Zdaję sobie sprawę, że teraz zajmuje mi więcej czasu pisanie postów, ale to nie zależy ode mnie w tak dużym stopniu w jakim bym chciała. Teraz jeszcze nastał czas 18-stek, a i moja szykuje się w maju! :D
Mam nadzieję, że spodoba Wam się rozdział.
Betowała Ola :)
xoxo
Hermiona w pierwszej kolejności musiała udać się do
Ministerstwa albo Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów, aby zarejestrować swoją
animagię. Nie do końca była przekonana jak przebiega cała procedura i czy
jedyne, co będzie musiała zrobić, polegać będzie na stworzeniu opisu
zwierzęcia, którego postać potrafiła przybrać. Czuła w kościach, że Severus Snape
niebawem ponownie otworzy ten temat i tym razem nie uda jej się wykręcić bez
okazywania dowodów na swoje słowa. Zdawała sobie sprawę z tego, do czego Snape
jest zdolny i wiedziała, że, nie będąc zwolennikiem jej i tego, co robiła po
kryjomu, był on w stanie przy pierwszej lepszej okazji wydać ją Ministerstwu.
Wtedy nie interesowałyby go konsekwencje, jakie miałaby hipotetycznie ponosić,
gdyby naprawdę była niezarejestrowanym animagiem, liczyłoby się jedynie uczucie
sprawiedliwości, która w końcu by ją dosięgła.
Wcześniejszy plan, przy którym miała się trzymać, był
całkowicie nieosiągalny od kiedy dyrektora nie było w szkole i nawet nie miał
głowy do zajmowania się takimi sprawami. To on miał być osobą, która
doradziłaby jej kogo lepiej oszukiwać: Ministerstwo czy Snape’a? Teraz sama
musiała dawać sobie radę – jak zwykle zresztą.
Ale już dawno temu, podświadomie czy też nie, podjęła
decyzję, że to nie z Ministerstwem przebywa praktycznie 24/7 i, że to nie oni
ciągle patrzą się na jej ręce, a Severus Snape – byli więc lepszym obiektem,
który mogła karmić kłamstwami, aniżeli prawie, że najsławniejszy Mistrz
Eliksirów.
Teraz wystarczało jedynie przemknąć niezauważalnie
poza Hogwart, co było z dnia na dzień, na jej szczęście, coraz mniejszym
wyzwaniem – przyjaciele się uspokajali i powoli tracili przekonanie, że mogłaby
kolejny raz zapaść się pod ziemię.
Mniej niż tydzień później Hermiona była
(nie)szczęśliwym, zarejestrowanym animagiem. Rejestracja nie przebiegła nawet w
połowie tak wymagająco jak myślała, że będzie przebiegać. Mówiąc krótko: nikt
nie kazał przybierać jej animagicznej postaci, bo wszyscy byli najwyraźniej tak
uradowani faktem, że kolejna osoba przyszła wypełnić formularz, iż zapomnieli o
tej kwestii. Zadowolona, że nie będzie musiała kolejny dzień okłamywać Snape’a –
przynajmniej w tej sprawie – sama chętnie udała się w paszcz węża.
Zapukała niecierpliwie kilka razy w drzwi, wiedząc, że
o tej porze dnia Snape nie będzie chętny otwierać komukolwiek drzwi. No, bo kto
by chciał od razu po zajęciach patrzeć na któregoś ze swoich uczniów? Na pewno
nie Severus Snape.
Dzisiejszej nocy była pełnia, ale paradoksalnie czuła
się wyśmienicie, jak gdyby mogła przenosić góry – i to dosłownie.
Po kilku minutach bezustannego pukania drzwi otworzyły
się z szarpnięciem.
– Już miałam drzwi wyłamywać – powiedziała na
powitanie i usiadła na krześle naprzeciwko niego, przemieniając je przedtem na
jedno z tych „wygodniejszych”, które aż tak nie raziło w oczy Mistrza
Eliksirów.
– Czego chcesz? – warknął na jej widok, jak zwykle
nieprzyjemnie.
– Spokojnie, bez agresji, pamiętasz, że złość
piękności szkodzi?
W odpowiedzi posłał jej śmiertelne spojrzenie, ale
żaden uszczypliwy komentarz nie doleciał do jej uszu.
– Chciałam tylko poinformować, że odbyłam sobie
właśnie krótką rozmowę w Ministerstwie i nie musi się już pan fatygować, by na
mnie nakablować. Tak tylko mówię, dla jasności sytuacji.
– Niezmiernie mi miło, że zastosowałaś się do moich
rad bez jeszcze większych problemów.
– Mówi pan, jakbym popełniła jeden z siedmiu grzechów
głównych, a to ledwo było drobne wykroczenie.
– Drobne wykroczenie, przez które mogłabyś trafić do
Azkabanu.
– Po pierwsze, mówi pan, jakby się pan w ogóle
przejmował. Po drugie, jedynie niewielu animagów jest zarejestrowanych, więc
najwyraźniej nikt nic nie robi z tymi, którzy nie chcieliby, by Ministerstwo
wiedziało o nich więcej niż niejedna bliska im osoba.
– To już ich problem, czyż nie? – popatrzył się na nią
nieufnie i z kpiną.
– Tak, oczywiście, że tak. – Pokiwała automatycznie
kilka razy głową, rozglądając się po gabinecie.
– To wszystko? – zapytał z politowaniem i nieukrywaną
irytacją, która rosła w jego głosie.
– Tak, tak... – odpowiedziała zamyślona, patrząc się w
jakiś punkt w oddali. – A raczej nie – dodała po chwili, wyrwana z transu,
widząc jego poruszenie.
– Streszczaj się – warknął.
Wyprostowała się i spojrzała wprost na niego.
– Nie powinniśmy już kontynuować naszych spotkań,
począwszy od tych, które były zainicjonowane przez Dumbledore'a, kończąc na
tych, które w międzyczasie się utworzyły. Albusa nie ma i oboje wiemy, że
niejasna jest informacja, kiedy wróci, a ja wierzę, że pan, jako Mistrz
Eliksirów, doskonale da sobie sam radę z warzeniem tychże. Poza tym nie wchodźmy
sobie w drogę. Niech pan pamięta, jaka przysięga na panu ciąży, więc niech pan
trzyma się z dala od moich osobistych spraw. To, co robię w moim wolnym czasie
jest moją prywatną rzeczą i nie powinna pana interesować, tym bardziej biorąc
pod uwagę fakt, że praktycznie nikogo innego ona nie dotyczy.
– A Dracona niby też nie? – prychnął.
– Powiedziałam, że praktycznie nikogo innego. Draco
robi to, co chce robić i nawet fakt, że jest pan jego ojcem chrzestnym niczego
nie zmieni.
– Ale Lucjusz Malfoy może zmienić – powiedział zimno.
– Proszę mi zaufać, jeżeli Lucjusz Malfoy chciałby coś
zmienić już dawno by to zrobił.
– Co nie oznacza, że nie zrobi. – Spiorunował ją
wzrokiem.
– Niech pan sobie oszczędzi wszelkiego typu gróźb.
Jeżeli Lucjusz będzie chciał zamienić sobie ze mną słowo, to będzie wiedział
gdzie mnie znaleźć. – Wstała z krzesła, które od razu zmieniło się w swoją
pierwotną formę, i ruszyła w stronę drzwi.
– Poza tym – odwróciła się w jego stronę z ręką na
klamce – czy to nie Lucjusz Malfoy wydziedziczył ostatnio swojego syna? – Z
tymi słowami zostawiła Snape’a samego.
Resztę czasu aż do wieczora spędziła z przyjaciółmi, a
następnie z największą skruchą, na jaką mogła się zdobyć, przeprosiła
towarzystwo i wykręciła się referatem, który musiała napisać na teraz, zaraz,
nawet jeśli termin był dopiero za tydzień. Obiecała pomóc Harry’emu i Ronowi
przy temacie, gdy tylko skończy i nakazała nie grać im przez cały wieczór w
szachy i nie czekać na nią, bo na pewno zasiedzi się przy książkach. Następnie
całą trójkę wyściskała i na odchodne pomachała, a gdy biegła peleryna jedynie
za nią powiewała.
Zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza, czyli taki
czas, który nie był ani ciszą nocną, ani normalną godziną na wieczorne
przechadzki. Nie musiała jednak czuć się podejrzanie przebywając na bagnach, a
jedynie musiała zachować dyskrecję i mieć pewność, że tym razem na
pewno nikt za nią nie wejdzie do Zakazanego Lasu.
Odczekała kilka minut przy skraju lasu, kryjąc się za
jednym z drzew i uważnie nasłuchując każdego szelestu, który mógłby okazać się
podejrzany. Miała sporo czasu i nie zamierzała popełniać tego samego błędu
niepotrzebnie śpiesząc się czy nieuważnie rozglądając się dookoła siebie.
Była teraz przywódczynią, liderką, która musiała być w
stanie zadbać o bezpieczeństwo swojego stada, myślała chodząc pomiędzy drzewami
i zagłębiając się w lesie coraz bardziej. Nie mogła popełnić kolejnego błędu.
Jej zadaniem na teraz było wzbudzić w ludziach wiarę w nią i w to, że będzie
obecna w każdej chwili, gdy będą jej potrzebować – musieli mieć poczucie, iż
mogą na niej polegać bez względu na sytuację.
Popatrzyła się w księżyc i przysiadła na górce, na
której ostatniego razu przemawiała. Nie chciała niepokoić samą siebie, ale z
każdą minutą, która mijała, coraz bardziej gdzieś tam głęboko wewnątrz niej
kształtował się niepokój, którego jednak nie potrafiła wyjaśnić. Czuła, że coś
nie jest w porządku z tym, że nie odczuwa jeszcze żadnych nieprzyjemności,
które miały nadejść podczas pełni. Nie czuła żadnego świerzbienia na plecach,
żadnej Bestii, która budziłaby się w niej, żadnej potrzeby rozlewu krwi – i to
ją najbardziej martwiło. To, co miała od tylu lat, nie mogło nagle, ot tak,
odejść. Faktycznie, może za każdym razem odczuwała inaczej emocje, które jej
towarzyszyły, co wynikało z układu planet i podobnych czynników, ale nigdy
jeszcze nie zdarzyło się, by dwie i pół godziny przed pełnią nie czuła zupełnie
niczego.
Szybko wstała i niemalże nerwowo zaczęła przypatrywać
się każdemu krzakowi, który mógł coś za sobą kryć, ale wszystko wskazywało na
to, że to jedynie jej zwykła paranoja. Nie zamierzała przecież zwoływać
wszystkich do siebie, bo nagle uroiła sobie w głowie, że w tej chwili nie
powinna mieć możliwości chodzenia w skowronkach – nie próbowała sobie nawet
wyobrazić jak bardzo by straciła w ich oczach mniemanie, które i tak było już
niskie.
Uspokoiła oddech i wzięła się w garść – nie takim
rzeczom musiała stawiać czoło, a swoim urojeniom nigdy nie może dawać za
wygraną, powtarzała sobie w myślach.
Ale mantrę nie przerwał jej poruszony krzak ani jeleń,
który szukał pożywienia. Jej mantrę przerwała czyjaś niemalże namacalnie
wyczuwalna obecność. Myślała nad wcześniejszą przemianą, ale moc była tak
wielka, że zgęściła się w powietrzu i aż dało się od niej wyczuć ludzką siłę,
więc pozostała przy swojej postaci, trzymając mocno różdżkę wzdłuż nogi,
schowaną pod peleryną. Podniosła lekko głowę i mocno zaciągnęła się powietrzem,
po czym natychmiast odwróciła się na wschód w stronę, która była źródłem
emitowanego zapachu.
– Wyjdź z ukrycia, dobrze wiesz, że da się wyczuć
twoją obecność na dziesięć kilometrów – powiedziała lekko monotonnym głosem,
jakby to była rzecz, jaką robi za każdym razem przed pełnią – bawi się w
chowanego. Zabawa na całego.
– Wcale się nie ukrywam – odpowiedział jej męski głos,
a zaraz po tym zobaczyła jego sylwetkę.
– Czyżbyśmy się już nie poznali? – zapytała lekko, nie
chcąc po sobie pokazać ciekawości, która ją zjadała.
– Raczej nie mieliśmy ku temu sposobności – odparł, a
lekki uśmiech błąkał się po jego twarzy, gdy podchwycił jej grę.
– Domyślam się, że znasz moją godność.
Zaproponowałabym, żebyśmy usiedli, ale podejrzewam, że nie przypadkowo
postanowił pan wybrać to miejsce ze wszystkich innych.
– Nie zamierzam zabrać ci dużo czasu, Hermiono. Mam
nadzieję, że nie obrazisz się, jak zrezygnujemy z oficjalnego zwrotu?
– Nie, oczywiście, że nie. – Uśmiechnęła się lekko
czując jednak, że rozmowa takiego typu może się ciągnąc w nieskończone. – To
jak mówiłeś, że się nazywasz?
– Pablo Di Cortez.
– Zakładam, że nie jesteś stąd.
– Prawidłowo zakładasz.
– Przechodząc do sedna, powiesz mi może co cię
sprowadza w te okolice?
– Sprawy biznesowe.
– Zgrabnie ujęte. Więc może od razu mi powiesz do
czego miało posłużyć ci ciało Velvora?
– Lepsze pytanie byłoby, gdybyś zapytała do czego
posłużyło.
– Tak czy siak. – Próbowała zachować obojętność w
głosie.
– Jak się domyślasz byłem kiedyś jednym z Agresorów,
ale los chciał, że się od nich odłączyłem. Nie żeby to było spowodowane jakąś
awersją, co do ich sposobu postępowania, ale po prostu na wielu polach nie
potrafiliśmy się porozumieć i z tych nieporozumień potrafiły często wyniknąć
drobne konflikty. Okazało się jednak, że w podobnych odczuciach, co do nich i
ich metod bycia nie byłem osamotniony, i tak właśnie powstaliśmy my,
Tropiciele.
– Wciąż nie jestem pewna dlaczego chciałeś, żebym o
tym wiedziała.
– Z jasnego powodu. Chcemy, żebyś dołączyła do nas ze
swoim stadem.
Hermiona nie była pewna czy to przez sztuczne światło,
które tworzył księżyc, ale błysk w jego oku bardzo jej się nie podobał.
– Czemu? – Szok spowodowany zaistniałą sytuacją
pozwolił jej tylko tyle wydusić z siebie.
– Z prostej przyczyny. Hermiono Granger, wszyscy
wiedzą, że jeszcze nie zdecydowałaś, po której stronie staniesz, jednak każdy
wie, że w ciągu następnych kilku dni musisz dokonać wyboru i zdecydować z kim
osiągniesz sprzymierzenie, a kto okaże się twoim śmiertelnym wrogiem.
Najwyraźniej tylko dla niego wszystko było takie
jasne, bo jej jedynie zakręciło się w głowie. Nie miała ochoty ciągnąć tej
rozmowy, pełnia zaczęła teraz na nią wpływać i obawiała się, że niedługo
członkowie stada zaczną się schodzić, a wolała uniknąć ich kontaktu z Włochem.
– Zanim się pożegnamy i pójdziemy w swoje strony chciałbym
dodać, byś staranie przemyślała wybór, przed którym lada moment staniesz. Nami
kierują inne wartości niż władza i przemoc. – Powolnie zaczął odchodzić w
stronę drzew. – A poza tym skąd, jak nie od bezpośredniego źródła, dowiesz się
do czego był potrzebny Velvor i kto, jak nie my, jest w stanie podzielić się z
tobą prawdą?
– W tym momencie powiedziałabym, że prawda jest raczej
względna.
Nie usłyszała odpowiedzi, a jedynie dostrzegła lekki,
kpiący uśmieszek, który zniknął zaraz wraz z Tropicielem.
Czas pełni spędzili w miarę możliwości spokojnie. W
takie dni nie byli oczywiście w stanie odmówić sobie polowania na zwierzynę,
ale rozważnie wybierali ofiarę, nie narażając świat magiczny na ubytek w
istotach zagrożonych wyginięciem. Nie podzieliła się ze swoim stadem na temat
tego, czego się dowiedziała chwilę przed ich przybyciem. Nie chciała siać
paniki, a poza tym to ona musiała podjąć decyzję, którą stronę poprzeć. Po to
był przywódca – tutaj nie było miejsca na demokrację.
Pożegnała się ze wszystkimi ukrywając zmęczenie, które
poczuła od razu po tym, gdy nasyciła Bestię i odzyskała zdolność całkowitego
logicznego myślenia. Zaistniała sytuacja nie podobała jej się coraz bardziej. Z
jednej strony Voldemort, Nestor i cała chmara Śmierciożerców, z drugiej Delvor
z Agresorami, a gdzieś po środku Pablo z Tropicielami. Zastanawiała się czemu
Velvor nie zdecydował za życia do kogo przystąpić i odwlekał to w czasie.
Chciałaby naprawdę znać powód, bo może wtedy podjęłaby decyzję popartą
uzasadnionymi argumentami, a nie jedynie uprzedzeniami i intuicją.
Po cichu przeszła przez korytarze i pod Kameleonem,
niezauważalna, przemknęła do swojego pokoju za pomocą kilku zaklęć przebrała
się i usnęła w chwili, gdy przyłożyła głowę do poduszki.
Zasnęła z myślą, że prędzej włoskie pochodzenie i
uroda Pabla przekona ją do zawarcia sojuszu z Tropicielami, niż ich mało
prawdziwe intencje, by miała dla swojego stada jak najlepiej. Ale kto mówił, że
nie można łączyć przyjemnego z pożytecznym, a życia prywatnego z pracą?
Severus przez cały dzień chodził zamyślony, a po
rozmowie z Granger próbował jeszcze bardziej ułożyć sobie to wszystko w głowie.
Nie podobał mu się obrót, jaki przyjęły, co poniektóre sytuacje. Na przykład ta
z Granger i jej chowaniem się po motelach – w ogóle całe zachowanie Granger,
poczynając od znikania nocami, przechodząc przez jej kontakty z Draconem
Malfoyem, a kończąc na czołganiu się po podłodze Czarnego Pana. Tego ostatniego
na pewno nie mogłaby przetrwać normalna osoba, która pierwszy raz w życiu miała
do czynienia z takimi zaklęciami jak Crucio. Był zły, a raczej wściekły, kiedy
uciekła nie bacząc na konsekwencje, myśląc, że sama lepiej poradzi sobie z
własnymi ranami. Ale jak miała sobie poradzić? Jak nastolatka miałaby sobie
poradzić z tak rozległymi obrażeniami na własną rękę? Jak udało jej się
wytrzymać tyle czasu, ba, doprowadzić swoje ciało i układ nerwowy do 70–ciu
procent kondycji sprzed wizyty w Fortecy? I jak to możliwe, że Czarny Pan nie
zabił jej na miejscu za słowa, które była w stanie wypluć mu twarz? I po co
fatygował się, by stawić przed nią jej rodziców?
Severus Snape głowił się bardzo długo nad tymi i
podobnymi pytaniami, ale nie był w stanie sam sobie na nie odpowiedzieć. Nikt
nigdy nie powiedział, że jest wścibski, ale jako, że był pod Wieczystą
Przysięgą, to jego zdaniem wszystko, co się wydarzyło było tak samo jego
sprawą, jak i jej. Nie chciał przypominać sobie, co nim kierowało, gdy zgadzał
się, by ich dłonie splotły się srebrną nicią, ale próbował sobie wmówić, że
była to przede wszystkim troska o chrześniaka, który mógł wpaść w poważne
tarapaty. Wierzył w pewną lojalność, jaka powstała pomiędzy nimi, jednak nie na
darmo nazywano go najlepszym szpiegiem. Poza tym wiedział jak od ludzi wyciągać
to i owo – tym bardziej jeśli to byli członkowie jego rodziny.
~*~*~*~
Albus Dumbledore miał już swoje lata, ale wiedział jak
dotrzymać tajemnicy, by nikt się o niej nie dowiedział, ale także jak ją
dotrzymać, by ktoś poszedł śladem ledwo wyznaczonym i odkrył, o co chodzi. I w
chwili, gdy Severus Snape wraz z panną Granger zjawili się w progu drzwi
Delvora, wiedział, że niepotrzebnie zamartwiał swoją starą głowę zawiłymi
myślami i niepewnością czy na pewno ta dwójka zjawi się na miejscu, gdy jeszcze
będzie miał czas.
Co prawda był najpotężniejszym czarodziejem i mógł
powiedzieć, że dużo wiedział o ludziach, tym bardziej tych, którzy znajdowali
się wokół niego i nie, nie zaprzeczał, że zdobywał takie i podobne informacje
za pomocą legilimencji w momencie, gdy osoba nie zdawała sobie z tego sprawy. Jednak
jak inaczej byłby w stanie zaufać komukolwiek i dojść do konkluzji, że może
jednak szczera lojalność istnieje? Zbyt dużo świeczek miał na ostatnim torcie,
by uwierzyć w słowa drugiej osoby, ot tak. W tym momencie nie lojalność w
Zakonie Feniksa go męczyła, ale fakt, że nie do wszystkich umysłów dostał pełen
dostęp. Nie mówił oczywiście o Severusie, bo jego czyny udowodniły już
niejedno, ale o pannie Hermionie Granger, która z czasem, który upływał,
stawała się coraz większym zagrożeniem. Dla Hogwartu. Dla całego społeczeństwa.
Fakt, przyznała się, że istnieje pewna sprawa, o której nie może mówić i bez
sprzeciwu zgodziła się stanąć przed obliczem Toma Riddle’a, poświęcając swoje
zdrowie, a nawet życie i wypełniając mu przysługę, jednak nie mógł tak tego pozostawić.
Nie mógł być jednak niedoinformowany. Nie mógł czegoś nie wiedzieć. W takiej
chwili jak ta czuł, że kontrola jaką posiadał nad większą częścią ludzi zostaje
mu odebrana. Nie było to dla niego straszne, ani w jakimkolwiek stopniu
przerażające, ale wiedział, że odzyskanie kontroli nad tłumem jest
czasochłonne, a tym bardziej wyrobienie sobie takiego statusu i autorytetu,
jaki miał.
Dyrektora Hogwartu niepokoił fakt, że tak długo zajęło
Severusowi przybycie do Delvora. Wiedział, że panna Granger w ciągu pięciu
minut zrozumie powiązanie między wierszem a miejscem jego pobytu, więc jedynie
sprawdzał ile czasu zajęło jej dojście do siebie po powrocie od Voldemorta.
Wyszło na to, że dłużej niż się spodziewał, ale nie był pewien swoich
rachunków, gdy zobaczył wykrzywioną w grymasie twarz swojego szpiega.
Z początku chciał, by to Snape zajął się Hermioną
Granger i potencjalnym zagrożeniem jakie mogłaby tworzyć lub też na nich
sprowadzić, jednak doszedł do wniosku, że jest to zbyt poważna sprawa, by
powierzać ją w ręce osoby, która nie ma przeświadczenia, co do powagi sytuacji.
Nie podobała mu się jeszcze jedna sprawa: Delvor. A
także jego zdanie, które było odpowiedzią na praktycznie wszystko. „Za kilka
dni się okaże”. Albus nie wiedział czy to nowa mantra wilkołaka, ale te słowa
miały w sobie tyle przekonania, że aż w lekkim zniecierpliwieniu czekał na to,
co miało się wydarzyć.
Super *-* czekam na ciąg dalszy ^^
OdpowiedzUsuńZaczełam czytać przez weekend ten niesamowity blog, każdy rozdział przeczytala na jednym tchu, dlatego przeprszam,że nie pisałam komentarzy, ale od teraz to się zmieni, obiecuję xD ten rozdział jak i każdy inny bardzo mi się podobał i nie mogę się doczekać ciagu dalszego życze weny i kreatywnych pomysłów ^^
OdpowiedzUsuń~ Pozdrawiam Sandra
No mile zaskoczenie. Jak tylko zobaczylam, ze rozdzial nowy jest to az podskoczylam z radosci. Mile zaskoczenie i cieszy mnie bardzo, ze mimo dlugiej przerwy dalej piszesz :) ! A rozdzial jak zwylle dobry no i chcialo by sie aby byl dluzszy :D . Czekam na nastepny rozdzial z niecierpliwoscia i zycze weny i jeszcze raz duzo weny ^^ .
OdpowiedzUsuńHej hej
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak bardzo podoba mi się charakter Hermiony. Że nie jest taka słabiutka, delikatna i płaczliwa, ale uparta i samodzielna. Tego mi brakowało! Poza tym co tu dużo mówić - baaardzo mi się podoba.
Pozdrawiam i życzę dużo weny :*
Czarodziejka
Cześć :) Z wielką przyjemnością śledzę Twojego bloga już od dawna, ale nigdy dotąd nie pozostawiłam komentarza - teraz więc to nadrabiam. Rozdział świetny. Piszesz bardzo dobrze technicznie i nie robisz błędów - to wielka rzadkość w blogosferze. Dziwi mnie trochę, że masz tak mało odsłon i komentarzy, w porównaniu do wielu blogów, na których nie dba się o te rzeczy. Co do samej historii - też super, mam jednak jedno niewielkie zastrzeżenie - trochę dużo w niej niedopowiedzeń, niedomówień, tajemnic. Domyślam się, że taki jest koncept, zamysł, ale dobrze byłoby, gdyby jednak część tych sekretów chociaż zaczęła się wyjaśniać - to na pewno zainteresowałoby wielu czytelników - nieoczekiwane zwroty akcji, lekkie przyspieszenie to to, co Tygryski lubią najbardziej. Druga rzecz - brak czasu i weny - znam z autopsji i współczuję, ale może jednak dałoby się zrobić coś w tej kwestii? Spróbować pisać "na zapas", gdy ów czas i chęć jest? Byłoby super, gdybyś wstawiała tu coś częściej...
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam i życzę dużo, dużo weny i świetnych pomysłów!