~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 61

wtorek, 10 sierpnia 2021

Rozdział 61

Tak mnie pochłonęło życie codzienne, że zapomniałam tutaj wstawić! :(

Mam nadzieję, że kolejny rozdział jednak szybko się pojawi - czas tak szybko leci, że sama nie nadążam :o


Jak na zawołanie zobaczyła różnokolorowe wiązki światła opuszczające różdżki Śmierciożerców. Nie odważyła się odwrócić w stronę chłopaków i nie wiedziała, czy zdołali się teleportować. Zaklęcia padały w błyskawicznym tempie, co sugerowało, że w tej chwili ważne było tylko to, aby dopaść Harry’ego Pottera. Za wszelką cenę – bez względu na to czy miał być żywy, czy martwy. Śmierciożercy nie mogli sobie pozwolić na kolejną porażkę przed Czarnym Panem. 

W jednej chwili nastała cisza. Zamaskowane postacie oddychały ciężko, a z ich ust wydobywała się para, która w chłodne wrześniowe południe kontrastowała z ich rozgrzanym oddechem. Hermiona spojrzała za siebie ze ściśniętym sercem. W co wpatrywali się Śmierciożercy? Czy zabili Harry’ego? Sama myśl powodowała skurcz żołądka i sprawiała, że miała ochotę wymiotować. Jednak gdy się obróciła zobaczyła pustkę. Zero śladu po Harrym, Ronie i hipogryfie. 

Poruszyła się delikatnie i poczuła przeszywający ból, który pomógł wrócić jej do rzeczywistości. Kurwa, skup się, skarciła się w myślach, nie możesz teraz tego zawalić. Musisz się wkurzyć. Pomyślała o Śmierciożercach, przed którymi kryli się od trzech miesięcy. O Ronie, który bez słowa zostawił ich w środku lasu z przeklętym horkruksem. O Dumbledorze, który nie ostrzegł ich przed tym, jak będzie, gdy opuszczą Hogwart. O tym, że rok temu wpadła na genialny pomysł, aby wejść w środek pieprzonej walki, naiwnie myśląc, że po kilku miesiącach uda jej się wślizgnąć w szeregi Voldemorta – i to bez większego problemu, skoro była przyjaciółką Pottera, bo przecież „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. O Lordzie Voldemorcie, którego oddech czuli na karku codziennie, który wrócił z martwych, aby zapanować nad czarodziejskim światem, który był nieobliczalny, podejrzliwy i bardziej podstępny, i inteligentny niż kiedykolwiek przypuszczała. Dlaczego nie mogli dać im spokoju? Był XX wiek, dlaczego, na Merlina, wciąż musieli rozwiązywać problemy przemocą? Dlaczego w ogóle był to problem? Czy czarodzieje nie mogli po prostu żyć ze sobą w zgodzie, bez względu na to jaka krew płynęła w ich żyłach? Przecież świat był tak duży, że pomieściłby ich wszystkich! Dlaczego fanatycy Voldemorta tak bardzo dyskryminowali i nienawidzili mugolaków, że byli gotowi ich wszystkich wyrżnąć?! Przecież to nie oni wybrali takie życie – to magiczny świat wybrał ich. Tak samo jak wybrał mnie. Na litość bogów, przecież nie jest tak, że „zabieramy” magię i sprawiajmy, że ktoś inny jest słabszy. Większość z nas nie robi na co dzień nic co odbiegałoby od normy. Żyjemy życiem, które zostało nam narzucone, starając się nadać mu wartość, odnaleźć się i przystosować do nowej rzeczywistości. W Hermionie naprawdę się zagotowało – dla niej nigdy nie było podziału na gorszych i lepszych, to nie czystość krwi wartościowała człowieka, a jego decyzje i działania. 

Rzuciła szybki czar leczący na nogę i prędko odwróciła się w stronę Śmierciożerców z irytacją wypisaną na twarzy.

– Kurwa! – krzyknęła wkurzona i rzuciła zaklęciem przed siebie. Jego siła przecięła cienkie drzewo na pół. Naprawdę była wściekła, tyle że na to wszystko, co doprowadziło ich do tej sytuacji. Bo przecież ile mogła trwać ta szarada! To wszystko było jak nigdy niekończąca się historia.

Śmierciożercy popatrzyli na nią wrogo. 

– Głupia szlamo, wiedziałem, że im pomagasz! – odezwał się Yaxley, podążając szybko w jej kierunku.

– Wam pomagam! – odpowiedziała, gestykulując gwałtownie różdżką. – Czy jesteście jacyś upośledzeni i tego nie widzicie? Ja pierdolę, wystawiam ich jak na tacy, a i tak prawie dwudziestu dorosłych facetów nie jest w stanie złapać jednego nastolatka! Kto was szkolił z rzucania zaklęć? Hagrid? 

– Nie mydl nam oczu – odpowiedział lodowatym tonem, znajdując się błyskawicznie tuż przed nią. – Wcale nie chciałaś byśmy ich złapali!

– Tak? To może wyjaśnisz mi dlaczego żadne z moich zaklęć was nie dotknęło? Albo dlaczego krzyknęłam, gdy mieliście idealną linię strzału? Z której, notabene, i tak nie skorzystaliście! 

– Nie waż się podnosić na mnie głosu. – Ton Yaxleya mroził krew w żyłach i Hermiona omal nie zamilkła. Już dawno by milczała, gdyby nie zmuszała się do wypowiadania kolejnych słów. 

– Może zamiast grozić mi w środku lasu, to zbierzecie się i przeteleportujemy się do miejsca, do którego uciekł Harry Potter? Co ty na to? Czy może masz lepszy pomysł? Podziel się nim w takim razie, może będzie sprytniejszy, skoro ja jestem tylko „głupią szlamą”.

W ułamku sekundy, ręka Yaxleya zatrzymała się na gardle Hermiony. Żelazny uścisk odciął dopływ powietrza do jej płuc, chłodne palce wbiły się w żuchwę, tchawica wydawała się zwężać pod naciskiem. Odruchowo zamknęła dłoń na jego nadgarstku, próbując ją odepchnąć i nieumyślnie wbijając paznokcie. Patrzyła na niego przestraszona zdając sobie sprawę, jak bardzo nie zależy mu na jej życiu. 

Zbliżył usta do jej ucha i wyszeptał:

– Ośmiel się nas wykiwać, a zginiesz w niewyobrażalnych torturach. 

Poczuła ciepły, duszący oddech na policzku, na skutek którego przeszedł ją dreszcz i zrobiło jej się niedobrze. 

Śmierciożerca równie gwałtownie puścił jej gardło. Osunęła się na klęczki i zaczęła niepohamowanie kaszleć, wzmagając ostry bólu w przełyku.

– Wstawaj i zabierz nas do Harry’ego Pottera – zażądał, poprawiając mankiety swojej koszuli.

Charczący odgłos wydobywający się z ust Hermiony sugerował, że jeszcze nie zdążyła dojść do siebie. Jednak powoli, podpierając dłonie o swoje kolano, udało jej się najpierw podnieść jedną nogę, a następnie wstać. Ciekawe, czy uda mi się przetransportować każdego bydlaka, który tu dzisiaj przyszedł. To dopiero byłaby zabawa, jakby część z nich uległa rozszczepieniu. 

Śmierciożercy podeszli bliżej, ustawili się dookoła nich i każdy wyciągnął w jej stronę rękę, chwytając mocno za jej ubranie, jakby miała im uciec w trakcie aportacji. Hermiona zamknęła oczy i skupiła się na miejscu, do którego świstoklik miał przeteleportować chłopaków – była nim polana pomiędzy wzgórzami, na tyle długa i szeroka, że nic innego nie można było dostrzec dookoła; żadnych drzew, żadnych domów.

Hermiona rozglądała się w pośpiechu – i nie tylko ona. Śmierciożercy przybrali pozycje bojowe i trzymali wyciągnięte przed sobą różdżki.

– Gdzie on jest? – zapytał podirytowany Yaxley, kierując swoją różdżkę w jej klatkę.

Wzięła głęboki wdech i nagle poczuła zapach, którego szukała – mieszankę potu i… i krwi. Wskazała głową w tamtym kierunku. Śmierciożercy, jeden obok drugiego, ruszyli we wskazane miejsce, cicho i uważnie stawiając kroki w wysokiej po pas trawie. 

– Tutaj! – krzyknął jeden z wilkołaków, który ruszył przed zamaskowanymi postaciami. 

Hermiona dobiegła ostatnia i jej oczom ukazał się zarazem radosny, jak i tragiczny widok – wygnieciona trawa zabarwiona była na bordowo lepką, świeżą posoką.

– Gdzie teraz są? – odezwał się Lucjusz.

– Nie mam pojęcia – wycharczała Hermiona. – Świstoklik teleportował ich tutaj. Stąd mogli aportować się dokądkolwiek. 

– Zapewne nie za daleko, patrząc na to, ile krwi stracili – skomentował chłodnym tonem Severus. – Należałoby obstawić wszystkie miejsca, które są ważne dla Pottera, lecz najpierw zalecam powrót do Czarnego Pana. Wszakże wystarczająco długo nas nie ma, tym bardziej biorąc pod uwagę czas stracony na rzecz zabawy przez naszego drogiego przyjaciela Yaxleya.

Hermiona spojrzała spanikowana na Snape’a, jednak ten unikał kontaktu wzrokowego. Nie wiedziała, jak bardzo wściekły będzie na nią Voldemort, ale pamiętała jego ostatnie słowa, zapewniające Śmierciożerców o tym, że każdy będzie mógł się na niej wyżyć, gdy misja się nie powiedzie. A misja się nie powiodła. I mimo tego, że miała nadzieję, iż tak się stanie, to nie była gotowa na spotkanie przepełnione torturami. 

Strach ścisnął jej serce, gdy obserwowała, jak Śmierciożercy aportują się z powrotem do posiadłości Malfoy’ów. Severus szybkim krokiem podszedł do niej i złapał ją za ramię, więc uznała, że to on przetransportuje ją przed oblicze Voldemorta. Nim to jednak nastąpiło, szarpnął ją i wcisnął w jej dłoń fiolkę. Stali blisko siebie, złączeni ramionami tak, że nikt nie mógł tego zauważyć. Przelotnie spojrzał w jej oczy i rozejrzał się dookoła po twarzach reszty Śmierciożerców, którzy znikali z polany. Hermiona bez pytania opuściła głowę i wypiła zawartość duszkiem, po czym najzręczniej jak potrafiła, schowała fiolkę w kieszeni spodni Severusa. Spojrzał na nią zaskoczony, jednak skinął głową, gdy zrozumiał co i dlaczego zrobiła. Opuszkiem kciuka pogłaskał jej skórę, na której zaciskał rękę, starając się ją pocieszyć i przekazać, że wszystko będzie dobrze. Hermiona uśmiechnęła się lekko i oboje z cichym pyknięciem zniknęli z polany. 

 

Cichy, urywany, charczący oddech przypominał nielicznym, że osoba leżąca na posadzce jeszcze żyła. Brązowowłosa drobna postać leżała brzuchem skierowanym do podłogi, ręce miała rozstawione po obu stronach głowy, jedną nogę wyprostowaną, a drugą przyciągniętą do żeber. Prawym policzkiem opierała się o zimne płytki, a z jej otwartych ust ledwo wydobywało się powietrze. Ślina mieszała się z krwią, a widok przed oczami był rozmazany i wirował. Leżała w bezruchu wiedząc już, że każde przesunięcie, każdy wysiłek mięśniowy będzie kosztował kolejną dawkę cierpienia, jakiego nie chciała już zaznawać. Postacie nad jej głową poruszały się powoli, jednak spod półprzymkniętych powiek niewiele rejestrowała. Co chwilę, z każdą minutą spędzoną w agonii, traciła siłę i wolę życia. Jej głowa była ociężała i pusta. Nie potrafiła zebrać i uformować jakiejkolwiek myśli. 

Najprawdopodobniej już by nie żyła, gdyby nie wypity wcześniej eliksir. 

Gdy po raz kolejny otworzyła oczy, nic się nie zmieniło. Miała trudność, aby utrzymać ciężkie powieki w górze. Może wystarczyłoby tylko pozwolić sobie na odpoczynek i poczekać na śmierć, która przyniosłaby ukojenie? Po krótkiej walce, pochłonęła ją ponownie ciemność – pokornie czekała na to, co przyniesie los.

Mocne ukłucie w klatce spowodowało, że gwałtownie odzyskała przytomność. Kaszel wzmógł jej ciałem sprawiając, że całe zabolało niemiłosiernie. Na skutek ruchu doznała promieniującego bólu prawej ręki, która zdawała się być odłączona od reszty. Uczucie było tak silne, że aż zrobiło jej się gorąco i zobaczyła mroczki przed oczami. Wzięła kilka głębokich wdechów, starając się nie zemdleć. Dyskomfort spowodował, że po chwili mogła rozejrzeć się dookoła trzeźwiejszym wzrokiem. Zauważyła, że w pomieszczeniu było ciemno – gdy tutaj dotarli nie zdążył jeszcze zapaść zmierzch, a w pokoju panował półmrok. Ugięła lewą rękę i, powoli odpychając się od podłogi, uniosła głowę, chcąc rzucić okiem na całe pomieszczenie. W czaszce eksplodował ostry ból, jej ciężar okazał się być tak wielki, jakby co najmniej była zrobiona z ołowiu – z trudem udało jej się obrócić głowę w obie strony. Ze zdziwieniem odkryła, że nikogo nie było oprócz niej. Nie potrafiła dojść do innego wniosku, niż ten, że musieli się znudzić torturowaniem, może nawet uznali, że już nie żyje – albo że niedługo umrze. Odetchnęła z ulgą i opadła z powrotem na posadzkę. Próbowała myśleć co dalej, mimo że umysł odmawiał współpracy. W głowie pojawiały jej się tylko trzy pytania: czy i jak mogła się stąd wydostać? gdzie mogła się ukryć? co dalej z jej planem? Nie pamiętała, co wydarzyło się od kiedy z powrotem znaleźli się przed Voldemortem. Przed oczami miała urywki wspomnień, jednak niewyraźne, bezdźwięczne, pomieszane.

Wsparła się na dłoniach i podniosła pomału na tyle wysoko, aby oderwać pierś od ziemi i przesunąć ciężar na ugięte nogi. Zamarła w tej pozycji, starając się ustabilizować oddech. Mimo bólu w  dłoniach i ramionach, żebrach i klatce. Nie bacząc na rozdzierające bolesność w prawej ręce, w której jednocześnie nie miała czucia w palcach. Powoli, nie robiąc gwałtownych ruchów, zaczęła szukać różdżki. I po chwili odnalazła ją w tylnej kieszeni spodni. Kamień spadł jej z serca, gdy ujrzała, że ostała się w jednym kawałku. Przynajmniej ona, pomyślała cierpko.

Przeniosła powolnie wzrok po swoim ciele i na sam widok poczuła gule w gardle. Prawa ręka była w fatalnym stanie. Z pewnością niezdolna do rzucania zaklęć, nawet tych najdrobniejszych, potrzebnych do zatamowania ran ciętych. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie może tutaj dłużej zostać. Śmierciożercy przestali być nią zainteresowani, ale tylko na chwilę. Kto wie co by zrobili, gdyby wrócili i zastaliby ją dalej leżącą – czekającą. Czy by ją wtedy zabili? Czy teraz mogli ją zabić? Czy chcieli ją zabić?

Odetchnęła na tyle głęboko, na ile pozwoliły jej poobijane żebra. Odrzuciła głowę i spojrzała w sufit. Jak ona się tu znalazła? Dlaczego jej życie tak zboczyło? Nie tak miał potoczyć się jej plan. 

Usłyszała szmer w głębi holu, więc błyskawicznie spojrzała w tamtą stronę, gryząc się w wargę, aby nie jęknąć z bólu. Poziom adrenaliny skoczył natychmiast w górę. Na klęczkach przeszła pod ścianę, stękając pod nosem zza zaciśniętych zębów. Do jej uszu dotarł odgłos rozmowy – ciche, urwane słowa uniemożliwiły jej zrozumienie konwersacji. Powoli ruszyła w stronę źródła dźwięku, mając nadzieję, że trafi na Lucjusza Malfoya, który okaże jej łaskę i wskaże drogę wyjścia. Ba, być może w przypływie dobroci i człowieczeństwa w związku z tym, co przeszła, przetransportowałby ją w bezpieczne miejsce.

Korytarz się rozgałęział, więc wybrała ten, który był ciemniejszy, oparła plecy o ścianę i podniosła się na nogi. Prawa ręka zwisała ciężko przy jej boku, w ustach miała posmak krwi, a oczy spuchły od licznych ran na twarzy. Obolałe gardło nie pozwalało jej przełknąć krwi wymieszanej ze śliną, dlatego splunęła na podłogę tyle, ile mogła. Była na granicy wyczerpania. Nigdy nie czuła się gorzej niż teraz, nigdy nie musiała przeżyć tego, co spotkało ją dzisiaj. I miała nadzieję, że już nigdy się to nie powtórzy.

Hermiona zobaczyła delikatne światło wydobywające się z pokoju, który zapraszał do siebie przez lekko uchylone drzwi. Najciszej jak była w stanie, podeszła jeszcze bliżej, z duszą na ramieniu i z obawą o to, kogo może w nim zastać. Czy będą tam Śmierciożercy? Czy któryś z nich zostawał w posiadłości Malfoyów na noc? Czy ktoś mieszkał na stałe u Lucjusza Malfoya? A może Voldemort zajmował część jego pokoi?

Napięta jak struna szła do przodu. Z każdym krokiem rozmowa stawała się wyraźniejsza, sensowniejsza. W końcu, gdy stała tuż przed drzwiami, udało jej się rozróżnić głosy, które od początku docierały do jej uszu: 

– Sev, daj spokój mój pomysł jest po prostu genialny.

– Jasne, tak samo, jak otwieranie z tobą kolejnej butelki.

– Ty zawsze byłeś taki pochmurny, czy pogorszyło ci się na starość?

– O popatrz, zawsze pogarsza mi się w twoim towarzystwie. Poza tym, serio? Libacja alkoholowa w środku walki pomiędzy dwiema stronami czarodziejskiego świata?

– No co? Każdy musi odpocząć, tym bardziej teraz. Będzie to ekskluzywna impreza, Narcyza w końcu…

Ich rozmowę przerwało nagłe szarpnięcie drzwi. Hermiona oparła się o futrynę i powoli rozejrzała się po pomieszczeniu. Na jej szczęście w pokoju nie było innych Śmiericożerców, co niemal graniczyło z cudem. 

– Bogowie – skomentował cicho Lucjusz.

– Granger, żyjesz? – zapytał niepewnie Severus, wstając z krzesła. Trochę stwierdzając fakt, a trochę swoje zdziwienie.

Hermiona nie była w stanie nic odpowiedzieć. Gardło miała ściśnięte w supeł. W oczach zebrały się łzy, w nogach straciła siłę. Powoli zaczęła osuwać się wzdłuż framugi. 

Severus w trzech szybkich krokach znalazł się obok niej, łapiąc ją w talii i sprawnie biorąc ją na ręce.

– Dlaczego, do cholery, mnie nie wezwałaś przez pierścień? – mruczał pod nosem coraz bardziej wkurzony na nią. – Nie przypuszczaliśmy, że doprowadzą cię do takiego stanu. Byliśmy przecież pół godziny temu i jeszcze nie było tak źle. 

Położył ją na kanapie. Hermiona miała ledwo otwarte oczy, co i tak ciężko było dostrzec przez opuchliznę na twarzy. 

Severus spojrzał bez słowa na Lucjusza, który od razu kilkoma zaklęciami szczelnie zamknął drzwi, wyciszył pomieszczenie i ustawił alarm powiadamiający, jeśli ktoś zjawiłby się na korytarzu.

– Granger, zrobię co mogę w tych warunkach, jednak obawiam się, że będziemy musieli zabrać cię do Munga. 

Hermiona jęknęła niewyraźnie i poruszyła się niespokojnie.

– Daj spokój – warknął podirytowany. – Choć raz w życiu daj zrobić przy sobie coś bez narzekania. Nie myśl sobie, że twoje protesty w ogóle mogą się na coś zdać. Wyglądasz tragicznie. Ciesz się, że nie ma tutaj Pottera, bo zszedłby na zawał.

– Gdzie… – odezwała się tak cicho, że Severus musiał się nachylić, by cokolwiek usłyszeć. – Gdzie jest?

– Nikt nie ma bladego pojęcia. – Uśmiechnął się krzywo pod nosem. – Nieźle nas wszystkich wywiozłaś w las. Nie wiem jakim cudem udało ci się przekonać takiego cymbała, aby uciekł bez ciebie.

– I Rona – wyszeptała.

– Zapomniałem o nim. Potter jest z Weasleyem i jeszcze nie zostali pojmani? Niewyobrażalne. – Pokręcił głową z niedowierzania.

Podczas ich rozmowy leczył jej rany, balsamował miejsca, w których były największe i najbrzydsze skaleczenia. Próbował podtrzymać konwersację, aby nie zasnęła. Jej parametry życiowe nie były stabilne, ale musiał ją trochę podreperować zanim mógłby ją przenieść do szpitala. Nawet zwykła podroż przez sieć Fiuu była dla niej niebezpieczna w tym stanie.

– Zostaniesz z nią na chwilę? – skierował swoje słowa do Lucjusza. – Pójdę po eliksiry.

Malfoy pokiwał głową i zajął jego miejsce na podłodze, tuż przy kanapie.

Gdy Severus wyszedł, w pokoju dało się usłyszeć jedynie ciche charczenie.

– Nie zasypiaj, w porządku? – Odezwał się Lucjusz sztywnym głosem. 

Jeszcze nigdy nie widział Hermiony Granger w takim stanie i nigdy tak naprawdę nie miał okazji, aby z nią porozmawiać 

– Prze… – zaczęła cicho, ale przerwał jej ostry kaszel. – Przepraszam.

– Przepraszasz? Ale za co? – Spojrzał na nią zaskoczony. 

– Draco.

– Ach… Zamieniłem z Severusem parę zdań na ten temat, być może nie zdawałaś sobie z tego sprawy, ale również chciałem dla Dracona jak najlepiej. Jego bunt przeciwko Czarnemu Panu odbił się na nas, na jego matce. Dla Narcyzy był to wielki cios. 

Spojrzał na gołą ścianę. Łatwiej mu było powiedzieć to wszystko, gdy leżała przed nim w tragicznym stanie, wyglądem nie przypominała siebie. Gdy cierpiała przez Lorda Voldemorta, tak jak każdy z nich musiał wycierpieć.

– Przepraszam – ponowiła.

– Teraz to niczego nie zmieni. Dracon wybrał pewną ścieżkę i mam nadzieję, że przemyśleliście konsekwencje – odpowiedział chłodno. W jego głosie dało się usłyszeć urazę, której dalej do niej żywił. – Módl się, aby siedział w Hogwarcie i nie wystawiał nosa poza mury ochronne. Inaczej Śmierciożercy go dopadną i przyniosą mi jego głowę.

Hermiona zacisnęła usta i oczy, powstrzymując się przed odpowiedzią. Spod powieki wypłynęła jej łza. Co teraz robił Draco? Czy znajdował się w niebezpieczeństwie?

Drzwi otworzyły się z rozmachem i zjawił się Severus. Malfoy odsunął się od dziewczyny i ponownie usiadł na fotelu.  

– Tak cię boli? – zapytał Severus patrząc na łzę, która nie zdążyła spłynąć po jej twarzy.

Przytaknęła, okłamując go. Ból był tak potężny, tak wszechobecny i tak długotrwały – choć nie ruszała się i prawie nie oddychała – że pomału przyzwyczajała się do jego obecności. Nie pozwalał jej myśleć, ostro i natarczywie przerywając każdą napoczętą myśl, przez co w głowie miała tylko jedno słowo: „Draco”. 

Bez wahania i bez pytania pozwalała wlewać w siebie każdy eliksir w przeróżnych ilościach – w niektórych wypadkach było to kilka kropli, w innych pewna część fiolki. Po raz pierwszy nie interesowało jej to, co zażywała, nie interesował jej żaden potencjalny efekt uboczny. Severus pracował w milczeniu, a Lucjusz bez słowa obserwował jego zmagania. Hermiona zasnęła – utulona Eliksirem Słodkiego Snu, ciepłem koca i ciszą panującą w pokoju. 

Gdy otworzyła oczy jasność pomieszczenia oślepiła ją powodując natychmiastowy, promieniujący ból głowy. Na jej twarzy pojawił się grymas, ręką próbowała ochronić się przed światłem – bezskutecznie. Jęknęła przeciągle próbując zobaczyć cokolwiek spod półprzymkniętych powiek.

– Hermiona? – Ciepła dłoń dotknęła jej policzka. – Powiedz coś – zażądała przestraszona postać ściskając jej rękę.

W odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiale, zmarszczyła czoło i ponowiła próbę. Blask atakował jej wzrok, a obraz rozmazywał się i wirował przed oczami.

– Daj jej chwilę, straciła dużo krwi – usłyszała drugi głos, bardziej przytłumiony, jakby dobiegał z oddali.

– Proszę, odezwij się. – Odgarnął kosmyk z jej twarzy. 

Poruszyła się niespokojnie, po czym otworzyła oczy. Na jego widok ścisnęło ją w żołądku. Co on tu robił? Rozejrzała się zaniepokojona, próbując zrozumieć gdzie są. Czyżby wróciła do Hogwartu? Znajdowała się w Skrzydle Szpitalnym? Co się zadziało?

– Gdzie ja jestem? – Spanikowana próbowała przypomnieć sobie ostatnią dobę, jednak miała czarną dziurę. Jej głos był szorstki, ledwo słyszalny.

Bez proszenia do jej buzi przystawiona została słomka. Pomału napiła się wody, która zwilżyła jej gardło. Głowa działała na coraz wyższych obrotach.

– Spokojnie. Jesteś w szpitalu. Już wszystko w porządku. – Ciepła dłoń głaskała delikatnie jej palce.

– Jak to w szpitalu?... Dlaczego tu jesteś?... Na Merlina, Śmierciożercy zaraz się zjawią, uciekaj! – Przestraszona spojrzała w niebieskie tęczówki, które zdawały się odbijać jej emocje.

Patrzył na nią w przerażeniu; bledsza cera, siniaki, cienie pod oczami, zapadnięte policzki. Nie rozpoznałby jej, gdyby nie powiedzieli mu, że to Hermiona Granger we własnej osobie. 

– Panno Granger, nie ma co panikować, dwóch jest już na miejscu. – Aksamitny głos dobiegł z oddali. 

Hermiona błyskawicznie odwróciła głowę w stronę dźwięku i ujrzała Mistrza Eliksirów, opierającego się o ścianę, w czarnych spodniach i równie czarnej koszuli, swobodnie rozpiętej pod szyją i z podwiniętymi rękawami. Ręce skrzyżowane miał na klatce. . 

– Hermiono. – Ciepłe dłonie objęły twarz dziewczyny, kierując jej zlękniony wzrok na siebie. – Już wszystko w porządku. – Powtórzył. – Śmierciożercy nie wiedzą, że tu jestem. No, oprócz moich ojców, zarówno rodzonego jak i chrzestnego. Nikt inny się nie dowie o mojej obecności tutaj. Przysięgam, że nic mi nie grozi.

– Na pewno? – Złapała za dłoń obejmującą jej policzek. 

– Na pewno. Mój ojciec o to zadbał.

Hermiona poczuła ukłucie w sercu.

– Draco… – Zaschło jej znowu w gardle i widząc to puścił ją, aby pomóc jej się napić. – Draco, tak bardzo się myliłam. Przepraszam cię – powiedziała łamiącym się głosem. 

– Hej, hej, o co chodzi? Nie masz mnie za co przepraszać.

– Mam. Bo widzisz… rozmawiałam… z twoim ojcem. – Mówiła cicho i urywkami, ponieważ adrenalina, którą odczuwała jeszcze przed chwilą, minęła, a jej własne ciało nie pozwalało na więcej, głośniej, sprawniej. – I bogowie… tak bardzo się myliłam. – Jęknęła, starając się podnieść na przedramionach, aby usiąść wyżej.

– Ostrożnie, Herm – rzekł, pomagając jej z poduszkami.

– Twój ociec chciał dla ciebie dobrze… Nie wiedziałam, że chce cię chronić… Myślałam… Myślałam, że jest po stronie Czarnego Pana. Gdybym wiedziała… Gdybym tylko wiedziała nie rozdzieliłabym was. Naprawdę… Naprawdę, Draco… Nie chciałam narażać cię na zagrożenie płynące ze strony Śmierciożerców. Nie chcę… Nie wyobrażam sobie, że coś mogłoby ci się stać.

– Herm, posłuchaj mnie, okej? – Ścisnął jej ramiona. Była tak wychudzona, tak krucha, że aż bolało go patrzenie na nią. – Słuchaj, dobrze? – upewnił się twardym głosem.

Skinęła głową.

– To była moja decyzja. Mój ociec może w to nie wierzyć, ale to ja podjąłem tę decyzję. I bardzo dobrze o tym wiesz. Nic mi nie grozi w Hogwarcie. Poza tym, wyjeżdżając, zostawiłaś mnie pod najlepszą możliwą opieką.

Twarz dziewczyny powoli rozpromieniła się przez uśmiech, który wypełzł na jej usta.

– Ginny?

– Tak, Ginny. Zostawiłaś mnie w najlepszych rękach i zaufałaś mi, że nie zrobię niczego głupiego. I nie zrobiłem. Ja zaufałem ci, że wyjdziesz z tego żywa – tutaj bym polemizował, czy spełniłaś ten warunek. – Uśmiechnął się do niej kpiąco.

– No wiesz co! – Pacnęła go delikatnie w rękę. – Jestem jak najbardziej żywa. Niech mu pan powie! – Zwróciła się do Snape’a dalej opierającego się o ścianę.

– Nagle jesteśmy na „pan”? Chyba jednak nieźle oberwałaś. Może wezwę pielęgniarkę, aby cię ponownie zbadała?

Hermiona przewróciła oczami, czując się od razu lepiej. Cieszyła się, że po tym co musiała przejść, po tym jak musiała wyglądać to i tak traktowali ją normalnie.

– Jak Zakon? Przyjęli cię bez problemu? 

– No może nie bez problemu, ale jednak ma się tę charyzmę. – Draco puścił jej oczko. – Jak mogliby się oprzeć mojemu urokowi osobistemu?

Hermiona zaśmiała się delikatnie, co przeobraziło się w napad kaszlu, a nie w lekki, dziewczęcy, pełen radości śmiech.

–  Jestem pewna, że ich oczarowałeś… W szczególności Szalonookiego. 

– Każdy przy mnie mięknie, cóż mogę poradzić.

– Co planuje Zakon? – Przeskoczyła sprawnie na bardziej palący temat.

– Severus ci powie, jak tylko poczujesz się lepiej. – Posłał w jej stronę delikatny uśmiech. – Oczywiście był tak dociekliwy jak niejeden tajny agent, niemalże jak… no ten… Kurde, Herm, jak on miał?

Hermiona zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć kogo miał na myśli.

– No ten co miał takiego kumpla i rozwiązywali zagadki razem. O! Nosił taką śmieszną czapeczkę i palił non stop tę staroświecką fajkę! Pamiętasz? Dałaś mi na święta książkę o nim!

– Aaaa – Zaśmiała się. – Holmes. Jak Sherlock Holmes… Nie agent a detektyw – poprawiła go.

– Oj, jak zwał tak zwał. Ale nie przypomina ci go trochę? 

Oboje spojrzeli oceniająco na Severusa.

– No nie wiem, Draco. Holmes był nieco przyjaźniej nastawiony do… no cóż, do wszystkiego.

Malfoy wzruszył ramionami.

– Czy już przestaliście porównywać mnie do jednej z najbardziej żenujących postaci wymyślonych w mugolskim świecie?

– Żenującej?! – oburzyła się Hermiona. – Nie wierzę w to, co słyszę! 

– To wyczyść uszy. 

Draco się roześmiał i ponownie skupił się na przyjaciółce.

– Muszę zaraz iść, nikt nie wie, że tu jestem. No oprócz dyrektorki i Ginny.

– Profesor McGonagall wie, że tu jesteś? – spytała zszokowana.

– Oczywiście! Sama otworzyła dla mnie sieć Fiuu w swoim gabinecie. Wygląda na to, że czeka cię długa rozmowa z moim ojcem chrzestnym. 

Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Lucjusz Malfoy. Spojrzał na nią przelotnie, jednak się nie odezwał. Przeniósł wzrok na swojego syna.

– Musisz już iść. Przyszedł Rudolf Lestrange, aby zobaczyć w jakim stanie jest… Hermiona. Czarny Pan nie był zadowolony, że wylądowała w Mungu. 

Draco skinął głową i pocałował ją w czoło.

– Bądź dzielna. Dasz radę. Wierzę w ciebie.

Ścisnął jej dłonie pokrzepiająco, ale gdy chciał je puścić poczuł mocny uścisk na nadgarstkach. Zaśmiał się cicho.

– Kocham cię, Herm. – Spojrzał jej miękko w oczy. – Twój plan wypali. Nie może być innej opcji, skoro pracowaliśmy nad nim razem.

Hermiona pokiwała szybko głową, chcąc uwierzyć w jego słowa.

– Też cię kocham, Draco. Uważaj na siebie. Trzymaj się blisko Ginny.

– Tak zrobię – odpowiedział zmieszany, delikatnie się rumieniąc. 

Hermiona chciała coś dodać, ale kątem oka widziała zniecierpliwienie na twarzy Lucjusza. Puściła Dracona.

– Dziękuję – powiedziała, spoglądając na każdego z nich.

Severus sprawiał wrażenie jakby niczego nie usłyszał, a Lucjusz wpatrywał się w syna nieodgadnionym spojrzeniem, kompletnie ją ignorując. Draco podszedł do niego niespodziewanie i mocno go przytulił. Hermiona była tak samo zaskoczona, jak i Lucjusz. Z opowieści Dracona wiedziała, że nie mieli wymarzonego kontaktu, jednak mogła się domyślać, iż wojna zmieniała również percepcję i sposób myślenia. 

Chłopak odwrócił się raz jeszcze w jej stronę i posłał jej ciepły uśmiech, dodający sił. Po chwili zniknął za drzwiami wraz z ojcem.

– Dziękuję – powtórzyła, patrząc na Severusa. 

Mistrz Eliksirów tym razem skinął głową, nadal powstrzymując się przed komentarzem. Rozwinął rękawy, zapiął koszulę i szybkim ruchem założył pelerynę.

– Zamknij oczy i udawaj, że śpisz – polecił. – Wiem, że masz co najmniej tysiąc pytań, jednak po kolei. Najpierw musimy się zająć Rudolfem.

Potulnie zgodziła się. Nie był to czas na dyskusję. Poza tym, na samą myśl o Śmierciożercy ścisnęło ją w żołądku. 

Kilka minut później usłyszała ciężkie, powolne kroki.

– Proszę, proszę, kogo my tu mamy – odezwał się głęboki głos. – Szlama, o której ostatnio jest tak głośno. Nie wygląda mi na taką, co musi wylegiwać się w szpitalnym łóżku.

– Trzeba było zjawić się kilka godzin temu – odpowiedział Malfoy, który bezszelestnie pojawił się w pokoju. – Gdy zbierałem ją z własnej posadzki, po tym jak ktoś zostawił ją na pewną śmierć jako zwieńczenie swoich tortur.

– Wyszłoby jej to tylko na dobre – skomentował lekko Lestrange.

– Jeśli mnie pamięć nie myli nie takie były ostatnie słowa Czarnego Pana, prawda Severusie?

– Naturalnie. Bez problemu sobie przypominam, jak dobitnie powiedział „róbcie co chcecie, ale ma przeżyć”. Czyżby dla ciebie, Rudolfie, coś było niejasne w tym komunikacie? Chyba się zgodzisz, że na nic by się przydało Czarnemu Panu warzywo, jakim by się stała bez otrzymania odpowiedniej pomocy?

– Czyżbyś sam nie potrafił udzielić, jak to określiłeś, „odpowiedniej pomocy”?

– Gdyby nie „moja” pomoc już dawno by nie żyła, ponieważ Śmierciożerca, który zostawił ją w krytycznej kondycji nie zadbał nawet o to, by ogarnąć ją po swojej zabawie i ustabilizować jej stan.

– Severusie, musisz przyznać, że sama jest sobie winna. Podstępem zwiodła nas i przez nią Potter wywinął się po raz kolejny.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale jeśli masz dowody potwierdzające tę tezę, to na twoim miejscu skontaktowałbym się z Czarnym Panem. 

Rudolf zamilkł patrząc na dziewczynę leżącą w łóżku szpitalnym.

– Niby do czego ona może być nam potrzebna? – zapytał kpiąco.

– Nie do nas należy podważanie decyzji Czarnego Pana – odpowiedział twardo Snape.

Lestrange zamilkł na chwilę, uświadamiając sobie, że nie znajdzie w Severusie osoby do wspólnego dzielenia refleksji. 

– Przekażę Czarnemu Panu informację, że szlama jest stabilna. Oczekuje się od was informacji, jeśli jej stan by się pogorszył oraz powrotu z nią od razu, gdy się obudzi. 

Severus skinął głową lecz nic nie odpowiedział. Nie zamierzał przeciągać tej rozmowy, co więcej, chciał ją skończyć jak najszybciej. 

Rudolf tak szybko jak wszedł, tak i wyszedł. Po chwili Lucjusz i Severus również opuścili pomieszczenie, aby porozmawiać na osobności. 

– Wracaj do Malfoy Manor. Mniej uszy i oczy otwarte, musimy wiedzieć, czy Czarny Pan nie zmienił zdania. Szczególnie jeśli chodzi o nią. – Wskazał głową na zamknięte drzwi. – Chwilę potrwa zanim wyliże rany, a przez ten czas musimy odciągnąć od niej uwagę. Wilkołaki i tak przez wystarczająco długi czas były na świeczniku, pora zająć się innymi magicznymi stworzeniami; może zasugerować olbrzymy, trolle albo akromantule. 

– Z pewnością przekabacenie ich zajęłoby chwilę Śmierciożercom – przyznał Lucjusz.

– Potter będzie naszym zmartwieniem numer jeden, ale warto narobić szumu w innych sferach.

– Zasiać ziarno zaniepokojenia mówisz?

– Naturalnie. Jeśli jeden Śmierciożerca będzie miał wątpliwości, podzieli się tym z drugim, a ten z następnym. Wtedy Czarny Pan będzie musiał zareagować, aby zapewnić, że ma nad wszystkim kontrolę. Poza tym, jego obsesja na punkcie Pottera jest widoczna nie od dziś, a z każdą porażką jedynie traci w oczach tych mniej wielbionych. 

Malfoy skinął w geście aprobaty. Po odrodzeniu Czarny Pan dokonał różnych wyborów – niektóre były sprytne, inteligentne i przemyślane, a inne zdawały się być abstrakcyjne i wykonywane pod wpływem impulsu. Pewne napady i egzekucje były niepotrzebne, a nawet konfliktowe. Zwłaszcza te dokonane na rodzinie samych Śmierciożerców. Z tego względu nie wszyscy poplecznicy byli wpatrzeni w Lorda Voldemorta jak w obrazek.

– Mówiąc o wilkołakach; słyszałeś o Greybacku? – zapytał Lucjusz.

– Nie. Co z nim?

– Podobno niedługo wraca. Z kolejnym stworzonym stadem. Hermiona wie o nim?

– Nie mam pojęcia ile w ogóle wie. Lupin raczej nie chwalił się tym jak został wilkołakiem. 

– To ją lepiej oświeć. Bo może się nieźle zdziwić. 

Severus mruknął jedynie coś niezrozumiale w odpowiedzi i wszedł z powrotem przez drzwi do pokoju. Tym razem Hermiona wyglądała jakby naprawdę spała, dlatego ponownie zdjął płaszcz i rozłożył się wygodnie na obszernym fotelu, postanawiając zdrzemnąć się przez chwilę.

 

 Otworzyła powoli oczy, rozglądając się wokół siebie. Do białego pomieszczenia wpadało zachodzące słońce, ostatnimi promieniami oświetlając jej łóżko. Czuła się wypoczęta jak nigdy. Obolała, zdezorientowana również. Nie wiedziała, ile nocy spędziła na szpitalnym łóżku, jednak mogła przypuszczać, że większość z tego przespała – w głowie miała jedynie urywki wspomnień; były niewyraźne, postrzępione i chaotyczne.

W pomieszczeniu nikogo poza nią nie było. Spojrzała na widok za oknem; drzewa delikatnie falowały na wietrze, liście wirowały w powietrzu, przechodnie szybkim krokiem brnęli do przodu, jakby marząc, aby znaleźć się w punkcie docelowym jak najszybciej, kurczowo trzymali kurtki i szaliki, nie chcąc stracić ich wraz z podmuchem wiatru. Hermiona zastanawiała się, ile mogło być teraz stopni na dworze. Czy niedawno padało i poczułaby na twarzy chłodny, orzeźwiający podmuch? Czy było mroźnie i przeszywająco zimnem?

Drzwi otworzyły się powoli. Wzrok Hermiony od razu pokierował w kierunku dźwięku.

– Obudziła się pani – stwierdziła z uśmiechem pielęgniarka. – Bardzo dobrze, zawołam lekarza.

– Chwila. – Zatrzymała ją, nim zdążyła wyjść. – Ile tu jestem?

– Za dwa dni miną trzy tygodnie.

– Słucham? Ile?

– Trzy tygodnie. Proszę się nie przejmować, to średni czas w jakim pacjenci dochodzą do siebie po takich obrażeniach.

– Jakich obrażeniach? – zapytała zszokowana.

– Pójdę po lekarza. – Szybko odeszła, jakby paliło jej się pod stopami. 

Hermiona niepewnie spojrzała na swoje ciało. Na rękach miała ledwo widoczne siniaki, delikatne zadrapania, żebra były ciasno owinięte bandażem, jakby miały się rozsypać bez stabilizacji. Przesuwała wzrok niżej, odkrywając kołdrę, jej spojrzenie zatrzymało się na pierścieniu. Wciąż go miała na sobie i wciąż wyglądał niewinnie. 

Drzwi ponownie się otworzyły, tym razem z większym zamachem.

– Dobry wieczór, jak się pani czuje? – Niski, chudy mężczyzna wszedł do środka. Długie blond włosy spięte miał niski kucyk i patrzył na nią znad okularów, przekładając kartki w swoim notesie. 

– Lepiej.

– Lepiej niż kiedy?

– Lepiej niż chwili, gdy tu przyjechałam.

– Jeśliby czuła się pani gorzej, to byłby zmuszony do porzucenia magomedycyny. Nie ukrywam, że pani stan był ciężki; liczne obrażenia wewnętrzne, złamanie ręki, złamanie dwóch żeber, które uszkodziły płuco, pęknięty mostek, zwichnięcie stawu skokowego, wstrząśnienie mózgu. Chyba nikt w swojej karierze nie spodziewa się trafić na taki przypadek, tym bardziej u tak młodej kobiety. Ponadto w asyście Śmierciożerców.

– Czy jest pan Śmierciożercą? – Za późno ugryzła się w język. 

– Nie, nie jestem. Ale jestem niejednej osobie winien przysługę i różnie musze spłacać swoje długi… – odchrząknął. – Wracając do pani, większość obrażeń została wyleczona. Złamania zrosły się w prawidłowy sposób, zszedł już obrzęk, twarz widzę, że też wygląda o wiele lepiej. Za parę dni, jeśli taki stan będzie się utrzymywał, wypiszemy panią do domu. Oczywiście przypiszę pani odpowiednie eliksiry. Część z nich dostępna jest w aptece, a reszta na zamówienie. Jeśli chodzi o uraz głowy, to może pani doświadczać nudności, zawrotów, braku skupienia, ogólnego osłabienia. Zalecam nie przemęczać się i dużo odpoczywać. 

– Kiedy wrócę do pełni sił?

– To bardzo indywidualna kwestia. – Zdjął okulary i popatrzył na nią poważnie. – Pani organizm przeszedł dużo w ostatnim czasie i nie mówię teraz tylko o wydarzeniu, które panią do mnie sprowadziło. Może pani zajmować się obrażeniami, wspomagać eliksirami, jednak nie oszuka pani wyników badań. Pani ciało nie wytrzyma takiego obciążenia. Przemęczanie się, brak snu, narażanie na zagrożenie lub utratę życia, a do tego ściąganie na siebie tortur będzie prowadzić do pojawienia się skurczy mięśni, drżenia rąk, przyspieszonej akcja serca, bezdechu nocnego, duszności i pogorszenia wzroku. A to tylko niektóre z objawów.

– Proszę mi wybaczyć, ale czy jest pan odklejony od rzeczywistości? – syknęła. – Czy wie pan, co się dzieje na świecie?

– Owszem, wiem, panno Granger. Wiem również ile ma pani lat i to, że walka między czarodziejami miała miejsce jeszcze długo przed pani urodzeniem. Słyszałem o pani niejedno i uważam, że pani wiedza mogłaby być pomocna do ratowania życia ocalałych na walce – nie zmarnowana przed bitwą.

Hermiona chciała coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Miał rację. Nie powinna była pchać się w środek przepychanki między najsilniejszymi czarodziejami. Zamiast leżeć na łóżku szpitalnym, mogła być teraz w Hogwarcie; uczyć się, bawić, po prostu żyć i rozkoszować się beztroskimi, szkolnymi latami i nie zawracać sobie głowy bitwą, dopóki nie nastąpi. Jak reszta nastolatków.  Zamiast tego wywarła na sobie presję, aby coś robić, skoro Harry był zmuszony do działania. Nie chciała, aby to na niego spadła odpowiedzialność za wygraną w Bitwie. Ale z drugiej strony, dlaczego on musiał narażać swoje życie? Dlaczego Dumbledore porzucił na jego barkach takie zadanie? Czy on to wybrał? Nie. Czy mógł odmówić? Jeszcze czego! A dlaczego ona postanowiła poświęcić swoje zdrowie, a nawet życie dla wojny, dla niego? Bo tak robią przyjaciele – pomagają sobie z drugiego rzędu, w cieniu. Pomagają jak tylko mogą, bez względu na to, czy zostaną po fakcie docenieni, czy nie. Bez względu na to, jak tragiczne mogą być skutki, prawdziwy przyjaciel nie odwróci się od ciebie, nie zajmie się własnym życiem z myślą, że sprostasz – zamiast tego dołoży wszelkich starań, abyś faktycznie dał radę.

Podniosła pewne spojrzenie na lekarza, jednak on już dawno na nią nie patrzył, kreśląc coś w dokumentach. Gdy się poruszyła, przeniósł na nią na chwilę wzrok, mruknął niezrozumiale pod nosem, pokiwał delikatnie głową i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając ją sam na sam ze swoimi myślami. 

Czy była pewna, że postąpiła słusznie? I to jak cholera. Alternatywna rzeczywistość, w której nie wdrożyłaby swojego planu, mogła potoczyć się w różnych kierunkach, ale nie wybaczyłaby sobie, gdyby Harry’emu coś się stało, a ona mogłaby temu zaradzić.

Drzwi ponownie się otworzyły, ale nie ujrzała w nich znów twarzy lekarza.

– Snape?

– A ty co taka zdziwiona? Powiedz, że masz amnezję, a będzie to mój najszczęśliwszy dzień w życiu.

– Przykro mi, ale nie.

– Nie wyglądasz jakby ci było przykro.

Wzruszyła ramionami.

– Lekarz już był?

– Mhm.

– Uciął ci ktoś język, że nie możesz rozwinąć? 

– Powiedział abym żyła pełnią życia, tak jak do tej pory. Mówił, że świetnie na tym wychodzę.

Popatrzył na nią spode łba. 

– Co tutaj robisz? – Zmieniła temat. – Chwila. – Zmarszczyła czoło, myśląc intensywnie. – Draco tu był?

– Owszem. 

Rozsiadł się na kanapie. Zapowiadał się długi wieczór, tym bardziej biorąc pod uwagę wiadomości, jakie musiał jej przekazać. 

 

 

– Co robi? – zapytała z niedowierzaniem, wpatrując się zszokowana w mężczyznę. – Przecież on tworzy pieprzoną armię!

– Granger, język. 

– Jasna cholera! – powiedziała w eter. Przetarła ręką czoło, jakby miało to pomóc w pozbieraniu myśli. – Bez sensu, bez sensu. – Kręciła głową i mówiła pod nosem. 

– Z sensem, Granger. Mów z sensem, bo zaraz stąd wyjdę i resztę naszego dialogu będziesz musiała się przeprowadzić sama… lub się domyślić.

– Jak mogłeś o tym wiedzieć, a i tak tracić czas na treningi wilkołaków? Jak do tego w ogóle doszło? Przecież to jest totalnie bez sensu. Nie mamy szans z całą armią. 

– Nie mówiłem, bo nic nie było pewne. Poza tym przypominam, że nie byłaś najbardziej dostępnym alfą w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Więc może zamiast myśleć o Greybacku, pomyśl o swoich wilkołakach i o tym, jak bardzo nie chcesz, aby zrekrutował ich do swojej małej armii. 

– Chyba nie myślisz, że on może…?

– Kto mu zabroni, skoro ciebie cały czas przy nich nie ma? Byłby zdziwiony, jakby okazało się, że Delvor nie położył jeszcze na nich rąk. Wytrenowane, lojalne, bezproblemowe wilkołaki. Który alfa by tego nie chciał? I to za darmo?

– Musimy wracać – odpowiedziała spanikowana.

– Co ty nie powiesz, Granger. 

Z odrobiną pomocy Snape’a wygramoliła się z łóżka. Mimo wyleczenia, ciało było dalej obolałe, mięśnie naciągnięte, w głowie wirowało jej podczas wstawania. Obecność Severusa tak blisko nie pomagała. Przed oczami miała wspomnienia z nim w roli głównej, ale nie wiedziała, które stworzyła a które wydarzyły się naprawdę. Czy uczucia, które w niej wywoływał były prawdziwe czy zmyślone? Czy to, że na jego zapach ściskało ją w brzuchu było jednym z elementów, które wzmocniła w swoich wyobrażeniach na potrzeby Czarnego Pana czy odczuwała to na prawdę? Czy był taki jakiego widziała go w swoich wspomnieniach, czy może jedynie była to fikcyjna postać jaką sama wykreowała? 

Miała tyle sprzecznych myśli, że jedynie chciała stąd wyjść, znaleźć się jak najdalej i ułożyć to sobie samej w głowie. Na spokojnie, w ciszy, zdecydowanie nie w jego obecności.

– Usiądź jeszcze. – Jego głos sprowadził ją na ziemię.

Hermiona popatrzyła na niego zdziwiona, ale nawet nie było sensu oponować. Czekała w ciszy, gdy Severus szukał czegoś pod szatą.

– Wypij to.

– Czy to są moje eliksiry? – Zszokowana patrzyła to na fiolki, to na Severusa.

– Granger, czy ty zawsze musisz zadawać tak oczywiste pytania? – odparł zniecierpliwiony faktem, że nie sięgnęła po nie. – Jak można bez problemu zauważyć – pomachał fiolkami przed jej twarzą – postanowiłem zadbać o twoje uzależnienie, bo przecież każdy musi na coś umrzeć. 

– Nie ważne jak, ważne co robiąc – odpowiedziała pewnie, przytakując. 

– Co? Albus nagadał ci takich głupot czy wyczytałaś to z jakiś poradników motywujących? Poza tym, nieważne, nie denerwuj mnie. Wypij i stąd idziemy. Czarny Pan na razie o tobie zapomniał, co nie oznacza, że w szpitalu nie roi się od Śmierciożerców.

Hermiona bez wahania wypiła eliksiry, podziękowała i rozkoszowała się kilkoma sekundami błogości, gdy poczuła przypływ energii, siły i motywacji do walki. Severus wręczył jej kilka fiolek Złotego Eliksiru oraz eliksir wzmacniający wilkołaki. Ostrożnie schowała każdy z nich.

– Granger, to, że Czarny Pan na razie o tobie zapomniał, nie oznacza, że sobie nie przypomni. Bądź pewna, że wcześniej czy później do tego dojdzie. Na razie musisz odpocząć, skoro postanowiłaś dalej walczyć, a do Hogwartu nie wrócisz. Ja niemalże całe dnie spędzam u Lucjusza, czasem jedynie korzystam z laboratorium w rodzinnym domu na Spinner’s End. Uwierz mi, że ostatnią rzeczą, jakiej chcę, to żebyś grzebała w moim księgozbiorze, ale możesz tam zostać dopóki nie będziesz mogła wrócić do szkoły. 

– Mieszać na Spinner’s End?

– Właśnie, dokładnie to powiedziałem. – Westchnął, naciskając nasadę nosa. Czy ktoś jej podmienił mózg? A może jednak faktycznie oberwała mocniej w głowę, niż ktokolwiek by przypuszczał?

– Nie.

– Nie? – dopytał lekko zdziwiony.

– Nie. – Pokręciła głową. Wstała i ruszyła w stronę różdżki. – Nie, nie ma takiej opcji. Mam gdzie spać. 

– Może i tak, ale nigdzie nie będziesz tak bezpieczna.

– Będę. Dziękuję za propozycję, ale nie skorzystam. Moje miejsce jest wystarczająco bezpieczne, poza tym potrzebuje ciszy.

– Przecież mnie tam praktycznie nie będzie, więc jakiej większej ciszy mogłabyś potrzebować? 

– Po prostu nie wydaje mi się, żeby to było dobrym pomysłem. 

– Czyli lepsze jest przebywanie gdziekolwiek indziej, gdzie mógłby zaatakować cię Śmierciożerca?

– Nigdzie nie zaatakuje mnie Śmierciożerca. Zresztą, to również jest bezpieczne miejsce. – Zanim zdążył coś powiedzieć, dodała: – Jeszcze raz bardzo dziękuję, ale teraz dam sobie radę już sama. 

Nie czekając na odpowiedź, aportowała się w środek lasu.

12 komentarzy :

  1. Fajnie że wróciłaś.
    Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wróciłaś!!! Tak się cieszę😊 nie mogę się doczekać kolejnej porcji tego sevmione❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadal czekamy :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Wrócisz kiedyś? :<<

    OdpowiedzUsuń
  5. Wrócisz jeszcze kiedyś? My nadal czekamy na kontynuację tej cudownej historii i dalsze losy naszych bohaterów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Tak, planuję wrócić i cały czas mam Sevmione z tyłu głowy. Trochę życie prywatne mi się poprzewracało i pozmieniało i przez to w ogóle nie miałam głowy do pisania :/ Ale nigdy nie lubiłam niedokończonych historii i moja nie będzie jedną z takich! :)

      Usuń
  6. Hej czy będziesz pisać dalej???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, chciałabym skończyć opowiadanie, ale kompletnie nie wiem jak się za nie zabrać :(
      Myślę, że zanim cokolwiek wstawię to i tak napiszę kilka rozdziałów w przód, aby znowu nie wpaść w takie zawieszenie.
      Kiedy? Sama nie wiem. Jak na razie opowiadanie pozostaje na obecnym etapie - zawieszone

      Usuń
  7. Hej, to już prawie rok :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Minął ponad rok od rozdziału :( Daj znać, jeśli zawieszasz, bo od czasu do czasu patrzę, ale nadal nic nowego

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzień dobry!
    Odkryłam to opowiadanie kilka dni temu, pochłonęłam jednym ciągiem i chciałabym zapytać: co dalej?
    Jeśli planujesz wrócić, to fantastycznie, nie zamierzam poganiać, czy coś, ale błagam o jakiś znak kiedy można się spodziewać kolejnych rozdziałów.
    Bardzo mi się spodobała ta praca, rzeczywiście pierwsze rozdziały były… w ciężkim stanie, ale dalej coraz lepiej i widać ogromny postęp jaki poczyniłaś przez te lata. Ogromnie podziwiam za wytrwałość, bo pisać tak długo i nie poddawać się… nie każdy ma tyle cierpliwości i zapału. Widać, że jesteś pomysłowa, w twojej pracy napotkałam mnóstwo ciekawych pomysłów i rozwiązań, których nie ma w innych opowiadaniach, całość bardzo fajnie się czyta, akcja nie jest nudna i wciąga!
    Będę z niecierpliwością oczekiwać na kolejne rozdziały, mam nadzieję, że się nie poddasz! Życzę dużo weny i aby ci się wszystko w życiu poukładało, żebyś miała czas na pisanie :)
    Pozdrawiam!
    Nowa, niecierpliwa czytelniczka 💙

    OdpowiedzUsuń
  10. Całkiem ciekawe opowiadanie - wprawdzie jak dla mnie to Hermiona zaczęła za szybko być zbyt pyskata, ale to tam detal :)
    Za to podobają mi się zakręty fabularne i ich powolne, wzajemne zrozumienie i zaufanie. Postać Draco dodaje smaczku :)

    OdpowiedzUsuń