie była jego wina.
Była tylko jedna osoba, którą szanowała na równi z Draco pomimo, że nie mogła jej powiedzieć wszystkiego, czego dowiedział się on. Choć wiedziała, że to kwestia czasu i ona tego nikomu by nie wyjawiła, wolała stosować każdy możliwy środek ostrożności, by jak najlepiej ją ochronić. A mianowicie chodziło o Ginny, z którą ostatnio mało co rozmawiała i naprawdę się od niej oddaliła. Musiała to naprawić, by całkowicie nie stracić jej przyjaźni i zaufania. A tego drugiego, w tych czasach i w jej sytuacji, trzeba by było szukać ze świecą.
Hermiona wślizgnęła się po cichu do środka, chociaż wątpiła, by ktokolwiek mógł teraz tutaj być. Wolała jednak nie ryzykować. Doszła do swojego stanowiska i skrzywiła się na to co zobaczyła – książki, których nie było mało, walały się jedna na drugiej po całej podłodze, pootwierane na różnych stronach, tworząc istny bałagan. Niewątpliwie ktoś czegoś szukał. No i ten ktoś musiał ją obserwować. Miała nadzieję, że nie zobaczył co ją ochrania, a po prostu widział ją na korytarzu albo gdzieś po drodze. Jakbym miała niewystarczająco problemów na głowie, prychnęła gniewnie i za pomocą kilku zaklęć zebrała książki w takie same stosy, jak przedtem.
Dziewczyna kolejne godziny spędziła na przeglądaniu ksiąg w celu sprawdzenia, czy nic nie ubyło i tłumaczeniu kolejnych zdań.


10 komentarzy :

  1. No,no no. Się dzieje! Cudownie! Tak, piękna sylwetka Dracona XD Rozwaliłaś mnie tym :D Wyobraź sobie, ja przybywam tutaj z reklamą że u mnie nn i już miałam krzyczeć że ja chcę nowy rozdział, ale się obroniłaś ;> Masz szczęście :D tak więc :
    http://sevmionelove.blogspot.com/2013/05/rozdzia-50.html
    Serdecznie zapraszam na nowy rozdział.
    Buźka, i do następnego ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale tu fajnie.
    Zapraszam do mnie Esme-Carlisle.blogspot.com
    Mam nadzieję, że zostawisz komentarz.
    Czekam na więcej!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna Hermiona... ;<
    Nie wiem jak ja bym wytrzymała w takim domu, pełnym sztucznej atmosfery. Pewnie zwariowałabym!
    Co do rozdzialiku... Coraz więcej się dzieje!
    Wiesz jak twoje opowiadanie wciąga?! :D
    Nie mogę się doczekać już następnej notki! ^.^
    Weny życzę! ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. a więc tak...jest 12 maja 2013r godzina 16.49 Twojego bloga zaczęłam czytać o 12.21 i nie mogłam się od niego oderwać (choć siłą zaciągnęli mnie na obiad:))
    Bardzo podoba mi się to co piszesz, gdyż niesamowicie lekko się to czyta, dodatkowo historia jest wciągająca i bardzo ciekawa.
    Podoba mi się postać Hermiony oraz jej postawa, choć Luna jako pomoc dla Snape'a nie do końca mi pasowała :D
    Życzę Ci dużo weny i wstawiaj jak najszybciej nowy rozdział :D

    Pozdrawiam,
    Nemezis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie się cieszę, że Ci się podoba :D Dowiedziałam się przynajmniej, kim jestem moja nowa Czytelniczka c;
      Co do Luny, to pomimo, że nie pasuje idealnie do tej roli to musiałam jakoś ich porozdzielać, a tak wyszło najbardziej prawdopodobnie :D
      Bardzo Ci dziękuję za komentarz i ciepłe słowa ;)
      Ściskam!

      Usuń
  5. super coraz bardziej mi się podoba czekam na następny.Twojego bloga przeczytałam w 1 godzine(nie wiem jak) .Dobrze się czyta to najleprzy blog :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Twoja dedykacja była dla mnie miodem na sercu ;D
    Znowu nie było mnie miesiąc, ale wczoraj zabrałam się za zaległości i na Merlina, to jest po prostu wspaniałe. No nie mogę się oderwać od tekstu. 15 rozdział chyba mój ulubiony. I dzięki Tobie (jesteś moją królową!!) przyśnił mi się Severus. A uwierz mi, dziewczyno, to dopiero był sen. I tyyyle się działo, WOW. To był najlepszy sen jaki miałam, a to wszystko dzięki Tobie i Twojemu blogowi na dobranoc. Bajka po prostu. Odczuwałam wszystko tak jakby to się działo na prawdę, a było z czego się cieszyć, If you know what I mean ;DD Rządzisz moim światem. Jestem ci wdzięczna tak bardzo, że nie jesteś sobie tego w stanie wyobrazić. Dawno nie byłam tak szczęśliwa, jak gdy czytałam twojego bloga. Rozwalasz mnie na części, a muszę się wziąć do kupy i iść spać, bo jutro trzeba się uczyć. Ale nie jest to możliwe, bo dalej jestem oniemiała i nie mogę powstrzymać tępego wyrazu twarzy. Ty i Severus wyprawiacie ze mną niesamowite rzeczy ;) :P
    Dziękuję za dedykację, jesteś wspaniała!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja jestem wniebowzięta czytając TAKI komentarz :D Nie mogłam przez całą niedziele powstrzymać się przed chodzeniem z wielkm uśmiechaniem, jak bym była jakimś obłąkańcem, a raczej uciekinierem z psychiatryka ;d
      A już podwójnie, potrójnie i w ogóle, całą sobą cieszę się, iż spowodowałam, że we własnej osobie przyśnił Ci się Severus :3
      Mam nadzieję, że co pokolejne rozdziały będą wpływać na Ciebie z takim samym odzczuciem, a może i nawet większym C:
      Ściskam mocno, mocno, mocno!

      P.S.
      Już wiesz, że najlepiej czytać przed snem :D

      Usuń
  7. Bardzo fajna relacja między Hermioną i Draco!
    Ron i Harry, chyba rzeczywiście byli dla niej zbyt dziecinni (przynajmniej Ron)
    Akcja sie rozwija, więc lecę dalej

    OdpowiedzUsuń
  8. Miły dla Hermiony DRACO?!?!?!?!
    Niemożliwe xD

    OdpowiedzUsuń