~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 60

piątek, 28 maja 2021

Rozdział 60

UWAGA: Szukam Bety!

Chcąc polepszyć jakości dostarczanych Wam rozdziałów szukam osoby chętnej do redagowania tekstów! :) Zależy mi na tym, aby to była dłuższa współpraca - głównie przez to, że dopiero jesteśmy w połowie opowiadania i planuje teraz pisać regularnie. 

Jeśli jesteś Betą, która ma wolną chwilę w tygodniu i chęci (!!) to pisz na mail: lizzyx88gmail.com

Jeśli natomiast nie jesteś (zainteresowaną) Betą będę wdzięczna jeżeli przekażesz tę wiadomość osobie z zapleczem redakcyjnym, która według Ciebie chciałaby pracować nad tym Sevmione :))



Dwa miesiące i trzy tygodnie. Niemalże trzy miesiące poszukiwania trójki nastolatków. Każdy jeden trop kończący się niepowodzeniem. Przypuszczał, że każdy by się wkurzył. A co dopiero Lord Voldemort. Jednak tym razem ten trop był czymś więcej. Podobno jeszcze nigdy nie był tak wyraźny, tak pewny. Nie mógł zaprzeczyć, że wilkołaki odwaliły kawał dobrej roboty. Był przekonany, że gdyby nie poszedł do Hermiony to nie zdołaliby uciec. Śmierciożercy do lasu aportowali się o idealnej porze – nie widział żadnej dzikiej zwierzyny, która mogłaby ich zdradzić i nie narobili żadnego hałasu. Wilkołaki jak w amoku wąchały powietrze, prowadząc ich w miejsce, w którym musieli mieć rozbity namiot – a z którego pozostały jedynie kamienie i wypalony okrąg w ziemi. Szansa jedna na milion, a jednak trójka – dla niego dwójka – nastolatków zdążyła uciec, jakby wyczuwając nadchodzące zagrożenie. 

Zapach Granger musiał być niesamowicie wyraźny, bo wilkołaki kręciły się nerwowo, jakby z nadzieją, że zaraz wyskoczy zza drzewa. Śmierciożercy byli wkurzeni do granic możliwości. A co dopiero będzie, jak wrócą do Czarnego Pana. Jego furii nic nie dorówna i z pewnością dosięgnie ona każdego z nich. Ale przynajmniej byli bezpieczni – Potter mógł dalej dawać naiwną nadzieję swoim istnieniem reszcie świata, a Granger kupiła sobie dzień na wymyślanie kolejnego sposobu na przeżycie. 

– Gdzie oni są? – warknął Delvor do jednego ze swoich wilkołaków. Szarpnął go za bluzkę i przyciągnął do siebie. – Znajdź ją! – Wściekłość aż z niego kipiała. Rozbiegane spojrzenie zdawało się świdrować każdy centymetr lasu jaki tylko mógł dostrzec. Ciekawe jakie niespodzianki przygotował Czarny Pan dla niego za niewypełnienie misji, pomyślał Severus. Bądź co bądź, ale był to słaby pokaz umiejętności i przydatności wilkołaków przy boku Czarnego Pana.

Snape rozejrzał się uważnie. Wygnieciona trawa wskazywała miejsce, gdzie jeszcze niedawno musiał stać namiot. Ilość popiołu znajdująca się w wypalonej ziemi wskazywała na to, że musieli być tutaj przynajmniej przez dwa tygodnie. Dwa tygodnie dokładnie w tym miejscu – właśnie tu jedli, spali i zapewne myśleli nad horkruskami, gdy oni dzień w dzień, godzina po godzinie próbowali ich znaleźć i stawali na głowie, aby uzyskać choćby najmniejszą poszlakę.

– Zniknęli! – pisnęła wściekła Bellatrix. – Uciekli! Jak mogli uciec, kundlu? – zwróciła się do Delvora. – Masz ich odnaleźć. I to natychmiast! – Zagroziła mu różdżką. – Nie mogą być daleko – skomentowała cicho, bardziej do siebie niż do kogoś konkretnego. Nagle zwróciła swoje kroki do miejsca, w którym jeszcze wczoraj spali. – Wąchać i szukać. I to już! – Wskazała na obszar po namiocie.

Członkowie stada spojrzeli na Delvora nie wykonując jej rozkazów. Nie odpowiadali przed nią i prędzej daliby się przekląć niż wykonali to, czego się domagała bez pozwolenia przywódcy. Wilkołaki miały swoją dumę, a przede wszystkim hierarchię. Co więcej, ich najbardziej cenioną cechą była lojalność. Traktowali swoje stada jak drugą rodzinę i prędzej poszliby w ogień za swojego brata, siostrę, a tym bardziej alfę niż wykonali coś przeciw nim. 

Delvor skinął głową, na co każdy z mężczyzn podszedł bliżej miejsca, w którym zapach był najbardziej wyczuwalny. Nie musieli się schylać i obwąchiwać ziemi jak psy tropiące. Z zapachu w powietrzu na wysokości ich głowy wyczuwali wszystko. Zapach Hermiony, Harry’ego, mniej wyraźny lecz nadal obecny zapach Rona, zapach mięsa, które spożywali na kolację, zapach innych zwierząt, mijających to miejsce. Wszystko było podane jak na tacy. Teraz musieli tylko znaleźć taką samą woń w innej części lasu. 

Każdy z nich wziął głęboki wdech zamykając przy tym oczy, rozkoszując się zapachem i koncentrując tylko na nim. Gdy otworzyli powieki ich spojrzenie wyrażało determinację i pewność. Severus nie mógł wyczytać z ich twarzy nic więcej, ponieważ każdy z nich ruszył biegiem w inną stronę lasu. 

Śmierciożercy przypatrywali się temu jak rozrywce. Poza tym nikomu nie było do pośpiechu, aby poczuć łaskotki spowodowane Cruciatusem. W dodatku oglądać wściekłość Bellatrix i to jak ustawia do szeregu kilka wilkołaków? Tylko głupiec by odmówił. Lestrange była nieprzewidywalna, nieobliczalna i miała pomieszane w głowie, jednak jej poświecenie wobec Voldemorta było niesłuchane i wzbudzające podziw – i zapewne nie tylko to w oczach męskich Śmierciożerców. Jej sylwetka nawet w gniewie podczas biegania i wykonywania gwałtownych ruchów była majestatyczna i pociągająca – dla zdecydowanej większości. Dla niektórych jej sylwetka nie miała żadnego znaczenia, ponieważ zamieszanie jakie dookoła siebie zawsze musiała robić było już nad wyraz męczące. 

– Musimy się zbierać i zdać raport Czarnemu Panu – zarządził Yaxley.

Wszyscy wiedzieli, co miało zaraz nastąpić, jednak byli co do tego zgodni. Im później wrócą, tym większa spadnie na nich kara. Poza tym jaką inną alternatywę mieliby mieć? Patrzenie się w puste, wydeptane miejsce w środku lasu? 

Zanim się deportował Severus spojrzał raz jeszcze na Delvora. Jego wściekłość nie zmalała. Czy mógł jednak się dziwić? Był tak blisko od zabłyśnięcia przed Voldemortem – gdyby wytropili Pottera Czarny Pan z pewnością byłby pod wrażeniem. Mogłoby się wtedy okazać, że już dawno powinien był zmienić swoje nastawienie do wilkołaków i nie traktować ich jak śmieci. 

Delvor obrócił się i wbił w niego twarde, obłąkane spojrzenie. Wyglądał jakby chciał go rozszarpać. Tylko czemu? – pomyślał Severus chwilę przed tym, gdy obraz przed nim się rozmazał i znalazł się na powrót w Malfoy Manor. 

Od kilku godzin przebywali w pomieszczeniu przeznaczonym na zebrania z Czarnym Panem – zlokalizowanym na parterze, z tyłu domu, z małymi oknami umieszczonymi wysoko na ścianach, sprawiającymi że w pokoju panował półmrok – jednak nie było śladu po Voldemorcie. Nikt nie wiedział dokąd mógł się udać i nikt nie zamierzał nawet zgadywać. Za oknami zrobiło się tak ciemno, że spokojnie można było stwierdzić, że zapadł już zmierzch. Niektórzy Śmierciożercy rozmawiali ze sobą, inni siedzieli przy stole i jedli posiłki, które przyniósł im skrzat Lucjusza, a reszta siedziała cicho i czekała na powrót Voldemorta. Severus był jednym z tych, którzy cierpliwie, w półkole czekali na przybycie Czarnego Pana – stali spokojnie, chociaż wiedział, że nikt nie czuł się zbyt pewnie. Prawdę mówiąc wiedzieli, że mają przesrane. Pytanie było na kogo kara spadnie najpierw? Kto dzisiaj będzie szczęśliwcem, którego zaklęcia dotkną najsilniej i najokrutniej?

– Pochwalcie się – zaczął Lord Voldemort, który z hukiem wparował do pomieszczenia. – Pochwalcie się tym, co przynosicie. – Rozłożył ręce ponaglając. – Gdzie on jest? Gdzie jest Harry Potter?

Śmierciożercy pośpiesznie posprzątali za sobą i wszyscy uklękli w półkolu, pochylając głowę przed Czarnym Panem. Zapadła grobowa cisza, którą coraz ciężej było przerwać. 

Nieoczekiwanie Yaxley zabrał głos:

– Panie. – Obniżył głowę jeszcze bardziej. – Niestety nie udało nam się namierzyć Harry’ego Pottera. Jesteśmy jednak pewni, że opuścił to miejsce nie dawniej niż dobę temu. 

– Interesujące – odparł, przeciągając sylaby i bawiąc się różdżką w ręce. – Chcesz mi powiedzieć, że mając do dyspozycji pół tuzina wilkołaków i tuzin Śmierciożerców wymknął wam się nastolatek? – Jego głos był spokojny, pusty, zimny. Każde wypowiedziane słowo zagęszczało atmosferę coraz bardziej. Cichy Voldemort był równie niebezpieczny co głośny i wybuchowy Voldemort. 

– Panie, potrzebujemy jeszcze kilku dni. Jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek. Harry Potter nie…

– Cisza! – Donośny huk odbił się echem. – Harry Potter was wykiwał. – Wskazał na nich różdżką. – On, ten jeden z bandy Weasleyów i szlama. Trójka przygłupów, która nigdy nie wychyliła nosa poza Hogwart. Są sprytniejsi od moich najznakomitszych Śmierciożerców. Czy ktoś może wyjaśnić mi ten fenomen? 

Popatrzył na nich wyzywająco, lecz dalej mieli utkwione spojrzenia w ziemi.

– Popatrzcie na mnie i natychmiast mi to wyjaśnijcie! 

– To jej wina – odezwał się pewnym głosem nie kto inny niż Macnair. – Tej szlamy. – Niemal splunął pod nogi wypowiadając to słowo. – Zdradziła cię, mój Panie. Zaufanie jej nie mogło skończyć się niczym innym. Z pewnością to ona kieruje chłopakiem i ukrywa go przed nami. Gdyby podlegała tobie, Panie, już dawno wydałaby Harry’ego Pottera. Już dawno przyprowadziłaby go wprost pod twoje nogi, Panie. 

– Jak śmiesz podważać moje decyzje? – Czerwone tęczówki Voldemorta zdawały się przybrać żywszej barwy. Zaczął kierować swoje kroki w jego stronę. – Sugerować, że ich nie przemyślałem i dyskredytować mnie? Jak śmiesz znajdować się w Bliskim Kręgu i wątpić w mój plan?! – Podszedł do niego na wyciągnięcie ręki i chwycił go za dłoń w żelaznym uścisku, po czym wyciągał ją przed siebie. – Zapewniam cię, że nie potrzebuję w swoich szeregach osób, które wątpią i podważają mój autorytet. Radziłbym więc wyciągnąć z tego wnioski i przemyśleć następnym razem podobne insynuacje. – Gdy tylko dokończył zdanie szybkim ruchem przejechał różdżką wzdłuż małego palca. Krzyk odbił się od ścian, a palec wylądował na posadzce. – Wypowiedziałem się wystarczająco jasno? 

– Tak, Panie – odpowiedział ledwo słyszalnie. Drugą ręką uciskał mocno pozostałość po palcu. 

Severus nie był zdziwiony takim obrotem sytuacji. Czego innego można było spodziewać się po obrażeniu przywódcy i podjętych przez niego decyzji na oczach reszty Śmierciożerców? Jakiekolwiek by one nie były. A Czarny Pan był bezwzględny – zawsze taki był i dla wszystkich. Mordował ludzi, aby pozyskać informacje. Gdyby musiał wymordowałby również rodziny Śmierciożerców, aby sprawić by byli mu bardziej oddani. A już na pewno kaleczyłby fizycznie wszystkich, którzy mieli czelność podważać jego decyzje – tym bardziej jeśli uszczerbek na zdrowiu nie wpływałby na jakość rzucanych przez nich czarów.

– Więc może Delvor wyjaśnisz mi, jak twoje zapewnienia o rychłym złapaniu Pottera mają się do rzeczywistości? – Głos Voldemorta na powrót był spokojny. Być może zdawał sobie sprawę, że dzisiejszego wieczoru nie przyprowadzą Harry’ego Pottera pod jego tron. 

Mężczyzna powstał, a obecna jeszcze przed chwilą wściekłość wyparowała. Nie miał zamiaru podzielić losu Macnaira.

– Moi ludzie przeczesują las. Potter na pewno go nie opuścił. Coś ich tu trzyma, inaczej już dawno schowaliby się w Hogwarcie lub ukryli w każdej innej zamkniętej przestrzeni. Jednak… – Zawahał się. – Lordzie, czy mógłbym podzielić się z tobą moimi przemyśleniami?

– Nie krępuj się, Delvorze. Jak widzisz bez skrupułów dzielimy się w swoim gronie każdą myślą – odparł sarkastycznie, lecz ponaglił go ręką.

– Uważam, że ktoś ich ostrzegł. – Wypalił.

Mięśnie Severusa spięły się automatycznie. Klęczeli dalej przed Czarnym Panem, który patrzył na nich przeszywającym wzrokiem. 

– Nie trzymaj nas w napięciu. Oświeć nas skąd taki pomysł urodził się w twojej kundlowatej głowie.

– Szukamy ich od ponad dwóch miesięcy. Nigdy trop nie był tak wyraźny i udaje im się opuścić miejsce dobę przed naszym przybyciem. To nie może być przypadek.

– I niby kto według ciebie ostrzegł ich przed zbliżającymi się Śmierciożercami?

– Nie wiem, ale tylko Severus Snape i Lucjusz Malfoy mają w tym momencie powiązania z Hogwartem i znają Hermionę Granger. 

Severus i Lucjusz jak na zawołanie spojrzeli się w jego kierunku. Co on knuł? I co wiedział?

– Na jakiej podstawie oczerniasz dwóch z najbardziej oddanych mi popleczników? Czy masz na swoje słowa dowody?

– Nie, Lordzie, nie mam. Jednak Lucjusz Malfoy ma syna w wieku Hermiony Granger i oboje uczą się w Hogwarcie. Lucjusz w ostatnim czasie wydziedziczył syna i być może zrobiło mu się żal Hermiony Granger. Za to Severus Snape nauczał ją przez sześć lat w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Na pewno zdążył ją poznać, a sentyment mógł pokierować go do zrobienia czegoś, czego nikt by się po nim nie spodziewał.

– Mocne oszczerstwa, jak na kogoś bez dowodów – skomentował lekko Voldemort, nawet nie patrząc na osądzanych. – Być może czas zapytać samą zainteresowaną.

Śmierciożercy popatrzyli po sobie zdezorientowani.

Voldemort przyłożył różdżkę do skóry tuż pod zgięciem łokcia i pod nosem wypowiedział inkantację. 

 

~*~*~*~

 

Hermiona krytycznie spojrzała na zamkniętą ranę hipogryfa. Szwy znajdowały się prawie w równych odstępach, ciężko było jej natomiast określić czy nie zaszyła rany zbyt gęsto. Sama w życiu była tylko raz szyta i to na palcu, gdy za dziecka miała usuwany pieprzyk. Wtedy lekarz użył pojedynczego szwu i tylko taki pamiętała jak zrobić. Miała nadzieję, że w tym przypadku również zda on rezultat i utrzyma ranę zamkniętą. 

– I co o tym myślisz? – zwróciła się do Harry’ego.

– Lepiej bym tego nie zrobił. – Ścisnął jej przedramię z racji, że na dłoniach założone miała gumowe rękawiczki zabrudzone krwią.

– Musimy obserwować czy nie wdaje się infekcja. Założę mu opatrunek, żeby ich nie zdjął, ale codziennie będzie musiał mieć ściągany bandaż i przemywaną ranę. Być może po kilku dniach przestanie się nią interesować i będzie można ściągnąć bandaż, aby rana oddychała. Co do szwów to moje miałam zdjęte po tygodniu. Zakładam, że zależy to od tego, jak goi się rana. 

– A co z nim do tego czasu?

– Zero latania i biegania. Oby tylko posłuchał zaleceń. – Posłała w jego stronę szeroki uśmiech.

Rozłożyła gazę na szwach i owinęła je delikatnie bandażem. Robiła rzeczy bardziej z intuicją niż z wiedzą, dlatego martwiła się, że robi coś niewłaściwie. Nie miała jednak jak skonfrontować swoich obaw z kimś kto by się znał na medycynie, niezależnie od tego czy ludzkiej, czarodziejskiej czy tej przeznaczonej dla magicznych stworzeń, dlatego postanowiła sobie zaufać. 

Ściągnęła rękawiczki i wyrzuciła je do kosza stworzonego z plastikowego worka. 

– Padam z nóg. Nie obrazisz się jeśli zostawię cię z nim samego? Powinien się obudzić za jakieś pół godziny. Nie bój się rzucić Drętwotę, a w razie czego obudź mnie, okej?

– Jasne, Herm. Leć do łóżka, to był ciężki dzień. O nic się nie martw. Hipogryfy to mądre stworzenia, na pewno będzie wiedział, że mu pomogliśmy. 

Hermiona wstała i poczłapała do pokoju. Upadła na łóżko w ubraniach i od razu odpłynęła w objęciach Morfeusza.

 

Obudził ją ból w ręce. Mocny, narastający, palący. Miała wrażenie, jakby ktoś przystawiał rozżarzony metal do jej skóry i z każdą sekundą było coraz gorzej. Zerwała się najciszej jak potrafiła z łóżka, przycisnęła obolałe przedramię do klatki, zagryzła wargę, by nie krzyknąć z bólu i wybiegła z pomieszczenia sypialnego starając się nie obudzić Harry’ego. W namiocie było niesamowicie ciemno i w tym momencie, tylko wyostrzone zmysły pozwoliły jej bezszelestnie przejść do drugiej części namiotu. Tam, na stole, leżała jej różdżka – złapała ją i wypadła na zewnątrz odbiegając jak najdalej i nie przejmując się oznaczeniem drogi. 

Wiedziała kto ją wzywa i czekała na to wezwanie od prawie dwóch miesięcy. 

Przyłożyła różdżkę do krzywej linii jaką podarował jej Voldemort i po raz pierwszy udało jej się przeteleportować tuż przed jego oblicze. 

Wylądowała w dobrze jej znanej posiadłości Malfoy’ów. Zauważyła, że w pomieszczeniu znajduje się spora część Śmierciożerców, wszyscy klęczeli w półkole. Dostrzegła również stojącego Delvora, wpatrującego się w nią jak w ducha. Śmierciożercy patrzyli na siebie zdezorientowani. I Hermiona pomyślała tylko jedno: co tu się odjebało?

Uchyliła głowę i skierowała swoje słowa do Voldemorta:

– Wezwałeś mnie, Lordzie. Nie mogłam w to uwierzyć, gdy po tylu tygodniach, w końcu poczuła sygnał. – Uklękła przed nim. Wolała nie ryzykować i nie nazywać go „Panem”. Nie wiedziała jak może zareagować na taki zwrot z jej ust. – Codziennie starałam się nawiązać kontakt.

Zapadła cisza. Czarny Pan patrzył na nią, na zebranych. Hermiona nie mogła ujrzeć wyrazu jego twarzy, ponieważ wpatrywała się w posadzkę, jednak dla reszty był on nieprzenikniony – Voldemort wyglądał jakby był zamyślony, choć tak naprawdę wszystko odbywało się zgodnie z jego planem.

Złapał ją gwałtownie za głowę, a krwiste tęczówki utkwił w brązowych. Wdarł się do jej umysłu szukając wspomnień na potwierdzenie tego, co mówi. Po tak długiej przerwie było jej trudniej niż kiedykolwiek, ale najdelikatniej jak potrafiła podsyłała mu obrazy z każdej nocy gdy stała za namiotem i próbowała go wezwać. Nic fałszywego, najprawdziwsze wspomnienia – a miała ich sporo, bowiem spędzili prawie trzy miesiące w podróży za horkruksami. 

Voldemort nie poświęcił dłużej niż dziesięciu sekund, obejrzawszy mniej niż połowę obrazów. Po czym puścił ją i spojrzał na nią wyzywająco.

– Czyżby, szlamo? Twoja uczciwość została dzisiaj podważona przez moich Śmierciożerców. Jeden z nich zadecydował postawić na szali swój palec. 

– Oczywiście, Lordzie! – odpowiedziała pośpiesznie. Zaczęło jej się robić naprawdę gorąco. Myślała o tym dzień w dzień i zawsze zastanawiała się czy nie robiła za mało, aby skontaktować się z Voldemortem. – Codziennie próbowałam wykorzystać znak, którym zostałam obdarzona. Nie wiedziałam jak mam pokierować zaistniałą sytuacją, a nie chciałam pokrzyżować twoich planów, Lordzie. – W jej głosie udało się usłyszeć szczerą panikę. Czy zrobiła wystarczająco przez te dwa miesiące? 

Po pomieszczeniu przeszedł szmer i zrobiło się zamieszanie. Hermiona poderwała delikatnie głowę i rozejrzała się przez ramię. Śmierciożercy wydawali się być oburzeni, jakby nie wiedzieli o czym mówi.

– Moi przyjaciele – zwrócił się do nich Voldemort, uciszając ich ręką. – Należy wam się wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Nasza mała szlama doznała zaszczytu w postaci znaku. Oczywiście nie dorównuje on Mrocznemu Znakowi pod żadnym względem, bez obaw. Mogłem ją wezwać w każdej chwili, lecz tego nie zrobiłem. Mieliście ją odnaleźć bez mojej pomocy i zawiedliście. Dwunastu Śmierciożerców nie potrafiło stanąć na wysokości zadania i nie dało rady przyprowadzić jej do mnie. – Wskazał ręką na Hermionę. – Ale to nic, przyjaciele, albowiem nie bez przyczyny czekałem tyle czasu na to, aby wezwać naszą szlamę. Nie bez przyczyny pozwoliłem im gnić w lesie, ukrywać się i żyć w strachu przed schwytaniem. Już teraz mogę wam powiedzieć, że Hermiona Granger, szlama, która tak bardzo łaknie przyłączenia się do nas, nastolatka, którą głupi Dumbledore uważał za najmądrzejszą czarownicę za czasów Roweny, robiła dokładnie to, co chciałem. Każdy jej ruch był zaplanowany. Wiem, że Harry Potter szuka horkruksów. Wiem, że próbują je niszczyć. Dlatego byli w Ministerstwie Magii i dlatego szukali miecza Gryffindora. I wiem, że go nie znaleźli. Prawda, szlamo?

– Prawda, Lordzie. Nie udało nam się ustalić lokalizacji miecza i horkruks nie został zniszczony. – Strach zaczął ściskać ją w brzuchu. Poczuła jak pot spływa po jej plecach. Skąd Voldemort wiedział o tym wszystkim? Co jeszcze wiedział? Nie tak to planowała. Nie tak miało się potoczyć to spotkanie.

– Widzie, mi nic nie umknie. – Zaczął chodzić po sali; powolnie, z gracją, wymachując delikatnie różdżką w ramach gestykulacji. – Pozwalałem im myśleć, że uciekają i robiłem to tak długo, jak było to potrzebne do realizacji kolejnego etapu planu. Jak wiecie panna Granger uważa, że przemawia przez nią nienawiść do Harry’ego Pottera, jednak po dwóch miesiącach spędzonych w lesie, zdani jedynie na siebie wiedziałem, że się do siebie zbliżą. Wróg, który niegdyś był przyjacielem nosi w sobie sentyment. Było to do przewidzenia. Jednak teraz szlama będzie mogła w końcu się wykazać. Zaprezentować nam wszystkim jak bardzo chce do nas dołączyć. Chyba, że… – Stanął za jej plecami, różdżką przejeżdżając w górę od jej przedramienia aż do karku. – Chyba, że chciała nas okłamać. Chyba, że naprawdę uwierzyła w bajki opowiadane przez niepoczytalnego Dumbledore’a i pomyślała, że da się nas oszukać i przechytrzyć. Czyżby nie wiedziała, jakie są konsekwencje kłamstwa?

Hermiona miała wrażenie jakby w pomieszczeniu atmosfera jeszcze bardziej zgęstniała. Czuła na sobie palące spojrzenia. Wciąż wzrok utkwiony miała w podłodze, a jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Voldemort miał plan, którym nie podzielił się ze Śmierciożercami. Wiedział o horkruksach. Wiedział, że wspólna podróż złączy ją z Harry’m, nawet jeśli darzyła go wcześniej nienawiścią – zanotowała to sobie porządnie, aby nie pogubić się podczas festiwalu fałszywych wspomnień. Ryzykowała życiem i nie mogła przecież udawać teraz, że cały wyjazd myślała tylko o tym w jaki sposób pozbyć się przyjaciela, aby Voldemort był zadowolony. Bo czy zwykłe zabicie Harry’ego Pottera nie byłoby w takim razie, wystraczająco zadawalające? Byli tylko w trójkę, później w dwójkę. Co prostszego mogłoby być od zabicia go z własnej różdżki, tym bardziej gdy nie miał swojej do obrony? 

Zimna dłoń złapała ją za żuchwę i podniosła jej głowę do tyłu. Musiała wygiąć kręgosłup w łuk, aby nie przewrócić się na Voldemorta stojącego za nią. Długie palce wbijały się w jej policzki. Czerwone, rozżarzone oczy znów wpatrywały się w nią z wyższością, groźbą.

– Czyżby nie wiedziała?

Serce zabiło jej mocniej.

– Wiem, Lordzie – odpowiedziała drżącym głosem. 

– Doskonale – skomentował i puścił ją tak samo gwałtownie. – Przed tobą pierwsze zadanie i od jego realizacji będzie zależało twoje życie. Czas się wykazać szlamo. – Nastąpiła długa pauza, podczas której Voldemort powolnym krokiem ruszył w stronę tronu. 

Hermiona zgłupiała. W uszach szumiało jej od adrenaliny, wyraźnie słyszała każdy przyspieszony stukot serca. Ale nie słyszała zadania. Czy Czarny Pan powiedział, co ma zrobić? Czy mogła nie usłyszeć, będąc za bardzo skupiona na tym, by oddychać, by nie stracić zimnej krwi? 

Lord zasiadł na tronie, a przy jego nogach zjawiła się w natychmiastowym tempie Nagini. Hermiona mimowolnie zadrżała na widok zwierzęcia. Gdy klęczała zdała sobie sprawę jak bardzo masywny był to wąż – wyglądał jakby bez problemu mógł ją udusić i połknąć jej ciało w całości. 

– Jutro wydasz nam Harry’ego Pottera. Zadbasz o to, aby był na miejscu, gdy Śmierciożercy się zjawią. Nie zdradzisz się przed Potterem i nie ostrzeżesz go przed atakiem. Wykaż się, a w moich szeregach znajdzie się miejsce również dla szlamowatego wilkołaka i stada. 

Nie, ona nie ogłuchła to Voldemort był pieprzonym dramaturgiem. Naturalnie, wiedziała że w momencie, gdy wezwie ją do siebie będzie chciał mieć Harry’ego podanego na tacy. Po to była ona, Hermiona Granger wielka przyjaciółka Wybawiciela, i tylko to działało na jej korzyść. Jednak jak to rozegrać, aby mieć ciastko i zjeść ciasto, czyli aby dać Harry’ego jednocześnie sprawiając, aby Harry uciekł? Nad tym cały czas się głowiła. I do tej pory nie wymyśliła planu. Jak mogłaby, gdy było tyle różnych scenariuszy i zmiennych dotyczących tego jak taki atak mógł się potoczyć? Jedenastu dorosłych mężczyzn i jedna nieobliczalna kobieta, do tego być może stado wilkołaków wraz z ich alfą – to było coś, czego nie dało się idealnie zaplanować, ponieważ scenariusze w głowie mogła mnożyć na potęgę. 

– Oczywiście, Lordzie – odpowiedziała na tyle spokojnie na ile mogła. – Z przyjemnością będę obserwować jak Harry Potter w końcu zostanie pojmany. 

– Jeszcze jedno, niemniej ważne – zwrócił się już do wszystkich zebranych. – Nie można zapomnieć o oskarżeniach rzuconych dzisiaj przez Delvora. Severusie, Lucjuszu powstańcie. – Bezszelestnie wstały ciemne postacie z jej prawej strony. 

Przyglądając im się kątem oka wyglądali, jak wstające posągi. Pomieszczenie, w którym zawsze panował półmrok, sprawiał że widziała tylko ich kontury. Ciekawe ile oni musieli spędzić dzisiaj czasu na klęczkach, pomyślała Hermiona.

– Nie zostaniecie ukarani bez dowodów na nieposłuszeństwo. Dlatego oboje macie możliwość pokazania jakim uczuciem darzycie szlamy i co się stanie, gdy ta, która siedzi przed wami, będzie myślała o wykiwaniu nas. Działajcie tak, aby klątw nie było widać, albowiem zaraz będzie musiała wrócić do lasu. – Machnął na nią ręką. – A ty, szlamo, będziesz na nich patrzeć. Będziesz patrzeć, jak rzucają na ciebie klątwy i niech to będzie dla ciebie przestroga i przypomnienie tego, co cię czeka w momencie zdrady.

Hermiona okręciła się na kolanach, tak aby móc ujrzeć Severusa i Lucjusza zgodnie z poleceniem. Voldemort był nieprzewidywalny i dzisiaj zaczęła rozumieć, co Snape miał na myśli mówiąc jej o tym. Nigdy nie można było nadążyć i być pewnym, co danego dnia wymyśli. Dzisiaj kazał torturować ją w ramach potwierdzenia ich rzekomej niewinności, jutro mógłby torturować ich tylko dla zasady. Tylko o co chodziło w tym wszystkim? Dlaczego to oni musieli rzucać na nią zaklęcia? Co insynuował Delvor zanim została wezwana?

Podniosła spojrzenie i ujrzała Lucjusza. Jego oczy były jaśniejsze od Dracona, ale też bardziej wrogie. Wyglądał jakby był na nią niesamowicie zły. Może i był. Jakby nie patrzeć przekonała jego syna od odejścia od Voldemorta, co na pewno odbiło się także na nim. Przeniosła wzrok i napotkała czarne tęczówki. Te same, które widziała wczoraj. Mimo zdjętej maski, Severus Snape dalej wyglądał jakby jedną miał na sobie. Niemożliwe by było, aby człowiek miał tak pusty wyraz twarzy jak on. Nie uniósł jednak ręki z różdżką jak Lucjusz – wyglądał niemal jakby czekał na wydanie jakiegoś sygnału.

– Niech każdy rozkoszuje się tym widokiem. Jeśli jutrzejsza misja się nie powiedzie, zapewniam was, że każdy będzie miał okazję wyrazić swoje niezadowolenie na szlamie.

Podczas gdy Voldemort zabrał głos Hermiona bez długiego namysłu chcąc dać Severusowi do zrozumienia, że jest gotowa na wszystko co nastąpi powoli okręciła sygnet zsuwając go odrobinę z palca, schyliła głowę przymykając oczy i pozwalając włosom zasłonić jej twarz, a następnie pod nosem wypowiedziała „Severus Snape”. Gdy uniosła głowę zobaczyła, że Snape wpatruje się w nią bardziej obecnym i odrobinę zdziwionym spojrzeniem – pieczenie na palcu wyrwało go z zamyślenia. Chciała mu powiedzieć, że jest gotowa. Mimo, że nigdy nie czuła się bardziej nieprzygotowana niż teraz. 

Dwójka Śmierciożerców uniosła różdżki i rzucili na nią jedno z Niewybaczalnych Zaklęć.

 

Nie pamiętała kiedy ostatnim razem tak mocny ból ogarniał jej ciało. Czuła jakby od wewnątrz płonęła – topiąc swoje płuca, żołądek, serce. Yaxley szarpnął mocniej za jej rękę podtrzymując ją w pionie, chociaż miała wrażenie, że nic to nie da, bo przelewała się w jego dłoniach. Bez eliksirów, które była zmuszona odstawić, ciężej znosiła każde najmniejsze zaklęcie, a co dopiero zaklęcia rzucane przez Śmierciożerców, gdy oni byli w najwyższej formie a ona w najniższej. Nie chciała nawet wyobrażać sobie, co by było, gdyby Voldemort nie kazał im się wstrzymać z cięższymi czarami. Jak kiedyś dawała sobie radę z bólem tego typu? Czy była tak naszprycowana eliksirami, że nie robił wtedy na niej aż takiego wrażenia?

Zadaniem Yaxley’a było dowiedzenie się, gdzie Hermiona rozbiła namiot. Z racji, że był środek nocy, a z Yaxley’a był żaden wilkołak, to nie udało mu się zbyt dużo dostrzec w otaczającej ciemności, więc jedynie wyciągnął mapę i zaznaczył na niej lokalizację. Potem bez słowa deportował się, zostawiając ją samą w lesie.  Samą, obolałą, ale zadowoloną, że udało jej się przeżyć kolejny dzień. 

Leżąc na plecach wśród mokrych liści z wysiłkiem wyciągnęła różdżkę z kieszeni spodni. Rzuciła na siebie zaklęcie i po chwili wróciła sonda z zaskakującą informacją, że w rzeczywistości jest lepiej niż by się czuła. Wszystkie parametry był w normie, co oznaczało, że faktycznie zaklęcia zadziałały jedynie na układ nerwowy, a nie na narządy wewnętrzne. 

Teraz musiała tylko dostać się do namiotu i znaleźć garść eliksirów, które pozwolą jej stanąć na nogi. Postanowiła jednak najpierw poleżeć jeszcze przez chwilę na trawie, pozwalając aby chłodna, mokra ziemia ukoiła jej ból. 

 

~*~*~*~

 

– Co to było? – zadał mu pytanie, polewając im obu Ognistej Whisky. 

Spotkanie zakończyło się już trzy godziny temu, jednak dopiero teraz udało mu się porozmawiać z przyjacielem, który w pośpiechu dokądś poszedł od razu po tym, gdy Voldemort się deportował. 

– Mógłbyś doprecyzować pytanie? Nie za bardzo wiem, o co chodzi. – Sięgnął po swoją whisky i rozsiadł się przed paleniskiem. Brakowało mu swojego kominka, brakowało mu lochów.

– Wiesz, o co pytam. O Granger. O to, co wydarzyło się kilka godzin temu. Poza tym, gdzie do cholery, byłeś? Szukałem cię.

– O, jak miło. Zgubiłem się w twoim wielkim domu. Trzeba było skończyć tylko na jednym piętrze, a może szybciej byśmy się odnaleźli.

– Na Salazara, Sev, czy ty nawet kłamać nie potrafisz dobrze?

– Nie tobie. – Mrugnął do niego.

Lucjusz rozbawiony pokręcił głową i przyłączył się do niego, siadając na skórzanym fotelu naprzeciw.

– A więc?

Severus westchnął jak męczennik. Lucjusz Malfoy był aroganckim, zadufanym w sobie czarodziejem, ale był też jego najlepszym przyjacielem i zawsze stali ramię w ramię. 

– Delvor miał rację. Nie wiem skąd się dowiedział, ale byłem u Granger przed naszym atakiem.

– Sev, czy ty na głowę upadłeś? Pomagasz jej, gdy mieliśmy trzymać się nisko i nie narażać swojej pozycji? Co ty odpieprzasz? Dla jakieś smarkuli chcesz ryzykować swoim życiem?

– Dzięki tej smarkuli twój syn nie ma Mrocznego Znaku.

– Nie. Dzięki niej musiałem go wydziedziczyć i mój ojciec przewraca się teraz w grobie. Abraxas nie byłby taki wyrozumiały jak ja – ani dla niego, ani dla mugolki. Jakby trafił na nią przed progiem posiadłości Malfoy’ów nie zawahałby się nawet przez chwilę. Przez nią Draco jest narażony na atak Śmierciożerców i w momencie gdy go dorwą zostanie rozszarpany na strzępy.

– Draco będzie chroniony.

– Niby przez kogo?

– Przez Zakon Feniksa.

– Prędzej piekło zamarznie niż zdołają go obronić. Nikt go nie uchroni przed Śmierciożercami. Jak tylko go zobaczą skończy nieżywy.

– Więc co? Wolałbyś, aby był tu z nami, tak? Aby patrzył, jak torturujemy mugolkę, z którą postanowił się zaprzyjaźnić? Aby znienawidził ciebie, to miejsce i zrobił coś głupiego? Myślisz, że wtedy jak by skończył? Że Czarny Pan pogłaskałby go po głowie i radośnie dał mu drugą szansę, dziękując bogom, że wielki Draco Malfoy przyłączył się do niego? 

Lucjusz otworzył usta, ale wyszło z nich tylko ciężkie westchnięcie.

– Nie, nie wolałbym. – Zamknął oczy i przetarł je palcami. – Kurewsko to wszystko jest skomplikowane. 

– No jest – przyznał Snape.

Zapadła między nimi cisza, w czasie której powoli sączyli alkohol i spoglądali na dno swoich kieliszków. Myśli każdego z nich dryfowały w różnych kierunkach.

– Skąd wiedziałeś o Granger? – zapytał Severus.

Lucjusz uśmiechnął się tajemniczo. 

– Masz mnie za totalnego ignoranta? Jak mógłbym nie dostrzec pięknego, rodowego sygnetu od pokoleń przekazywanego w rodzinie Prince? Eileen, by cię przeklęła gdyby tu była.

Severus wzruszył jedynie ramionami na ten przytyk. Nie interesowało go to, co matka mogłaby powiedzieć na ten pomysł. Poza tym pierścienie i tak jedynie kurzyły się na półce.

– To będzie ich ostatnie pokolenie, więc w końcu się do czegoś przydały.

– Sev, daj spokój. Jesteś jeszcze młody, zdążysz jeszcze przedłużyć ród.

Severus rzucił mu spojrzenie, od którego w jego klasie młodzież dostawała przedwczesnego zawału.

– Nie zamierzam mieć dzieci. Ile razy mam ci to powtarzać? Wystarczy mi kontaktu z dzieciarnią po latach spędzonych wśród półgłówków w Hogwarcie. Pożal się Merlinie czarodzieje, których wiedza była na poziomie Nędznego – odpowiedział zdenerwowany.

Lucjusz zaśmiał się lekko i pokręcił delikatnie głową. Lubił denerwować przyjaciela tym tematem i obserwować, jak zawzięcie broni się przed możliwością bycia ojcem. Ale w głębi duszy naprawdę chciał, aby Severus pozwolił sobie na kolejny etap życia. Aby doświadczył tego co on, gdy urodził się Draco.  

– Więc co zamierza Hermiona? – Zmienił temat, widząc że Severus jest bardziej spięty niż zwykle, a docinki nie odciągną go od tego co okupuje jego umysł.

– Nie mam bladego pojęcia – odpowiedział krótko, ucinając dyskusję. 

Severus intensywnie myślał o jutrzejszym dniu. Jaki plan miała Hermiona? Czy pozwoli Voldemortowi schwytać Harry’ego? Czy wie, że jeśli Czarny Pan nie dostanie Pottera to zabije ją bez wahania? Co zrobi, by Harry Potter przeżył?

 

~*~*~*~

 

Obudziła się przestraszona, zdziwiona i spocona. Precyzyjniej mówiąc, została obudzona nad ranem. Hałas, jaki zrobiły zwierzęta rozpoczynając swój dzień, sprawił że ocknęła się i w panice zaczęła rozglądać się dookoła siebie. Całe szczęście żadne z dzikich stworzeń nie zainteresowało się nią i nie miała kłopotów. 

Powoli przewróciła się na brzuch i z wysiłkiem podniosła się do pozycji siedzącej na kolanach. Czuła jakby miała kaca i to takiego, który obejmował całe ciało. Lewe ramię tak mocno jej spięło, że nie była w stanie podnieść ręki bardziej niż kilka centymetrów do góry, natomiast kark miała tak obolały, że przy każdym obrocie głowy czuła na tyle mocny ból, że aż zatrzymywała się w bezruchu i mimowolnie zaciskała oczy. Miała wrażenie jakby przebiegła maraton, w którym do obu rąk i nóg zostały przyczepione obciążniki. Nigdy nie czuła się tak tragicznie. Nigdy tak bardzo się nie przeforsowała. Nigdy nie naderwała mięśnia. A teraz miała wrażenie, że ten ból nie dorównywałby żadnemu mechanicznemu urazowi, jaki mogłaby znać. 

Prawą ręką podparła się o najbliższe drzewo i powoli stanęła na nogach. Musiała znaleźć eliksir przeciwbólowy zanim Śmierciożercy przyjdą, aby móc się z nimi zmierzyć. Potem będzie zajmować się urazami – teraz musiała zapomnieć o bólu. 

Namiot był niedaleko i gdyby nie pomyliła trasy, to udałoby się jej dotrzeć po pięciu minutach do celu. Hipogryf spokojnie drzemał w połowie na kocu i w połowie na ziemi i nawet nie podniósł głowy, kiedy przeszła obok niego. Hermiona odrobinę się zdziwiła, bo nie przypominała sobie aby jeszcze wczoraj zostawiała udomowionego hipogryfa, ale zrzuciła to na Eliksir Słodkiego Snu – poza tym nie miała czasu teraz o tym myśleć, najważniejsze że żył. 

Po cichu weszła do namiotu i ściągnęła torbę z wieszaka. Położyła ją na stole i zagłębiła prawą rękę w środku przeszukując torebkę intensywnie. W zaklęciu zmniejszająco-zwiększającym nie mogła znieść tego, że przedmioty był małe i trudne do zidentyfikowania, a w dodatku wszystko się non stop mieszało. Miała przez to aż ochotę przyczepić do każdej rzeczy podpisany sznurek i takim sposobem wyławiać potrzebne przedmioty. I mówiła to już po testach takiego pomysłu, mimo że się nie powiódł, a sznurki zaplątały się ze sobą i doprowadziły ją któregoś dnia do białej gorączki. W tym momencie bardzo chętnie powtórzyłaby ten eksperyment.

Po kilku minutach wyciągnęła trzy buteleczki i powiększyła je do rzeczywistych rozmiarów. Przed sobą miała Złoty Eliksir, Eliksir Wiggenowy i Eliksir Przeciwbólowy. W torebce powinien bycć również Pieprzowy, Spokoju, kilka na przeziębienie, Szkiele-Wzro i… właśnie, Tojadowy! Nie chciałaby, aby Harry natrafił na niego – na pewno miałby wtedy wiele pytań. Zanurkowała ręką z powrotem i poświęciła chwilę na odnalezienie eliksiru przeznaczonego dla wilkołaków. 

Odkorowała Przeciwbólowy i upiła pół buteleczki – dzięki temu ból może nie zniknie całkowicie, ale powinien być już do przeżycia przez następną dobę. W oczekiwaniu aż eliksir w pełni zadziała wstała i pomału zaczęła pakować niezbędne rzeczy do torby. Jeśli mieli znów uciekać to musieli mieć najprzydatniejsze akcesoria. Na ich szczęście nie zdążyli się porządnie wypakować, więc schowanie kilku książek, odzieży wierzchniej, eliksirów i apteczki trwało kilka minut. Hermiona musiała jeszcze wejść do części sypialnianej i spakować koce, śpiwory i ubrania, ale nie chciała budzić Harry’ego. Zostawiła go samego na całą noc z hipogryfem i mogła sobie tylko wyobrażać jak ciężko musiało być.

Przysunęła do siebie pergamin i pióro z dalszej części stołu, aby przełożyć na papier plan działania; skoncentrować myśli na jednej rzeczy na raz, pozbywając się chaosu, który obecnie miała w głowie. I już miała zacząć pisać, gdy usłyszała śmiech dochodzący zza namiotu, a po chwili materiał załopotał i otworzył się gwałtownie.

Hermiona skoczyła na równe nogi i wyciągnęła różdżkę przed siebie.

– Herm, na Merlina! Zawału dostanę. – Harry złapał się za klatkę, a jego uśmiech zamarzł na twarzy.

– Ron? – Zdziwiła się i przeniosła spojrzenie na rudowłosego chłopaka. – Co ty tutaj robisz? – Opuściła różdżkę. – Jak nas znalazłeś? I… I czemu wróciłeś? – Spojrzała na niego podejrzliwie, po czym ponownie podniosła różdżkę. – I dlaczego, na litość bogów, jesteście mokrzy?

– To ja, Hermiono, naprawdę. – Zakłopotany zmierzwił włosy. – Co ci mogę powiedzieć, żebyś uwierzyła? 

– Najpierw: oboje siadać! – Rzuciła na nich zaklęcia osuszające i rozgrzewające. Kij z magią lasu, skoro i tak za niedługo mają zjawić się Śmierciożercy. – Ron, mówisz pierwszy.

Rzucił niepewne spojrzenie w stronę Harry’ego, jednak po chwili zaczął mówić:

– Nie wiem, jak cię przekonać, że ja to ja, ale jesteśmy tu, bo szukaliśmy horkruksów, tyle że od kiedy włamaliśmy się do Gringotta nie było kolejnych poszlak, więc musieliśmy na zmianę nosić ten, dosłownie, przeklęty medalion i przyznaję, że dałem się oszukać. Byłem słaby i uwierzyłem w obrazy, jakie mi podsyłał. Poza tym w Hogwarcie byłem na ciebie zły i nie mogłem ci tego odpuścić. W sumie dalej jestem, ale… ale nie doceniałem cię. Merlin mi świadkiem, że bez ciebie nie przeżylibyśmy w lesie nawet tygodnia. – Harry parsknął śmiechem, ale pokiwał głową na jego słowa. – Nie wiem, Herm, też się zdziwiłem, że udało mi się tutaj wrócić. Nagle usłyszałem twój głos i przeniosło mnie tutaj.

– Mój głos? Dobra, w sumie nieważne, później o tym porozmawiamy, teraz mamy ważniejsze rzeczy do roboty. A ty Harry, co się szczerzysz? I czy w końcu wyjaśnicie czemu weszliście tutaj całkowicie przemoczeni?

Ron już otwierał buzię, by coś powiedzieć, ale o dziwo powstrzymał się. Może wiedział, że stąpa po kruchym lodzie, pomyślała Hermiona.

– Obudziłem się w nocy i nie uwierzysz, ale zobaczyłem patronusa w kształcie łani! – wypalił podekscytowany Harry. – Stał w lesie niedaleko mnie, więc od razu za nim poszedłem. 

– Oczywiście – skomentowała pod nosem Hermiona, w której gniew powoli zaczynał narastać.

Harry kontynuował niewzruszony:

– Zaprowadził mnie aż do jeziora i to dokładnie do tego, w którym wczoraj się kąpaliśmy i, nie wierzysz Hermiono, ale stał jak gdyby nigdy nic po drugiej stronie jeziora, tuż przy brzegu. Łania mojej mamy! No i wtedy go zobaczyłem. – Wyciągnął spod stołu miecz, którego wcześniej nie zauważyła.

– Miecz Gryffindora! – Sapnęła. Na jej usta wyszedł szeroki uśmiech. W końcu udało się go zdobyć – po tylu przejściach. Poczuła ogromną ulgę.

– Miecz Gryffindora – przytaknął. 

– Ale gdzie był? Przecież jeszcze wczoraj go nie widzieliśmy.

– Nie mam pojęcia, ale od razu go zobaczyłem i wpadłem do wody, aby go wyłowić. I gdyby nie Ron, to nie dałbym sobie rady. – Ścisnął przyjaciela za ramię.

– Gdyby nie Ron? – Zmarszczyła czoło.

– Ron mnie uratował, Herm. Gdy popłynąłem po miecz medalion jakby wiedząc, co chcę zrobić zaczął mnie ciągnąć na dno. Utopiłby mnie, gdyby nie szybka reakcja Rona. – Poklepał przyjaciela po plecach. – Pojawił się znikąd i wyciągnął mnie razem z mieczem na brzeg. 

Hermiona patrzyła to na chłopaków to na miecz. Nie było jej raptem kilka godzin, a im udaje się rozwikłać sprawę, z którą męczą się od kilku tygodni.

– Jestem pod wrażeniem – odparła w końcu zdumiona, ponieważ autentycznie zabrakło jej słów, aby opisać zaistniałą sytuację. Odwróciła się do Weasleya. – Ron, niesamowicie wkurzyłeś mnie swoim aroganckim zachowaniem i aportowaniem się Merlin jeden wie dokąd. Nie wiem czy jesteś w stanie sobie to wyobrazić, ale martwiliśmy się o ciebie każdego dnia. Jednak byłeś przy Harrym, gdy mnie nie było i uratowałeś mu życie. I tylko to się teraz liczy. – Zamknęła jego dłoń w swojej i ścisnęła ją pokrzepiająco. 

– Czy teraz w końcu ktoś może mi wyjaśnić, co robi przerażająco wielki hipogryf przed namiotem? – zapytał nieśmiało Weasley.

Harry i Hermiona uśmiechnęli się szeroko. Podczas, gdy Wybraniec wyjaśniał całe zajście ona weszła w głąb namiotu, aby dopakować torbę. Schowała śpiwory, poduszki, koce, świeczki i zapałki. Pamiętała o tym, że Ron od zawsze był zmarzluchem, a poza tym nie miała pojęcia dokąd uciekną. 

Wróciła w momencie, gdy Harry kończył historię. Oczy Rona wyglądały jak dwa galeony. Popatrzył na nich w szoku.

– Bill nie uwierzy jak mu o tym opowiem! Ręcznie zszyłaś hipogryfa?! – zwrócił się do Hermiony. – O jacie! Normalnie szczęka mu opadnie do kolan, mówię ci. Nie pamiętam, aby ktokolwiek u niego nie korzystał z magii podczas zabiegów.

– Jak to u niego? – skomentowała zdziwiona.

– A no tak, bo ty nie wiesz! – Spojrzał na nią równie podekscytowany co Harry. Jego twarz złagodniała, oczy rozszerzyły się delikatnie, na twarzy wyszedł lekki rumieniec jakby opowiadał jej o czymś tajemniczym. Hermiona patrzyła na niego z lekkim uściskiem w sercu – wyglądał niemal identycznie jak pięć lat temu, gdy zafascynowany mówił o Quidditchu. – Pomagałem Billemu w wakacje ze smokami, no i później jeszcze kilka razy podczas roku szkolnego w trakcie weekendów. W wakacje nie miał kto mu asystować, więc oczywiście mama bez pytania i dosyć dobitnie zasugerowała, aby zabrał mnie do siebie. Poza tym była to idealna wymówka, abym jak najmniej działał w Zakonie Feniksa. – Wzruszył ramionami i zaczął bawić się piórem leżącym na stole. – Wiesz jak z nią jest, chce trzymać wszystkich Weasleyów jak najdalej od bitwy i zrobi co tylko może abyśmy nie byli musieli walczyć. – Sprawiał wrażenie zawstydzonego.

Hermiona chciała, aby ktoś tak samo martwił się o nią. Może gdyby miała taką osobę ceniłaby swoje życie trochę bardziej i nie ryzykowałaby nim tak często. Może gdyby komuś zależałoby na niej równie mocno to w swoich planach własne zdrowie stawiałby trochę wyżej na liście priorytetów.

– W każdym razie – kontynuował Ron – Bill nauczył mnie jak obchodzić się ze smokami. Z drugiej strony trudno było się nie nauczyć, gdy znikał na kilka godzin i zostawiał je wygłodniałe pod moją opieką. – Jak na zawołanie zaburczało mu w brzuchu. – A propos jedzenia nie uwierzycie jakie obrzydliwe rzeczy musiałem jeść, gdy się ukrywałem. Myślałem, że to co jemy w lesie jest niesmaczne, ale jedzenie jakie musiałem brać do buzi w ostatnim tygodniu było po prostu wstrętne, no na maksa obrzydliwe, mówię wam, aż mi ciarki przechodzą na samą myśl. Umieram z głodu, chyba nie jedliście jeszcze śniadania, nie? – Popatrzył na nich z nadzieją. 

Nikt się nie zdziwił, że temat przeszedł na jedzenie. Do momentu, gdy w trójkę podróżowali jedzenie było w top trójce najgorętszych tematów, najczęściej poruszanych w ciągu dnia – tuż obok Voldemorta i horkruksów. Ron wiecznie narzekał na niewystarczająco proteinowe posiłki, na zbyt małe porcje, zdarzało mu się nawet długimi wieczorami dywagować na temat gatunków zwierząt jakich nie miał zamiaru nigdy tknąć palcem (a co dopiero ustami). Gdyby jeszcze w tych polowych warunkach Hermiona miała za zadanie gotować na poziomie gwiazdki Michelin to z pewnością zakończyłaby tą podróż co najmniej z Orderem Merlina.

– Nie, ale niestety mam dla ciebie złą wiadomość: zanim cokolwiek przygotuję musimy zniszczyć horkruks. Każda minuta z medalionem stwarza niebezpieczeństwo. Poza tym już i tak wystarczająco mąci nam w głowie.

Ron niechętnie przytaknął i zebrał się do szybko do wyjścia; to była główna zaleta tego, gdy bywał głodny – nagle potrafił bez marudzenia i w błyskawicznym tempie załatwić wszystko, co zostało zaplanowane. 

Hermiona złapała Harry’ego za ramię zanim wyszedł za Ronem. Spojrzał na nią zaskoczony, ale cofnął się za nią w głąb namiotu.

– Pamiętasz świstoklik, który ci dałam?

– Tak… – odpowiedział niepewnie. – Mam go przy spodniach. – W celu potwierdzenia swoich słów podwinął bluzę do góry. Do szlufki jeansów przyczepiony miał breloczek imitujący Złoty Znicz.

– Nie wiedziałam, że aż tak do serca weźmiesz moje słowa, aby trzymać go blisko przy sobie – zażartowała. – Ale to dobrze się składa. Teraz posłuchaj mnie uważnie, Harry, okej? Jestem śmiertelnie poważna.

– Widzę właśnie – odpowiedział zmartwiony. – Coś nie tak?

– Coś może być nie tak.

– Cały czas coś może być nie tak – odparł z automatu.

– Harry, skup się, nie czas na kłótnie. Słuchaj. Słuchasz?

– Słucham, słucham. Już ci nie przerywam.

– Dobrze. Dałam ci go w razie gdyby Śmierciożercy znienacka zaatakowali. Masz go użyć, by ratować siebie. Zapamiętaj to, dobrze? – Spojrzała mu prosto w oczy. Wzrokiem zdeterminowanym i nieugiętym. – Masz ratować siebie i nie patrzeć ani na mnie, ani na Rona. Nie… Nic nie mów. Wiem, o co cię teraz proszę, ale jesteś Harrym Potterem. Dla ciebie i z tobą tutaj jesteśmy, ale to ty jesteś najważniejszy z nas wszystkich. Jeśli ciebie dorwą wszyscy będziemy nieżywi, jeśli nas dorwą – czarodziejski świat wciąż będzie mógł pokonać Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wypowiadać. 

Harry spojrzał na nią posępnie, ale nic nie powiedział dlatego Hermiona kontynuowała:

– Jeśli krzyknę „teraz” masz niezwłocznie sięgnąć po świstoklik, a później aportować się w inne miejsce. Czy to jasne?

– I niby skąd będę wiedział, że masz na myśli akurat świstoklik?

– Będziesz wiedział. Poza tym wyobraź sobie, że rzadko kiedy wchodzę w dyskusje ze Śmierciożercami, szczególnie podczas walki na śmierć i życie, więc uznajmy, że zawsze gdy krzyknę do ciebie „teraz” będzie oznaczało teleportację.

Chłopak skrzywił się nieprzekonany do pomysłu.

– A co z wami? 

Hermiona przewróciła oczami. 

– Damy sobie radę. Jeśli będziemy obok ciebie to po prostu złap nas za rękę, a jeśli nie to uwierz mi, gdy mówię że nic nam nie będzie. 

– Nie jestem co do tego przekonany.

– Nie jesteś co do tego przekonany, ale zrobisz tak jak mówię? – Naciskała. Musiała być pewna.

Westchnął ciężko.

– Nie jestem co do tego przekonany, ale zrobię tak jak mówisz – przytaknął.

Hermiona uśmiechnęła się szeroko i objęła przyjaciela. Teraz musieli tylko mieć na tyle szczęścia, aby Harry zdążył się teleportować. 

 

Dwadzieścia minut później znowu stali przed namiotem – Ron karmił hipogryfa tym, co udało im się upolować w drodze powrotnej, a Hermiona nie mogła się nadziwić jak bardzo zmienił się młody Weasley. Kto by pomyślał, że ze spokojem i zaangażowaniem wejdzie w interakcje ze stworzeniem, które na trzecim roku wprawiało go w osłupienie? W dodatku, kto by pomyślał, że to Ronowi uda się zniszczyć medalion?! Naturalnie, że w niego wierzyła, jednak biorąc pod uwagę fakt jaki wpływ miały niego obrazy projektowane przez horkrus była w ciężkim szoku, gdy udało mu się je pokonać. Pokonać zarówno fałszywe obrazy jak i czarnomagiczny przedmiot jednym uderzeniem. Być może wszystkiego nie wiedziała o Ronie Weasleyu. Może nie był tak prosty i przewidywalny jak zawsze uważała. Czy mogło być tak, że również skrywał przed nią pewną część siebie?

Chłopcy usiedli wokół ogniska, a Hermiona zaczęła przygotowywać śniadanie. Od kiedy odzyskała przytomność w lesie po wizycie w Malfoy Manor skręcało ją w żołądku i była pewna, że nic nie przełknie. Próbując utrzymać pozory uśmiechała się do chłopaków, w głębi duszy ciesząc się, że Ron wybrał taką porę na powrót – przynajmniej cała uwaga Harry’ego skupiła się na nim. Spakowana torba leżała pod stołem i wywierała na dziewczynie niemą presję. Głowa Hermiony była jak tor wyścigowych dla nieznośnych myśli, które galopowały coraz szybciej. Co jeśliby po prostu wyszli i wrócili do Hogwartu? Albo na Grimmauld Place? Czy istniała możliwość, że udałoby jej się zignorować pieczenie ręki? Czy mają wystarczająco silne eliksiry, by ogłuszyć taki ból?... Nie, głupi pomysł, przecież całe stado zostało przy Delvorze. Od razu wykorzystałby kogoś z nich. Nie ma opcji, ona nie może stąd uciec. Ale być może udałoby się uchronić Harry’ego zawczasu? Może udałoby się rozsiać zapach w lesie i zasugerować że uciekł tuż przed ich przybyciem? Czy Voldemort by się na to nabrał? Czy w jego oczach byłaby wtedy osobą, która zrobiła jak najwięcej, aby Harry został złapany? Miała wątpliwości, a w tym momencie nie mogła wdrażać w życie planu, co do którego miała takie odczucia – dzisiaj ryzykowała nie tylko swoim życiem.

Zamieszała łopatką w jedzeniu na patelni, uważając aby nic z niej nie wypadło. Nagle usłyszała trzask gałęzi. Automatycznie z prędkością światła podniosła głowę i odwróciła głowę w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Namiot uniemożliwiał jej dojrzenie czegokolwiek i nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch hipogryf zerwał się na równe nogi i wpatrując się intensywnie w przestrzeń przed sobą zaskrzeczał głośno. Hermiona wzdrygnęła się mimowolnie i upuściła patelnię. Nie potrzebowała ich widzieć na własne oczy, by wiedzieć, że już tu są. 

– Harry, Ron, torba! – krzyknęła do nich. Nie wiedziała czemu, ale w jej głosie udało się usłyszeć panikę. Niby o tym myślała, planowała to i nie powinna być zaskoczona, jednak nie przypuszczała, że wydarzy się to tak szybko i o tej porze. Zrobiło jej się gorąco i miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Żołądek zacisnął się w jeszcze mocniejszy supeł, serce biło jak oszalałe. Spoconymi dłońmi sięgnęła po różdżkę i ruszyła biegiem w stronę, w którą patrzył hipogryf. Chłopcy byli tuż za nią.

Nie zdążyła wyjść za bariery ochronne, gdy pierwsze zaklęcie poleciało w stronę rozgniewanego i przestraszonego hipogryfa. Tylko przez to, że stała niemal na linii zaklęcia Hermionie udało się je zablokować. Stanęła przed hipogryfem i dopiero wtedy ich zobaczyła. Około tuzina Śmierciożerców i ośmiu wilkołaków znajdowało się niemal sto metrów od nich. Szli, a raczej sunęli w ciszy ramię w ramię z różdżkami w gotowości. Przez tarczę, którą stworzyła, aby odbić zaklęcie, od razu wiedzieli gdzie jest namiot.

– Finite Incantatem! – Usłyszała męski głos i zobaczyła, jak bariera ochronna kruszy się. Poczuła się naga i odkryta jak nigdy w życiu.

W jej stronę poleciało kolejne zaklęcie, które zablokowała. Odpowiedziała Drętwotą, lecz celowała pod nogi, uważając żeby czar nikogo nie dotknął. 

– Uciekajcie! – krzyknęła do chłopaków, którzy byli jeszcze schowani za namiotem.

Jej słowa nie zdążyły ich zatrzymać i po chwili stali tuż za nią, patrząc w szoku na Śmierciożerców.

– Jest Harry Potter! – Pisnęła Bellatrix i roześmiała się podekscytowana. – Łapać go!

Jak na zawołanie zaczęły lecieć w ich kierunku zaklęcia, Śmierciożercy ruszyli biegiem. Harry był bez różdżki, a hipogryf bezbronny, dlatego Hermiona i Ron naprzemiennie tworzyli tarczę ochronną i rzucali zaklęcia.

– Musimy uciekać! – krzyknął Harry i pociągnął ich do tyłu za kurtki. 

Nie myśląc za wiele zaczęli biec w przeciwnym kierunku. Spłoszony hipogryf próbował odlecieć, lecz rana musiała go na tyle ciągnąć, że nie był w stanie; w panice zaczął biec przed nimi. Hermiona co i rusz odwracała się i posyłała zaklęcia pod nogi Śmierciożerców. Siła uderzenia w ziemię była tak duża, że liście wraz z ziemią fruwały tuż przed czarnymi płachtami. Poplecznicy Voldemorta zbliżali się coraz szybciej – i albo ich kondycji pozazdrościłby niejeden maratończyk, albo to Złote Trio wyszło z formy.

Hermiona odwróciła głowę, by spojrzeć czy dobrze biegnie na chwilę tracąc z oczu zamaskowane postacie za sobą i nagle jej nogę przeszył okropny ból. Krzyknęła i upadła na ziemię odsłaniając Pottera. Jej łydka była rozcięta, krew wylewała się przez spodnie. Zacisnęła rękę na nodze i patrząc na biegnących w jej stronę Śmierciożerców z całych sił krzyknęła:

– Teraz!

 

3 komentarze :

  1. O rany!!!Ale emocjonujący rozdział!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko pochłonęłam przez tydzień i teraz nie wiem jak żyć bez twojej opowieści!!! Nie mogę się doczekać kontynuacji😘

    OdpowiedzUsuń