Troszeczkę czasu upłynęło od ostatniego rozdziału, ale mam nadzieję, że nie zapomnieliście, co się działo! :D
Dajcie znać, jak mi poszło tym razem :)
P.S. Widziałam, że miniaturki się spodobały, więc może i w takim kierunku powinnam pójść :D
P.S. Widziałam, że miniaturki się spodobały, więc może i w takim kierunku powinnam pójść :D
(82 tysiące - o mamciu!)
Nie mogli wrócić dzisiejszego dnia do
Hogwartu. Snape stwierdził, że to „zbyt niebezpieczne, przy tym jak ona i tak
już ledwo ciągnie”. Hermiona, mimo że próbowała się z nim kłócić, doskonale
zdawała sobie sprawę, że to nie jest najlepszy pomysł. Snape tylko westchnął i
skierował kroki w stronę, gdzie powinien znajdować się motel – na tym pustkowiu
zlokalizowanie takiego przybytku było nie lada wyzwaniem.
Zatrzymali się w oddalonym o piętnaście
kilometrów przydrożnym moteliku, który wyglądał jak dziura zabita deskami.
Hermiona była pewna, że nie znajdą niczego lepszego, a narastający brak czucia
w nogach umacniał ją w przekonaniu, że raczej nie dałaby rady pokonać wielkiego
dystansu.
Snape bez problemu dostał pokój na noc.
Granger ledwo powstrzymywała się, by nie rzucić wszystkiego w cholerę, gdy
grubszy facet, wyciągając rękę z kluczykiem, uśmiechnął się lubieżnie i
przesunął swój wzrok po jej ciele.
Hermiona miała pewne obawy, by otworzyć
drzwi, więc posłusznie poczekała aż Snape zabezpieczy teren i weszła do pokoju
dopiero za nim, dając mu chwilę, by zajął się nakładaniem kilku zaklęć na
pomieszczenie. Dziewczyna chciała wyciągnąć swoją różdżkę i zmienić wystrój
pokoju, posprzątać, zrobić cokolwiek, byle tylko nie czuć jakby znajdowała się
w schronie narkomanów. Wiedziała jednak, że nie może na nic rzucać czarów, by
po pierwsze: nie było to podejrzane, ani po drugie: ich magia nie była
niepotrzebnie wyczuwalna. Rozejrzała się pomału, jednak nie była w stanie dużo
zobaczyć, dopóki nie znalazła małego włącznika na ścianie. Pokój był
mały, zwykła klitka mieszcząca na krzyż dwa równie małe łóżka.
Hermiona była wyczerpana. Nie miała
zamiaru sprawdzać w jakim stanie znajduje się łazienka, która miała wymiary
metr na pół metra, więc od razu, tak jak stała, położyła się do łóżka, dziesięć
razy, tak dla pewności, sprawdzając dokładnie każdy jej skrawek, żeby przekonać
się, że nie ma współlokatorów, którzy spaliby pod jej poduszką. A kiedy już się
położyła, owinęła się szczelnie kocem i kołdrą, choć z początku planowała nie
spać pod żadnym z nich i zaczęła wodzić wzrokiem za Snape’em, który krzątał się
po minimalnym pomieszczeniu, raz co raz uderzając się o kant łóżka i sycząc za
każdym razem.
Niedługo po tym, gdy się ułożyła do snu, a
oczy zaczęły coraz bardziej jej ciążyć, zarejestrowała jak jej nauczyciel gasi
światło, chowa różdżkę pod poduszkę i sam układa się pod kocem.
Hermiona obudziła się nagle i przez chwilę
ogarnęła ją panika, gdy nie mogła przypomnieć sobie, gdzie jest. Za oknem było
jeszcze ciemno i nie śnił jej się żaden koszmar, jednak czuła się nieswojo i
próbowała sobie przypomnieć, dlaczego siedzi zdyszana na łóżku. Próbowała i
próbowała, dopóki nie zobaczyła ruchu na swojej kołdrze, a serce nie zaczęło
jej szaleńczo kołatać. Odwróciła się w tym kierunku, jednak wszystko zdawało
się być w porządku. Po chwili zobaczyła jak coś w ciemności rusza się obok niej
i było bliżej i bliżej, i wszędzie, wokół niej i na jej kolanach, i na rękach,
i na stopach. I wtedy, w świetle księżyca, zobaczyła pająki wielkości
nadgarstka, które po niej łaziły. Skoczyła na równe nogi, krzycząc
przeraźliwie, jakby ją mordowali – co z pewnością można było usłyszeć na drugim
końcu miasta – i skacząc dookoła, próbując zrzucić z siebie pajęczaki, i
wrzeszcząc głośniej i głośniej.
Severus stanął na równych nogach, gdy
tylko ją usłyszał. Złapał różdżkę, by rozjaśnić pomieszczenie i zobaczyć,
dlaczego Granger tak ujada i, mimo że z początku nie chciał nic robić z tym, co
ujrzał i poczekać aż pająki same pospadają z jej ciała, to w chwili, gdy
zobaczył jej zaszklone oczy od łez nie do końca był przekonany, czy byłby to
świetny pomysł, jak myślał. Rzucił szybkie zaklęcie, a z jego różdżki wyleciała
woda, która odstraszyła pajęczaki.
Hermiona zszokowana lodowatą wodą na swoim
ciele zmarła z otwartymi ustami.
– Granger zamknij buzię, wyglądasz jak
ryba wyjęta z wody – rzucił mężczyzna jedynie, zgasił różdżkę i z powrotem udał
się do łóżka.
– Snape! – syknęła Hermiona, gdy tylko
odzyskała mowę i jeszcze raz porządnie się otrzepała, chcąc się upewnić, że
pozbyła się wszystkich pająków.
Nie odezwał się.
– Snape! – powiedziała głośniej.
– Idźże spać, jest środek nocy – warknął i
usłyszała jak łóżko skrzypnęło, gdy zmieniał pozycję.
– Nie ma mowy, Snape, nie ma mowy. –
Zaczęła chodzić po pokoju, mimo że przestrzeń ograniczała jej ruchy i co chwila
rzucała gorączkowe spojrzenie w stronę swojego łóżka i podłogi, po której
jeszcze przed chwilą pełzały robaki.
– Zaraz zrobisz dziurę w tej podłodze –
warknął i jeszcze raz się obrócił, próbując znaleźć jak najwygodniejszą pozycję.
– Ja tam się nie położę, nie ma mowy. Nie
ma nawet takiej, kurde, mowy – mruczała pod nosem.
– W takim razie nie pozostaje ci nic
innego, jak spanie na stojąco.
Zapadła cisza, podczas której Hermiona
zastanawiała się czy nie lepiej będzie jej usiąść na desce klozetowej i
przeboleć jakoś tę noc.
– Snape? – rzuciła w ciemność po kilku
minutach, bezwolnie zniżając głos do szeptu. – Profesorze Snape?
Odpowiedziała jej jednak głucha cisza.
Hermiona była zmęczona podróżą, rozmową z
Delvorem, sprawą z Dumbledore’em, i jedyne na co liczyła, była ciepła kołdra i
w miarę możliwości miękki materac.
– Profesoooorze?
Powoli podeszła do jego łóżka, uderzając
się o jego kant, jak on wcześniej.
– Snape? – powiedziała niepewnie, nie
wiedząc czy ją ignoruje, czy po prostu zdążył już zasnąć.
Dziewczyna powoli wpadała w panikę.
Chciała stąd wyjść, ale wiedziała, że na dworze, za drzwiami było jeszcze
bardziej przerażająco, a nie znała nikogo z kim mogłaby porozmawiać, by zabić
czas.
– Snape obudź się! – syknęła i wyciągnęła
rękę, by potrząsnąć go lekko za ramię. – Severusie Snape, odbiór, halo, halo.
Wystarczyło, by dotknęła prawie że
niewyczuwalnie jego ręki, a w przeciągu kilku sekund na jej ręce zacisnął się
stalowy uścisk, została obrócona, a jej ręka wygięta do tyłu na plecy, po czym
wylądowała brzuchem na łóżku, a konkretniej mówiąc, na nogach Snape’a, z dłonią
ściągniętą pomiędzy łopatkami.
– Granger, co ty sobie wyobrażasz? –
Usłyszała jego głos nad głową, jednak uścisk się nie rozluźnił.
– Obserwuję jak śpisz – zakpiła. – A jak
myślisz? Zasnąłeś pomiędzy jednym zdaniem a drugim.
– Z tego, co pamiętam, wyglądało to
inaczej. To ty prowadziłaś jakieś wewnętrzne konwersacje, jednak jeśli masz na
myśli to, że w ogóle nie interesowało mnie to, co mówiłaś, to masz rację.
– Puścisz mnie w końcu, Snape?
– Może jakbyś, Granger, była milsza, to
nawet bym tego nie kwestionował.
– Oj, daj spokój. – Szarpnęła ręką, jednak
uścisk jedynie się wzmocnił.
– Ja cię puszczę, a ty pójdziesz spać do
siebie, rozumiemy się?
– Nie ma nawet takiej opcji. Nie idę tam.
Dlatego przyszłam do ciebie.
– A co ja mam do tego, że boisz się jakiś
pająków?
– Wolne łóżko…? – Nie mogła zobaczyć
reakcji mężczyzny, gdyż jego spowitą w półmroku twarz zasłaniała jeszcze
kurtyna czarnych włosów.
– Chyba sobie kpisz.
– Chociaż raz mógłbyś okazać odrobinę
człowieczeństwa.
– Tobie, Granger, okazuję już go i tak za
wiele.
– Proszę…?
– Nie dość, że mam ją niańczyć, to jeszcze
pozwalać jej spać w swoim łóżku – wymamrotał bardziej do siebie niż do niej.
Przesunął się i okrył kołdrą w
cierpliwości czekając, aż gryfonka wgramoli się na drugą stronę. Hermiona
dziękowała niebiosom, że te łóżka nie są węższe i, że nie musi spać na
podłodze. Kiedy już przysypiała usłyszała jeszcze tylko.
– Który to już raz?
Obudziła się o świcie. lepszym
stwierdzeniem byłoby, że ból karku obudził ją już o świcie. Lekko podniosła
głowę, chcąc rozmasować obolałe miejsce i otworzyła oczy, a pierwszą rzeczą
jaką zobaczyła był czarny materiał.
Szybkie wspomnienie wczorajszej nocy
wystarczyło – na samą myśl o pająkach o mało nie drgnęła. Bez niepotrzebnych
ruchów spojrzała w górę i z ulgą stwierdziła, że Snape jeszcze śpi. Nie chciała
go obudzić.
Serce kołatało jej jak szalone, gdy
próbowała jak najciszej i najdyskretniej zejść z łóżka, byle by tylko nie
obudzić Snape’a. Prawie spadła, gdy coraz mocniej próbowała wyślizgnąć się spod
kołdry, jednak cudem udało jej się nie runąć na podłogę.
Stanęła na palcach i wstrzymała oddech,
gdy oddalała się od jego łóżka, chcąc przybrać pozory i położyć się na swoim,
przypominającym wyglądem więzienną pryczę – skoro i tak nie mogła nigdzie wyjść
bez jego zgody, to czemu miałaby odmówić sobie chwili sam na sam ze swoimi
myślami.
Hermiona mało co nie zaczęła obgryzać
paznokci ze zdenerwowania; pierwszy krok do nerwicy – jak niewiele trzeba. To,
co wiedział Delvor, a o czym nie mógł dowiedzieć się nikt inny. Jej dziwne
zachowanie, które nie mogło zostać niezauważone. Jej znikanie. Jej sińce pod
oczami. Jej milczenie. Jej rany. Nic nie bierze się samo z siebie – i wiedział
to każdy głupiec. Była przerażona tym, jak słabo zacierała za sobą ślady, jakim
kiepskim alibi dysponowała, i jak mało starała się, by nikt nie dowiedział się
o jej drugim życiu. Była przekonana, że wystarczyłoby tylko trochę się wysilić,
poszperać tu i tam, i każdy, kto by chciał, wiedziałby o niej wszystko. Dlatego
też zastanawiała się ile wie Snape, a ile podejrzewa. Powinna dziękować
niebiosom na kolanach, że tak często musiał opuszczać Hogwart, przez co nie był
w stanie obserwować jej na każdym kroku. Jednak to, ile już razy znalazł ją w
krytycznym stanie... To było niedopuszczalne, nie powinna była do tego nigdy
doprowadzić. Hermiona musiała nad sobą popracować; uważniej stawiać kroki,
rozważniej oceniać sytuację, nie pchać się tam, gdzie nie potrzeba – a
przynajmniej nie sama. Teraz miała swoje stado i powinna z nimi być, postarać
się, by stali się rodziną, by znaczyli dla siebie więcej, niż grupa ludzi,
którzy spotykają się ze sobą średnio trzy razy w miesiącu i wymienią ze sobą
może dwa zdania. Za czasów Velvora wszystko wyglądało inaczej – przynajmniej
wtedy, kiedy jeszcze uczestniczyła w zebraniach. Wtedy ludzie byli bliżej
siebie, mogli na siebie liczyć, otwarcie rozmawiali, potrafili się poświęcać.
Teraz mało kto oddałby swoje życie za przywódcę, za nią.
Hermiona zdawała sobie jednak sprawę z
tego, do jakiej siły zdolne jest zgodne stado, które znaczy dla siebie całe
życie. Wiedziała jak wielka potrafi być potęga zaufania i miłości w walce; w
bezmyślnym i odruchowym poświęcaniu się. A to był przynajmniej plan na
najbliższy czas – zacieśnić znajomości w stadzie i upewnić się, ze nikt nie
uważa jej zachowania za podejrzanego. Od teraz spojrzy za siebie cztery razy
nim wejdzie do Zakazanego Lasu. Od teraz nie zostawi ubrań na skraju lasu i nie
pozwoli, by ktokolwiek odnalazł ją ledwo żywą z obficie krwawiącymi ranami.
Prawie zapomniała, że do tego wszystkiego musi przed Snape’em udawać animaga,
więc albo szybko zarejestruje się w Ministerstwie, albo będzie musiała
rozmawiać z dyrektorem i wyjaśniać dlaczego wybrała inne stanowisko i czy zna
tego konsekwencje. Oczywiście, jak na razie nie znała i oczywiście nie chciała
poznać gniewu Ministerstwa za jasne olewanie ich zasad, nawet jeśli nie miałaby
po co ich ignorować. Jednak po co robić wokół siebie zamieszanie i
zainteresowanie własną osobą? Ktoś kiedyś powiedział, że kłamstwo ma krótkie
nogi – miała zamiar udowodnić, że nie zawsze. Nadeszła właśnie chwila, by
przemyślała to, do czego zdołała już doprowadzić i to, co udało jej się
rozwalić poprzez swoje paranoiczne przeświadczenie o niepowodzeniu misji. Tak
jak wtedy, gdy nakazała Snape’owi, by złożył Wieczystą Przysięgę, by nie wydał
ich małych eliksirów i kilku pomysłów. I co już wtedy mogło ubzdurać się w jego
głowie? Na Merlina! To nie było cholerne słowo dobrego czarodzieja, ale, na
miłość, Wieczysta Przysięga, za której złamanie się umiera. Litości! Jakby to
nie mogłoby być wystarczająco podejrzane. No jak? A nie był to jedyny raz jej
podejrzanego zachowania. Musiała przyznać, że czasami nie wiedziała czy powinna
udawać przed nim kompletną idiotkę, czy usiąść przed nim pełna powagi i nie dać
mu się sprowokować. Niejednokrotnie zdarzało jej się przeskakiwać z jednego
zachowania na drugie; z głupiutkiej uczennicy na poważną, prawie już kobietę,
jednak to wszystko było pod stałą kontrolą, mimo że nie mogła nie przyznać, że
czasami myśli nie potrafiły nadążyć za tym, co wypowiadały usta. Zdawało jej
się nawet nieraz, jakby to nie ona wypowiadała niektóre z tych słów, jednak
doskonale wiedziała czego to był skutek – jej drugiej strony, jej alter ego
ożywało i nie mogło znieść jak musi się poniżać, jak musi się płaszczyć przed
kimkolwiek. Lubiła tę stronę, lubiła rządzić, lubiła twardą rękę i wiedziała,
że jedynie kiedy musi się przed kimś uniżać, to wtedy, by zająć lepszą pozycję
i strategię. Dlatego też tak robiła.
– A więc śpiąca królewna się zbudziła? –
Hermiona niemalże wzdrygnęła się znienacka wyrwana ze swoich rozmyślań.
– Mówisz o sobie? – odpowiedziała niemalże
natychmiastowo, jednak, gdy dotarły do niej słowa, które wypowiedziała doszła
do wniosku, że lepiej będzie udawać, że to przemyślała.
– Nie ma to jak wielkoduszne powitanie z
samego rana. Może jednak nie powinienem był gościć cię się w moim łóżku,
podłoga nie wygląda na aż tak niewygodną.
– Jednak ugościłeś, czyż nie?
– Cóż czasu może nie cofnę, ale za to będę
wiedział, jak postąpić następnym razem… i następnym.
– Radziłabym porzucić tą myśl, że zdarzy
się jeszcze taka okazja; to mniej niż mało prawdopodobne.
– Co, pomyślałaś przez chwilę i już wiesz,
jak nie pakować mi się łóżka? – zapytał z ironią.
– W rzeczy samej, można tak to nazwać.
– Jestem bardziej niż zaciekawiony. –
Wstał i ruszył po swoje ubrania. – Proszę, kontynuuj, może w końcu gdzieś z tym
dojdziemy.
– To raczej moja prywatna sprawa.
– Zdaje mi się czy definicja „prywatności”
już dawno się zmieniła? – Obrócił się w jej stronę i powoli zaczął zapinać
koszulę. – Z tego, co mi wiadomo zostałem złączony Wieczystą Przysięgą, więc po
co miałbym kopać sobie sam grób i wygadać coś osobą trzecim? A poza tym kogo
miałoby to interesować?
– Uważaj, bo się sparzysz – odparła
jedynie i wstała, zrywając przytłaczający kontakt wzrokowy.
– Dosłownie czy przenośnie? Bo jeśli
chodzi o to pierwsze, to jak na razie nie czuję niczego niepokojącego, co
wskazywałoby na to, że przekraczam granicę. – Przechylił lekko głowę i wzrokiem
próbował zrobić dziurę w plecach dziewczyny. Czuł się jak drapieżnik atakujący
ofiarę. Czuł się dobrze, naprawdę dobrze. Zadziwiająco dobrze od dość dawna.
Hermiona nie odpowiedziała. Nie chciała
odpowiedzieć i drążyć tematu, bo zdawała sobie sprawę, że w żadnym dobrym
kierunku ta rozmowa nie powędruje.
– Nie mieliśmy przypadkiem wrócić do
Hogwartu? – odparła jedynie.
– W końcu zatęskniłaś za przyjaciółmi? –
zapytał zgryźliwie, biorąc pod uwagę ile czasu minęło od jej obecności na
lekcji, a nawet w swoim Dormitorium.
– W rzeczy samej. – Nutka irytacji wdarła
się do jej głosu, a kąciki ust Snape’a przez drobną chwilę znalazły się wyżej
niż zazwyczaj.
Hermiona miała ochotę zatrzeć mu ten
uśmieszek z twarzy, zanim sam to zrobił. Jak ten człowiek ją irytował.
Doprowadzał do szewskiej pasji. Nie powinien był się w cokolwiek wtrącać tym
swoim wielkim nosem i interesować się nieswoimi sprawami. Normalny nauczyciel
doszedłby do wniosku, że jak to nastolatkowie spiskuje sobie trochę z innymi
uczniami, a to, że z Draconem Malfoy’em, po dłuższym przemyśleniu jedynie
potwierdzało, że dzieci to dzieci i każdy lubi trochę łamać narzucone
stereotypy. Może nawet byłby to początek zmniejszenia sporu pomiędzy
Gryffindorem a Slytherinem? Tylko zacierać ręce i czekać.
Ale nie.
Profesor Severus Snape zmienił plan, gdy
dowiedział się, że jego chrześniak spotyka się po kryjomu z gryfonką, i to nie
byle jaką. Miał zamiar zakończyć cokolwiek między nimi było, nawet jeśli skutek
okazałyby się gorszy niż w „Romeo i Julii” – nawet wtedy, kiedy Draco gorliwie
zaprzeczał, żeby jakiekolwiek z uczuć rodziło się pomiędzy nim a nią. Jej się
nie chciało sprzeczać na ten temat. Chciała, żeby dał już sobie spokój w
zabawie w detektywa i żeby nie zjawiał się na każdym kroku; czy to po to, by
drążyć temat głębiej, czy po to, by wyciągnąć jej tyłek z opresji. Nie mogła
pozwolić sobie na myślenie, że zawsze będzie ktoś za nią, kto wyciągnie ją, gdy
zrobi się za gorąco – kto nie pozwoli wykrwawić się jej w lesie.
Hermiona była gotowa. Tak samo na powrót
do Hogwartu, jak na trzymanie się swojego planu. Stanęła przy drzwiach i
patrzyła się na Snape’a, który krążył jeszcze po pokoju i układał jakieś
eliksiry na półeczce, a następnie chował je do płaszcza – najwyraźniej dużo nie
robił sobie z tego, że z ich dwójki to on będzie podejrzanie wyglądał w swoich
czarodziejskich szatach na ulicach normalnego, przeciętnego mugolskiego
miasteczka.
– Trzymaj. – Podał jej flakonik. – Wypij
to.
Jedna myśl: Czy to jest trzymanie się
swojego planu, czy nie?
Doszła do wniosku, że tak. Tak właśnie
działa niewzbudzanie podejrzeń.
Wzięła i wypiła miksturę, mając nadzieję,
że to ukoi jej zszargany układ nerwowy.
~*~*~*~
Do Hogwartu dotarli bez większych
problemów, a nawet udało im się pokonać całą drogę jedynie dzięki jednej
teleportacji międzykontynentalnej (nie musiała długo namawiać Snape’a – zgodził
się za pierwszym razem), która zaprowadziła ich tuż pod bramy szkoły. W tamtej
chwili dziękowała niebiosom, że nie musi spędzać w pociągu kilku godzin w
milczeniu czy też udawać, że ucina sobie właśnie popołudniową drzemkę.
Przeszli przez bagna, a następnie
przekroczyli próg szkoły, jednak żadne z nich się nie odezwało od porannej
wymiany zdań.
Hermiona miała nadzieję, że będzie tak
dalej, że dojdzie do swojego dormitorium w ciszy, która zdawała się już
zamieszkać między nimi, jednak po chwili ogarnęło ją przerażenie. Co ona zrobi,
gdy wróci do dormitorium? Nie, żeby liczyła, ale nie było jej naprawdę kupę
czasu i nie wiedziała czy może liczyć na profesor McGonagall z wyjaśnieniem jej
nieobecności jej najbliższym, a także pobożnie zainteresowanym. W sumie, kto by
nie był zainteresowany, gdyby jakiś z uczniów zniknął nagle z dnia na dzień?
Kto by o tym nie szeptał między sobą i nie próbował ułożyć prawdopodobnej
historii jej zniknięcia? Zabawne, jak daleko wszystkie te historyjki leżały od
prawdy, bez względu na to, jak mało prawdopodobne mogłyby być w realnym życiu.
Bo niby czy ta, która jej się przydarzyła, z wilkami i tym wszystkim, była na
tyle możliwa, by okazać się prawdą?
Zatrzymała się w pół kroku i gwałtownie
obróciła. Snape stał tuż przed nią, chociaż przez chwilę w tym przerażeniu
myślała już, że zdążył już się ulotnić, zniknąć, jak miał to w zwyczaju często
robić. Dech zatrzymał jej się w piersi.
– Co mam zrobić? – zadała najbardziej
nurtujące pytanie spiętym głosem.
– Wejdź tam, jak do swojego domu, jak
gdyby nigdy nic – doznała ogromnego szoku, gdy odpowiedział prosto, tak
zaskakująco prosto i bez żadnej zgryźliwości, że niemal magnetycznie przejęła
ten zaskakujący spokój, który promieniował od Snape’a. Albo jej się zdawało,
albo coś ważnego ją ominęło.
Hermiona wzięła kilka głębszych oddechów i
poczuła, jak napięte mięśnie rozluźniają się.
Tego właśnie potrzebowała, wyciszenia,
opanowania, pewności siebie. Weszła w swoje alter ego.
– Dziękuję. – Kiwnęła krótko głową, obróciła
się na pięcie i wyprostowana ruszyła swoją drogą.
Uspokajała myśli, zmniejszała szybkość ich
obiegu pod jej czaszką, starała się wyciągnąć te najpotrzebniejsze i ich się
trzymać. Jedną z takich myśli było to, że nie mogła pozwolić, by przyjaciele weszli
jej na głowę. Było południe, niedawno skończyli spożywać obiad i zaraz zaczną
lekcję, więc nie będą mieli dużo czasu na pogaduszki. Jeśli nawet chcieliby
opuścić zajęcia, odpowie im jedną ze swoich stałych kwestii, że nie należy tak
postępować, i że to brak szacunku dla nauczyciela, a także przedmiotu, po czym
każe im wracać do klasy. Dla pewności doda jeszcze, że dzisiejsze ciśnienie jej
nie sprzyja i musi się na chwilę położyć. Wtedy zdecyduje co dalej.
Nawet Gruba Dama wydała się być zaskoczona
jej osobą, choć przypomniała sobie chyba, jak to Hermiona miała czasem w
zwyczaju odzywać się do niej dość ostro, więc nie poparła swojego zdzwionego
spojrzenia jakimikolwiek słowami, tylko szybko jej otworzyła i zaraz po tym
odwróciła, chcąc pokazać, że ma coś ważniejszego do roboty.
Weszła do środka i miała rację co do
oblężenia jej osoby. Na początku kilka osób wskazało ją palcem i szepnęło kilka
słów między sobą, a następnie jedynie zauważyła rudą plamę, która biegła w jej
stronę i zaraz potem zawisnęła na jej szyi. To była Ginny Weasley, która teraz
utrudniała jej oddychanie i ściskała z taką mocą, jakby nie widziała jej od
kilku dobrych lat, jakby dopiero teraz mogła uwolnić wszystkie dręczące ją
emocje i obawy.
Hermiona przycisnęła przyjaciółkę mocniej do
siebie.
Jak mogła być aż taka głupia i zostawić
Ginny losowi? Ją? Ginny, jedną z najbardziej wrażliwych ludzi, jakich zna?
Wiedziała, w pewnym sensie, że chłopcy nie będą w stanie się nią zająć. Jednak
postąpiła tak, jak musiała.
Harry i Ron zbiegli po schodach i bez
słowa przyłączyli się do uścisku.
Postąpiła tak jak musiała.
Mogła mówić na chłopców i na Ginny różne
rzeczy; mieli wzloty i upadki, jako przyjaciele, jako rodzina. Wiedziała kiedy
mogła na nich liczyć, a kiedy po prostu nie powinna ich obarczać pewnymi
tajemnicami, bo nie są w stanie utrzymać ich w sekrecie – dlatego też nie
wiedzieli połowy rzeczy o niej. Ale to wszystko było dla ich dobra. Byli dla
siebie jak rodzina. A to było dla dobra jej rodziny.
Hermiona przywitała się z pozostałymi osobami
znajdującymi się w dormitorium i postanowiła, że będzie dla swoich przyjaciół
bardziej otwarta niż myślała na początku. Poprowadziła ich na górę, by mieli
odrobinę prywatności i doszła do wniosku, że przez kilkanaście minut, które
pozostało im do lekcji, może z grubsza powiedzieć im dlaczego nie było jej tak
długo w szkole, i dlaczego tak długo się nie odzywała. Kto jednak powiedział,
że nie mogła nagiąć trochę prawdy? Jakby nie patrzeć, należało ich uspokoić, a
nie nakręcać, tym bardziej biorąc pod uwagę charakter Ginny i Rona, którzy
reagowali na różne spekulację zwykle zbyt dramatycznie.
Czuła się, jakby wieczność zajęło jej
tłumaczenie, że sprawy rodzinne były na tyle poważne, że nie mogła pozwolić
sobie na wyjaśnianie sytuacji na samym początku, ale doszła do porozumienia z
profesor McGonagall, że to ona będzie odpowiedzialna za tą część i miała
nadzieję, że o tym nie zapomniała. Oczywiście od razu zaczęli kiwać głową ze
zrozumieniem i gorliwie przytakiwać, że faktycznie tak było. Według Hermiony brakowało
jedynie zapytać „No to w takim razie w czym problem, koledzy i koleżanki?”,
jednak wiedziała w czym problem. Problem był w tym, w czym zazwyczaj
nastolatkowie go odnajdują – w tym „może gdybyś”. Może gdybyś powiedziała nam
wcześniej. Może gdybyś spróbowała się z nami skontaktować kilka tygodni
wcześniej. Może gdybyś nie zachowywała się tak tajemniczo. Może gdybyś, może
gdybyś, może gdybyś. Gdybanie było stratą czasu, więc Hermiona była zadowolona,
gdy dzwonek na lekcje wreszcie zadzwonił. Trójka przyjaciół chciała zostać
(zresztą tak, jak przypuszczała), jednak dali się przekonać do jej pomysłu
ucięcia sobie krótkiej drzemki, gdy w końcu jest w Hogwarcie. W wielkich,
bezpiecznych murach, jak to ktoś kiedyś powiedział. Z potężnym czarodziejem na
czele, który obroni wszystkich uczniów, jednak nie znajduje się nawet w tym
samym kraju.
Hermiona mimo wszystko postanowiła
zrezygnować ze swojego planu wskoczenia do ciepłego łóżka, w którym z pewnością
nie znalazłaby pająków, ani innych nieprzyjemnych niespodzianek.
Zdecydowała się jednak, by zażyć dawkę
Złotego Eliksiru i doprowadzić do porządku sprawy ze stadem.
~*~*~*~
Tym razem była pewna, że nikt jej nie
śledził, nie obserwował. Słońce znajdowało się wysoko na niebie, ale wiedziała,
że albo teraz uda jej się zebrać stado, albo będzie musiała czekać do następnej
pełni. Musiała zaprzestać wymykania się po nocach, musiała uspokoić gwar, który
stworzył się wokół niej, musiała baczniej przyglądać się otoczeniu, a poza tym
zadbać o swoje relacje z potencjalnymi sojusznikami i wrogami, a Nestor Turmore
nie wyraził jeszcze swojego własnego zdania na ten temat.
O jejku, jejku! Już powoli traciłam nadzieję, że przeczytam nowy rozdział a tu taka niespodzianka :) Rozdział super :) Czekam z niecierpliwością na kolejny bo bardzo bym chciała się dowiedzieć jak poradzi sobie ze stadem :) i mam nadzieje, że w kolejnym rozdziale będzie sporo Severusa :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
K.
Rozdział, podobnie jak poprzednie, niesamowity. Bloga odkryłam zaledwie kilka dni temu i dopiero teraz (niestety) muszę oderwać się od czytania. Wspaniały styl, wciągająca fabuła. Gratuluję i życzę Ci dużo weny, natomiast sobie rychłej możliwości przeczytania następnego rozdziału. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa cię proszę, nie ja cię BŁAGAM nie rób więcej takich długich przerw bo zwariuję!
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest inny od pozostałych, przynajmniej według mnie. Taki niespójny, nie do końca logiczny, dziwny... ale i ciekawy.
Czekam na kolejny i mam nadzieję że dodasz go jeszcze w sierpniu!
Zapraszam też do siebie:
hermiona-granger-lamour-est-difficile.blogspot.com
fremione-jestes-dla-mnie-wszystkim.blogspot.com
Arachnofobia - skąd ja to znam :( Na miejscu Hermiony dostałabym zawału, a w tym łóżku trzymalabym się stanowczo bliżej Snape'a
OdpowiedzUsuńWreszcie dotarłam do końca i muszę przyznać, że bardzo mi się podoba. Uwagi zostawiłam wczesniej.
Pożera mnie ciekawość co bedzie dalej?
Weny życzę i zapraszam do siebie:
sevmionebylamia.blogspot.com