~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 59

sobota, 8 maja 2021

Rozdział 59

Idziemy dalej z akcją. Przez ostatnie dni wpadłam na kilka nowych pomysłów - wszystko oczywiście skrupulatnie zapisuję (nawet bardziej niż przed zawieszeniem) i mam nadzieję, że spodoba Wam się to, co szykuję :)



Skończyli nakładać zaklęcia ochronne i padli na ziemię. Powoli wstawało słońce, a niebo się przejaśniało.  Udało im się trafić w tak odległą część lasu, że w końcu korona drzew przerzedziła się, pozwalając im na podziwianie leniwego ruchu chmur. Nie spodziewała się, że kiedyś znajdzie się w takim położeniu, że zatęskni za tak zwykłą, prozaiczną czynnością jaką jest obserwacja nieba. 

– Musimy się spieszyć, prawda? – Obrócił głowę w jej stronę, uważnie studiując jej twarz.

Wzruszyła ramionami, chcąc odgonić poważną rozmowę i nadać swojej wypowiedzi lekkości. 

– Robimy co w naszej mocy i nie jest to coś co możemy przyspieszyć. Nie pękaj, Harry. – Posłała w jego stronę szeroki uśmiech. – Niedługo znajdziemy miecz, zniszczymy horkruks i pójdziemy dalej. A później będzie już z górki, mówię ci.

– Oby, Herm. Jeśli tyle nam zajmie każdy z horkruksów to możemy nie zdążyć. 

– Jeśli coś będzie się działo profesor McGonagall na pewno znajdzie sposób, aby nas poinformować. Jeśli miałby coś zrobić, już by zrobił – skomentowała pewnie. – A im dłużej mu uciekamy, tym bardziej go denerwujemy i tym mocniej pragnie nas dorwać. Nie zrezygnuje z tego, nie pozwoli sobie na to przed tyloma ludźmi, poza tym wyobraź sobie jakby musiało to urazić jego ego. Tak długo możemy niszczyć horkruksy, jak długo uda nam się uciekać.

– Muszę przyznać, że niesamowicie imponuje mi twój słuch, Hermiono. Bez niego bylibyśmy skończeni. – Westchnął, jednak dało się usłyszeć, że już lżej oddycha, mniej się martwi. – Nie mogę uwierzyć, że mugolska dzielnica dała ci umiejętność, która tyle razy uratowała nasze tyłki.

– Widzisz? Kto by się spodziewał – Droczyła się. Czy wmówiła Harry’emu, że przez pewien czas w ich dzielnicy dochodziło do masowych włamań przez co musieli spać niemalże z jednym okiem otwartym? Tak. Czy wymówka podziałała? I to jak.

Wstała i otrzepała spodnie. 

– Rozejrzę się i sprawdzę okolice. Wypakujesz nas? 

Harry skinął i powrócił do patrzenia w niebo, na co uśmiechnęła się pod nosem. Chciała aby odrobinę odpoczął i przynajmniej przez pięć minut zatrzymał negatywne myśli krążące w jego głowie. 

Czuła się pewnie wychodząc poza zabezpieczenia. W lesie mogli napotkać dzikie zwierzęta, mogli też natknąć się na obcych ludzi, którym niestraszna była leśna flora i fauna, ale po raz pierwszy Hermiona wiedziała, gdzie dokładnie będą Śmierciożercy – i że dzisiaj nie zostaną złapani. Ta wiedza dawała ukojenie i poczucie bezpieczeństwa. W końcu mogła pozwolić sobie na to, aby stanąć w miejscu, zamknąć oczy i wziąć głęboki wdech. Aby usłyszeć odgłosy wydawane przez ptaki, zarejestrować dźwięki wytworzone przez liście szumiące na skutek lekkiego podmuchu wiatru, skupić się na dotyku powietrza we włosach, prowokującego je do tańca wokół twarzy. 

Ruszyła przed siebie chcąc poznać okolice, znacząc delikatnie drzewa, aby się nie zgubić. 

Była wdzięczna za możliwość złapania oddechu, tego prawdziwego i metaforycznego. Severus Snape był ostatnią osobą, jakiej by się spodziewała. Szczególnie po zabiciu Albusa Dumbledore’a. Naturalnie, zdawała sobie sprawę z tego, że znienawidzony postrach Hogwartu będzie hmm… cóż… podwójnie znienawidzony. Jednak nie spodziewała się, że w Zakonie Feniksa usłyszy kiedykolwiek takie rzeczy rzucane pod jego adresem. Ani tego, że ktokolwiek będzie wypowiadać się w tak niepochlebny sposób – używając epitetów, których z pewnością nie spodziewałaby się po dorosłych osobach i to profesorach. Oczywiście nie przyłożyła ręki do tej kłótni, z resztą tak samo jak Minerwa McGonagall. Obie wiedziały, że nie mają wystarczających argumentów, siły, ani nawet motywacji, by przekonać każdego z nich do niewinności Mistrza Eliksirów. Poza tym wtedy to już nie trzeba by było geniusza, aby drogą dedukcji wywnioskować, że obie wiedziały o planie Snape’a i nie daj Merlinie, jeśli ktokolwiek zasugerowałby, że także przyczyniły się do śmierci dyrektora. Więc po prostu siedziały i obserwowały ten cyrk na kółkach, a w Hermionie z każdą minutą i z każdym nowym epitetem rósł dystans do członków Zakonu. Zdawała sobie sprawę, że wybuch ich gniewu nie jest tylko spowodowany śmiercią dyrektora, ani nawet tym, że to szpieg, który miał pracować dla Albusa obrócił się przeciwko niemu. Wierzyła, że był to gniew, który trzymali w sobie od lat, od kiedy powstał Voldemort. Rosnąca bezsilność, brak jednego, idealnego pomysłu na pokonanie go, fakt, że zawsze był o krok przed nimi, a na końcu wiadomość, że największy strateg obecny w Hogwarcie zmarł – wszystko to spowodowało strach i złość. Lęk przed tym, co nadejdzie i wściekłość na samych siebie, że nie są w stanie dokonać tak dużo jak robił Dumbledore, wpaść na równie genialnych pomysłów co on i wziąć sprawy w swoje ręce. Z drugiej strony, hipotetycznie zakładając, że ktoś nawet wpadłby na genialny pomysł to czy podzieliłby się nim? Czy chciałby być odpowiedzialny za konsekwencje, jakie mógłby za sobą nieść? Wiedziała, że ona by nie chciała. Dlatego trzymała swój plan w tajemnicy, mimo że oddała mu się w stu procentach. Nie mogłaby sobie wybaczyć gdyby uwierzyli w nią, pomogli jej, a komuś stałaby się krzywda. 

Oznaczyła kolejne drzewo i omal się nie poślizgnęła robiąc kolejny krok naprzód. Odruchowo chwyciła się drzewa i spojrzała w dół. Zobaczyła, że stoi w błocie, które zdążyło porządnie oblepić jej podeszwy obu butów. Spojrzała za siebie i dookoła. Co mogła oznaczać bagno niezwiązane z deszczem? Mokradło, a być może nawet jezioro gdzieś w pobliżu. A to oznaczało wodę i zwierzynę, którą mogliby się pożywić. Na samą myśl o jedzeniu skręciło ją w żołądku. 

Podekscytowana ostrożnie wyrwała buta z ziemi i już miała zrobić krok w przód, gdy usłyszała niecenzuralne słowa poprzedzone szelestem liści i pękającymi gałęziami. 

Obróciła się gwałtownie, a gdy ujrzała Harry’ego zawzięcie walczącego z pnączami o swojego buta, nie mogła się powstrzymać przed uśmiechem.

– Czy nie miałeś nas wypakować i nie wychodzić poza bariery? – zapytała łagodnie, podchodząc do niego, aby pomóc mu w nierównej walce z dziką roślinnością.

– Miałem i rozpakowałem – odpowiedział dumnie.

Hermiona zobaczyła skruchę przemykającą przez jego twarz. Wiedziała, że on doskonale wie na jakie niebezpieczeństwo ich naraża stojąc poza zaklęciami ochronnymi. Powstrzymała się jednak przed reprymendą i spojrzała na niego wyczekująco.

– O co chodzi? – Delikatnie ścisnęła jego ramię, próbując zrozumieć w co się wpatruje.

– Chcę ci pomóc. – W jego głosie dało się usłyszeć zniecierpliwienie i desperacje. 

– Okej – odpowiedziała lekko.

– Okej? – Spojrzał na nią zdziwiony. Hermiona, którą znał tak łatwo nie uległa.

– Okej. – Posłała w jego stronę uśmiech. – Ale oddajesz mi medalion i trzymasz się blisko mnie. 

Harry’emu nie trzeba było powtarzać dwa razy. Był podekscytowany, że w końcu może rozprostować nogi. Uwielbiał ich namiot, ale miał wrażenie, że jeszcze chwila, a oszaleje. Poza tym zawsze zastanawiał się czym się zajmowała gdy wychodziła, jak zdobywała jedzenie i czy na pewno przeszukiwanie lasu w pojedynkę było na tyle bezpieczne na ile go zapewniała.

– Widzisz te znaki? – Wskazała palcem na drzewa za nim. Każdy z nich miał dwie, delikatne poziome linie na wysokości łydki. – To nasze drogowskazy. Nie mogłam umieścić ich wyżej, żeby nie były w zasięgu wzroku. Czasem, gdy wystarczająco zapoznam się z lasem usuwam je obdrapując korę, przez co jestem pewna, że nikogo nie zainteresują. 

Harry słuchał jej uważnie, przypatrując się powoli drzewom.

– Chodź, wydaje mi się, że gdzieś tutaj jest woda. Przydałaby nam się kąpiel, nawet jeśli mamy zmarznąć. 

Żwawo ruszyli przed siebie. Hermiona ostrzegła przyjaciela przed błotem i uważnie stawiając kroki doszli aż do gęsto zarośniętego krzakami punktu. Czując jak powoli zatapiają się stojąc bezruchu w błocie, odsłonili krzewy, a ich oczom okazało się jezioro. 

Hermiona nie mogła ukryć entuzjazmu i w mgnieniu oka znalazła się tuż przy brzegu. Ukucnęła i rozejrzała się uważnie dookoła. Słońce tańczące coraz wyżej nad nimi pomogło jej ujrzeć zwierzęta oddalone od nich jednak nieprzejęte ich obecnością ze względu na dzielący ich dystans, pochylające i spokojnie pijące ze źródła.

– Jest zdatna do picia – skomentowała dotykając delikatnie powierzchnię wody. 

– Mam nadzieję, że wciąż będzie po tym jak się wykąpiemy – rzucił żartobliwie. 

Hermiona spojrzała na niego rozbawiona. 

– My przynajmniej możemy ją przegotować, a co mają powiedzieć domownicy lasu? – Zanurzyła rękę w wodzie. – Na kapcie Merlina! – Wyciągnęła szybko rękę machając nią w powietrzu.

– Zimna? 

– Cholernie lodowata.

– Może jednak odpuścimy sobie kąpiel?

Hermiona spojrzała na niego krytycznie od dołu do góry. Mogąc sobie jedynie wyobrazić jak źle ona musiała wyglądać.

– Nie, ale rzucę na nas zaklęcie osuszające. Będzie równie lodowato, ale przynajmniej jak skończymy się kąpać nie będziemy musieli siedzieć w chłodzie.

– Ale czy możemy?

– Pewnie nie. – Hermiona wzruszyła ramionami. – Ale albo delikatnie naruszymy magię obecną w lesie przez czary, albo będziemy cierpieć aż do momentu, gdy uda nam się w końcu ogrzać przed ogniskiem. Więc co wybierasz?

– Mnie nie musisz więcej zachęcać. Ja jestem od razu kupiony. Od zawsze byłem ciepłolubny. Idziesz pierwsza?

– Okej. Staniesz na czatach? 

– Aj aj. – Zalutował. 

Hermiona parsknęła i pogoniła go ręką. Upewniając się, że stoi do niej tyłem zrzuciła z siebie pobrudzone ubranie i weszła do wody. Od kiedy byli w lesie ledwo dawali radę zebrać wodę pitną – nie było nawet mowy o porządnej kąpieli. Wiedziała, że moczenie się bez mydła i szamponu nie da jej wymarzonej świeżości, jednak miała nadzieję, że uda jej się spłukać woń potu i błota. Poza tym nagromadzony na niej zapach sprawiał, że była bardziej wyczuwalna przez, już i tak, wrażliwsze nosy wilkołaków.

Lodowata woda sprawiła, że zaczęła szczękać zębami. Cholerne drzewa nieprzepuszczające słońca. Cholerne lasy. Cholerne horkruksy. Cholerny Voldemort – Hermiona wyliczała w myślach zbierając w sobie odwagę by zanurzyć głowę. Obiecała sobie, że jak wróci do Hogwartu to weźmie tak gorącą kąpiel, że aż będzie ją parzyć skóra.

Wzięła głęboki wdech i ugięła nogi zatapiając się całkowicie pod powierzchnią wody. 

– O kurwa, kurwa, kurwa – mruczała trzęsąc się jeszcze bardziej i podskakując delikatnie w stronę brzegu.

– Wszystko dobrze? – Harry zapytał cicho przejęty, jednak nie odwrócił się w jej stronę.

Hermiona tak mocno szczękała zębami, że nie była w stanie odpowiedzieć. Upadła na klęczki, chwytając drżącą ręką różdżkę. Delikatny wiatr jedynie pogłębiał chłód na jej ciele, przez co dostała gęsiej skórki.

Rzuciła na siebie zaklęcie osuszające i szybko weszła w swoje brudne ubranie. Wciąż czuła przejmujący chłód w kościach, przez co miała wrażenie, że zamarza od wewnątrz.

– Harry możesz iść. Tylko proszę streszczaj się, bo umrę z wyziębienia.

– Mimo zaklęcia osuszającego? 

– Mimo. Będziemy musieli rozgrzać się przy ogniu, ale przynajmniej nie przeziębimy się. 

– Postaram się pospieszyć.

– Już się nie mogę doczekać aż napijemy się herbaty – powiedziała cicho energicznie pocierając ramiona w desperackiej próbie ogrzania się.

Słyszała jak Harry szybko się rozbiera za co była mu dozgonnie wdzięczna. Podskakując lekko w miejscu rozglądała się uważnie. Tym razem znaleźli się bardziej zagęszczonej części lasu. Bogata flora dodawała dzikości i tajemniczości. Niektóre rośliny wyglądały egzotycznie i niespotykanie. Była pewna, że część z nich nie widziała jak dotąd w żadnej książce, więc musiały być to bardzo rzadkie okazy. Przypomniała sobie o swoim stadzie. Chciałaby móc im to pokazać, chciałaby wspólnie z nimi eksploatować las. 

Przystawiła prawą dłoń do buzi i zaczęła obgryzać skórki. Czy dają sobie radę i trenują odpowiednio? Czy Snape do nich zagląda i sprawdza jak im idzie, czy może jest za bardzo zajęty Voldemortem? A może w ogóle sobie odpuścił skoro jej nie ma? Czy stado czuje się silne i czy dalej są w zmotywowani do walki przeciwko Śmierciożercom?

– Jestem gotowy – odezwał się Harry tuż za nią. 

Hermiona podskoczyła przestraszona. 

– Na bogów, Harry, zawału dostanę.

– Wybacz. To chyba twoje? – Oddał jej różdżkę z widocznym żalem na twarzy. Musiał czuć się okropnie po tym, gdy przypadkowo złamała jego różdżkę. Sama nie wyobrażała sobie, co by zrobiła, gdyby nie miała swojej. Nawet jeśli nie mogła jej swobodnie używać w lesie to jednak czuła się bezpieczniej z myślą, że może jej użyć w każdej chwili.

– Jak tobie nie jest zimno? – zapytała zszokowana, próbując zmienić tor jego myśli. 

– Uwierz, Herm, wewnętrznie umieram z zimna. – Potarł dłonie. – Idziemy, proszę? Coś mówiłaś o herbacie?

– Berek! – Pacnęła go w przedramię i pobiegła ile sił w nogach zwalniając jedynie na chwilę, aby nie poślizgnąć się na błocie.

– Oj zaraz będziesz miała berek. Już nie żyjesz! Poczekaj tylko aż cię złapię – krzyknął za nią rozbawiony, ruszając biegiem. Kiedyś bawili się w to non stop, szczególnie latem na błoniach. Hermiona uwielbiała mugolskie zabawy, a przede wszystkim kochała to, że ich nie znali i mogła nauczyć każdej z nich. 

Obróciła się i pokazała mu język. Harry przyspieszył i dogonił ją na tyle, że znajdowała się na wyciągnięcie ręki.

– Regenerowałem się w namiocie od dwóch miesięcy, nie masz ze mną szans! Już po tobie.

Hermiona pisnęła jak poczuła jego palce na ciele.

– Nie, nie, nie, Harry. – Zaśmiała się. – Litości! Harry, poddaję się, poddaję się – krzyczała zawczasu, śmiejąc się pomiędzy słowami.

– Teraz litości? Teraz? Hmmm… Jak nas uczyłaś? No tak „nie okazuj litości” – zakpił, dogonił ją i zaczął łaskotać.

– Nie, nie! Harry, Hary, przestań! – Dusiła się ze śmiechu, próbując go odepchnąć.

– I kto wygrał? Kto wygrał?

– Ty, Harry, ty! Ty, ty, oczywiście, że ty. Już, już, bo umrę! – Chichotała ledwo utrzymując się na nogach.

Przestał łaskotać i rzucił jej zadowolone spojrzenie.

– Widzisz, Herm, nigdy nie wygrasz z mistrzem.

Wytarła łzy śmiechu z twarzy i jedną dłonią złapała Harry’ego za dłoń, a drugą za przedramię, przytulając się go jego ręki.

– O wielki mistrzu berka – zakpiła. – Z racji twojej wygranej własnoręcznie zrobię ci herbatę w twoim ulubionym kubku. – Ruszyli w stronę namiotu, który był już jedynie kilka metrów od nich. 

 

Hermiona przyniosła dwa kubki, cofnęła się po koc, zarzuciła go na ramiona chłopaka, po czym usiadła obok niego na małej kanapie i przykryła także siebie.

– Jak myślisz, co teraz robią w Hogwarcie? – spytał Harry.

Oparła głowę na jego ramieniu, wygodnie rozkładając się na kanapie.

– Większość pewnie uczy się jak zwykle, dni mijają im tak samo jak przed naszą podróżą, a jeśli chodzi o Zakon to jestem przekonana, że pracują nad planem, a być może wdrażają już go w życie.

– Myślisz, że byli w stanie coś wymyślić bez… – Głos mu się załamał.

– Bez dyrektora? Oczywiście! Harry, to bardzo mądrzy ludzie, którzy niejedno przeszli w życiu. Albus Dumbledore był nieziemskim strategiem, znał Tego-Którego-Imienia-Nie-Można-Wypowiadać od czasów dziecięcych, gdy był tylko zwykłym Tomem Riddlem. Mógł starać się go zrozumieć analizując jego przeszłość, jednak fakt, że tak długo ciągnie się walka pomiędzy dwoma światami pokazuje, że nie ma żadnego logicznego wyjaśnienia, na przemianę, jaka w nim zaszła. 

Harry zawiesił wzrok na herbacie leniwie poruszającej się w kubku, który kręcił rękoma. Ufał Hermionie. Nigdy go nie zawiodła, a od kiedy ruszyli w podróż zawsze byli kilka kroków przed Śmierciożercami. Jednak czy naprawdę wierzyła we własne słowa, czy jedynie chciała go pocieszyć? Tak trudno było mu o prawdziwy osąd sytuacji, kiedy nosząc medalion nieustannie słyszał głosy w głowie. Głosy, które podsycały jego niepewność, budziły lęk i paranoje. Gdy zdejmował łańcuszek znikały wraz z jego ciężarem, jednak w głowie za każdym razem pozostawiały po sobie chaos. Ruinę myśli – jego własnych zmieszanych z fałszywymi. Dlatego nie lubił opowiadać jej o tym, co mówiły do niego głosy. Nie chciał, by wiedziała, że jest z nim źle. Poza tym nie potrafił i nie chciał przyznać, że własna pamięć go zawodziła. Nie był w stanie wyznać jej, że medalion miał siłę, aby go zniszczyć. Zniszczyć Harry’ego Pottera, Wybawiciela. Zniszczyć osobę, której sam Lord Voldemort nie pokonał. A jeśli tak by się stało, to jaki pożytek byłby z niego podczas Bitwy? Jak miałby pomóc? Czy w ogóle byłby pomocny? Czy czarodzieje mieliby wtedy szansę wygrać? Bo jeśliby ją mieli to dlaczego sam Albus Dumbledore pokładał w nim takie wielkie nadzieje? W nim – w nastolatku, który nie skończył nawet ostatniej klasy. 

Usłyszeli potężny huk, który sprawił, że skulili się na kanapie. Hermiona wolną ręką odruchowo ścisnęła udo Harry’ego, jakby bezgłośnie nakazując mu aby nie wstawał. Z łomoczącymi sercami wpatrywali się w ścianę namiotu. Materiał łopotał gwałtownie, zburzony przez nagły podmuch wiatru. Huk, który Hermionie na myśl przewodził jednie odgłos rozbitego samolotu, zastąpiony został przez dwa głośne, przeciągłe skowyty. 

Poluzowała chwyt.

Ranne zwierzę. Nie Śmierciożercy. 

Odetchnęła z ulgą.

– Sprawdzę co się dzieje. Nie wychodź poza zabezpieczenia, rozumiemy się?

– Herm, to może być zasadzka. – Złapał ją za rękę, zanim zdążyła odejść.

– Albo po prostu dzikie stworzenie. Wątpię, aby Śmierciożercy używali przynęty. 

Spojrzał na nią spode łba.

– Jeśli używają, to będziesz idealnym przykładem na to, że się sprawdza.

Przewróciła oczami i delikatnie, acz z pewną dozą siły wyszarpnęła swoje palce.

– Śmierciożercy to banda niewychowanych, lekkomyślnych idiotów, którzy prędzej rozwaliliby pół lasu, aniżeli na zimno zaplanowali pułapkę jak ta. Idę i ani kroku za granice. Rozejrzę się i dam ci znać czy coś znalazłam.

Nawet jeśliby chciał, to Harry nie miał czasu zaooponować. Hermiona nie wdając się w dalszą dyskusję prędko wymknęła się z namiotu i czmychnęła w wysoką trawę. 

Gardłowe, przeciągłe pojękiwanie kierowało jej kroki coraz dalej w las. Zagęszczenie w tej okolicy było tak mocne, że musiała wysoko podnosić nogi i pomagać sobie rękoma, aby przez nie się przedrzeć. Szła jak tornado, nieprzejęta ostrymi gałęziami zaczepiającymi się o jej ubranie, raniącymi dłonie, zaplątującymi się we włosach. Nie myślała o tym, by zaznaczyć drogę na powrót, by upewnić się, że przypadkowo nie nastąpi na dzikie zwierzę, ani o tym czy Harry posłuchał jej zalecenia. W tym momencie w pełni skupiona była na nietypowym odgłosie i próbie jego lokalizacji. Otwarta przestrzeń powodowała, że dźwięk rozchodził się na boki, uciekał, zdawał się czasem docierać do niej z każdej strony. Rozglądała się pośpieszenie, lecz uważnie, biorąc pod uwagę to, że mogła się mylić w sprawie Śmierciożerców. Rozglądała się również w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu zwierzęcia, w poszukiwaniu potwierdzenia tego, co słyszała. 

Chyba, że tak naprawdę niczego nie słyszała. Chyba, że były to omamy.

Od biegu i na samą myśl zakręciło jej się w głowie. Złapała za najbliższy konar. Wzięła trzy głębokie wdechy i spojrzała w dół na swoją klatkę piersiową.

Medalionu nie było. Oznaczało to, że Harry musiał go mieć. 

Odetchnęła z ulgą.

Nie zdążyła się uspokoić, gdy za plecami usłyszała kolejny jęk. Głośniejszy, wyraźniejszy, dłuższy. Już niedaleko. Cokolwiek by to nie było, zaraz mu pomoże. 

Odepchnęła się od drzewa i wolniejszym krokiem ruszyła w wyznaczonym kierunku. Włosy przykleiły się do jej czoła i dopiero teraz zauważyła, że się spociła. Rozejrzała się dookoła, ale nie mogła określić gdzie dokładnie jest. 

Kto jeszcze słyszał te same dźwięki co oni? Co jeśli ktoś jeszcze postanowił za nimi podążyć? Czy zdążyłaby się przed kimkolwiek skryć? Trawa była wysoka, jednak czy na tyle, aby nikt nie zauważył jej bordowej bluzy? Czy…

Z intensywnych rozmyślań wyrwał ją wstrząsający widok, na który ścisnęło ją w sercu. Przycisnęła ręce do buzi, starając się nie wydobyć żadnych odgłosów.

 

~*~*~*~

 

– Nie zgadzam się! – Piskliwy, lecz stanowczy głos odezwał się z tyłu pokoju.

– Nie ma nawet takiej mowy. – Zawtórował.

– Domagam się głosowania! Nie ma tutaj miejsca na takie anomalie! To jest podstęp. Perfidny podstęp! Jak możesz tego nie widzieć?

– Dokładnie! Nie damy sobie mydlić oczu. Nie jesteśmy głupi. Nikt się nie zmienia. Nikt. A już zdecydowanie nie ktoś jego pokroju.

W pomieszczeniu zapanował gwar. Ludzie przekrzykiwali się i pokazywali na niego palcami. Znowu. Zawsze było tak samo. Zawsze znajdował się w centrum zainteresowania, mimo że nigdy tego nie chciał. Wiedział, że tak będzie. Mówił jej, że nigdy tego nie zrozumieją, że będą uważać go za zdrajcę. Starał się to wbić do jej głowy. 

A później odeszła. Z dnia na dzień zniknęła. Podobno wyruszyła w niezapomnianą przygodę z tymi idiotami, bo inaczej nie daliby sobie radę. Oczywiście, że nie daliby sobie rady!

Więc teraz stoi przed ludźmi, którzy go nienawidzą – nie oni jedni. Stoi przed nimi i stara się postąpić słusznie. Cokolwiek to znaczy. Naturalnie ta słuszność została już dawno temu zdefiniowana przez Hermionę Granger. Wiedział, że tak zareagują i wytknie jej to, gdy tylko się spotkają. 

I może mają rację? Może ludzie się nie zmieniają. Może po prostu nie są zdolni do zmiany. 

Nie przypuszczał jednak, że aż tak go to zaboli.

Poczuł ciepłą dłoń oplatającą jego chłodną. Próbującą dodać mu otuchy.

Spojrzał zaskoczony na splecione dłonie. Czuł jakby zapomniał, że w ogóle ma ręce. Wyglądały jakby należały do kogoś innego. 

Drobna, ciepła dłoń ścisnęła jego, na co podniósł wzrok i napotkał przyjazne, brązowe tęczówki.

Nie był sam. O to Hermiona też zadbała.

– Cisza. Cisza! – huknęła donośnie Minerwa McGonagall. Nie czekając na rezultat słów machnęła różdżką pozbywając towarzystwa głosu. – Czy naprawdę muszę was upominać i strofować? Zachowujecie się, jakbyście znowu wrócili do szkolnych lat. Pomyślcie trochę o przykładzie jaki dajecie młodzieży znajdującej się na spotkaniu. – Zgromiła ich wzrokiem. – Rozumiem, że obecność pana Malfoy’a może być dla wielu z was emocjonująca. I rozumiem genezę tych uczuć. Jednak w tym miejscu, pośród ludzi tworzących Zakon Feniksa nie ograniczamy się do stereotypowego myślenia. Nie zamykamy się na odmienne poglądy, a już na pewno nie odtrącamy osób, które postanowiły się zmienić. 

Kilka osób gwałtownie poruszyło ustami, a na ich twarzach zagościła frustracja, gdy słowa nie zostały usłyszane. 

– Pozwolę wam mówić, jednak jedynie w przypadku, gdy będzie to rozmowa a nie atak. Poza tym powiedzieliście już tak wiele, że najpierw usiądziecie i uważnie wysłuchacie pana Malfoy’a. 

Gdyby wciąż mieli głos, to zapewne w tym momencie byłoby pełno pogardliwych prychnięć. Jednak nic nie dało się usłyszeć oprócz krzeseł przesuwanych po ziemi.

– Chodź, Draco. – Zachęciła Minerwa, wyciągając dłoń w jego kierunku.

Tym razem on przestraszony ścisnął rękę Ginny i gdy prędko odwzajemniła uścisk, podnosząc go na duchu, puścił jej dłoń i ruszył w stronę obecnej dyrektorki.

Uważnie spojrzał na wszystkich zgromadzonych. Niektórzy z nich patrzyli na niego zaskoczeni, jakby zobaczyli ducha, inni z pogardą, jakby widzieli jego ojca. 

– Wiem, że nie spodziewaliście się mnie tutaj zobaczyć – rozpoczął niepewnym głosem. Co miał im, do diabła, powiedzieć? Czy Hermiona naprawdę myślała, że będą w stanie go ochronić przed Voldemortem i Śmierciożercami?

Odchrząknął i przeniósł spojrzenie na Ginny. Patrzyła na niego zachęcająco, delikatnie się uśmiechając. Była dla niego taka miła. Po tym, gdy Hermiona wyjawiła jej swoje wilkołactwo i pozwoliła, aby na ich obojgu spoczywał ten sekret wraz z jej niewyobrażalnie lekkomyślnym planem działania przeciwko Vodemortowi, zaczęli odnajdywać w sobie oparcie. Zadziwiające było jakie informacje jednały ludzi. 

– Pewnie nie chcecie mnie tu widzieć. – Rozpoczął od nowa. – Też nie chciałem tutaj być, bo wiedziałem, że będę odstawał. I długo broniłem się przed przyjściem tutaj. Bo kto chciałby wejść do sali pełnej znienawidzonych spojrzeń? Kto dobrowolnie chciałby być znieważany przez ludzi, z którymi nigdy w życiu nie rozmawiał dłużej niż dziesięć minut? Kto chciałby być oskarżony za czyny popełnione przez jego rodziców? 

Kilka osób zaczęło wiercić się na krzesłach. Gniew wyparował z tych zebranych, do których zaczął trafiać sens słów.

– Ale wiecie kto mnie przekonał, aby tu przyjść? Kto mnie do tego namawiał? Kto był przy mnie, gdy zdecydowałem się odwrócić od Voldemorta i narazić się na wygnanie z rodzinnego domu? – Prychnął z niedowierzenia i pokręcił głową, po czym podniósł spojrzenie, w którym czaiła się determinacja i siła. – Hermiona. – Zebrani patrzyli po sobie w szoku. – Tak właśnie. Hermiona Granger była przy mnie. Myślicie, że się nienawidzimy. Że od lat ze sobą walczymy, że to nigdy się nie zakończyło. Ale powiem wam, że po prostu przestaliście się przyglądać. Nie potrafiliście zobaczyć. Nie widzicie tego, co się zmienia. Żyjecie w starym świecie, do którego się przyzwyczailiście i gdy ktoś chce was obudzić próbujecie walczyć i zapierać się rękami i nogami. Musicie się ocknąć. Obudźcie się! Świat jest inny niż był wczoraj, inny niż był rok temu. Przestańcie patrzeć przez pryzmat tego, co kiedyś się wydarzyło. Przestańcie patrzeć na mnie przez pryzmat moich rodziców – powiedział hardo i spojrzał na nich wyzywająco.

Minerwa podeszła i pokrzepiająco położyła rękę na jego ramieniu, ściskając je delikatnie. 

Podniosła drugą dłoń i leniwym ruchem oddała reszcie zgromadzonych głos. Jednak w pomieszczeniu dalej trwała cisza. Jak pod wpływem Imperiusa wpatrywali się w Draco spojrzeniem, któremu już daleko było do wrogości. Poprzez wyraz ich twarzy widać było, że intensywnie myślą, że ilość pytań w ich głowie narasta – jednak wpatrywali się tylko.

Dyrektorka uśmiechnęła się delikatnie i wskazała młodemu Malfoy’owi na Ginny sugerując, aby wrócił na swoje miejsce.

– Jak widzicie, czasami wystarczy jedynie wysłuchać, co druga osoba ma do powiedzenia. Na pewno macie i mieć będziecie mnóstwo pytań. Jednak wstrzymajcie się z nimi na razie, ponieważ dzisiejszy dzień był dla nas wszystkich emocjonujący. Pan Malfoy rozumie z czym wiąże się przynależność do Zakonu Feniksa i na następnym spotkaniu złoży śluby, tak jak zrobił to każdy z nas. Wtedy zostanie pełnoprawnym członkiem Zakonu, jego zdanie będzie tak samo ważne jak każdego z nas i już nigdy nie będzie obwiniany o rzeczy, których nie dokonał on, lecz jego rodzina. Wszakże nie mamy wpływu na decyzje podjęte przez inne osoby, tylko na własne.

 

Gdy tylko zakończyło się zebranie wymsknął się jak najszybciej. Nie był gotowy na tłumaczenie wszystkim jego relacji z Hermioną. Nie chciał wchodzić w dyskusję, ani zapewniać każdego po kolei o swojej niewinności i czystych zamiarach. No z tą niewinnością mogło być trochę ciężej. Niby osobiście nigdy nie przyłożył ręki do realizacji zadań wydanych przez Voldemorta, ale też nigdy nie powstrzymał rodziców. Oczywiście on wiedział, że na nic by się to zdało. Lucjusz Malfoy był poplecznikiem Voldemorta prawie trzy dekady. Zaczął mu służyć przed Severusem Snape’m i w odróżnieniu od niego nigdy się nie odwrócił od Czarnego Pana, ani nie spiskował za jego plecami. Draco nawet nie wiedział, jaki jego ojciec ma stosunek do Voldemorta po tylu latach czy do filozofii czystej krwi. Od Severusa dowiedział się kiedyś, że jego ojciec był fanatykiem czystej krwi. Niewyobrażalnie brzydził się mugolami i życzył im śmierci poprzedzonej torturami za używanie magii należącej do czarodziejów pełnej krwi. 

Matki też nie zdołał rozgryźć. Była silna, mimo że małomówna. Cicha, lecz jej spojrzenie mówiło zawsze wystarczająco. Pamiętał, że kiedyś więcej mówiła i więcej się uśmiechała. Więcej rozmawiali. I nie wiedział dlaczego to się zmieniło. Czy to on dorósł, czy obecna sceneria nie sprzyjała szczerym rozmowom?

Ktoś delikatnie złapał go za przedramię sprawiając, że wyrwał się z zamyślenia. 

– Nie chciałam cię wystraszyć. Wszystko w porządku? 

– Tak, jasne. – Zmierzwił niezdarnie włosy wpatrując się w dziewczynę nieprzeniknionym wzrokiem.

– Chcesz się przejść? Lavender mówiła mi, że dzisiaj ma być słonecznie. 

– Czy ty właśnie sugerujesz wagary? Ginny Weasley, co by powiedziała na to twoja matka?

– Opuszczenie jednej lekcji to nie od razu wagary. – Przewróciła oczami, a na jej usta wypełzł szeroki uśmiech. – Wrócimy na kolejne i nikt się nie zorientuje.

– Wiesz, że nie mogą nas zauważyć razem.

– I nie zauważą – odpowiedziała z błyskiem w oku.

Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę błonia.

Roześmiał się, udał że stawia lekki opór, po czym pobiegli korytarzem uważając, aby nie wpaść na nikogo po drodze. Postanowili nie pokazywać się w swoim towarzystwie publicznie przynajmniej do czasu, gdy oficjalnie Draco nie zostanie członkiem Zakonu. Wiedzieli, że taki niuans odbije się echem i każdy w Hogwarcie dowie się o jego „zdradzie” popełnionej na Voldemorcie. 

 

~*~*~*~

 

Z rany sączyła się ciemna krew. Brązowe pióra były oblepione w cieczy i skleiły się ze sobą. Rozcięcie o długości mniej więcej dwudziestu centymetrów było tak głębokie, że kawałek skóry zwisał odsłaniając mięśnie i powięzi stworzenia.

Ostre syknięcie spowodowało, że zatrzymała się jak wryta.

– No już, już. Chcę ci tylko pomóc, okej? – Rzuciła mu desperackie spojrzenie i spróbowała znowu podejść.

Kłapnięcie dziobem niedaleko jej ręki sprawiło, że odskoczyła do tyłu jak oparzona.

– Dobrze, dobrze. Na spokojnie. – Podniosła ręce w obronnym geście. – Co mówił o was Hagrid? Jak to szło? Myśl, Granger, bo zaraz się wykrwawi – mruczała do siebie pod nosem. 

Zwierzę chciało zrobić krok do przodu, ale z jego gardła wydobył się skrzekliwy odgłos bólu.

Hermiona opuściła powoli dłonie, spojrzała łagodnie w pomarańczowe oczy i ukłoniła się nieśpiesznie. Nie pozwoliła sobie na wyjście z pozycji, ani na mrugnięcie aż do momentu, gdy po kilku sekundach intensywnego, wyzywającego wpatrywania się w nią hipogryf odwzajemnił skłon lekkim opuszczeniem głowy. 

Ostrożnie wyprostowała się, po czym zrobiła kilka kroków do przodu, wysuwając jedną rękę przed siebie. Zatrzymała ją tuż przed dziobem, tak jak kiedyś zrobił to Harry, w oczekiwaniu na ruch zwierzęcia. 

Miała wrażenie jakby stała tak wieczność. Czuła drętwienie w ręce, oddech ugrzązł jej w gardle, nogi zrobiły się jak z waty. Czy stworzenie zdawało sobie sprawę z tego, że chce mu pomóc? Że każda sekunda jedynie wydłuża jego ból? Że z utratą każdego mililitra krwi trudnej będzie zatamować krwotok i zasklepić ranę? 

Nie wiedziała czy zwierzę wie. Ani ile wie. Nie wiedziała też na ile jest inteligentne i rozumiejące ludzi. Na pewno w jakimś stopniu. W przeciwnym razie nigdy nie pozwoliłoby dosiąść się przez człowieka. 

Trwała w napięciu, ręka delikatnie drżała od wysiłku, więc walczyła, aby nie opuścić jej nawet o centymetr. Zamknęła oczy i wyczekiwała. Skupiła się tylko na oddechu hipogryfa – niemiarowym, świszczącym, ciężkim. Co teraz działo się w jego głowie? Co rozważał? Co miało zadecydować o tym jaką decyzję podejmie? Czy wyczuwał jej intencje? Czy kiedykolwiek człowiek znajdował się tak blisko niego? W błyskawicznym tempie rodziły się kolejne pytania, na które nie miała odpowiedzi. Może część z nich nie pojawiłyby się wcale w jej głowie, gdyby zawczasu zainteresowała się magicznymi zwierzętami, o których uczył ich Hagrid. Może gdyby więcej książek przeczytała na temat hipogryfów, to potrafiłaby szybciej udzielić mu pomocy.

Być może. 

Jednak Hermiona wiedziała, że nie ma co gdybać za wiele. W tej chwili znajdowała się w lesie, przed sobą miała ranne zwierzę, a gdybanie nie mogłoby pomóc żadnemu z nich. Gdybanie zostało wymyślone po to, aby ludzie pluli sobie w brody, obarczali się winą i czuli się gorzej sami ze sobą. Aby wytknąć drugiej osobie brak wszechstronnej, nieskończonej wiedzy z każdego zakresu. Aby zaniżyć poczucie wartości, aby sprawić by była słaba i wrogo nastawiona do własnej osoby. 

Ale ona była silna. 

Mimo że nie wiedziała dużo o tych przepięknych stworzeniach, to obiecała sobie, że gdy wróci do Hogwartu dowie się wszystkiego. O hipogryfach i o innych magicznych kreaturach. O tych, które będzie mogła spotkać na swojej drodze w lasach i o tych, które żyją na innych kontynentach. 

Z tą myślą podniosła wzrok i spojrzała w dalej niepewne pomarańczowe tęczówki.

– Obiecuję, że dowiem się o was wszystkiego, co tylko kiedykolwiek zostało zapisane, jednak teraz musisz mi zaufać. Pozwól sobie pomóc. Wyleczę cię i schronię do czasu, gdy będziesz w stanie odlecieć. Rozumiesz mnie?

Hipogryf przekrzywił głowę w bok, jakby naprawdę starał się zrozumieć. Po czym, po klilku sekundach, wysunął głowę, a jego dziób trącił jej rękę. 

Spojrzała na niego w szoku, ale nic nie odpowiedziała.

Odetchnęła i podeszła powolnym krokiem bliżej. Rana szła od szyi, przez klatkę i kończyła się pod lewym skrzydłem. Była w stanie dostrzec ją całą, ponieważ hipogryf utrzymywał skrzydło w górze. Brudna w ziemi i z kawałkami liści wyglądała na podatną na infekcje.

Delikatnie położyła rękę na jego ciemnobrązowych piórach i pogłaskała go czule. Wyciągnęła różdżkę i skierowała na ranę.

– Muszę ją oczyścić. Będzie boleć, ale nie uciekaj, dobrze? 

Nim się rozmyśliła rzuciła zaklęcie. 

Zwierzę zawyło i zaślepione bólem rzuciło się na Hermionę dziobem raniąc jej przedramię. Wyszarpnęła odruchowo rękę, kalecząc ją przez to jeszcze mocniej. Odskoczyła na tyle daleko, aby zwierzę nie mogło dosięgnąć jej ponownie. 

– Mówiłam, że nie będzie to przyjemne! – odpowiedziała z pretensją. 

Spojrzała na swoją lewą rękę. Całe szczęście była to ręka, której nie używała do czarów. 

Nie powinna była czarować w lesie i zakłócać magicznej równowagi, a jakby tego było mało, teraz zamiast jednej rany miała dwie do naprawy. 

Przeniosła spojrzenie na ranę zwierzęcia. Jak to się stało, że dalej była zabrudzona?!

Chyba że… Magia. Chyba że magia nie działała na magiczne stworzenia tak jak na ludzi. Co w takim razie mogło mu pomóc? Zioła? Magia lasu? Samoleczenie?

– Przepraszam – powiedziała, podchodząc ponownie do hipogryfa. – Byłam pewna, że to zadziała. Nie możesz tutaj zostać. Musimy spróbować czegoś nowego.

Zwierzę obserwowało każdy jej ruch, nieufne, lecz spokojne. Nie zaprotestowało, gdy znowu się zbliżyła. Być może jej zachowanie nie było na tyle bezpardonowe, aby go urazić i rozgniewać.

Odwróciła się w kierunku, z którego przyszła. 

– Harry?  – krzyknęła. – Harry, jesteś tam? – nawoływała.

– Hermiono? – odpowiedział jej stłumiony głos. Musiał być naprawdę daleko.

– Harry weź moją torbę i chodź. Zaznacz drogę – powiedziała powoli, głośno i wyraźnie. Dla pewności powtórzyła jeszcze trzy razy, po czym usłyszała „okej”.

Naprowadziła go do nich swoim głosem, licząc na to, że rozchodzące się echo nie poprowadzi go w innym kierunku.

– Na litość bogów, Hermiono, co się stało? – Wykrztusił z daleka. Skacząc przez wysoką trawę wyglądał jakby biegł przez płotki z torbą wysoko uniesioną w górze. 

– Jest ranny – odpowiedziała krótko, przechwytując torbę i z zapałem przeszukując zawartość.

– Ty też. – Na jego twarzy wyszły czerwone rumieńce. Poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa, a rozbiegany wzrok chłopaka sugerował chęć dowiedzenia się jak najwięcej o zaistniałej sytuacji. 

– To nic. Ale moja magia na niego nie działa. Muszę znaleźć eliksir.

– Z tego, co mi mówił Hagrid hipogryfy leczą się same, ale nie wiem czy tyczy się to również tak dużych ran.

– Kiedy Hagrid o tym mówił? – Zmarszczyła czoło i podniosła wzrok znad torby.

– Po któryś zajęciach poszedłem dowiedzieć się o nich czegoś więcej. – Zmierzwił włosy. – Latanie na Hardodziobie było czymś… czymś niezwykłym. I chciałem się dowiedzieć czegoś więcej na ich temat.

– Co jeszcze mówił?

– Tylko tyle jeśli chodzi o leczenie. Ale powiedział, że żywią się ssakami i gryzoniami, czasami rybami i ptakami, chociaż jeśli chodzi o te drugie to bywają wybredne. 

– Przynajmniej tyle. O, mam! – Wykrzyknęła ściskając w ręce fiolkę. –  A czy mówił coś o wpływie eliksirów na hipogryfy? Można, nie można?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem, Herm. 

– No to się zaraz przekonamy – odpowiedziała beztrosko. – Ty – zwróciła się do hipogryfa. – To jest eliksir, który zatamuje krwawienie. – Wyciągnęła buteleczkę przed siebie, tak aby mógł jej się przyjrzeć. – Nie powinno boleć, ale kto wie. 

– Myślisz, że on cię rozumie?

– Nie mam pojęcia, ale lepiej powiedzieć na zapas, nie? – Wstała z ziemi, otrzepała spodnie i stanęła obok zwierzęcia, krytycznie przyglądając się rozcięciu. – Tylko nie gryź. Zatamujemy krwawienie, pójdziemy do namiotu i pomyślimy co dalej – mówiła pod nosem, trochę do siebie, trochę do niego. 

Odkorkowała butelkę, spojrzała na hipogryfa i starając się nie spuszczać go z oczu zakropliła eliksir na rozcięcie. Rana zaczęła skwierczeć, a po chwili krwotok został zahamowany. Z uśmiechem na ustach najpierw wyciągnęła bandaż, szybko i nieuważnie wykorzystała go do zawinięcia własnej ręki, po czym znalazła w torbie szklany bidon, postawiła go na ziemi i przy pomocy jednego ruchu różdżki krople krwi z sierści zwierzęcia i ziemi wzbiły się w powietrze i przelewitowały do naczynia. 

– Teraz musimy iść – zwróciła się do nich obu. – Harry, pójdziesz przodem po oznaczeniach, a ja będę z tyłu.

Jak powiedziała tak szli. Na początku ciężko było przekonać hipogryfa do wstania, ale Harry pamiętając ich przeboje z Hardodziobem zażądał jej różdżki i zadecydował, że upoluje pożywienie. Ruszył z taką determinacją, jakiej nie widziała u niego od kilku tygodni. Po kilkunastu minutach wrócił z paroma nieżywymi myszami leśnymi i dwoma ptakami. Wiedziała, że własnoręcznie musiał je zabić. Kilka żyć poświęconych, aby uratować inne. 

Gdy dotarli do namiotu rozłożyła kilka koców na ziemi i poszerzyła granice działania zaklęć. Wolała nie wprowadzać hipogryfa do namiotu, chociaż nie wiedziała czy jest sens, aby tworzyć niewidoczne bariery, które miałyby pomieścić ich trójkę. Na otwartej przestrzeni nie mieli kontroli nad zwierzęciem, które w każdej chwili mogło wystawić część ciała poza zaklęcia osłonne i narazić ich na ekspozycję.

Czy postanowili mimo to zaryzykować? Jasne, że tak.

– Pójdę jeszcze raz na polowanie. Wygląda na wygłodniałego.

– Na pewno, Harry? Może tym razem ja to zrobię?

– Co ty, na pewno masz się czym zająć. Obiecuję, że będę uważać. – Spojrzał na nią z takim zapałem, że aż ciepło zrobiło się jej na sercu.

– Leć, tylko nie daj się niczemu zjeść. – Podała mu różdżkę. 

W normalnych warunkach by odmówiła. Nie bez powodu trzymała go niemalże pod kluczem przez ostatnie dwa miesiące. Jednak wiedziała, że mu się to przyda. Znów zobaczyła jego żywiołowość, chęć do życia, do robienia czegokolwiek. Jakby przez chwilę zapomniał dlaczego są w lesie. I desperacko pragnęła, aby ta chwila trwała wiecznie.

Przyniosła z namiotu stolik i rozłożyła na nim najpotrzebniejsze rzeczy; kilka eliksirów, wodę, gazę i bandaże. Na ziemi postawiła bidon z krwią – jeszcze nie wiedziała czy się przyda, ale wolała mieć go pod ręką.

Tym razem Harry wrócił szybciej niż ostatnio. Zabrał ze sobą plecak, więc nie musiał nieść nieżywych stworzeń na podwiniętej bluzce. Hermiona zajrzała do środka, wyciągnęła nieżywą mysz i rzuciła ją na koc. Hipogryf jakby polując skoczył na nią i zajął się konsumpcją.

– Co teraz? – zapytał Harry.

– Nie możemy użyć Drętwoty, więc użyjemy Eliksiru Słodkiego Snu. Co prawda nie znam dawkowania, ale jako przelicznik wezmę masę hipogryfa.

– A skąd wiesz ile waży?

– Nie wiem. Ale jest pół koniem, a konie ważą około pięciuset, sześciuset kilogramów. Jest zdecydowanie dłuższy niż koń i dochodzi do tego jeszcze masa skrzydeł. Powiedziałabym więc, że waży około sześciuset kilo, może trochę ponad. Na pewno nie mniej, a to jest najważniejsze. Wolę podać za mało kropel niż za dużo. 

Harry skinął głową w zamyśleniu. 

– I co zamierzasz? Masz eliksir zasklepiający rany?

Potrząsnęła głową. 

– Nie mam. Nie wiem nawet czy by zadziałał, gdybym miała.

– Więc co? Może sam się zregeneruje! Herm, co o tym myślisz?

– Myślę, że trzeba będzie mu pomóc. – Wyciągnęła drugą mysz z torby, delikatnie nacięła jej skórę, próbując nie pokazywać jak bardzo ją to brzydzi, i zakropliła jedenaście kropli eliksiru Słodkiego Snu. – Zdamy się na najbardziej mugolski sposób radzenia sobie z ranami: szycie.

– Co!? Chyba na głowę upadłaś!

Podeszła do hipogryfa i z ręki podała mu mysz.

– Hermiono, czy ty w ogóle kiedykolwiek coś szyłaś?

– Sukienkę kiedyś szyłam.

– Nawet sobie nie żartuj, Herm. To żywe stworzenie!

– Wiem, Harry – odburknęła. – Ale nie mamy innego wyjścia. Trzeba ranę oczyścić i zamknąć. Jasne, że się na tym nie znam, ale nie zostawię go z dziurą na dwadzieścia centymetrów! Przecież nie przeżyje w lesie dłużej niż dwa dni z taką raną. Nie może ani latać, ani się porządnie bronić. Ze każdym zdrowym stworzeniem podobnej postury nie wygra. Chcesz więc spróbować mu pomóc czy od razu wysłać go na pewną śmierć?

Wbił w nią spojrzenie. Wiedziała, że gdyby miał argumenty to by się z nią kłócił. I nie dziwiła mu się. Też by była w szoku, gdyby sam wyszedł z takim pomysłem. Ale nie mieli innego wyjścia. 

– Dobrze, więc co mam robić?

– Musisz na pewno ponosić jeszcze chwilę medalion, bo nie chcę się rozproszyć podczas szycia. Wiem, że dzisiejszego wieczoru jest moja kolej, ale zabiorę go od razu gdy skończę!

– Nie ma problemu, Herm. Coś jeszcze?

– Jakbyś mógł mi asystować, to będę wdzięczna. Poczekamy aż zadziała Eliksir Słodkiego Snu i zaczniemy od oczyszczania. Przez zatamowanie krwawienia nie będzie narażony na utratę krwi w trakcie szycia, więc będzie bezpieczniej niż podczas jakiegokolwiek mugolskiego zabiegu.

– Masz już wszystko?

– Nie mamy tylko igły i nici chirurgicznych, jednak za chwilę się tym zajmę. Harry. – Złapała go za rękę. – Za kilka dni, gdy hipogryf dojdzie do siebie, będziemy musieli znów zmienić kryjówkę. Wiem, że to szybko, ale za chwilę użyję kolejnych zaklęć, które zaburzą magię panująca w lesie. Z każdym zaklęciem zwracamy na siebie uwagę. I nie ma znaczenia czy to zaklęcie ogłuszające myszy czy transmutujące spinkę w igłę. 

– W porządku. Ruszymy tak szybko, jak tylko będziemy mogli. 

Skinęła głową i poszła do namiotu znaleźć spinkę i wyciągnąć kilka nici z ubrań. O wiele prościej było transmutować obiekty tego samego materiału. Metalową spinkę szybciej mogła przemienić w metalową igłę niż gdyby wzięła patyk czy źdźbło trawy. 

Gdy wyszła z namiotu hipogryf leżał na boku. Harry zmachany stał obok niego. 

– Wszystko okej?

– Tak, tak – sapał. – Musiałem tylko trochę go przesunąć. Waży chyba jednak z tonę.

– W takim razie oby się nie obudził w trakcie. – Podała mu różdżkę. – Trzymaj. W razie czego rzucaj Drętwotę i módl się, aby zadziało.

Spojrzał na nią zmartwiony, ale sięgnął po magiczny przedmiot. 

Spięła dokładnie włosy, założyła gumowe rękawiczki i nawlekła nić chirurgiczną. 

– No to zaczynamy – powiedziała równocześnie podekscytowana jak i przestraszona.

3 komentarze :

  1. Super że jest nowy fantastyczny rozdział...

    OdpowiedzUsuń
  2. Łał jaka Hermiona odważna. Zszywać takie zwierzę ręcznie, bez magii. Respekt.
    Podoba mi się relacja między Severusem a Hermioną. Na razie opiekują się sobą, dbają o siebie, ale widać że przekształca się to w inne uczucie.
    Dobrze, że się nie spieszysz z pisaniem akcji. Lubię jak rozwijasz wątki.
    Polubiłam twojego Harego. Jest dojrzalszy. Mniej porywczy.
    Trzymam kciuki za powodzenie ich misji i oczywiście za twoją wenę.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam odpisać na Twój komentarz, a był taki budujący!
      Dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że tempo akcji odpowiada - nie wyobrażam sobie Hermiony, która przy pierwszej lepszej okazji wskoczyłaby do łóżka Severusa i oboje z miejsca zakochaliby się w sobie :p (oczywiście czytałam też i takie opowiadania i niektóre z nich były super napisane!)

      Usuń