~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 12

sobota, 4 maja 2013

Rozdział 12

W formie przeprosin, że przez ostatni okres dodawałam jeden rozdział na miesiąc, przekazuję pod wasze oczy ciąg dalszy :>
Rickmanicka, spokojnie usiądź, nie denerwuj się... Odstaw! Odstaw tą różdżkę, na miejsce! Na Merlina przestań nią wymachiwać, bo wydłubiesz komuś oko! Nowy rozdział już jest!... O tak, właśnie tak. Spokojnie ją odkładamy i siadamy na krześle... A teraz weź głęboki wdech i możesz lecieć czytać! :D
Dziękuję Wam dziewczyny za komentarze, oczywiście mam tu na myśli także Alexa, której bloga ostatnio zaniedbałam, ale już nadrobiłam straty ^^
To Wam dedykuję ten rozdział 

Chciałam wam powiedzieć, że WILKOŁAKI u mnie nie są kanoniczne i bardziej przypominają zmierzchowe (choć są od nich trochę mniejsze). Od razu, dla jasności ustalmy sobie, że człowiek przechodzi przez 3 etapy, gdy się przemienia: człowiek, pół-człowiek pół-wilkołak, wilk. I u mnie ogólna budowa i cechy, które są bardziej rozwinięte zależą od plemienia, od jakiego dany wilkołak się wywodzi ;) Sądzę, że na najbliższy czas tyle wam wystarczy, a reszta wyjaśni się w kolejnych rozdziałach c;
Z góry uprzedzam, że kolejny rozdział, na pewno tak szybko się nie pojawi. Trzeba będzie trochę poczekać ;>

Oczywiście jak zwykle się rozpisałam, więc powiem jeszcze tylko: miłego czytania! I zapraszam do komentowania, bo od razu robi mi się milej i chce mi się więcej pisać :>

Podziękowania side_of_sky, która betowała ;3



Pierwsze zajęcia z Moodym zakończyły się tak, jak myślała – barwną awanturą, która przerwana została zamykającymi się z trzaskiem za Hermioną drzwiami. Fakt, że po raz pierwszy od dłuższego czasu straciła panowanie nad sobą tylko jeszcze bardziej ją zdenerwował. Nie dość, że miała ochotę przekląć każdą napotkaną osobę na swojej drodze, to jeszcze czekały ją zajęcia ze Snape'em. Była rozdarta – jedna jej część była ciekawa tego spotkania i wyćwiczenia obrony umysłu, a druga wolała nie spotykać się z profesorem, który miałby wgląd w jej wspomnienia. Mimo że miała wprawę w fałszowaniu wspomnień, to nie chciała ich przed nim serwować, przecież będzie to trwać zaledwie kilka tygodni – jeżeli nie mniej – więc po prostu podstawi mu te mniej ważne i niemówiące o jego osobie. Przecież nie może być to skomplikowane... Powinna chociaż spróbować mu zaufać.
Zeszła po schodach do wilgotnych i zimnych lochów, po czym skręciła w korytarz po prawo. Czy tu musi być tak cholernie zimno i ciemno?! Stanęła przed klasą eliksirów i cicho zapukała. Nic. Spróbowała jeszcze raz głośniej, ale znów nikt się nie odezwał. A może to mój szczęśliwy dzień i zapomniał?, radowała się w duchu. Jednak po chwili przyszło otrzeźwienie, z pytaniem: Gdzie on może być…? No tak, czysto retoryczne pytanie, bo przecież on też ma swoje komnaty – czytaj: obskurne lochy – i gabinet.
Pobiegła z powrotem korytarzem skręcając tym razem w lewo. Na jej nieszczęście światło z różdżki niewiele pomagało. Przesuwała dłonią wzdłuż ściany, w poszukiwaniu jakieś klamki, lecz jedynie na co się napotykała, to nieprzyjemna, lepka pajęczyna, od której bezwiednie wzdrygała się za każdym razem. Próbowała przypomnieć sobie, co mówili chłopcy po szlabanach, jednak podświadomość wyłapywała tylko słowa takie, jak: arogancki dupek, cholernie brudne kociołki, bezduszny, skretyniały Nietoperz i tym podobne. Ona nigdy nie musiała zachodzić aż tak głęboko w lochy, bo zwykle odsyłał ją do Filcha… No dobra, może raz, czy dwa – ewentualnie pięć – musiała wyczyścić kociołki, ale idąc z Harrym i Ronem byli tak przejęci złorzeczeniem na niego, że nie zwracała uwagi, dokąd się kierują.
– Czyżby się pani zgubiła, panno Granger? – Jedwabisty głos odezwał się koło jej ucha. Przestraszona podskoczyła i szybko obróciła się, przylegając plecami do zimnej ściany.
– Mógłby pan nie straszyć ludzi i się nie skradać?
– Mogłabyś okazać choć trochę inteligencji i poczekać przed salą do eliksirów? – warknął.
– Czekałam, jednak bez rezultatów – odpowiedziała. – No i nie uszczegółowił pan, gdzie dokładnie mają odbyć się zajęcia, tylko stwierdził, że w lochach. Może chodziło panu o pański gabinet, klasę eliksirów, inną salę…
– Zamknij się, Granger. Za mną, nie mam zamiaru marnować na ciebie całego wieczoru – przerwał jej i szybkim krokiem ruszył przed siebie.
Dziewczyna ugryzła się w język w ostatniej chwili, by nie odpowiedzieć żadnym zjadliwym komentarzem i wymamrotała pod nosem przeprosiny. Nieraz zapominała się i nie zdawała sobie sprawy, że przed nią stoi nauczyciel, i po prostu ignorowała ten fakt, przez co z łatwością mówiła to, co chciała. Chociaż szczerze, to w ogóle jakoś nie odczuwała – tak jak kiedyś, będąc małą dziewczynką – bariery, która wskazywałaby jej, gdzie leży granica i ostatnio nawet nie zauważała, kiedy ją przekracza. Nie mogła stracić wizerunku znakomitej panny Wiem–To–Wszystko i to tym bardziej przez jakieś bzdury. Wdech, wydech. Wdech, wydech. No to zacznijmy.
Snape pozbył się zabezpieczeń z drzwi, które jakimś cudem znalazły się koło nich i wszedł do swojego gabinetu. W pomieszczeniu było przeraźliwie zimno, co oznaczało, że znowu będzie musiał się rozprawić ze swoimi skrzatami. Nie mając innego wyjścia, podszedł do ściany naprzeciwko i stuknął w nią różdżką. Dla zwykłego obserwatora wydawałaby się pusta, lecz po chwili pojawiły się przed nimi drzwi. Kątem oka zauważył szok i podenerwowanie na twarzy dziewczyny i uśmiechnął się szyderczo.
Hermiona rozglądała się po jego gabinecie. Nie dowiedziała się, gdzie nauczyciel zamierza ją zabrać. Obrzuciła pomieszczenie spojrzeniem – przed nią były dziwnie wyglądające drzwi, a po jej prawej i lewej schody, na które z niemałą ciekawością by weszła. Cofnij. Z ogromną ciekawością by weszła i się rozejrzała. Od momentu, kiedy pojawiły się przed nią dębowe drzwi odczuła tak dużą intensywność magii, jak jeszcze nigdy przedtem. Zdawała sobie sprawę, że jest to jedno z najbardziej strzeżonych miejsc w Hogwarcie, tym bardziej, że ze stuprocentową pewnością mogła stwierdzić, że sam własnoręcznie zakładał te zabezpieczenia, jak pewnie także w większości szkoły.
Nie mogła jednak pozostać przy swoich rozmyśleniach, bo profesor Snape podszedł do drzwi i cicho szepcząc, dotknął drewna. Po chwili złota wstążka promienia oplotła jego rękę. Z niekrytym, lecz może zbyt – przynajmniej dla niej – przesadnym zdziwieniem i fascynacją przypatrywała się całej tej sytuacji, aż w końcu napotkała wredny uśmieszek profesora, który stał już przodem do niej.
– Zapraszam panią, panno Granger – sarknął i wskazał na pomieszczenie za drzwiami.
Nieśmiało przestąpiła przez próg i zamarła z wrażenia. Przed nią rozciągała się piękna panorama, utworzona przez stosy książek na półkach i podłodze. Miała nieodpartą chęć podejścia do nich i dotknięcia ich pięknych, starych okładek, które zdawały się do niej przemawiać. Zrobiła krok do przodu o mało się nie przewalając o dywan, który znajdował się tuż przed jej stopami. Udała, że nic się nie stało i rozejrzała się po pokoju. Na lewo, w kominku radośnie skakały płomienie ognia, a naprzeciwko niego stała jasnozielona kanapa. Duże, drewniane biurko znajdowało się po prawej stronie. Do tego w rogu, przy biblioteczce stały dwa głębokie fotele.
– Czy… Czy ja… To znaczy… Czy my…? – zaczęła się jąkać.
– Tak, to jest mój prywatny salon. – Zerknął na nią i prychnął na widok jej oczu. Sam kiedyś, będąc w jej wieku, ujrzał podobną kolekcję ksiąg i był zafascynowany, lecz nie chciał, aby ta wścibska kreatura patrzyła mu po półkach, na których, skromnie mówiąc, znajdowały się bardziej interesujące pozycje niż kiedykolwiek ktokolwiek mógł zobaczyć.
– To znaczy, że tutaj będzie mnie pan uczył? – Speszyła się i wbiła wzrok w podłogę czując, jak jej policzki się czerwienią.
– Jakiś problem, panno Granger? – Uniósł ironicznie brew.
– Nie, oczywiście, że nie, panie profesorze.
– To dobrze. Rozumiem, że twój status mola książkowego nie pozwala ci przebywać w pomieszczeniu z tak dużą ilością książek, do których nigdy nie będziesz dopuszczona, lecz mam nadzieję, że nie będę musiał cię upominać i spróbujesz nie zerkać na nie co pięć minut. Rozumiemy się?
– Tak, panie profesorze. – Poczuła się trochę speszona, ale jego słowa wskazywały na to, że wszystko idzie zgodnie z jej planem.
– Jeżeli jest to już ustalone, to niech pani zajmie fotel. – Wskazał ręką w stronę granatowego mebla znajdującego się z jednej strony kominka, a sam zajął ten po drugiej stronie. – Zakładam, że jest pani na tyle inteligentną osobą, jak to niektórzy twierdzą, że wie pani co nieco na temat oklumencji i nie będę musiał tego powtarzać. – Kiwnęła głową na potwierdzenie jego słów, chociaż w duchu szyderczo prychnęła na tą niedomówienie. Jak on, do jasnej cholery, miał czegokolwiek ją uczyć, skoro nawet nie raczyła z nim współpracować?! – Skoro skończyła już pani podziwiać mój salon sądzę, a raczej jestem wręcz przekonany, że możemy zacząć. – Dziewczyna uniosła oczy i po raz pierwszy tego dnia spotkała się z jego spojrzeniem.
– Jest jeszcze jedna sprawa.
– Doprawdy? W takim razie słucham.
– Czy obieca mi pan, że nie wyjawi żadnego z moich wspomnień osobom trzecim?
– Tak, naturalnie. A teraz, jeżeli to wszystko, to na trzy. Raz… dwa… trzy. Legilimens.
Po chwili widział świat z jej perspektywy.

Hermiona w wieku siedmiu lat siedząca na kolanach starszej kobiety w pustym, białym korytarzu.
– Czy to oznacza, że już nigdy go nie zobaczę, babciu? – odezwał się jej cichy, smutny i piskliwy głosik.
– Nic nie jest pewne, kochanie. Jednak wierzę, że kiedyś wszyscy się na nowo spotkamy. A teraz też cię nie opuszcza, skarbie. Zawsze będzie z tobą.
– Ale jak? Gdzie?
– Tutaj, skarbie – dotknęła jej klatki piersiowej po lewej stronie – a także tutaj – dotknęła jej czoła. – Pozostanie w twoim sercu i twej pamięci.
– Ale ja chcę, aby był tu i teraz! Ze mną, z nami! – Starsza kobieta łagodnie się zaśmiała.
– Nie zawsze dostajemy to czego chcemy, moja droga. Życie nie jest łatwe, a najkrótsze ścieżki nie zawsze są najłatwiejsze. Nieraz trzeba postawić wszystko na coś, czego nie jesteśmy pewni, ale w życiu są sytuacje, gdy trzeba podejmować największe ryzyko. Nie zapominaj, że zawsze jest coś, co możesz zrobić; nie ignoruj niczego, pomagaj w każdej chwili, każdemu. Pamiętaj o tym zawsze, kochana.
– Lecz to nie zwróci mu życia…
– Nie, nie zwróci. Jednak może uratować inne.
Dziewczynka przytuliła się do swojej babci i wyszeptała jej podziękowania do ucha.


Zobaczył Świętą Trójcę – a raczej dwóch kretynów – idącą ścieżką w stronę Zakazanego Lasu. Wydawało się, że byli w piątej klasie. Przeczuwał, że to jedna z Wielkich–Sprzeczek–Nieskazitelnie–Doskonałego–Tria–Tępaków.
– Ronaldzie Weasley! Jeżeli w tej chwili się nie zatrzymasz wyślę list do twojej matki! – Rozwścieczona Hermiona szła za dwoma chłopakami, próbując ich dogonić.
– Uważaj, bo się popłaczę! – sarknął chłopak, idąc dalej w stronę lasu.
– Jeszcze pożałujesz tego, co powiedziałeś! – Rzuciła w jego stronę mordercze spojrzenie i wyciągnęła różdżkę z szat, ściskając ją kurczowo w ręce. Chłopak kompletnie zignorował jej groźbę. 
– Harry! Chociaż ty bądź choć trochę inteligentny i odpowiedzialny! Doskonale wiesz, co teraz dzieje się w Zakazanym Lesie, chyba nie jesteś na tyle głupi, aby ot tak sobie tam wchodzić! Zdajesz sobie sprawę ile niebezpiecznych stworzeń grasuje w tam tej chwili!
– Hermiono, przecież nikt nie każe ci tam iść!
– Do jasnej cholery! Czy wyście zgubili gdzieś mózgi po drodze, czy może wyparowały po ostatnich godzinach ślęczenia nad kociołkiem na eliksirach?! Jasne, może dla was to takie hop–siup, ale sami nie wiecie, na co się narażacie… I oczywiście, że nikt nie każe mi tam iść, Harry! Ale może czasem pomyślałbyś, kogo zaczną pytać gdzie jesteście, gdy znikniecie bez śladu? Hmm… Jak myślisz, kogo o to zapytają? Może Neville’a, co? Jakbyś nie zauważył, to JA staram się wyciągać nas z każdej większej wpadki, bo nie możesz usiedzieć na tyłku więcej niż pół godziny bez wymyślania nowych „przygód”! Czy naprawdę jesteś aż tak egoistyczny? Jeżeli sądzisz, że nie jestem ci w ogóle do niczego potrzebna, to trzeba było tak od razu, miałabym więcej czasu na naukę, zamiast tracić go na niepotrzebne wyprawy i łamanie zasad! – Jej oczy ciskały błyskawicami w stronę Wybrańca, który nic nie odpowiedział. – W takim razie żegnam. Nie mam zamiaru ponownie narażać swojego życia przez wasze durne fanaberie. – Odwróciła się i ruszyła w stronę zamku, kątem oka obserwując chłopaków. Pomimo tego schowała się za najbliższym drzewem, kiedy była już pewna, że jej nie widzą i ruszyła w stronę Zakazanego Lasu.
Mógł wyczuć jej zdenerwowanie i wściekłość tak samo na siebie, jak i na tych dwóch półgłówków. Nie opuszczał jednak wspomnienia i zauważył, jak śledząc ich zauważa wielkiego wilkołaka skradającego się za chłopakami, których śmiech zapewne potrafiłby obudzić nawet martwego hipogryfa.
Powoli przemieszczała się jak najciszej umiała w ciemnym lesie, by znaleźć się w jak najlepszej pozycji do obserwacji i w razie czego, do obrony. Nie zajęło to długo czasu. Zaledwie kilkadziesiąt sekund później wilk zawarczał wściekle i na widok przerażonych twarzy swoich ofiar skoczył na nich. Dziewczyna była jednak szybsza i z ogromną precyzją rzuciła na niego zaklęcie. Mimo to zwierzę było silniejsze, a ona traciła coraz więcej energii i siły na rzucaniu zaklęć.
Usłyszał wokół siebie jej myśl „Nieraz trzeba postawić wszystko na coś, czego nie jesteśmy pewni, ale w życiu są sytuacje, gdy trzeba podejmować największe ryzyko.” i zdał sobie sprawę, że to słowa z wcześniejszego wspomnienia.
Hermiona nie tracąc więcej czasu przeistoczyła się w postać. Z prędkością wiatru przebiegła dzielącą ją odległość i rzuciła się na wilka.
Wytrąciło go to nieco z równowagi, lecz odbicie w oczach przeciwnika całkowicie go zadziwiło: czarny jak smoła wilk, a raczej wilczyca odbijała się w ciemnych tęczówkach.
Górowała nad nim, lecz tylko przez chwilę, bo gdy przeciwnik ocknął się z szoku, przyparł ją do ziemi. Hermiona próbowała się jak najlepiej bronić i unikać ataków przeciwnika. Zauważyła, że chłopaki wzięli nogi za pas nawet nie patrząc, kto ich wyratował, „chociaż nie będzie więcej trupów”, przeleciało przez jej umysł. Walczyła zacięcie, lecz wciąż brunatny wilk nad nią górował. Zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy: po pierwsze był dwa razy większy od niej, a po drugie o wiele silniejszy, co odejmowało jej szans na przeżycie. Usłyszała cichy pisk i tupot kopyt, nie zdążyła odwrócić głowy, gdy przeciwnik przejechał silnie po jej brzuchu łapą na pożegnanie i szybko uciekł. Przeczekała chwilę, lecz nic się nie stało, więc dźwignęła się ciężko na łapy, po czym przemieniła się z powrotem w ludzką postać i jednym ruchem różdżki założyła swoje ubrania, które nie przemieniły się z powrotem razem z nią. Oceniła straty – kilka drobnych zadrapań, z które za pomocą jednego ruchu różdżki zaleczyła, lekki ślad po zębach na szyi i jedna trochę gorsza rana – ciągnąca się od żeber po lewej stronie, na skos, aż do prawego biodra – po ostatnim ciosie, która po kilku mocniejszych zaklęciach była w miarę dobrym stanie. Podniosła się z lekką trudnością na nogi, chwytając się pnia drzewa i rozejrzała się za tym, co ją uratowało, lecz nic nie mogła zobaczyć w ciemności, która zapanowała. Najpewniejszym krokiem, na jaki było ją stać w tej chwili, ruszyła w kierunku Hogwartu.

Snape wycofał się z powoli z jej umysłu, dając dziewczynie chwilę na odpoczynek. Pomimo tego, że oglądanie wspomnień zwykle nie trwało długo, zazwyczaj tylko kilkadziesiąt sekund, sam zdawał sobie sprawę, że jest męczące, tym bardziej dla amatora w tych sprawach. W duchu dziękował, że transformację dziewczyny w ludzką postać widział z jej perspektywy, a ona nie spojrzała się w dół, bo nieźle musiałby się tłumaczyć z tego, że zobaczył ją nagą, i coś przeczuwał, że szybko nie pozbyłby się tego widoku nawet, jeżeli musiałby go widzieć w jednym z najczarniejszych koszmarów.
– Co to było? – spytał zbyt spokojnym tonem.
– Mógłby pan sprecyzować? – Wstrzymała oddech.
– Czy jesteś animagiem?
Kamień spadł jej z serca, gdy zadał to pytanie. Serio, nie dość, że nie odkrył co ukrywała, to w dodatku podsunął jej wymówkę. Co niby miała mu powiedzieć, „nic takiego, tylko skutek ugryzienia”? Nie, dziękuję.
– Tak, zgadza się.
– Jak nauczyłaś się transformować?
– Ta informacja nie jest ważna – skrzywiła się lekko. No, tak. Teraz będzie chciał wszystko wiedzieć o animagii, z którą w ogóle się nie zetknęła. Pięknie.
– Jak to nie jest ważna?! I jeszcze powiedz mi, że dyrektor nie wie i nie sądzisz, że z łaski swojej powinnaś go odwiedzić i o tym poinformować?
– Nie. Nie wie i nie sądzę, aby powinien wiedzieć. Jest to tylko i wyłącznie moja sprawa.
– Myślisz, że lepiej, aby Dumbledore dowiedział się to od takiego tępaka Pottera, który to wypapla?
– Nikt o tym nie wie – powiedziała stanowczo i spojrzała mu prosto w oczy. – I tak ma zostać.
– Pewnie nawet nie jesteś zarejestrowana. – Prychnął.
– Nie zaprzeczę, profesorze.
No teoretycznie, przecież można było tak powiedzieć, nie?
– Pokaż ranę – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– C–co? – spojrzała na niego zdezorientowana po tak szybkiej zmianie tematu.
– Nie będę się powtarzał, Granger!
– Ja… ja… nie. Nie mogę tego zrobić… Ja po prostu nie mogę, profesorze.
Jaasne, pokażę mu ranę, a on napotka się nie na jedną, a całą rzeszę.
– Granger, nie denerwuj mnie. Natychmiast pokaż tą ranę!
– A–ale to było dawno temu, ona już się zagoiła. Nie ma sensu od nowa tego przerabiać. Proszę, powróćmy do lekcji.
– Granger. Natychmiast. Pokaż. Ranę – wysyczał w jej kierunku.
– Ale przecież nie ma potrzeby. Nie ma po co. Wróćmy do lekcji, profesorze. – Jej wzrok pełen strachu skierowany był w jego stronę, a głos coraz bardziej błagalny. Była to ostatnia rzecz, jaką w życiu by zrobiła. Przybrała maskę najbardziej wystraszonego bachora, jakiego potrafiła zagrać bez kłopotu i w duchu się modliła, aby to przeszło.
– Byłaś z tym u pani Pomfrey?
– N–nie… Ja… ja sama to zaleczyłam – powiedziała speszona i widząc jego intensywny wzrok dodała szybko: – Proszę pana, ale teraz nie ma po tym śladu, nie ma sensu tracić na to czas. Po prostu nie ma żadnego sensu – Jej głos przeszedł w szept, a ostatnie słowa wypowiedziała monosylabami.
– Granger, co to do licha ma znaczyć?! Masz natychmiast, w tej chwili, mi ją pokazać. Bez gadania.
Wstała jak oparzona z krzesła, zerkając szybko na zegar, który stał na biurku.
– Nasza lekcja na dzisiaj jest już chyba skończona. Muszę wracać do Nory, bo pewnie pani Weasley bardzo się niepokoi, profesorze.
– Nie wywijaj się, Granger! Tak czy siak to zobaczę, wcześniej czy później.
– To lepiej później… Taak, im później tym lepiej – wyszeptała ostatnie zdanie pod nosem.
– Uważam, że ma pani rację, panno Granger. – Dziewczyna spojrzała na niego z lekka zdezorientowana. – Nasza lekcja dobiegła końca. Jutro o tej samej porze, przed klasą od eliksirów.
Hermiona wypadła jak najszybciej z gabinetu Snape’a i pospiesznie udała się w stronę Nory. Musiała sama pouczyć się ochrony umysłu, teraz nie tylko przed Voldemortem, ale i przed Snape'em. To chyba nie był dobry pomysł z tymi prawdziwymi wspomnieniami, oj nie. Na zbyt dużo sobie pozwoliła i za bardzo ufała ludziom – jeden z podstawowych błędów. Zaklęła pod nosem, jeszcze tego jej brakowało do szczęścia.
Gdy dotarła do Nory wszyscy już spali, podgrzała posiłek, który razem z notką czekał na nią na kuchennym stole i go zjadła, po czym ruszyła do pokoju, który zajmowała razem z Ginny. Wiedziała już, że tej nocy dużo nie pośpi, nie może sobie pozwolić na kolejne niepotrzebne oględziny jej wspomnień, których nikt nie powinien oglądać. Musiała zabrać się do stworzenia gromady innych. Musiały być perfekcyjne.

                                                             ~* ~*~*~

Minął już tydzień od feralnego rozpoczęcia nauki OPCMu i oklumencji. Czuła się, jakby ktoś młotkiem chciał dostać się pod jej czaszkę – wcześniej próbowała zneutralizować ból, lecz teraz jej było już wszystko jedno i miała nadzieję, że ktokolwiek to jest szybko ją rozwali i zabierze, co będzie chciał. Wykonała poranną toaletę i zebrała potrzebne rzeczy na Obronę. Miała już powyżej uszu słuchania jazgotu Moody’ego, a same zaklęcia i postawy znała bardzo dobrze, więc na lekcjach czuła, jak nuda zżerała ją od środka. Rozważała wszystkie za i przeciw, czy w ogóle jest sens przychodzenia na dzisiejsze lekcje, no bo przecież i tak nic tam nowego nie robią, więc czy to będzie problem, jeżeli raz jej nie będzie? Tak czy siak na nią nawrzeszczy, a tym razem miałby chociaż konkretny powód. Rozmyślała nad tym kilka minut, po czym sapnęła z irytacją po przegranej we własnym umyśle i powoli zeszła do kuchni. Nie zwracając na nic większej uwagi związała włosy w mało stabilny kucyk, spod którego wypadło jej kilka kosmyków i poszła zrobić sobie mocną herbatę. Odwracając się z kubkiem herbaty w jednej ręce, z zamiarem zajęcia miejsca przy stole przestraszyła się, że kilkanaście par oczu wpatruje się w nią intensywnie i upuściła z trzaskiem na podłogę kubek, który rozciął jej prawą rękę od wewnątrz. Po kilku sekundach szoku doszła do siebie i mamrocząc pod nosem wiązankę przekleństw nad zmarnowaną herbatą warknęła zaklęcie czyszczące i ponownie poszła zrobić sobie napój.
Gdy wróciła nadal każdy patrzył na nią, jakby była jakimś obcym z kosmosu albo eksponatem do oglądania w muzeum. Po chwili zdała sobie sprawę, że sala jest magicznie powiększona i przybyła większa część członków Zakonu Feniksa. Spojrzenia nadal ją lustrowały, a ona coraz bardziej zdenerwowana warknęła w ich kierunku:
– Na co się tak gapicie? Nie macie nic do roboty? – Wszystkie głowy natychmiastowo się od niej odwróciły. Uśmiechnęła się kwaśno i usiadła przy stole przepatrując pokój. Bingo! Znalazła to co szukała – Alastor Moody siedział na jednym z oddalonych krzeseł, jak zwykle wściekły na cały świat. Może uda mi się w takim razie ominąć dzisiaj zajęcia?, zastanawiała się przez chwilę. – Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, o co tu, do ciężkiej cholery, chodzi? – wymamrotała pod nosem bardziej do siebie niż do kogoś konkretnego. Przez ostatnie tygodnie humor pogorszył jej się o 180 stopni i wszystko, o czym nie była poinformowana, irytowało ją coraz bardziej. Jeżeli tak dalej pójdzie, to niedługo zamkną mnie w izolatce w św. Mungu, pomyślała sarkastycznie.
– O zadania, a mówiąc ściślej to o zajęcia. – Ku jej zaskoczeniu odpowiedział jej głos obok. Odwróciła się w stronę mówcy i z widoczną ulgą na twarzy głośno odetchnęła, widząc obok siebie Lupina.
– Czyżby ktoś był niezadowolony? – zakpiła prychając.
– Jakżeby znowu. Wszyscy są tak samo szczęśliwi jak Moody. – Hermiona prawie zakrztusiła się swoją herbatą.
– Jeszcze jedno słowo o nim, a nie ręczę za siebie.
– Czyżby coś poszło nie tak? – zadrwił.
– Nie no, skądże. Moje zajęcia z Alastorem Moodym w zamian za ciebie są rewelacyjne i je wprost uwielbiam.
– Tak właśnie myślałem. Lecz nie bierz tego, co mówi do siebie, Hermiono. – Dotknął lekko jej ramienia.
– Ech… Ciężko mi z nim wytrzymać. – Pokręciła głową.
– No, ale to już niedługo. – Uśmiechnął się pokrzepiająco i utkwił wzrok na jej ręce. – Powinnaś coś z tym zrobić.
– Aaa… To, to nic takiego. – Wyciągnęła różdżkę i jednym machnięciem uzdrowiła dłoń. – A tak bardziej, to w jakim konkretnym celu to całe zebranie?
– Zaraz się przekonasz. – Wskazał palcem dyrektora, który właśnie wyszedł z kominka.
Dyrektor otrzepał się z resztek popiołu i zasiadł przy stole, gdzie czekała na niego już filiżanka z herbatą.
– Moi drodzy, przypuszczałem, że tak będzie i niestety mój przydział się nie sprawdził. Zmiany nie są duże i nie zajmie nam to sporo czasu, więc szybko będziecie mogli powrócić do swoich obowiązków... Dobrze, w takim razie zacznijmy, na początku powiem, że do panien Patil przyłączy się również panna Brown, a za nią u profesor Sprout zagości Luna, która niezbyt dobrze odnajdywała się w swoim zadaniu i także w warzeniu eliksirów. – Snape szyderczo prychnął na te słowa.
– Żeby tylko; co chwila rozwala kociołki. Jeszcze nie zdążyła zrobić żadnego eliksiru, a już wyczerpała wszystkie składniki! Nie mam zamiaru dalej pracować z tym półgłówkiem, nie dość, że wszystko robi nieuważnie, to nawet nie patrzy, co wrzuca do kociołka i cały czas nawija o jakiś bzdurnych rzeczach, które nawet nie istnieją. Corner, ty się nie śmiej, bo wcale nie jesteś lepszy! – warknął ostro. – Obydwoje jesteście siebie warci.
– Wszyscy już chyba dobrze zrozumieliśmy sytuację, Severusie. Panna Lovegood jest już przeniesiona, a dla pana Cornera zaraz coś znajdziemy lepszego. – Uśmiechnął się do Mistrza Eliksirów życzliwie, na co mężczyzna tylko się skrzywił. – Alastorze – zwrócił wzrok na siedzącego w kącie mężczyzny – widzę, że masz coś do dodania.
Mężczyzna wstał i skierował swój wzrok – a także swoje sztuczne oko – w stronę Hermiony, w której zebrał się ponownie gniew za tak bezczelną obrazę, którą odnalazła w jego spojrzeniu.
– Oczywiście, że mam coś do powiedzenia! Ta mała smarkula uważa, że wszystko umie, i że nie należy przychodzić na moje zajęcia! – Wskazał palcem na brązowowłosą. Hermiona wstała gwałtownie z krzesła, które z pewnością by się przewróciło, gdyby nie refleks Remusa.
– Ja nie przychodzę na zajęcia?! Tak samo można powiedzieć, że niczego nas nie uczysz! – Wypchaj się, kontrolo emocji, rzekła w myślach i powróciła do ataku. – Raz! Jeden jedyny raz się spóźniłam! I tak, uważam, że umiem to, czego niby nas uczysz, lecz pomimo wszystko, jakbyś nie zauważył to powtarzam te same bezsensowne rzeczy! – wrzeszczała w jego kierunku, obrzucając go wściekłym spojrzeniem. Nie zwracała uwagi, a raczej nie obchodziło już ją czy w tym momencie odzywa się do nauczyciela z szacunkiem, czy też nie.
– Bezsensowne? BEZSENSOWNE?!
– Zgadza się! Na nic nie zda mi się uczenie tego, co już umiem, a byłam wręcz przekonana, że masz nauczyć nas czegoś ponad programem. I tak samo nie potrzeba mi twoich wrzasków na każdej lekcji i słuchania tych, pożal się Merlinie, wykładów! Jeszcze to głupie wymachiwanie różdżką, przecież my nie mamy uczyć się baletu, tylko Obrony Przed Czarną Magią, jak sama nazwa wskazuje!
– Spokojnie, moi drodzy – wtrącił się dyrektor. – Usiądźcie na swoich miejscach. Zaraz to wszystko ustalimy.
Hermiona obejrzała się dookoła i stwierdziła, że wzrok każdej osoby wędrował pomiędzy nią a Moodym, jakby mieli się na siebie rzucić jak gladiatorzy za starych, dobrych czasów i dać im niezłe widowisko. Wściekła zajęła swoje miejsce i zwróciła swój pełen gniewu wzrok na kubek, ściskając go oburącz coraz mocniej.
– Chcesz, aby herbata ci wyparowała? – spytał z rozbawieniem Lupin. – No chyba, że ponownie zamierzasz roztrzaskać kubek. – Szturchnął ją lekko łokciem w bok.
Dziewczyna zmniejszyła nacisk i ponownie się rozejrzała – wszyscy siedzieli w ciszy i Hermiona poważniej zaczęła zastanawiać się nad tym, czy może na pewno nie chcieli tej walki gladiatorów w ich wykonaniu. Po kilku minutach, w których dyrektor głowił się nad tym, co począć z tym dalej, uśmiechnął się szeroko, pociągnął spory łyk herbaty i włożył do ust kilka cytrynowych dropsów. Hermiona niepewnie spojrzała na niego i od razu tego pożałowała – te roześmiane ogniki w oczach i szeroki uśmiech nie mogły znaczyć niczego dobrego. W podświadomości wiedziała, co to będzie za werdykt i nie miała najmniejszej ochoty go usłyszeć. Wystarczyła wzmianka profesora Snape’a na temat swoich „pomocników” i już przypuszczała, co to będzie za urzekająca wiadomość. W takich chwilach nie chciała uchodzić za najmądrzejszą czarownicę swojego pokolenia.

Po ich pierwszym, nieudanym spotkaniu nigdy nie pozwoliła sobie na stracenie kontroli nad umysłem i ciałem. Nie robiła żadnych niepotrzebnych ruchów, zachowywała się jak rasowa Wiem–To–Wszystko–I–Chcę–Wiedzieć–Jeszcze–Więcej. Ją samą bawiło, jaką rolę musiała odgrywać i nawet trochę współczuła nauczycielom, że muszą tego wszystkiego wysłuchiwać na lekcjach.
Wracając do spotkań ze Snape’em. O dziwo profesor nie zatrzymywał się dłużej na żadnym wspomnieniu, tylko przerzucał jedno po drugim, za co mu w myślach dziękowała, gdy tylko wychodził z jej umysłu, bo nie czuła się potem tak wyczerpana. Nie zmieniła jednak zdania – podkładała mu fałszywe wspomnienia. W głębi ducha nie wiedziała, co o tym sądzić. Za pierwszym razem była pewna, że on to wyczuł i zaraz rzuci na nią milion pytań na ten temat i zacznie wrzeszczeć. Mimo wszystko, nic takiego nie nastąpiło. Profesor po prostu przebił się przez jej słabo stworzony mur, którego nawet nie starała się zrobić, by zobaczyć, jak zareaguje. Była przygotowana na każdą opcję. Jednak pomimo to, on ją zaskoczył. Nie powiedział nic na ten temat; żadnego roztrząsania wspomnień, żadnych konsekwencji za to, co zrobiła. Nic. Kompletne zero… Nie była do końca przekonana, czy jej się udało. Ba! Była tego z każdym nowym dniem coraz mniej pewna.  Czekała tylko w napięciu na nieuniknioną awanturę. Kiedy jednak to nie następowało, udawała tak bardzo jak musiała i miała nadzieję, że niedługo skończą się te spotkania. Całe szczęście, coraz lepiej szło jej w obronie umysłu, choć nigdy na zajęciach nie pokazywała, na co ją w pełni stać. Była pewna, że to prowadziłoby do kolejnych niepotrzebnych pytań. Zdawała sobie sprawę, że jeżeliby chciała, stworzyłaby mur, przez który by się za żadne skarby nie przebił – tak, skromność pewnie miała już w genach. Potrzebowała tylko dopracować oklumencję, a nie uczyć się jej od podstaw.

Jeżeli wtedy była zmęczona wracając po zajęciach, to teraz, jeżeli dyrektorowi chodziło o to, co myślała – a pewnie tak było – będzie wracać wykończona. Będzie musiała udawać, grać kogoś innego, trzymać umysł zamknięty, lecz nie na tyle, aby się nie zorientował, że coś ukrywa i tak w kółko przez cały czas, no i jeszcze Nora, gdzie będzie musiała przyjąć te same zasady. Merlinie! Jęknęła w duchu. Będzie musiała zrobić zapasy Eliksiru Wzmacniającego i kilku podobnych…
Jej pędzące myśli zostały brutalnie przerwane. Jak ona tego nienawidziła! Oczywiście, w tym wypadku, nie pędzących myśli. Tego, że ci w tym przerywają. Tym bardziej jeśli jest do głowa Ślizgoni.
– Co się tak szczerzysz, Dumbledore? – warknął w końcu zirytowany Postrach Hogwartu.
– Jeszcze się nie zorientowałeś, mój drogi? – zapytał go rozbawiony dyrektor, po czym zwrócił swój wzrok na Hermionę. – Może zapytasz panny Granger? Sądzę, że ona doskonale wie, co mam na myśli.
Dziewczyna spojrzała na dyrektora z niedowierzaniem. Cholera, czyżby było to aż tak bardzo widoczne? Niedobrze, oj bardzo niedobrze. Pokręciła głową z dezaprobatą nad sobą.
– Nie ma innego wyjścia, dyrektorze?
– Obawiam się, że niestety nie, Hermiono. Będziesz, a raczej będziecie musieli to wytrzymać – powiedział z naciskiem na drugie zdanie. – Przykro mi – dodał bez skruchy.
– Tak, te iskierki w oczach też mi tak mówią. – Zażartowała, na co Dumbledore uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Czy ktoś, do jasnej cholery, mógłby mi wytłumaczyć, o co wam, na gacie Merlina, chodzi?! – wrzasnął Snape, powoli tracąc zimną krew.
– Panno Granger…? – Zerknął na nią niepewnie, po czym zauważając, jak jej sylwetka z gracją się prostuje, dodał cichutko chichocząc: – Czyń honory.
Hermiona odchrząknęła i podniosła wyżej głowę, by spojrzeć stanowczo i pewnie w oczy swojego profesora.
– Profesor Dumbledore pragnie – że tak się wyrażę – abyśmy razem ze sobą pracowali.
– Chyba sobie żartujesz?! – Zwrócił swój wściekły wzrok ku dyrektorowi.
– Nie, Severusie.
– Jej noga – wskazał palcem na Hermionę – nigdy nie stanie w moim laboratorium. Nigdy. W. Życiu! – wysyczał.
– Dobrze – rzekła dziewczyna nadal zachowując swoją postawę i stanowczy ton głosu, i ściągając tym na siebie zdziwione spojrzenia wszystkich obecnych. Chciała wspomnieć, że już to zrobiła, ale powstrzymała się, a zamiast tego powiedziała: – Rozumiem, że panu to nie pasuje, ale mnie także. Pójdźmy więc na kompromis. – Spojrzała na dyrektora, który kiwnął krótko głową, dając jej pozwolenie, by kontynuowała. – Jeżeli pan chce, ma pan czas na poszukanie kogoś bardziej kompetentnego i odpowiadającego pańskim wymogom na to stanowisko. Wówczas, jeśli znajdzie pan takową osobę sądzę, że i ona, i pan będziecie zadowoleni, jeżeli jednak nie, będzie pan musiał pomimo swoich osobistych odczuć pracować razem ze mną. Pasuje panu? – spytała i po chwili jeszcze dodała: – Załóżmy, że miałby pan z dwa, góra trzy tygodnie, choć oczywiście najlepsza byłaby jak najszybsza decyzja, by zacząć. Dyrektorze…?
– Całkowicie popieram pani kompromis, panno Granger. Sądzę, że to dobre rozwiązanie i termin jest w porządku – rzekł dyrektor rozpromieniony. – Severusie, co o tym sądzisz?
– Zgoda – warknął, wściekły na to, że ktoś chce stawiać mu warunki, i to tym bardziej ta mała, gryfońska Granger!
 – W takim razie wspaniale! – Klasnął w dłonie uradowany Dumbledore. – Sądzę, panno Granger, że nie byłoby dobrym pomysłem, abyś wracała na lekcje z Alastorem, więc na razie będziesz dostawała różnorodne zadania ode mnie. Pewnie nie będą tak trudne i wyzywające, lecz potrzebuję bardzo pilnie kilku informacji o niektórych rzeczach i kilku składników. Możesz iść już teraz – mrugnął do niej, po czym wygrzebał spod szaty listę z podpunktami, o których miała zdobyć wiadomości.
– Dziękuję – wyszeptała w jego kierunku i wzięła kartkę do ręki.
Przebiegła pobieżnie wzrokiem po kartce i zatrzymała go na przedostatnim podpunkcie, gdzie widniała nazwa składniku napisana pochyłym, zgrabnym pismem: Athelas, czyli wycieczka do Zakazanego Lasu. Chociaż nie będzie nudno. Wzruszyła ramionami, przeprosiła towarzystwo, po czym przefiukała się do Hogwartu. Usłyszała za sobą jeszcze głos Dumbledore’a i to, że Corner będzie uczyć się OPCMu za nią, co równało się z użeraniem kilka dni w miesiącu z Alastorem. Powodzenia, pomyślała szyderczo i cicho parsknęła.

6 komentarzy :

  1. Dobrze. Usiadłam.
    O co Ty mnie podejrzewasz? Ja i zaklęcia niewybaczalne? Przecież ja jestem taaakaaa grzeczna ;>
    No, masz szczęście. Zawróciłam Crucio, teraz powinno walnąć w sejm :D
    Powiem tak - CUDOWNIE! Wspomnienia Hermiony bardzo dobrze opisane, ja bym się w życiu nie spodziewała że ona jest Animagiem o.O Snape jaki przejęty jej raną :D Wiesz, on się na Severusowaty sposób martwi :D Czekam na więcej! Tylko wiesz, w miarę szybko bo ręka mnie swędzi żeby Crucio rzucić. Że o Avadzie nie wspomnę XD Chyba nie muszę pisać żeby mnie powiadomić? :>
    Ach, i co do mojego bloga, to jest "nieidealny" to pierwszy jaki pisałam kiedykolwiek, więc początkowe notki które były pisane w sposób dość chaotyczny będę edytować w wakacje. Aby pokapować się w sytuacji, możesz zacząć czytanie od rozdziału 31 jeśli nie chce Ci się czytać całego bloga bo nie ukrywam 49 rozdziałów to sporo ;) Akcja jaka rozgrywa się do rozdziału 31 to mówiąc krótko Święta Trójca znajduje się w Norze z powodu wojny.
    Tyle ode mnie.
    Buziaki kochana ♥
    P.S. Pamiętaj, mam różdżkę w pogotowiu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co ja o rozdziale sądzę, to chyba wiesz :) Tak, jestem za taką wizją wilkołaków ^^
    Co do tego, kiedy pojawi się kolejny rozdział...nie zapominaj, że będę Cię poganiać! :D I nie ma, że boli! :D
    Pisz pisz pisz, ja czekam na mail!
    Ściskam mocno, sky

    OdpowiedzUsuń
  3. I tak nic ciekawego na razie w moich rozdziałach nie ma :p
    Teraz będzie się działo ;)

    Do do rozdział... Hermiona i jej argumenty żądzą! ;3
    Co do Severusa... jest taki słodki, kiedy czegoś chce ^.^
    A długość... Czemu ja takich długich nie mogę pisać?! xD
    Nie no... nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału! ♥
    Weny życzę! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Athelas... Królewski liść, asëa, aranion... Oto wszystkie znane nazwy.
    Czytało się czy oglądało? Osobiście podziwiam zapamiętanie nazwy. Mowa Valinoru, Quenya, Sindarin... No cóż. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Podoba mi się twoja stanowcza i rzeczowa Hermiona.
    Wiadomo, że Snape nie znajdzie nikogo bardziej odpowiedniego od niej, ale o tym przekonam się pewnie w nastepnym rozdziale :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Widzę kolejnego namiętnego pochłaniacza Władcy Pierścieni czy tylko te same nazwy? A tak ogólnie fajny (tak wiem nie używa się słowa fajny) blog

    OdpowiedzUsuń