Dajcie znać jak Wam się czytało :D
Machinalnie przetarła wierzchem dłoni czoło pozbywając się drażniącego potu. Nieumyślnie stworzyła ciemny ślad na skórze. Podniosła z ziemi kolejny patyk i zaniosła cały stos przed namiot. Poprawiła kamienie leżące na ziemi i ułożyła część patyków w szkielet piramidy, a pozostałe schowała w przedsionku namiotu. Musiało im wystarczyć jeszcze na jutrzejszy poranek. Spojrzała na niebo ledwo przebijające się przez koronę drzew. Nie wyglądało jakby miało zbierać się na deszcz, ale wolała nigdy nie ryzykować, że nie będą mieli przy czym się ogrzać. W deszczowe dni rozpalali ognisko w przedsionku, jednak w słoneczne, tak i jak ten, woleli nie dymić w namiocie. Poza tym ogień powodował, iż momentalnie robiło się gorąco w części sypialnianej, którą z kolei ciężko było wywietrzyć.
Usłyszała szelest liści i błyskawicznie odwróciła głowę w tym kierunku. Bicie serca przyspieszyło i zamiast słyszeć dźwięki na zewnątrz słyszała dudnienie własnego serca. Nic się nie dzieje, to tylko urojenia. To medalion, tłumaczyła sobie, skupiając się na pogłębieniu oddechu. Wstała powoli i rozejrzała się wokół. Pomimo magii, jaką nałożyła na ich namiot codziennie ryzykowała wychodząc poza bariery ochronne. Zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli Śmierciożercy nie wyczują jej magii to mogą wyczuć jej zapach. Po ucieczce z Ministerstwa Magii wierzyła, że Śmierciożercy będą ich szukać z dwojoną siłą. Jej szukać.
Liście drzew lekko kołysały się na wietrze, jednak nie dostrzegła niczego niepokojącego. Przykucnęła ponownie i rozpaliła ogień. Weszła do namiotu i dostrzegła Harry’ego wpatrującego się w zamyśleniu w stół.
– Hej, Harry – powiedziała cicho, nie chcąc wystraszyć chłopaka. – Teraz moja kolej.
Nic nie mówiąc ściągnął medalion i ułożył na jej dłoni.
– Co mamy zrobić, Hermiono? – Pytanie z jego ust wyszło niespodziewanie i to dla nich obojga.
Zawiesiła medalion na szyi, usiadła obok niego i schowała jego dłoń w swoich.
– Nie wiem, Harry, ale damy sobie radę. Dawaliśmy przez tyle czasu, więc i teraz się nie poddamy.
Harry pokręcił słabo głową.
– Herm, co my możemy? Medalion odebrał Ronowi rozum, przez co jest Merlin jeden wie gdzie. Modlę się do bogów, aby nie były jeszcze pojmany. Za to my jesteśmy skazani na noszenie tego czegoś – wypluł to słowo z obrzydzeniem. – A jakby tego było mało nie mamy pojęcia gdzie znaleźć miecz Gryffindora. – Jego głos był nasiąknięty smutkiem i goryczą.
– Harry, spójrz na mnie – rozkazała.
Powolnie przesunął na nią spojrzenie. Wyglądał mizernie. Blady, z podkrążonymi oczami, rozmierzwionymi włosami i przetartej szacie wyglądał jak uciekinier wyciągnięty żywcem z mugolskiej książki. Wiedziała, że sama nie wygląda lepiej – dlatego już od tygodni przestała przyglądać się swojemu odbiciu w lustrze.
Gdy na niego patrzyła, to aż ściskało jej serce. Jak mogła nawet przed Voldemortem udawać, że jest z nim pokłócona? Że go nienawidzi i chce się zemścić? Jak mogła mu to robić, gdy tak naprawdę był jej przyjacielem od… od zawsze. Zawsze o niej myślał, a teraz gdy byli zdani tylko na siebie robił co mógł, aby było jej jak najlepiej. Bogowie, dbał o nią jak o siostrę, kłócił się z nią o to, że nie będzie nosić medalionu, o jej samotne wyjścia na poszukiwanie jedzenia. Był niesamowicie opiekuńczy i gdyby mógł najpewniej nie opuszczałby jej na krok – będąc zawsze w gotowości, aby otulić ją ciepłym kocem i podać herbatę. Otworzył się przed nią jak nigdy, podzielił się swoimi najgłębszymi wątpliwościami i wspomnieniami. Razem jedli, wspierali się, ćwiczyli obronę umysłu, przygotowywali posiłki i sobie ufali. Ufali sobie tak bardzo, że aż miała skręt żołądka, gdy pomyślała o tym wszystkim, co zrobiła. O tym, jak się zachowywała, jak kiedyś się do niego odzywała, co chciała osiągnąć. Jak go z pewnością zraniła.
– Damy radę, słyszysz mnie? – Ścisnęła jego chłodną rękę. – Musimy dać radę. Już tyle przeszliśmy, że nie możemy sobie odpuścić w tym momencie. Musimy wykonać swoją misję i to właśnie zrobimy. Najpierw zniszczymy tego horkruksa, a później wszystkie następne. Nie poddamy się, bo Dumbledore wierzył w ten plan. Harry, to on nas tutaj posłał. Wiedział, że damy radę, i że uda nam się zniszczyć horkruksy. To jest nasza jedyna szansa na pokonanie Sam–Wiesz–Kogo. – Nawet nie zawahała się podczas mówienia o Voldemorcie. Przez pierwsze tygodnie ciężko było jej się przyzwyczaić, iż naprawdę nie może wymieniać jego imienia, aby nie zostali zlokalizowani, jednak teraz przychodziło jej to naturalnie. Na tym etapie ważne było dla niej, aby Harry pozostał silny. Nie mógł w siebie zwątpić, ani w ich misję.
Westchnął cicho, patrząc na ich złączone dłonie.
– Wiem, Herm. – Posłał jej słaby uśmiech. – Muszę odpocząć od medalionu. Pójdę sprawdzić co z ogniem – odpowiedział i zniknął z zasięgu jej wzroku.
Hermiona pochyliła głowę i spojrzała na wisior. Wiedziała co on przemawia do niej i wiedziała co nieraz mówił do Harry’ego. Jednak czy powstało coś nowego do czego go przekonywał? Lub o czym mu przypominał?
Wyciągnęła jedną z książek, które zabrała ze sobą na wyprawę. Miała jeszcze przynajmniej pół godziny do kolacji, więc kontynuowała czytanie po raz kolejny zagłębiając się w obszary wiedzy magomedycznej, omawiającej najpowszechniejsze obrażenia doznawane w terenie, sposobie postępowania i leczenia.
~*~*~*~
Na dworze było ciemno i rześko. Zajrzała do namiotu, a jej wzrok błyskawicznie odnalazł sylwetkę Harry’ego. Spał głęboko, ale jego klatka unosiła się nierytmicznie, co wiązało się z tym, iż najpewniej śniły mu koszmary. Hermiona wycofała się, szczelnie zamknęła namiot i upewniła się, że zaklęcia ochronne i maskujące nie zostały naruszone. Okrążyła namiot i stanęła na jego końcu, działając prewencyjnie w przypadku gdyby Harry niespodziewanie wyszedł na zewnątrz. Podwinęła rękaw bluzki i spojrzała na krzywą linię, która powstała wokół jej przedramienia tuż pod zgięciem łokciowym. Po ostatniej wizycie u Voldemorta była to jedna z trwalszych pamiątek. Nie nadał jej znaku Śmierciożerców tylko krzywą linię, jaką równie dobrze mógłby narysować pięciolatek. Zero walorów estetycznych, musiała przyznać. Ale przynajmniej w porównaniu do Śmierciożerców nie wyglądała jak oznakowana krowa.
Strzepnęła dłonie w stronę ziemi, wykonała powolne skręty głowy w obie strony, wzięła głęboki wdech nosem i głośno wypuściła powietrze ustami. Sekwencja ruchów pomagała jej oczyścić umysł i skupić się na teraźniejszości.
Na koniec dnia musiała jednak robić to, w czym postanowiła trwać. Musiała działać zgodnie z planem i nie pozwolić nawet sobie na wyłamanie się.
Przyłożyła różdżkę do blizny i pomyślała o Voldemorcie. Myślała o tym, jak wygląda, o jego oczach, jego słowach, które kierował w jej stronę, jego poddanych, którzy patrzyli na niego z szacunkiem i czcią, o Malfoy Manor, w którym ostatnio była. Jeszcze raz powtórzyła układ myśli, coraz szybciej i gorączkowo. Coraz mocniej przykładając się do tego, aby jej znak zadziałał. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Boleśnie wbijała różdżkę w skórę prosząc w myślach, aby przeniosło ją do Malfoy Manor. Prosząc, aby przeniosło ją tuż pod nogi Voldemorta.
~*~*~*~
Leżąc w łóżku i patrząc w sufit nawet nie miała sił, aby denerwować się na siebie za zmarnowane godziny odpoczynku. Bo czy cokolwiek mogło być odpoczynkiem podczas noszenia na sobie horkruksu? Pewnie nie.
Wspominała Hogwart, którego miała wrażenie, że nie widziała już od lat. Po pogodzie wnioskowała, że byli w drodze od dwóch–trzech miesięcy, jednak ciężko było jej stwierdzić, ile naprawdę minęło. Przez koronę drzew ciężko nawet było jej ustalić czy dobrnęli już do kolejnej pełni. Była jednak przerażona, że tyle to trwa, a nie zniszczyli nawet jednego horkruksa. Co jeśli Voldemort postanowi zaatakować jutro? Z drugiej strony: co go powstrzymywało przed zaatakowaniem wczoraj? Przymknęła oczy, aby odpędzić negatywne myśli.
Wspominała Draco, jego poczucie humoru, uśmiech, blond czuprynę – i irytowała się na siebie, że nie poświęcała mu przez ostatnie miesiące tak dużo czasu jak kiedyś. Przysięgła sobie, że po powrocie nadrobi to wszystko, a spotkania z nim staną się codziennością.
Wspominała Ginny, mając nadzieję, że trzyma się blisko Draco, a ich znajomość nie zakończyła się tragicznie tylko wręcz przeciwnie – wzmocniła po śmierci Dumbledore’a.
Wspominała stado, które zostawiła pod opieką Arthura – próbując nie okazać przed nim przerażenia związanego z rozstaniem się z tą częścią osobowości. Bała się, że się pozabijają, jednocześnie wierząc w nich najmocniej jak potrafiła. Miała poczucie jakby odłączyła się od rodziny, której zawsze tak bardzo pragnęła.
Wspominała również Snape’a. W jej głowie przelatywały obrazy, w których przychodził na każde spotkanie stada, opracował nowy eliksir dla wilkołaków, pomagał jej z obrażeniami, a także takie, w których pozwalał jej na czytanie własnych księgozbiorów, polewał Ognistą po ciężkich wieczorach i przykrywał własną pościelą, gdy nie miała siły się ruszyć. Nigdy nie zgłosił żadnych z tych rzeczy Dumbledore’owi. Nie prawił jej kazań, że nie powinna pić, wtrącać się w „sprawy dorosłych” czy zażywać Wywar Tojadowy. Najpierw akceptując wymysł Wieczystej Przysięgi, by potem robić co w jego mocy, aby pomóc jej i całemu czarodziejskiemu światu na powstrzymaniu Voldemorta wykorzystując nowatorskie podejście, jakie opracowała.
Przekręciła się na bok. Od kiedy musiała przyjmować Wyward Tojadowy miała wrażenie, jakby część jej duszy opustoszała. Ciężko było powiedzieć czy i jaki wpływ miał na to również medalion, jednak odnosiła wrażenie, jakby w namiocie znajdowała się tylko na niby. Jakby nic jej nie dotyczyło, jakby emocje i uczucia spływały po niej – tym bardziej nocami, gdy zostawała sam na sam ze sobą.
Zacisnęła delikatnie oczy chcąc przywrócić umysł do teraźniejszości i prosząc Morfeusza o łaskawość, gdy usłyszała szelest liści na dworze. Momentalnie serce zabiło jej mocniej, usiadła cicho na łóżku i spojrzała na Harry’ego, który dalej pogrążony był we śnie – zdecydowanie bardziej litościwym dla niego tej nocy, najpewniej z powodu braku na szyi zawieszki ślizgońskiego pochodzenia. Odwróciła wzrok w stronę otworu namiotu prowadzącego na zewnątrz i uważnie nasłuchiwała. Mogło to być nic – po prostu zwierzęta leśne, które ożywały w ciągu nocy. Lub jej paranoja.
Skupiła się na węchu, próbując coś poczuć, jednak nic nie doleciało do jej nozdrzy. Miała wrażenie, jakby spożywany Wywar Tojadowy zablokował jej receptory, skazując ją tym samym na zmysły zwykłego śmiertelnika.
Wstała i powoli skierowała się do wyjścia. Była pewna, że zabezpieczenia są solidne. Przemieszczali się często, zacierała za nimi ślady.
Adrenalina przyspieszyła pracę jej serca. Czyżby Voldemort ją usłyszał? Czy wysłał Śmierciożerców? Czy sam przyszedł?
Prędko otworzyła namiot, zamknęła za sobą i rozejrzała się wytężając wzrok do granic możliwości. Usłyszała szurnięcie butów o ziemię dochodzące z lewej strony, gwałtownie się odwróciła i podeszła do granicy zabezpieczeń próbując znaleźć w ciemności cokolwiek. W głowie słyszała bicie własnego serca, które nie pozwalało jej usłyszeć nic innego. Po plecach przeszedł ją dreszcz. Podniosła spod nóg stary patyk i rzuciła w stronę, z której słyszała odgłosy – jeśli to zwierzę to odbiegnie, jeśli to człowiek to podejdzie bliżej.
Usłyszała cichsze, ale bliższe kroki. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, ściskając w spoconej ręce różdżkę. Kiedy to był ostatni raz, gdy się z kimś walczyła?
Zrobiła krok do przodu i wyszła poza ochraniające ją zabezpieczenia. Spojrzała przez ramię i z zadowoleniem stwierdziła, że jej rozszerzone zaklęcie maskujące dalej bardzo dobrze się trzymało. Uważnie stawiając kroki schowała się za drzewem. Ruszyła w stronę intruza starając się trzymać na uboczu. Brakowało jej jednak nowych odgłosów. Miała wrażenie, że cały las umarł, w momencie gdy ona stała z dudniącym sercem, przyklejona tyłem do drzewa tak mocno, że aż czuła korę wbijającą się w ciało. Gdzie był intruz? Czemu go nie słyszała? Czy stał i tak samo nasłuchiwał? Skąd się tu wziął? W głowie uruchomiła się zapadka z lawiną pytań.
Nieświadomie otworzyła usta pragnąc uspokoić oddech. Klatka piersiowa falowała niemiarowo, płuca walczyły o większą ilość tlenu. Czuła jak adrenalina rozgrzała jej krew, sprawiając że chłód panujący na zewnątrz nie docierał do jej świadomości. Wierzch dłoni przesunęła po korze w lewą stronę, robiąc drobne kroki i wysuwając twarz zza drzewa. Rozejrzała się powoli, jednak nic nie dostrzegając ruszyła do następnego drzewa i następnego, i następnego.
Usłyszała ponownie szelest, tym razem z prawej strony. Zrobiła więc kilka kroków w tył, zostając przy ostatnim drzewie i przywierając do niego najbardziej jak potrafiła, ściskając korę lewą dłonią tak mocno aż poczuła nierówności wbijające się w jej palce, chroniąc się przed ewentualnym upadkiem, w momencie gdyby utraciła równowagę.
Ile tak stała? Nieruchomo, z ciałem naprężonym jak struna, z kroplami potu powstałymi na czole i karku. Minutę, dwie, dziesięć?
Jej oddech powoli się uspokajał, ciało pomału zaczęło się rozluźniać, umysł chylił się ku stwierdzeniu, iż nie zagraża im niebezpieczeństwo. Z pewnością musiało być to dzikie zwierzę. Być może wygłodniałe, co wyjaśniłoby dlaczego nie uciekło, gdy wyszła przed zabezpieczenia. Całkiem możliwe, że zapach z ostatniego posiłku osiadł na jej ubraniach i zaciekawił zwierzynę.
Wyjaśnienia same zaczęły przychodzić do jej głowy. Kolejne usprawiedliwienia dla całej sytuacji rodziły się z każdą sekundą, następne myśli przepędzały poprzednie jednocześnie uspokajając ją. Te same myśli, z których brutalnie została wytrącona, gdy do jej ust przyciśnięta została dłoń, a ona znalazła się w potrzasku. Jej prawa ręka z różdżką unieruchomiona została przez ciało osoby napierającej na nią – uniemożliwiając jej ruszenie się i krzyknięcie oraz powodując jeszcze mocniejsze wbicie kory w plecy, głowę i pośladki. Miała ochotę wrzeszczeć, próbowała wyrwać się, próbowała walczyć. Czyli jednak ktoś czaił się w ciemności? Kim on był? Czy było ich więcej? Czy odkryją, że jest Hermioną Granger? Czy znajdą Harry’ego? Czego chcieli?
– To ja, spokojnie. – Usłyszała zachrypiały głos obok swojego prawego ucha. Ciepło oddechu odcinające się tak wyraźnie na tle panującego chłodu podrażniło jej kark powodując dreszcze.
Jak spetryfikowana przestała się ruszać. Spojrzała na postać, jednak dalej było dla niej zbyt ciemno, przez co widziała jedynie zarysy sylwetki. Oczy mimo starań nie chciały współpracować i dostroić się do panującego mroku. Na Salazara, jak wróci do Hogwartu ulepszy Tojadowy, bo nie da rady tak żyć i nie wie dlaczego ktokolwiek musi.
– Okej?
Hermiona pokręciła głową, chcąc powiedzieć, że nie okej. Jak mogło być okej? Jak miała być pewna? Jak mogła ufać swojej głowie mając na szyi medalion?
Parsknięcie, jakie usłyszała było jednak tym, które znała aż za dobrze. Energicznie pokiwała głową, czując jak pod powiekami zbierają jej się łzy.
Był tutaj.
Powoli poluzował chwyt i zaczął delikatnie odsuwać się od jej ciała dając jej przestrzeń. Chociaż nie na długo, bo gdy tylko poczuła luz na dłoniach rzuciła się w jego kierunku, zarzucając mu ręce na szyję i przywierając do niego jak płaszczka. Ciemna, wysoka postać przygarnęła ją do siebie, jedną ręką mocno przytrzymując, a drugą gładząc po włosach.
– Merlinie, nie wierzę – wyszeptała.
– Naprawdę wystarczy Severus – odpowiedział kąśliwie.
Hermiona na tę uwagę jeszcze mocniej przylgnęła, zatapiając jedną rękę w długich włosach i chowając twarz w zgięciu szyi Mistrza Eliksirów. Pod osłoną nocy, w ciemności, po miesiącach podróży, po przeżyciach jakie miała na swoim koncie nie krępowała się i cieszyła się z faktu drugiej osoby – wyciągniętej z innej rzeczywistości, jednak tak jej bliskiej.
Ulga jaką odczuła była niemal obezwładniająca i cieszyła się, że opiera się na Snapie, bo nie ufałaby własnym nogom. Zacisnęła rękę na jego szacie próbując upewnić się, że naprawdę tu jest. Medalion niejednokrotnie mieszał jej w głowie, pokazując przed jej oczami niestworzone historie, plącząc jej sny z jawą, próbując zakpić z niej, obrócić każdy obraz przeciwko niej, każdą osobę jaką widzi.
– Czy… – Odsunęła się delikatnie, wpatrując się w miejsce, w którym powinna znajdować się jego twarz. – Czy jesteś tutaj naprawdę, czy jesteś złudzeniem medalionu Salazara? – zapytała niepewnie.
– Granger, czy chcesz mi powiedzieć, że miałaś więcej takich złudzeń ze mną w roli głównej? – zakpił.
Tak szybko chciała odpowiedzieć, że aż się zapowietrzyła. Merlinie, zapomniała jak się odpowiada na jego zaczepki i z jaką łatwością potrafił odwrócić kota ogonem.
Nie czekając jednak na odpowiedź zbyt długo wyszeptał „lumos”, a z różdżki trzymanej przed nim wydobyło się oślepiające światło. Hermiona odwróciła gwałtownie głowę i zasłoniła twarz. Severus schował magiczny przedmiot za plecami, tworząc tym samym otoczkę światła wokół siebie.
Dopiero teraz mógł przyjrzeć jej się dokładnie. Włosy miała jeszcze w większym nieładzie niż zwykle – były bardziej splątane, dłuższe i przylepione do niektórych miejsc na twarzy. Na czole miała smugę, być może stworzoną przez rękaw bluzy lub dłoń próbując odgarnąć włosy albo może powstałą w wyniku ścierania potu z twarzy. Cienie pod oczami wskazywały jakby nie spała od wielu dni, a jej mizerna sylwetka jakby nie mogli znaleźć dobrego wyżywienia w lesie. Ubranie było powyciągane na wszystkie strony, nosiło ślady wytarcia i błota w niektórych miejscach. Wyglądała jakby walczyli o przetrwanie w tym samym momencie, gdy reszta świata żyła spokojnie, nie mając pojęcia z ich zmaganiami.
– Powiem jedno Snape: nie do twarzy ci z tym anielskim obłokiem. – Zaśmiała się, spoglądając ponad przedramieniem ochraniającym jej oczy przed intensywnością światła.
– Każdy mugol wie, że największy diabeł był upadłym aniołem, Granger. Także twoje zażalenie zostało rozpatrzone negatywnie – odparł z wyższością.
Hermiona uśmiechnęła się szeroko. Bogowie, jak ona za tym tęskniła. Za całym swoim życiem, które miała przed wyprawą. Za swoją codziennością. Za czarodziejskim światem.
Jej mina zmarniała. Co stało się z czarodziejskim światem?
– Czy była już bitwa? Kto wygrał? Żyjesz, więc pewnie Ten-Którego-Imienia-Nie-Można-Wypowiadać! – Sapnęła w szoku. – Bogowie, co z Weasley’ami? Co z Draco? – Złapała się za głowę.
– Granger, uspokój się. – Ścisnął ją za ramię. – Nie było jeszcze bitwy. Jesteście poszukiwani. Szczególnie przez jedną, konkretną osobę. Wszyscy mają się dobrze.
Hermiona odetchnęła głęboko i nim zdążyła pomyśleć położyła dłoń na dłoni Severusa w geście ulgi ściskając ją delikatnie.
– Bogom dzięki. Nie wiemy, co się dzieje na świecie, nie wiemy nawet ile czasu minęło od kiedy nas nie ma. Nie wiemy, co planuje Zakon. Ani ile nam się jeszcze zejdzie.
– Jeśli chodzi o to ostatnie to z łaski swojej moglibyście się streszczać. – Zabrał swoją dłoń, na co Hermiona delikatnie podskoczyła.
– Gdyby to było takie łatwe, Snape, nie bawilibyśmy się w harcerzy – odpowiedziała kwaśno. – Poza tym… Chwila. Jak w ogóle nas znalazłeś? Byłam ostrożna.
– I masz szczęście, że jeszcze nikt was nie wytropił! – Podenerwowanie zaczęło się udzielać, a ten stan nawiasem mówiąc, nie był zbyt ciężki do uzyskania przez Mistrza Eliksirów. – Czy ty zgłupiałaś godząc się na wypad z dwójką głąbów, bez powiedzenia o tym?
– Snape, powiedziałam o tym! Nie moja wina, że akurat wtedy postanowiłeś zabić Dumbledore’a i z automatu zostałeś wyrzucony z Zakonu.
Złapał się za nasadę nosa, jakby powstrzymując się od wybuchu.
– Czy to był twój pomysł?
– Nie. – Założyła ręce na klatce.
– A czyj?
– Albusa – odpowiedziała od razu.
– Czyli wiedziałaś o tym, zanim go zabiłem. – Spojrzał na nią złowieszczo.
Hermiona mentalnie pacnęła się ręką w czoło. Dlaczego przestała myśleć, przed wypowiedzeniem słów? Na pioruny Zeusa jeśli ma kiedykolwiek stanąć jeszcze raz przed Voldemortem musi wziąć się w garść i ćwiczyć nawet na Harry’m. Jego otwartość, poprawa ich relacji, zaufanie – wszystko to spowodowało, że obniżyła gardę.
Westchnęła głęboko i potarła czoło.
– Tak, wiedziałam – powiedziała spokojnie. Popatrzyła na niego poważnie i szczerze. Tak szczerze, jak tylko mogła. Z całym zmęczeniem i zmartwieniem, które kumulowało się na jej twarzy każdego dnia. – Nie chciałam dokładać ci kolejnej rzeczy, o której istnieniu będziesz musiał zapomnieć. Już i tak wystarczająco namąciłam, przez co musieliśmy tworzyć nowe wspomnienia. Zależało mi na tym, aby one przetrwały i by były wystarczająco silne i ciekawe. Nic nie mogło odwrócić od nich uwagi.
Popatrzył na nią nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Granger, nie takie rzeczy musiałem ukrywać przez Czarnym Panem. Zniósłbym jedną informację więcej. Chyba, że wątpisz w niezawodność mojego własnego umysłu. – Prychnął. Czy to znaczy, że po prostu chciała chronić jego umysł? Jego?
Hermiona zaśmiała się lekko pod nosem.
– To chyba ostatnia rzecz, w jaką bym zwątpiła – odpowiedziała szczerze. Uciekła wzrokiem i spojrzała w ciemność panującą z jej prawej strony. – Długo nas nie ma?
– Dwa i pół miesiąca. Niby co trzy głowy, to nie jedna, a schodzi się wam dłużej niż powinno.
– Dwie głowy – poprawiła szybko.
– Co?
– Ron się odłączył. Medalion namieszał mu trochę w głowie. – Wzruszyła ramionami, jednak po minie dało się wywnioskować, że się o niego martwi.
– Nikt ze Śmierciożerców o tym nie wie, więc gdziekolwiek by nie był to dobrze się ukrył. – Nawet nie wiedział czemu to robi, jednak uznał, że powinien ją pocieszyć. Niech ma przynajmniej tyle z tego ukrywania się w lesie. – Poza tym nie jest tak poszukiwany jak Potter. I ty. Nieźle namieszaliście w Gringocie, cyrk pierwsza klasa. Chcą was postawić przed sądem i rozszarpać na strzępy.
– Tyle by było z cichego powrotu. – Przewróciła oczami. – Poza tym nie powiedziałeś jak się tu dostałeś.
– Być może twój węch nie jest już tak ostry po tym, jak przerzuciłaś się na Wywar Tojadowy, jednak u reszty wilkołaków problem ten nie jest obecny.
– Doprowadził cię wilkołak?
– Tak zszokowana, jakbyś dopiero odkryła ich istnienie. Owszem, Roy mnie przyprowadził.
– Gdzie on jest? – Zalśniły jej oczy i rozejrzała się gwałtownie na boki, jakby miał zaraz wyjść z ukrycia. – Jak stado?
– Zostawiłem go kawałek dalej, by nie znał waszego położenia. Granger, patrząc na twoją kondycję i wasze obecne zatarcie z czarodziejskim światem to tak będzie dla niego najlepiej. Stado jest w dobrych rękach i nie mają żadnych kłopotów, upewniłem się zanim tutaj przyszyliśmy.
– Dlaczego teraz? – zapytała zmieszana. Dopiero do niej dotarło, że musiało coś się stać, skoro ją odnalazł. Momentalnie zrobiło jej się chłodno, a żołądek ścisnął się w supeł.
– Ktoś podał waszą lokalizację. Nie wiem kto, jednak pojawią się tutaj jutro, pewnie jeszcze o świcie. Słyszałem, że zamierzają łączyć siły z Agresorami, aby cię wytropić. Nie patrz tak na mnie, też się zdziwiłem na ich rzekomą współpracę, jednak nikt nie jest zadowolony z waszej ucieczki, a szczególnie z twojej, Granger. Módl się, aby kolejny z twoich planów zadziałał, bo tym razem nie zostanie ci okazana litość.
Hermiona wzdrygnęła się na samo wspomnienie ostatniego razu w Malfoy Manor. Wierzyła. Wierzyła w siebie, w swój plan, w odnalezienie horkruksów, w wygraną w bitwie.
– Zadziała – powiedziała pewnie.
Spojrzał w jej oczy wyrażające czystą determinację. Pamiętał ich ostatnią rozmowę w Hogwarcie – trudno było ją zapomnieć, gdy cały czas do niej wracał myślami. Nie powiedział jej wtedy, że Czarny Pan kazał Draconowi zabić Albusa. Że nie mógł do tego dopuścić, i co więcej, że zawarł kolejną Wieczystą Przysięgę. Co jak co, ale akurat w tym miał już wprawę. A ona nawet nie protestowała na wieść o tym, że jej szacowny dyrektor zostanie zamordowany. Nie próbowała znaleźć lekarstwa, nie zrobiła afery na cały Zakon. Jedynie siedziała, piła herbatę i sprawdzała z nim sprawdziany drugorocznych, jak gdyby nigdy nic. Nie podważając planu, jakim się kierował i ufając mu, bez konieczności zapoznania się z nim.
Na Salazara nie przypuszczał, że poczuje się tak… dziwnie rezygnując ze swojej codzienności. Nie pamiętał jak to było, gdy miał na głowie jedynie Czarnego Pana, Albusa i lekcje, a co dopiero, gdy w ciągu dnia zostało mu jedynie do odegrania rola sługi u Czarnego Pana. Nie wiedział co zrobić z całym wolnym czasem. Jednak niepewność i frustracja uderzyła w niego dopiero w momencie zniknięcia Świętej Trójcy. Myślał, że wyjdzie z siebie i stanie obok. Próbował ich znaleźć na własną rękę, jednak bez skutecznie. Cierpliwość jego mrocznego, wężowatego króla wisiała na włosku i każdego wieczoru czekał na wybuch gniewu.
Hermiona przystąpiła z nogi na nogę, szurając przy tym liśćmi, co wytrąciło Severusa z zamyślenia. Tym razem to on spojrzał na nią poważnie.
– Powinienem już iść. Zabieraj stąd Pottera. Zmieniajcie miejsce jeszcze częściej.
Hermiona przytaknęła. Ile tutaj stali? Dziesięć minut, dwadzieścia? Dlaczego nie miała zegarka? A, no tak, zgubiła go podczas ostatniej przeprowadzki.
– Dziękuję. Za odnalezienie, za chyba najdłuższą rozmowę jaką mieliśmy w życiu i za informację, bez której najpewniej byłoby po nas.
Severus przemilczał to. Jakby tak to ująć to zdecydowanie miał dzień, a raczej noc, dobroci dla zwierząt. I to dosłownie.
– Granger, nie poznaję cię.
– Snape, sama siebie nie poznaję – powiedziała cicho. I nie mogła być bardziej szczera. Miała wrażenie, że się zmieniała, jednak nie mogła określić, co było prawdziwą zmianą, a na co miał wpływ horkruks. Poza tym ponad dwa miesiące życia niemalże będąc wyciągniętą ze świata magii, używając czarów jak najmniej, aby nikt nie wyczuł jej magii sprawiło, że miała czas na solidne przemyślenia. Przewartościowała pewne rzeczy, na inne spojrzała z dystansem, zrozumiała błędy jakie popełniła, a co najważniejsze zrozumiała, że nie we wszystkim brała udział sama. Bo właśnie tak zazwyczaj w życiu jest. Bliscy pomagają sobie nawzajem, doradzają, jeśli trzeba wspólnie podejmują decyzję i idą ramię w ramię naprzeciw problemowi. I uzmysłowiła sobie, że mimo różnic jakie mieli pomiędzy sobą z Severusem Snape’em, mimo zgrzytów, odmienności zdań i chęci mordu na sobie nawzajem, wiedziała, że może na niego liczyć. Wiedziała, że nigdy jej nie zawiódł i nigdy nie oczekiwał niczego w zamian. Nie szantażował jej i nie planował podstępem wyciągnąć z niej informacji. Po prostu był i z jakiś względów postanowił wziąć udział w tej szaradzie zwanej jej codziennością.
– Ziemia do Granger – syknął. – Jak już mówiłem, zanim sobie uświadomiłem, że mnie nie słuchasz, to mimo że niesamowicie rozrywkowe jest dla mnie szukanie Roya, aby następnie odnaleźć ciebie, to jednak pójdę o zakład, że następnym razem Śmierciożercy mnie prześcigną. Dlatego musisz założyć to. – Wystawił przed nią otwartą dłoń.
– Sygnet?
– Tak, brawo, Granger. Udało ci się nazwać przedmiot – zakpił. – Nie jest to byle jaki sygnet. Mam tutaj drugi – sięgnął do kieszeni i pokazał na dłoni oba – to stare pierścienie, na które nałożyłem zaklęcie lokalizujące. Jednak dla bezpieczeństwa musimy związać je krwią. Inaczej osoba, która wejdzie w ich posiadanie…
– Bez problemu dowie się o położeniu drugiej osoby – wtrąciła się w zdanie.
– Czemu akurat to, że mnie irytujesz, się nie zmieniło? – Sapnął.
Przewróciła oczami.
– Snape, genialne.
– Co ty nie powiesz.
– Jak pierścienie działają? – Z zaciekawieniem wpatrywała się w biżuterię. Stare, srebrne sygnety z okrągłym onyksem na środku wyglądały jak wyciągnięte z poprzedniego stulecia.
– Należy przyłożyć różdżkę i wypowiedzieć imię i nazwisko osoby lokalizowanej. Współrzędne ukażą się na palcu wokół sygnetu, a po minucie znikną.
Spojrzała na niego zafascynowana. Dlaczego nigdy nie myślała o takim wykorzystaniu przedmiotu?
– To co teraz musimy zrobić? – zapytała pospiesznie. Z ekscytacji niemal brakowało jej tchu.
– Wyciągnij swoją różdżkę i natnij swoją dłoń. Potem ja natnę swoją, połączymy rany, a krople krwi skierujemy na oba kamienie.
Hermiona bez sprzeciwu postąpiła zgodnie z poleceniem. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek brała udział przy tak starym rytuale, co sprawiało, że miała problem, by spokojnie ustać w miejscu z emocji. Przy kaleczeniu dłoni skrzywiła się i zacisnęła zęby. Poczekała aż jej były profesor zrobi to samo, w międzyczasie przechwytując jego różdżkę, którą oświetlała pierścienie. Severus bez mrugnięcia okiem, bez poruszenia nawet jednym mięśniem twarzy przeciął wierzch dłoni i wysunął rękę nad drugą, na której spoczywały sygnety. Hermiona ułożyła swoją zranioną dłoń na jego, tak aby rany się dotykały. Ścisnął jej dłoń i obrócił delikatnie, dzięki czemu pod wpływem grawitacji spomiędzy ich dłoni wypłynęło kilka ciemnoczerwonych kropli.
Puścili swoje dłonie, Hermiona bez słowa, jakby robiła to codziennie, sięgnęła ponownie po dłoń Severusa, odwróciła ją i uleczyła, po czym to samo uczyniła u siebie. Podniosła mniejszy sygnet i nałożyła na serdeczny palec. Głęboka czerń kamienia była niemal hipnotyzująca. Przeniosła wzrok na Snape’a, który wpatrywał się w nią nieodgadnionym spojrzeniem.
– Niesamowite – skomentowała. – Poczekaj, poczekaj, mogę wypróbować? – Spojrzała na niego z oczami jak dwa galeony.
Snape prychnął, jednak wsunął na palec swój sygnet i skinął głową.
Hermiona różdżkę nakierowała na pierścień, po czym wyszeptała „Severus Snape”. Palec delikatnie ją zapiekł, ale dosłownie na kilka sekund. Prędko zsunęła biżuterię, a jej oczom ukazały się wyraźne współrzędne.
– To naprawdę działa?
– Magia, co? – zakpił.
– Śmiej się, śmiej. Ciekawe co byś powiedział, gdyby tak tobie ktoś kazał ograniczyć używanie magii niemalże całkowicie. – Spojrzała spode łba.
– Całe szczęście ja jestem na tyle inteligentny, że nie podejmuje tak głupich decyzji. – Zabrał swoją różdżkę z jej ręki.
Westchnęła zniecierpliwiona.
– Zaczyna się znowu. A przez kilka sekund było już spokojnie.
– Granger, spokojnie to jeszcze długo nie będzie. Pakuj te swoje klamoty i szukajcie sobie nowej miejscówki.
Skinęła zamyślona, przypominając sobie o niebezpieczeństwie, które na nich czyhało.
– I z łaski swojej wymyśl jakiś błyskotliwy sposób na to, by przekazać Minerwie, że jednak nie zginęliście śmiercią okrutną. Ta kobieta jest bardziej upierdliwa niż wtedy, gdy pracowałem w Hogwarcie – wysyczał.
Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, ale skinęła głową.
– Poinformuję ją – obiecała. – Dziękuję za wszystko – powiedziała jeszcze raz.
Snape spojrzał na nią niemal z politowaniem, uśmiechnął się krzywo i skinął, a po chwili zniknął w ciemności lasu.
Nie marnując ani sekundy Hermiona wypowiedziała zaklęcie oświetlające i prędko wróciła do namiotu. Spakowała wszystkie rzeczy, obudziła Harry’ego i rzucając jedynie hasło „uciekamy stąd” sprawiła, że chłopak przebrał się z piżamy i rozpoczął zmniejszanie przedmiotów. Nie był to ich pierwszy raz i na pewno nie ostatni. Przeczesywali las w poszukiwaniu miecza Gryffindoru, a na mapie zaznaczali miejsca, w których byli i obręb, który zdążyli już sprawdzić. Jednak tym razem Hermiona wiedziała, że musi wybrać miejsce bardziej odległe od tego, w którym teraz się znajdowali, zdając sobie sprawę z tego jak szybkie potrafią być wilkołaki i na jaki dystans mogą wyczuć jej zapach.
Super się czyta.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy...