~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 50

poniedziałek, 3 września 2018

Rozdział 50

Z Betą nagle straciłam kontakt, więc ten rozdział także nie jest zbetowany.
Tak samo jak poprzedni, pisany był na wyjeździe, pomiędzy opieką nad dziećmi, jazdami a drzemkami. Gdy przeczytałam go po kilkutygodniowej przerwie wydawało mi się, że trochę jakbym pisała na jedno kopyto, jednak tam coś dodałam, tam poskreślałam, a teraz czekam na wasz werdykt.
Czy lepsze jest pisanie między kilkoma aktywnościami, nawet jeśli jedynie parę akapitów dziennie, czy w domu, w ciszy, na komputerze? I czy w ogóle odczuwacie zmiany? :)



Trzy dni po rozmowie z profesorem Snapem Hermiona doszła do siebie już na tyle, że była w stanie wyruszyć z nim do Zakazanego Lasu. Twarz Severusa Snape'a, który szedł przy jej boku przez błonia, nie okazywała niczego, jakby odlana została z wosku. W Hermionie natomiast z każdym krokiem wzrastało zaniepokojenie. Irytował ją fakt, że nie miała wystarczająco czasu, aby stworzyć konkretny plan na wdrażanie nowych wilkołaków do stada. Merlinie, nawet nie zdołała przegadać tego z własnym stadem!
Przeniosła wzrok znowu na swojego profesora, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet o milimetr. Patrzył z zobojętnieniem przed siebie stawiając duże kroki. 
Hermiona zmarszczyła brwi myśląc intensywnie. Już wczoraj doszła do wniosku, że najpierw musiała zebrać swoje stado i przedstawić im plan działania, by dopiero wtedy ruszyć na poszukiwania samotnych wilkołaków. Wiedziała, że ani jedno, ani drugie zadanie nie będzie łatwe. 
– Możesz przestać wgapiać się we mnie jak ciele w malowane wrota?
– Niech pan wybaczy, zamyśliłam się. – Oderwała od niego wzrok i znowu zapatrzyła się w las, który z minuty na minutę stawał się coraz mniej widoczny, ze względu na słońce chowające się za horyzontem. – Wciąż nie wiem, jak pan to robi – prychnęła cicho. Z jej twarzy jasno dało się wyczytać, że sama była zaskoczona własnymi słowami, jakby nie planowała ich wypowiadać na głos. 
– Robię co dokładnie? – zapytał od niechcenia, bo nawet nie zależało mu ani na poznaniu odpowiedzi, ani na rozmowie. Przeniósł na nią leniwie spojrzenie. 
– Pracuje pan na dwa fronty nie wydając się przy okazji. 
– Robię to samo, co niby ty chcesz zacząć robić – powiedział kpiąco. 
Hermiona prychnęła pod nosem. 
– Tak tylko, że ja chcę się utrzymać przy życiu, a pan czasami nie wygląda ani nie zachowuje się jakby chciał tego dokonać. 
– To już raczej nie twój interes – warknął zirytowany. 
– Chodzi mi o coś innego – zawahała się. – Dlaczego właściwie pan pomaga Dumbledore'owi i nam, skoro nie kieruje panem chęć życia po Bitwie z Voldemortem? Większość z nas chce po prostu z nim wygrać, aby nie żyć w ciągłym strachu. 
– A ty, Granger?
Hermiona zamyśliła się i przez chwilę dało się jedynie usłyszeć szelest liści z drzew, które znalazły się już kilkadziesiąt metrów przed nimi.
– U mnie po części też tak jest. – Wzruszyła ramionami, a jej spojrzenie utknęło w drzewach. 
Severus zdziwił się na tak niespodziewane wyzwanie, ale nie pokazał tego po sobie. 
– Nie odpowiedział mi pan. – Przypomniała sobie i spojrzała na mężczyznę wyczekująco. 
– Bo nie było to pytanie wymagające odpowiedzi – sarknął. – Ale jeśli w końcu sprawi to, że przestaniesz jęczeć mi nad głową i nareszcie będziemy mogli iść w ciszy, to powiem. 
– Przestanę – obiecała naprędce. 
– Mam kilka długów wobec Dumbledore'a, Granger, i tyle – odpowiedział i od razu uciął temat.
Hermiona popatrzyła na niego zaskoczona. Czyżby właśnie rozmawiał z nią jak z normalną osobą? Zdecydowała, że nie będzie drążyła tematu. I tak nie spodziewała się, że wyjawi jej cokolwiek więcej, co dotyczyłoby jego prywatnego życia, a jedynie bardziej zirytowałaby go swoją dociekliwością. 
Wkroczyli cicho do lasu, a Hermiona po kilku krokach nagle złapała swojego profesora za ramię. Zatrzymał się gwałtownie i popatrzył na nią z niemym pytaniem, Granger jednak nawet nie zwróciła na niego uwagi nasłuchując odgłosów z lasu. Jej ręka zaciskała się coraz mocniej na ramieniu profesora, a on wwiercał w swojej uczennicy zaciekawione spojrzenie. Rozglądał się dookoła i próbował zaobserwować cokolwiek co mogłoby wzbudzić niepokój w gryfonce, jednak widział jedynie ciemność i słyszał jedynie świst liści na wietrze.
Po krótkiej chwili Severus poczuł jak ucisk zelżał, a w końcu ręka Hermiony wylądowała tuż przy jej ciele zahaczając po drodze o jego dłoń. Dopiero wtedy dziewczyna ocknęła się i popatrzyła na swojego nauczyciela niepewnym wzrokiem. 
– Niech pan wybaczy, przyzwyczajenie – odparła cicho próbując sprawnie rozprostować dłonią szatę, którą mu pogniotła. 
– O co chodzi? – O dziwo Snape ani nie był zainteresowany jej przeprosinami, ani nie zamierzał besztać jej zachowania. 
– Wydaje mi się, że około czterech kilometrów stąd znajdują się co najmniej dwa wilkołaki. Są za daleko bym mogła wyczuć czy kiedykolwiek je spotkałam. Należałoby jednak to sprawdzić. Poza tym wygląda to jak idealna sytuacja. Zwołam zaraz stado, a później do nich ruszę. 
– Przecież to wilkołaki, a nie błotoryje. Jesteś naiwna, jeśli uważasz, że będą tam na ciebie czekać w nieskończoność.
– Nie myślę tak. – Zaśmiała się pod nosem. –  Skoro już pana tutaj zaciągnęłam to i pan nie wywinie się od zadania. –  Popatrzyła na niego rozbawiona, gdy rzucił jej pobłażliwe spojrzenie. 
– I co niby mam im powiedzieć? – Prychnął kpiąco, od razu rozumiejąc o co chodziło młodej gryfonce. – Że z rozkazu Czarnego Pana, który ciągnie za sznurki, mają poszerzyć stado i nie rzucić się do gardła nowo przybyłych?
– Dokładnie, tyle że ja bym pokreśliła wzmiankę o gardłach. Wie pan przecież, jaki autorytet ma pan w szkole, a większość z tych osób uczyła się kiedyś w Hogwarcie... No albo przynajmniej ich rodziny. Jestem pewna, że sama pańska obecność będzie dla nich wystarczająca, ażeby wziąć pańskie słowa na poważnie. 
– Nie mówiąc już o tym, że nie jest to raczej kwestia, jaką powinno załatwiać się przez pośrednika – sarknął dociskając. 
– Nie – odpowiedziała irytując się powoli. – Ale chciał pan pomóc, a niestety nie odbędzie pan rozmowy z dwoma wilkołakami za mnie, więc nie ma pan zbyt dużego wyboru.
Severus westchnął wymownie, jednak nic więcej nie powiedział.
Hermiona skupiła się intensywnie, a Severus Snape mógł ujrzeć, jak jej oczy zaszły mgłą w momencie, gdy wysyłała członkom stada informację o zebraniu. Trwało to dosłownie kilkanaście sekund, po minięciu których Hermiona nie bacząc na swojego profesora ruszyła prosto przed siebie. Mężczyźnie cisnęły się na usta kąśliwe uwagi i pytania, jednak pilnie powstrzymywał się od zadania jakiegokolwiek z nich. Wiedział, że za chwilę dowie się dokąd jest prowadzony. 
Po kilkuset metrach zgęszcza lasu zaczęła wyłaniać się mała, poobdzierana chatka, która wyglądała na dosyć podupadłą i od dawna niezamieszkaną. Severus popatrzył na dziewczynę kpiącym wzrokiem, jednak powstrzymał się przed wypowiedzeniem uwagi – kolejny raz zresztą. Gryfonka weszła pewnym krokiem do pomieszczenia, a Snape zauważył magicznie powiększony pokój, na środku którego stał okrągły stół. 
Dziewczyna rzuciła zaklęcie w stronę kominka, a w pomieszczeniu od razu zrobiło się jaśniej. 
– Proszę się rozgościć, chwilę to może potrwać zanim się zbiorą. Ja idę, ale w razie czego, to proszę krzyczeć – zażartowała, jednak nie czekała na żadną odpowiedź i od razu czmychnęła z powrotem na dwór. Miała nadzieję, że Snape dosyć pokojowo to wszystko rozegra i nie da ponieść się emocjom. 
Hermiona odeszła na kilka kroków od chatki, starając się nie narobić hałasu. Wytężyła słuch, w pełni wierząc, że wilkołaki wciąż kręciły się gdzieś w okolicy. Usłyszała cichy szelest wywodzący się na wschód od niej i nie czekając na inny znak ruszyła w tamtym kierunku. Okazało się, że była to jedyna poszlaka, jaka prowadziła ją przez kilkaset metrów. Czuła niepokój związany z pozostawieniem Snape'a z powierzonym zadaniem, a także przez fakt, że nie wiedziała czy idzie w dobrym kierunku. 
Zatrzymała się pomiędzy drzewami próbując ponownie znaleźć trop. Silny wiatr wzbudził drzewa do ruchu, co utrudniło Hermionie pracę. Włosy, które dotychczas pozostawały w ładzie uniosły się na wietrze tańcząc w rytmie liści na drzewach, po czym zaatakowały twarz dziewczyny, która próbowała sprostać sytuacji. Ciemność jaka zapanowała w Zakazanym Lesie sprawiła jednak, że włosy zasłaniające drogę nie były aż tak bardzo przeszkadzające – nawet bez tego rodzaju przeszkód i tak nie można było wiele dostrzec. Hermiona Granger cierpliwie stała i nasłuchiwała wszystkiego wokół, jednak owa cierpliwość kończyła się z minuty na minutę, gdy nie udawało jej się podjąć żadnego tropu. Dlatego, gdy usłyszała odgłos przypominający westchnienie nie poruszyła się nawet o krok. Zamarła, przestając nawet rozglądać się dookoła – postanowiła całkowicie zdać się na własny słuch, który jak do tej pory nigdy jej jeszcze nie zawiódł. 
Do jej uszu dotarł dźwięk pękniętej gałązki i to był znak, na który jej serce zabiło mocniej. Uradowana, że oczekiwania okazały się skuteczne skierowała się wprost przed siebie chcąc jak najszybciej dotrzeć do potencjalnych wilkołaków. 
Wychylając się zza kolejnego drzewa jej nos został zaatakowany przez kilka zapachów, z czego jednym był zapachem mokrej sierści, a drugi krwi. Gdy poczuła metaliczny, mocny odór zwolniła kroku rozglądając się bacznie na boki. Ujrzała znikającego za krzakami wilkołaka, którego nigdy do tej pory nie widziała, a w jej sercu zaczęły rosnąć obawy. Atmosfera zgęstniała jednak dopiero wtedy, gdy mocno wdychając powietrze udało jej się dowiedzieć, że w pobliżu znajduje się trójka, a nie dwójka, wilkołaków, którzy w dodatku byli jej obcy. Hermiona nie była pewna czy powinna ukryć się i przemienić, czy raczej odkryć się przed nimi jako czarodziej i potencjalnie, dosyć łatwy, cel. Nie podejmowała jednak zbyt długo decyzji, z obawy przed kolejnym zgubieniem tropu. Ponadto była niemalże pewna, że wiedzieli już o tym, iż byli śledzeni i najpewniej wyczekiwali już na nią z zasadzką. Wyciągnęła różdżkę i trzymała ją blisko uda idąc dalej przed siebie – doszła do wniosku, że szukanie drogi, ażeby ich przechytrzyć i wyminąć mijało się z celem i ponadto wiązało się z niepotrzebnie zmarnowanym czasem. 
Usłyszała warczenie za plecami, gdy zrobiła kilka kroków do przodu i zauważyła, że wilkołaki całkiem szybko ją obeszły. Uśmiechnęła się pod nosem – takie osoby przydałby się jej w stadzie; myślące i odważne. W swojej głowie widziała w nich potencjalnych kandydatów, nawet w chwili, gdy wilk naprzeciw niej wyszczerzył groźnie zęby, obserwując ją jednak z niemałym zainteresowaniem. 
– Nazywam się Hermiona Granger i jestem alfą. Chciałabym zamienić z wami kilka słów – powiedziała spokojnie cierpliwie wyczekując odpowiedzi.
Nie wyglądało jakby którykolwiek z nich był skory na ucinanie sobie z nią pogawędek, a tym bardziej na przeobrażanie się w ludzką postać. Jeżeliby to zrobili byliby bezbronni – bez różdżek, które najpewniej pozostawili w domu. 
– Poszukuję osób gotowych do walki, a w zamian oferuję eliksir, który sprawi, że zaklęcia rzucane w waszą stronę nie będą sprawiać wam niewyobrażalnej męki.
Popatrzyli po sobie najpewniej wymieniając między sobą zdania, których Hermiona nie mogła usłyszeć. Wiedziała, że podjęli decyzje, gdy wilk znajdujący się naprzeciwko niej popatrzył prosto w jej oczy i skinął głową, a następnie odwrócił się i odszedł w stronę gęstych zarośli. Hermiona czekała cierpliwie z pozostałą dwójką wilkołaków, aż nie usłyszała cichych jęków związanych z przeobrażeniem się. Po kilku minutach wyłoniła się przed nią kobieta ubrana w granatową suknię wraz z przypiętą szatą o tym samym kolorze. Jej proste blond włosy sięgały ramion, a niebieskie oczy patrzyły z zaciekawieniem na Hermionę. 
– Nazywam się Veronica Morqez. I jestem skora do wysłuchania tego, co jeszcze masz do powiedzenia. – Wyczarowała bezróżkowo dwa fotele i usiadła na jednym z nich. 
Hermiona pomyślała, że z boku sytuacja musiała wyglądać dosyć komicznie. Dwie kobiety, które w środku lasu siedziały na antycznych fotelach niemalże z czasów renesansowych, a przy jednej z nich z każdej strony siedziały wielkie wilkołaki patrzące się z nieufnością na drugą kobietę. 
– Niedługo nastąpi wojna i jestem przekona, że każdy z nas, wilkołaków, będzie w niej brał udział. Dlatego chciałam się was zapytać, po której stronie jesteście? 
– A po której trzeba być? – odpowiedziała Veronica z błyskiem w oku. 
Hermiona zaśmiała się pod nosem. 
– I taka odpowiedź najbardziej mnie satysfakcjonuje. 
Następne minuty Hermiona spędziła na upewnieniu się czy Veronica na pewno nie jest w szeregach Delvora pracując na rzecz Voldemorta. W takim celu weszła nawet do jej umysłu, czego nie zauważyła nawet sama zainteresowana – było to jednak bardziej przekonujące niż jedynie słowa blondynki. 
– Szukam ludzi, którzy staną przeciwko Voldemortowi. 
– A czy masz jakiś plan? 
– Naturalnie, jednakże aby go usłyszeć musicie zgodzić się na wejście do mojego stada i złożyć przysięgę na swoją magię. Dopiero wtedy będę pewna, że mnie nie zdradzicie i nie obejmiecie przeciwnie strony podczas bitwy. 
Veronica zamilkła na chwilę rozmyślając chwilę nad jej słowami. 
– Zawsze byłam po stronie Albusa Dumbledore'a i zawsze będę, ale wydaje mi się, że jakikolwiek nie byłby twój plan to może być zbyt ryzykowny. 
– Nie mogę zaprzeczyć, jednak tylko szalony plan jest w stanie powstrzymać szaleńca. 
Veronica doszła do wniosku, że nie może z miejsca zgodzić się za ich trójkę. Oświadczyła, że następnego dnia da odpowiedź, gdy naradzi się ze swoimi towarzyszami i spotkają się o tej samej godzinie, w tym samym miejscu. Hermiona przytaknęła, wiedząc że podjęcie tak poważnej decyzji może być trudne. 
Kobiety pożegnały się podając sobie dłoń i odeszły w przeciwnym kierunku. Hermiona nie spiesząc się zanadto wróciła do chatki, w której pozostawiała Snape'a na pastwę większej ilości wilkołaków. Gdy była coraz bliżej udało jej się usłyszeć gwar, który panował w chatce. Westchnęła, zamknęła oczy i odliczyła do dziesięciu. Tylu czarodziejów, a żaden nie wpadł na pomysł rzucenia zaklęcia wyciszającego, pomyślała, po czym machnęła różdżką na domek. 
Weszła energicznie do środka i trzasnęła tak głośno drzwiami, ażeby wszyscy zwrócili na nią uwagę. 
– Czy ktoś mi wytłumaczy czemu jest taki harmider i czemu nikt nie pomyślał przynajmniej o zaklęciu, jeśli zamierzaliście się kłócić? – warknęła. – I o co, na Merlina, znowu się kłócicie?
– O to, że twój plan jest do bani, Granger – odezwał się Snape, który niezrażony siedział w fotelu przy kominku. – Spokojnie i cierpliwie wyjaśniłem im sprawę, ale ta banda oszołomów nie jest w stanie niczego zrozumieć.
Hermiona usiadła przy stole i popatrzyła na swoich towarzyszy. 
– Usiądziecie czy będziecie tak stać i patrzeć? – powiedziała łagodniejszym już tonem.  
Wszyscy zajęli miejsca szepcząc coś między sobą podniesionym głosem. 
– Nie będę was przekrzykiwać, więc jeśli chcecie odpowiedzi na nurtujące pytania to musicie zadawać je po kolei. 
Zamilkli wiedząc, że nie żartuje. Kilkakrotnie już się zdarzyło, że gdy nie przestawali dyskutować między sobą po prostu wychodziła nie odpowiadając na żadne pytanie. Nie wchodziła z nimi w dyskusje, wiedząc, że nie prowadziłoby to do odpowiedzi, a jedynie pogłębiałoby zgrzyty powstałe między niektórymi członkami stada. 
– Dobrze, a więc co jest niejasne z tego, co wam przedstawił Severus Snape? 
– Plan jest absurdalny – powiedział wściekły Fox. 
– Tak, plan jest absurdalny – przyznała. Niektórzy popatrzyli na nią zdziwieni, a niektórzy lekko rozbawieni. – No czego oczekujecie ode mnie usłyszeć? – Wzruszyła zmęczona ramionami. – Wiem, że plan jest dosyć kuriozalny, ale o to nam chodzi. Oczywiście, jeśli macie lepsze, to czekam na propozycje. 
– Do kiedy chcesz trwać u boku Voldemorta? – zapytał Arthur. Jako jeden z niewielu był w stanie pójść za Hermioną i w ogień, jeśliby sobie tego życzyła, za co naprawdę była mu wdzięczna. 
– Do samego końca. – Uśmiechnęła się promiennie ciesząc się, że mężczyzna od razu stanął za jej pomysłem. Wiedziała, że czasami wystarczyła jedna osoba, ażeby też i reszta przekonała się co do planu. 
– Kiedy ma być nowa partia wilkołaków? – dopytał rzeczowo. Był zainteresowany samą koncepcją. Tym razem siedział naprzeciwko Hermiony, jednak rozmawiał z nią jakby sami znajdowali się w pokoju. 
– Dzisiaj miałam spotkanie z trójką nieznanych mi wilkołaków – odpowiedziała zwracając się już do całego stada. – Rządzi nimi niejaka Victoria Morqez i jutro ma dać odpowiedzieć na moją propozycję. Jestem jednak praktycznie przekonana, że zgodzi się na współpracę. Jeśli tak będzie chciałabym prosić was o grzeczne powitanie ich w stadzie. Ma być bez chamstwa i grubiaństwa. – Popatrzyła po twarzach zatrzymując się dłużej na Foxie. – Trzeba się zjednoczyć, aby móc osiągnąć wspólny cel i powinniście już być tego świadomi. 
– Jak wyszukamy innych wilkołaków? – Hermiona usłyszała przejęty i zmartwiony głos kobiety, która siedziała po skosie od niej. 
– Tym zajmę się ja. Jednak to wasze zadanie jest najważniejsze i nie zapominajcie o tym. Macie pokazać im Zakazany Las od poszewki, nauczyć ich tego, czego sami się nauczyliście i dopilnować, by nauczyli się wszelkich taktyk. 
– A co jeśli nas zdradzą? – zapytał kpiąco Fox. 
– Dobre pytanie – przyznała Hermiona. – Przysięgną na własną magię, że się do tego nie dopuszczą. Będą jednak mieli możliwości odejścia, jednak tylko w przypadku, gdy nie będą chcieli uczestniczyć w pojedynku po którejkolwiek stronie. 
– Jaką wtedy będziesz miała pewność, że stado faktycznie się powiększy? 
– Nie będę miała. Jednak nie mogę odbierać im tego wyboru. Jesteśmy jedynie ludźmi, a to jest bardzo poważna decyzja, która może się skończyć nawet utratą życia. 
– A my nie mamy wyboru? – Prychnął rozwścieczony. 
– Miałeś, Fox – warknęła mrużąc oczy. – Z czego pamiętam nie zmuszałam cię do zostawania w moim stadzie. Każdy z was może jeszcze zrezygnować. Wystarczy jedynie wstać i wyjść przez drzwi. Ale jeśli jeszcze jest niejasne kto chce w tym uczestniczyć, to proszę, przedyskutujmy to teraz. Ostatni raz. – Wstała i powiodła po zebranych powolnym spojrzeniem. – Niech opuści budynek każdy, kto jest przeciwny mojemu pomysłowi i nie chce brać w tym udziału. A zarazem każdy, kto chce odejść ze stada. – Usiadła z powrotem i zamknęła oczy oczekując na reakcję. 
Od razu z miejsca podniosła się jedna osoba i Hermiona wiedziała kto to jest. Usłyszała huknięcie drzwi, jednak żadne słowo nie zostało wypowiedziane. Czekała jeszcze kilka minut, jednak nikt więcej nie wstał z miejsca. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się lekko. 
– Czy ja też mogę opuścić budynek? – zapytał kpiąco siedzący w fotelu mężczyzna, który jak do tej pory został pomijany w konwersacji. 
– Nie. – Prychnęła i popatrzyła na niego z politowaniem, jednak z jej ust wciąż nie schodził uśmiech. – Ale dobrze, że się pan wtrącił, bo jest jeszcze jedna bardzo ważna wiadomość do przekazania. – Rozpromieniła się jeszcze bardziej patrząc miękko po zgromadzonych. – Po wielu ciężkich próbach profesorowi Snape'owi udało się przyrządzić eliksir, który spowoduje, że klątwy rzucane w naszą stronę nie będą tak miłosiernie bolesne, dzięki czemu będziemy w stanie walczyć ze Śmierciożercami jak równy z równym. 
Na twarzach zgromadzonych można było zobaczyć zdziwienie, zaskoczenie i radość. Po kilku chwilach zaczęli klaskać na wiwat profesora. 
– Wiem, wiem, też nie wiem, co byście beze mnie zrobili – zakpił i wstał z miejsca. – Tutaj jest fiolka dla każdego. – Wyciągnął je z kieszeni i poustawiał w równym rządku. – Dla każdego po jednej.  
– Przez ile działa? – Padło pytanie. 
– Przez pół roku, mniej więcej. Powinniście odczuwać gorsze samopoczucie i mieć zauważalnie mniej siły, a wtedy najlepiej zwróćcie się do mnie. Postaram się do tego czasu sprawić, by eliksir działał jeszcze dłużej. 
– Jesteśmy wdzięczni. – Popatrzyła na niego, a gdy odnalazła jego spojrzenie, dodała: – Naprawdę. 
Skinął jej głową, jednak nic więcej nie dodał. 
Hermiona powiedziała jeszcze kilka słów, a kiedy wszyscy wypili swój eliksir zebrała puste fiołki i pożegnała się z nimi informując, iż najprawdopodobniej jutro ponownie spotkają się w tym samym miejscu. 
Wyszła ze Snapem z budynku, kiedy wszyscy już się rozeszli. I razem ruszyli do Hogwartu. 
– Mam prośbę. 
– Kolejną? – zakpił. – Chwilę mi zajęło zanim eliksir stworzyłem, więc bylebym nad kolejną nie musiał spędzać dwukrotnie więcej czasu. 
– Nie sądzę, aby tak było. W dodatku wydaje mi się, że spodoba się panu zadanie. 
Severus popatrzył na nią kątem oka nie ukazując swojego rosnącego zainteresowania. 
– Mów dalej. 
– Muszę dowiedzieć się wszystkiego na temat tej Veronic Morqez. 
– I co ja mam do tego?
– A pan kiedyś był szpiegiem. 
– Tak, tylko jakbyś nie zauważyła jestem w stanie wytropić Śmierciożercę, ale nie wilkołaka. Jakbyś zapomniała, to nie wyję w czasie pełni do księżyca. – Prychnął. 
– Ja też nie – warknęła i popatrzyła na niego spod byka. – I nie umknęło mi, że nie jest pan jednym z nas, jednak jakbym dokończyła to może by pan zrozumiał – syknęła. 
Popatrzył na nią złowrogo za ton, którym go obdarzyła, ale nie skomentował jej słów dając jej możliwość dokończenia myśli. 
– Znam kogoś kto jest tropicielem wilkołaków. Jednak nie jestem w stanie w pełni mu zaufać. Wiem jednak, że potrafiłby pan sprawdzić czy mówi prawdę i dopilnować, by dowiedział się o tej rodzinie wszystkiego. Tropiciel nie jest jeszcze po naszej stronie, jednak mam nadzieję, że po pewnym czasie, jeśli uzyskamy większą ilość, nazwijmy to zwolenników, to poprze nasze działania i chętniej będzie nam pomagać. 
– Dlaczego więc tym razem ma nam pomóc? 
– Ponieważ ma u mnie dług, który od dawna chce spłacić. 
Severus prychnął kpiąco. 
– I tak chcesz to wykorzystać? Na sprawdzenie jakieś Morqez? 
– Tak, wtedy będzie wiedział, że nie siedzimy w miejscu,i że nie rzucam słów na wiatr. 
Snape jedynie skinął głową na znak zgody. Suma summarum takie zajęcie było lepsze od braku zajęcia bądź od siedzenia w komnatach i spełniania swoich obowiązków. A ileż można było tak ciągnąć? Zajęcia, zebrania u Czarnego Pana, zebrania Zakonu Feniksa, eliksiry dla Poppy, eliksiry dla Zakonu i w kółko to samo. Przynajmniej teraz trafiła mu się okazja, by wykorzystać swoje umiejętności w innych okolicznościach i żeby porobić coś odmiennego od codziennych powinności. Powinien korzystać z takich okazji, póki nie nadeszła jeszcze Bitwa. I nie stał się jedną z jej ofiar. 
– Też taki nieznośny jak ty? 
– Nawet bardziej. – Parsknęła śmiechem i spojrzała łagodnie na Snape’a. W głębi duszy cieszyła się jak dziecko, że zgodził się na jej kolejną prośbę. Może i w pewnym etapie swojego życia wszedł w jej sprawy butami, jednak nie miał żadnego obowiązku, ażeby jej pomagać – co sprawiało, że Hermiona widziała w nim coraz więcej z normalnego człowieka, aniżeli z maszyny do zabijania, na jaką otoczenie, i on sam, się wykreował. 

1 komentarz :

  1. Ale niespodzianka.Nie masz powodu do samokrytyki rozdział super...

    OdpowiedzUsuń