Może coś będzie 20-stego, ale nie obiecuję z ręką na sercu.
Wiem, wiem, że na razie akcja idzie w żółwim tempie, jednak jak dla mnie nie może ni z tego ni z owego od razu wybuchnąć jakieś wielkie, namiętne uczucie pomiędzy tą dwójką. Jeśli chcecie dłuższe opowiadanie - wstrzymajcie konie, a jeżeli na łeb na szyję chcecie związku pełnego miłości i OMÓJBOŻE wielkiej namiętności, małżeństwa, dzieci i bum! wielkiego happy end'u, i nic poza tym - przejdźcie się na chwilę na inny blog (ale nie mówię, żebyście nie wracali!) :)))
Ukłony w stronę Marty!
P.S.
Dziękuję za komentarze - naprawdę duża motywacja do pisania! :)
Pociąg zatrzymał się na peronie, a oni żwawym krokiem wyszli
z przedziału.
– Dokąd teraz, profesorze? – zapytała, rozglądając się
dookoła.
– Tędy. – Wskazał palcem w prawą stronę i ruszył przed
siebie.
– Czy mógłby pan…? – Hermiona sapnęła, próbując dogonić
nauczyciela. – Po pierwsze primo – złapała oddech – mógłby pan zwolnić? Po
drugie primo – kolejny oddech – powiedzieć mi, co ja tak dokładnie tutaj robię?
– Po pierwsze, Granger, nie. – Hermiona mogłaby przysiąc, że
kąciki jego ust wygięły się w krzywym uśmiechu. – Po drugie, postawiłabyś
Hogwart do góry nogami jakby mnie nie było.
Dziewczyna przewrócił oczami.
– Histeryzuje pan. Czy ja kiedykolwiek naraziłam pańskie
zaufanie?
Snape spojrzał na nią przelotnie, jakby chciał się upewnić
czy na pewno nie żartuje.
– W ciągu jednego dnia tak, z dziesięć tysięcy razy,
Granger.
Ponownie przewróciła oczami.
– Nie może pan po prostu powiedzieć „Nie, panno Granger, nie
było takiego momentu, kiedy moje zaufanie do pani byłoby zachwiane”?
– Gryfonka, która nakłania do kłamstwa. Niech się tylko
Minerwa dowie.
Trzeci raz przewróciła oczami.
– Jak będziesz cały czas tak robić, w końcu ci tak zostanie.
– Mówi pan z doświadczenia?
– Z obserwacji. Popatrz tylko na tę pokrakę, Moody’iego.
Hermiona pokręciła głową z dezaprobatą .
– Mówił kiedyś ktoś panu, że brakuje panu poczucia humoru?
– Nie, Granger, i jak widzę, ty nie będziesz pierwsza –
warknął.
– W porządku, w porządku – odpowiedziała niewinnie, nie
chcąc się narażać i być pod obstrzałem morderczego spojrzenia. – A mogę się
przynajmniej dowiedzieć dokąd się kierujemy?
– Do znajomego.
– Który nazywa się…?
– Do znajomego, Granger. Dowiesz się wszystkiego na miejscu…
albo i nie.
Trzymał ją w niepewności, nie podając żadnych szczegółów –
chciała rozszarpać go ze złości, ale wiedziała, że przemocą raczej nic z niego
nie wyciągnie.
~*~*~*~
Szli krętymi ścieżkami i po pewnym czasie Hermiona nawet nie
pamiętała już gdzie się znajduje. Jakby mogła wiedzieć, skoro pierwszy raz
tutaj się znalazła? W starożytnej Persji – kto by pomyślał?,
prychnęła w myślach.
W końcu najwyraźniej znaleźli się wystarczająco daleko od
mugoli, bo Snape chwycił ją za przedramię i skręcił w którąś z wąskich uliczek.
Przez chwilę jej myśli skupiły się na tym czy mężczyzna zawsze wchodził w tę
konkretną ulicę, by się teleportować, czy to w ogóle miało jakieś znacznie, czy
z tego miejsca najlepiej się przemieszczało, czy po prostu był to czysty
przypadek.
Jej myśli odgoniła jednak chłodna ręka profesora stanowczo
ściskająca jej dłoń. – Granger, Granger! – Próbował przywrócić ją do
rzeczywistości.
– Tak? – odpowiedziała niepewnie, nie chcąc przyznawać się
do tego, że na chwilkę zgubiła się we własnych myślach.
– Granger, posłuchaj chociaż raz w życiu co do ciebie mówię!
– Przecież słucham! – Zaczęła się gorliwie bronić.
Spiorunował ją wzrokiem.
– Mówiłem właśnie, Granger, że to będzie, mimo wszystko, ciężka
podróż i możesz nawet się rozszczepić, jeżeli się teraz nie skupisz.
Pokiwała głową.
– Podjedź bliżej i złap się mnie. Powinno to zmniejszyć
ryzyko jakichkolwiek urazów w trakcie przemieszczania się.
Hermiona stanęła obok profesora i wsunęła swoją rękę pod
jego pelerynę, owijając swoje ręce wokół jego talii. Severus położył rękę na
jej ramieniu, przysuwając dziewczynę jeszcze bliżej siebie, w obawie przed
najgorszym i aportował się do Asyrii.
Dziewczyna sama była w szoku, gdy okazało się, że jest w jednym
kawałku i nie ma odruchów wymiotnych.
Stała jeszcze przez chwilę zamroczona i przytulona do
profesora Snape’a, kiedy on sam rozejrzał się dookoła i ruszył przed siebie,
zabierając ze sobą całe ciepło.
Hermiona owinęła się szczelniej kurtką. Musieli przebrać się
w mugolskie ubrania, żeby nikt nie nabrał żadnych podejrzeń. Nie podobał jej
się ten pomysł. Chciała już mieć to wszystko za sobą. Oczywiście, że była
zaniepokojona, tym że nikt nie ma pojęcia gdzie jest Dumbledore, jeden z
najpotężniejszych czarodziejów na świecie, oparcie dla wszystkich dookoła,
jedyna osoba, która wie, jak wygrać z ciemną stroną. Jednak z drugiej strony
nigdzie nie czuła się bezpieczniej niż w Hogwarcie, tym bardziej ostatnimi
czasy. Spędziła w szkole zaledwie dwa tygodnie, ale mimo że było to miejsce
przepełnione dziećmi Śmierciożerców, to wiedziała jednak, że ktoś nad nimi
czuwa, że ktoś stoi na górze – nawet wtedy, kiedy Nestor Turmore przestąpił
próg szkoły, nawet wtedy, kiedy dowiedziała się, że został przysłany przez
samego Voldemorta.
Musiała wrócić do Hogwartu. Niecierpliwiła się, że jej
obrażenia nie goją się w wystarczająco szybkim tempie, jednak było już
wystarczająco dobrze, by mogła chodzić po korytarzach. Harry, Ron i Ginny
zostali poinformowani, że musiała zaopiekować się rodzicami – i jakby na to nie
spojrzeć, nie było to kłamstwo. Jednak chciała z nimi naprawdę porozmawiać.
Może myliła się wtedy, kiedy twierdziła, że przyjaciele nie są jej do niczego
potrzebni? Że skoro może być samotną jednostką w swoim wilczym świecie, to tak
samo może być w prywatnym życiu? Ale tak nie było. Potrzebowała kogoś. Nie
dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale na chwilę, by ktoś przy niej był od
czasu do czasu.
~*~*~*~
Ginny czuła się zmęczona byciem drugą Hermioną. Z jednej
strony podobało jej się to, tym bardziej po fakcie, gdy odzyskała listę
„Najbardziej atrakcyjnych i najbardziej znienawidzonych profesorów, jakich
Hogwart widział!”. Prawie zapadła się pod ziemię, gdy profesor McGonagall
kazała zostać jej po lekcjach i położyła przed nią plik zapisany kartek. Twarz
nauczycielki była surowa, jednak w oczach na ułamek sekundy dostrzegła lekkie
rozbawienie i wiedziała już, że nie może mieć aż tak źle – i nie miała. Na jej
szczęście Minerwa McGonagall nie została przez nią wpisana na listę, co na
pewno przesądziło o tym, że nie dostała szlabanu, a jedynie została upomniana z
dopowiedzeniem, by lepiej pilnowała swoich rzeczy. Po tym jak strzała wyleciała
z sali, w której mieli transmutację, a pierwsze co zrobiła, gdy wróciła do
Pokoju Wspólnego, to wrzuciła wszystkie kartki do ognia, nie chcąc narażać się
na podobną sytuację.
Rudowłosa polubiła także fakt, że nauczyciele dostrzegali w
niej potencjał, dzięki czemu mogła więcej odzywać się na lekcjach i dowodzić
swoich racji, i to nie to ją męczyło – a chłopcy. Z Harrym zdążyła już się
pogodzić i cieszyła się, że oboje doszli do wniosku, iż nie są dla siebie
stworzeni i powrócili na czysto, od początku, do bycia jedynie przyjaciółmi;
bez konfrontacji i niepotrzebnych nieporozumień. Z Ronem było trochę gorzej, bo
czasami nie mogła wytrzymać siedzenia obok niego w Wielkiej Sali i patrzenia
jak pożera sześć skrzydełek kurczaka na raz, a nawet i osiem, bijąc swoje
rekordy. Nie raz, nie dwa odebrał jej swoim zachowaniem apetyt.
Jednak tym, co najbardziej ją denerwowało, były prace ledwo
napisane przez chłopców, którymi musiała się zająć. Na początku nawet nie
zwracała uwagi na to czy je oddają, czy nie, dochodząc do wniosku, że są już na
tyle dorośli, by sami mogli zadbać o zdanie prac w terminie. Pomyliła się – ani
nie byli dorośli, ani na tyle dojrzali, by brać odpowiedzialność nawet za swoje
oceny. Po dwóch tygodniach sami zaczęli do niej przychodzić i prosić ją, by
pomogła im w pracach domowych. W ciągu pierwszych kilku dni wszystko było w
porządku, chłopcy siedzieli obok niej, uważnie słuchając i nanosząc tyle
poprawek ile zdołali, jednak po czasie przestali uważać na to, co mówi,
starając się wszystko zbyć machnięciem ręki. Zapierali się nogami i rękami, by
została, gdy tylko chciała odejść od stolika i zostawić ich z tym samych.
Dopiero w takiej sytuacji zdołała dostrzec, jak Hermiona czuje się za każdym
razem, gdy poprawia im wypracowania. Z początku Ginny dziwiła się jeszcze, że
jej przyjaciółka bierze po prostu od nich prace i nawet nie wyjaśnia im jakie
zmiany zaszyły na ich kartkach, ani nie powie im o czym powinni wiedzieć,
jednak teraz widziała, że była to syzyfowa praca. Mogłaby i Harry’emu i Ronowi
przez trzy godziny tłuc do ich pustych łbów, a i tak nic by tam nie weszło.
Jedynie o czym ostatnio byli w stanie rozmawiać, i co nie było Quidditchem, to
były horkruksy, chociaż nie chcieli jej ujawnić o co chodzi, ukrywając się z
tym jakby to był sekret na skalę światową – miała nadzieję, że nie był.
Tak więc nie mogła ukryć radości kiedy otworzyła list, który
został rzucony przed jej talerz, i gdy zobaczyła pismo Hermiony. Cały czas bała
się o nią, o to, czemu nie daje znaku życia, mimo że profesor McGonagall
zapewniała całą ich trojkę, że wszystko u niej w porządku, a po prostu musiała
nagle wyjaśnić pewne sprawy rodzinne i nie mogła tracić cennego czasu, by ich
szukać pośród korytarzy.
Odpisała swojej przyjaciółce, jednak nie spodziewała się
szybkiej odpowiedzi. Wiedziała, że jeżeli Hermiona miała coś do załatwienia i
napisała, że wróci od razu, kiedy zamknie wszystkie sprawy, to tak będzie, więc
nie chciała naciskać. Próbowała sobie przypomnieć kiedy dziewczyna mówiła coś o
swoich rodzicach, ale tak naprawdę nie potrafiła wygrzebać wspomnienia, w
którym rozmawiałyby o nich. Oczywiste było, że na pewno coś napomknęła, nawet
jeśli kilka słów, jednak nigdy nie mówiła o nich nic więcej, a Ginny uznała, że
może jest to coś normalnego, jeśli ma się rodziców, którzy nie są czarodziejami
i nie chce się mieszać tych dwóch światów ze sobą. Teraz nie wiedziała co o tym
myśleć ani czy powinna się tym w ogóle interesować.
Postanowiła poczekać na Hermionę i nie myśleć o tym, jakie
sprawy przyszło jej załatwiać.
~*~*~*~
– Snape, do cholery, ileż można chodzić? Czy to pole
kiedykolwiek się kończy? – wysapała na jednym tchu, uciskając ręką mięśnie pod
żebrami, mając nikłą nadzieję, że takim sposobem uda jej się pozbyć kolki.
– Granger, nie moja wina, że masz takie króciutkie nóżki.
Wciąż nie wiem po co stałaś w kolejce kiedy rozdawali wzrost, bo z pewnością
nie po rozum, pewnie po ten niewyparzony język – warknął. Sam był rozdrażniony
tym, że musi tyle czasu przebijać się przez te zarośla, ale pomału był w stanie
zobaczyć zarys domu, czy też raczej pałacu, który był ich celem.
Stanęli pod drzwiami. Snape się podejrzanie rozejrzał, nie zwracając
na lekko skwaszoną i zaskoczoną minę Granger, nie mając nawet jak najmniejszej
ochoty odpowiadać na jakiekolwiek pytanie, które wymsknęłoby się z jej buzi,
którą nawiasem mówiąc kazał jej trzymać zamkniętą na kłódkę.
Severus był zaniepokojony. Pamiętał to miejsce. Był tu tak
dawno, a dwór wciąż się nie zmienił. Ta sama alejka wyłożona żwirem prowadziła
do drzwi, ten sam bluszcz oplatał przód budynku, chociaż piął się coraz wyżej i
wyżej, te same kwiaty, które rosły naokoło willi, te same posągi ustawione
przed drzwiami, przedstawiające anioły ze złamanymi skrzydłami.
Nigdy nie lubił tutaj przebywać, zawsze miał przeczucie, że
coś w tym miejscu nie pasuje, jednak po dziś dzień nie wiedział co, przez co
czuł się jeszcze bardziej nieswojo.
Zapukał kilkakrotnie mosiężną klamką o drzwi i odsunął się o
kilka kroków. Odczekał kilka minut, niecierpliwiąc się tak bardzo, że ledwo
powstrzymał się przed tupaniem nogą, co mu się nigdy nie zdarzało – nawet na
zebraniach Czarnego Pana.
Drzwi zaskrzypiały okropnie, a po plecach przeszedł mu
nieprzyjemny dreszcz.
Severus wyprostował się jak struna, zamachnął swoją peleryną
i stanowczym krokiem wszedł do środka, a za nim Hermiona, której na usta
cisnęła się niewyobrażalna ilość pytań, a ręce świerzbiły ją od niewiedzy i
niepewności czego powinna się spodziewać.
Przed nimi pojawił się wysoki czarodziej, który wzrostem
dorównywał Snape’owi.
Hermiona z początku zwróciła uwagę na jego strój; lekko
starte dżinsy, koszula, kamizelka – wygląd całkowicie przypominający normalnego
mugola.
Brązowe, kręcone włosy, sięgały powyżej jego ramion i piwne
oczy, które zdawały się przeszywać duszę, gdy się nawiązało kontakt wzrokowy.
Jednak nie to ją zainteresowało ani nonszalancja z jaką się obchodził, mimo że
z pewnością miał ponad trzydzieści lat. Jej wzrok zatrzymał się na piersi
mężczyzny, a raczej na części, która była odsłonięta przez rozpiętą koszulę, i
pod którą znajdował się naszyjnik. I nie byłoby to aż takie zaskakujące, gdyby
przy jego lekkim ruchu nie zobaczyła kła, który był na nim zawieszony. Hermiona
od razu podniosła głowę do góry, i mimo że nie chciała, by zostało zauważone
to, co ona przed chwilą zobaczyła, to pierwsze, co napotkała, to były
intensywnie brązowe tęczówki, których wzrok niemal palił.
Hermiona nie chciała uciekać spojrzeniem, jednak nie miała
na tyle pewności siebie, żeby bez mrugnięcia wytrzymać jego wzrok.
Severus odchrząknął, nieświadomy tego, że pomaga wyjść jej z
opresji.
– Dawno się nie widzieliśmy – powiedział mężczyzna, leniwie
przenosząc spojrzenie z Hermiony na Mistrza Eliksirów.
– W rzeczy samej. Zapewne zdajesz sobie sprawę dlaczego się
tutaj znajduję.
– Nie powiem, mogę się domyślić dlaczego widzę ciebie przed
progiem moich drzwi, jednak nie dlaczego masz ze sobą towarzystwo. – Raczej
piąte koło u wozu – warknął i, nie czekając na zaproszenie, przeszedł obok
niego.
Hermiona postanowiła pójść w ślady nauczyciela, ale kiedy
przechodziła koło nieznajomego jej mężczyzny, wyczuła od niego tak intensywny
zapach, że nie potrafiła utrzymać się na nogach. Wcześniej nie czuła od
niego nic, jednoznacznie wskazywało to na maskowanie zapachu i chęć sprawdzenia
jej umiejętności. Powinna była myśleć o tym wcześniej i przed wejściem na obcą
posesję usunąć swój zapach, z którego można było dowiedzieć się, gdzie przebywało
się w przeciągu 24h, co jadło się na śniadanie i w jakim towarzystwie się
obracało.
Hermiona za Snape’em przeszła do salonu i, tak jak on,
usiadła na kanapie, a przed nimi miejsce zajął wilkołak.
– A więc kim pan jest? – odezwała się dziewczyna, zachowując
jak najlepsze pozory stanowczości w głosie.
– Severusie, nie mów mi, że ciągnąłeś tę dziewczynę taki
kawał drogi i nawet nie powiedziałeś do kogo wstępujesz – zabrzmiał, jakby
chciał skarcić Snape’a, mimo że po tych słowach roześmiał się głośno.
– Jakoś nie było okazji – odwarknął, coraz bardziej
niecierpliwiąc się, że muszą urządzać sobie jeszcze pogaduszki.
– Delvor, miło mi panią poznać. – Chwycił dłoń, którą
wyciągnęła i pocałował ją nie spuszczając ją z oczu.
– Spokrewniony z Vel…?
– Z Velvorem, tak – przerwał jej.
– Czyli byliście dla siebie…?
– Braćmi, naturalnie – dokończył za nią.
– Rozumiem – odparła i oparła się o kanapę pogrążając się w
rozmyślaniach.
– A pani godność? – Powrócił do tematu.
– Hermiona – odpowiedziała szybko. – Hermiona Granger.
Dziewczyna zauważyła, że oczy mężczyzny zalśniły lekko,
jednak stwierdziła, że się przewidziała i postanowiła się nie odzywać.
– Skoro już sobie pogawędziliście, to nie ma co tracić
czasu, Delvor – wysyczał Snape.
– Oczywiście, oczywiście.
– Prowadź nas do niego – rozkazał.
Mężczyzna nie protestował.
Idąc krętymi korytarzami wilkołak postanowił zabrać głos:
– A więc skąd doszedłeś do wniosku, że powinieneś odwiedzić
Asyrię?
– Od Granger albo może od samego dyrektora. Trudno
stwierdzić, jednak, gdy panna Granger rozszyfrowała wiersz, który jak
przypuszczam, sam napisałeś, to było pierwsze miejsce, które przyszło mi do
głowy.
– Powinienem chyba pisać trudniejsze wiersze, co panno
Granger? – Odwrócił głowę lekko w jej stronę.
– Jedynie jeśli pan nie życzyłby sobie, by ktokolwiek je
rozszyfrował, co jednak przypuszczam mijałoby się z celem pisania wierszy, a
przynajmniej przetrzymywania ich.
– Chyba ma pani rację, panno Granger.
Hermiona czuła się nieswojo po krótkiej wymianie zdań z
wilkołakiem. Dodatkowo, przechodząc w tunelu, czuła na sobie ciężki wzrok
czegoś ukrytego gdzieś w mroku.
Weszli do małego pomieszczenia, które całkowicie nie
pasowało do klimatów willi. Wyglądało jakby było jedynym, odrębnym pokojem,
kompletnie oddzielonym od reszty, znajdującym się całkowicie gdzie indziej.
– Dumbledore! – syknał Snape na starca, jednak w jego głosie
słychać było ulgę. – Co ty tu, do jasnej cholery, robisz?
– Och, Severus, chłopcze! – Zdawał być się lekko zaskoczony
i zdezorientowany sytuacją, rozejrzał się dookoła, jakby poszukując wyjaśnienia
ich przybycia.
– Dyrektorze Dumbledore – powiedziała spokojnie Hermiona,
chcąc zwrócić jego uwagę na siebie i decydując, że najlepiej będzie, jeśli ona
wyjaśni co się dzieje. – Nie było pana od kilku tygodni, a każda sowa, która
została do pana wysłana wracała z powrotem, nie bardzo wiedząc, gdzie się
powinna udać. Dlatego też profesor Snape postanowił udać się w poszukiwania za
dyrektorem, ponieważ nauczyciele jak i uczniowie zaczęli niepokoić się pańskim
zniknięciem. – Nie spuszczała oczu z Albusa, nawet kiedy postanowiła zająć
miejsce na fotelu, które stało w kącie pokoju.
– W rzeczy samej. – Pokiwał głową i zamyślił się na tak
długo, że aż zaczęła się zastanawiać czy te słowa były skierowane do nich, czy
raczej zostały bezmyślnie wypowiedziane na głos.
– Dyrektorze – zaczęła mocniej, próbując ściągnąć go na
ziemię – czy może pan wrócić z nami? – powiedziała to z taką lekkością i
czułością, że aż sama się zdziwiła i zdawała sobie sprawę z tego, że to jedynie
pogłębiło zdenerwowanie Snape’a, które rosło z sekundy na sekundę, nawet jeśli
starał się nie odzywać, zaciskał pięści za plecami i chodził w kółko po dywanie
tak szybko, że aż się zdziwiła, że jeszcze nie wzniecił ognia.
Rzuciła Snape’owi szybkie, ostre spojrzenie, jednak zamiast
go uspokoić, to jedynie bardziej rozdrażniła.
– Ależ ja nie mogę w tej chwili – odpowiedział po chwili
gwałtownie, a jego roztargnione spojrzenie wpatrywało się w nią.
– Jak to, do cholery, nie możesz?! – wykrzyknął Severus
resztami samokontroli powstrzymując się przed związaniem starca i zmuszeniem go
do powrotu do Hogwartu.
– Severusie, nie rozumiesz. – Pokręcił szybko głową, a cała
ikra, którą jeszcze przed chwilą miał w swojej postawie zniknęła, zastąpiona
przez przygnębienie. Ramiona Albusa opadły, jakby przygniecione jakimś
ciężarem, jego zmarszczki stały się głębsze, szaty wydały się luźniejsze niż
ostatnim razem, gdy na niego patrzyła, a broda nie błyszczała już jasną
siwizną, lecz szarością.
– To mi wyjaśnij. – Mistrz Eliksirów starał się opanować
zdenerwowanie.
– Nie potrafię – odparł jedynie, odwracając się do kominka,
w którym ogień przestał palić się już kilka godzin temu.
– Czego szukasz w Asyrii? – zapytał wprost.
– Nie mogę ci tego powiedzieć, Severusie. Nikt nie może
wiedzieć. Nie powinniście byli tutaj przyjeżdżać.
– Masz kłopoty?
– Skądże, chłopcze – odpowiedział jedynie, chociaż Snape nie
potrafił mu nawet w najmniejszym stopniu uwierzyć.
– W takim razie co tutaj robisz?
– Nie naciskaj, Severusie, to się nigdy nie kończy dobrze,
gdy tak robisz – upomniał go, chcąc uciec od tematu.
– Czy w końcu odpowiesz na któreś z moich pytań?
– Nie, Severusie. – Pokręcił głową. – Niepotrzebnie
ciągnąłeś ze sobą pannę Granger. – Spojrzał na dziewczynę i lekko się
uśmiechnął, choć już nie przypominał tego starszego pana, który siedział w
swoim gabinecie i częstował swoimi cukierkami. Ten pan gdzieś odszedł i nie
wiadomo było czy jeszcze kiedykolwiek wróci.
Hermiona wyczuła na sobie ciężkie spojrzenie Snape’a i
domyśliła się, że jeżeli Mistrz Eliksirów chce wyciągnąć coś jeszcze od
dyrektora, to jedynie na osobności.
Dziewczyna kiwnęła Dumbledore’owi głową na pożegnanie i
wyszła z pokoju, kierując się tą samą drogą, którą przyszli.
Dotarła do salonu, w którym siedziała wcześniej i
czekała cierpliwie na Snape’a.
– Panna Granger. – Usłyszała głos z tyłu.
Hermiona poczuła ciarki, które przeszły jej od nasady karku
aż do odcinka lędźwiowego, ale nawet nie podskoczyła na dźwięk jego głosu.
– Delvor – odpowiedziała, nie odwracając się. Poczekała aż
podszedł do barku znajdującego się obok niej, wyjął dwie szklaneczki, które
postawił na stoliku przed nią i nalał do obu bursztynowego napoju, po czym
zajął miejsce naprzeciw niej.
– Smocza Whisky, o wiele starsza i o wiele lepsza od
Ognistej. Rocznik 1826 – czasy romantyzmu. – Podniósł szklaneczkę i upił łyk, a
Hermiona podążyła jego śladem.
– Wygląda na to, że chcesz o czymś pomówić.
– Zgadza się. O twojej przypadłości. A raczej – o naszej
przypadłości.
Hermiona jedynie pokiwała głową, nie chcąc robić pierwszego
kroku w oczekiwaniu na to, co będzie.
– Nie mamy dużo czasu, by porozmawiać w cztery oczy, jednak
mam nadzieję, że przynajmniej w jakimś stopniu wystarczy.
Hermiona ponownie kiwnęła, robiąc się mimo wszystko coraz
bardziej zainteresowana tematem.
– Nie ma chwili do stracenia by udawać na temat tego kim
jesteśmy, a kim nie. Jesteśmy wilkołakami – powiedział wprost, a Hermiona
odruchowo obejrzała się, czy nikogo nie ma w pobliżu. Delvor zaśmiał się
gorzko. – Zgaduję, że nikt oprócz mnie z tego towarzystwa o tym nie wie.
– I tak ma pozostać – warknęła.
– Jesteś do niego podobna. – Upił kolejny łyk.
– Do kogo?
– Do Velvora, oczywiście. Wykreował cię na swoje
podobieństwo, nawet jeśli tego nie dostrzegasz.
Hermiona spojrzała się w bok.
– Dawno go nie widziałam.
– Masz na myśli, że od chwili, kiedy spotkałaś Knota z jego
ciałem?
– Skąd o tym wiesz? – Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Trudno, aby cokolwiek mi umknęło. Tym bardziej, jeśli
chodzi o mojego brata.
– Już tylko nie udawaj, że zawsze było między wami kolorowo.
Velvor nie oszczędzał wykorzystywania twojego wizerunku przy opowiadaniu
pewnych historyjek.
– I zapewne słusznie. – Uśmiechnął się kwaśno. – Kochaliśmy
się tak samo jak się nienawidziliśmy i nie potrafiliśmy żyć bez docinek.
– Dlatego skończyliście w dwóch, aż tak różnorodnych stadach
walcząc pomiędzy sobą o wszystko, o co tylko było możliwe?
– Chyba tak. Byliśmy młodymi chłopcami, którzy chcieli się
wywyższyć i pokazać swoją siłę.
– Więc w którym momencie doszliście do tego, że dzieje się
to na poważnie?
– To zawsze było na poważnie. – Złapał jej wzrok. – Od
początku wiedzieliśmy jakie mogą być konsekwencje naszego zachowania.
– Jednak ty wybrałeś Agresorów. – Prawie wypluła to słowo, a
on jedynie uśmiechnął się pod nosem, praktycznie niezauważalnie.
– Nie. Ja ich nie wybrałem. Ja ich stworzyłem. Stworzyłem
Agresorów od podstaw, rządziłem od początku do końca.
– Przecież oni wciąż są. Na całym świecie.
– A ja wciąż rządzę.
Usłyszeli za sobą hałas, a Delvor zmienił gładko temat,
podchodząc do niej i odbierając z jej ręki pustą szklankę.
– Wiem, że teraz jesteś ich liderem – powiedział szeptem,
gdy stanął obok niej. – Tak samo wiem, że nie dasz sobie rady sama i to nie
jest twoja wina, po prostu potrzebujesz pomocy, kogoś, kto potrafi zająć się
taką grupą.
W Hermionie zawrzała krew.
– Nie zabierzesz mi ich – syknęła. – Nie staną się
Agresorami.
Delvor wyprostował się, spojrzał na nią nieodgadnionym
wzrokiem i odstawił szklaneczki na blat w chwili, gdy Severus kpiąc ze złości,
wszedł do pomieszczenia.
– Zbieraj się, Granger – syknął jedynie i już go nie było.
– Radzę przemyśleć moją propozycję, panno Granger, bo taka
może się już nie powtórzyć. Wierzę, że zna pani mój adres.
– Velvor miał rację, nikt nie zawiera znajomości z
nieprzyjacielem, tym bardziej tak podstępnym jak jego brat.
– Och, panno Granger, proszę się nie obrazić, ale mój
świętej pamięci braciszek, po prostu nie przedstawił sytuacji jasno, a jedynie
ze swojego punktu widzenia. Hitlera też by pani poparła, gdyby pani jedynie z
nim rozmawiała?
– Nie wiem, nie rozmawiałam.
– Hermiono, proszę cię jedynie o poświęcenie chwili, by
pomyśleć o tym, co by było najlepsze dla twojego stada.
– Krwawa walka i zabijanie co drugiego człowieka nie wydają
mi się być najbardziej odpowiednią opcją.
– Ach, wszystko widzisz w ciemnych barwach, a do tego
jedynie w okrojonej wersji.
– Nazywaj to jak chcesz Delvor, ale raczej nie spodziewaj
się listu.
– Jak to się mówi? Nie mów hop...
Hermiona jedynie kiwnęła głową i ruszyła w stronę drzwi.
Dziewczyna zdawała sobie z pewnością sprawę z jednego – nie należy lekceważyć
człowieka tak potężnego jak Delvor, który ma władzę nad praktycznie każdym
stadem na całym świecie, który może więcej, niż mogłaby sobie nawet wyobrazić,
i który, gdyby tylko chciał, byłby już także w posiadaniu jej i jej stada –
wystarczyłoby tylko, żeby kiwnął palcem.
Granger przekroczyła próg drzwi wejściowych i nie odwróciła
się ani razu, by spojrzeć przez ramię na posiadłość, nawet wtedy, gdy czuła,
jak w plecach wypala się jej dziura od intensywnego spojrzenia Delvora, od jego
jawnej prowokacji, od jego zabawy z nią.
Odnalazła Snape’a, który stał kilkadziesiąt metrów od
posiadłości, znowu na tej samej polanie, przez którą brnęli dobrą godzinę.
– Snape, wszystko w porządku?
– Jasne, Granger. Nie widzisz? Jest wszystko kurewsko w porządku,
dzięki, że pytasz! – warknął ostro.
– W takim razie świetnie! – syknęła, mając ochotę przyłożyć
mu w twarz.
– Świetne! – powtórzył i szybkim krokiem ruszył skąd
przyszli.
~*~*~*~
– Snape, powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – warknęła, gdy
próbował złapać ją za rękę i aportować.
– Dyrektor nie wraca.
– To zdążyłam zauważyć, jeszcze nie oślepłam.
Snape zacisnął palce na skroni powstrzymując się, by nie
wybuchnąć i nie posunąć się do rękoczynów.
– Cieszy mnie to niezmiernie – wysyczał w odpowiedzi. –
Dyrektor doszedł do wniosku, że ma coś ważnego do załatwienia,
jednak nie jest zobowiązany do podzielenia się szczegółami. Powiedział także,
że bardzo mu schlebia nasza wizyta, choć na pytanie kiedy wraca, nie potrafił
podać konkretnej odpowiedzi. Dodał do tego, że nie ma jak się z nami
skontaktować, ponieważ sowy nie dolatują do tego miejsca, jedynie zwykła
poczta, a on i tak jest nazbyt zajęty, by odpowiadać na listy… – Severus
kontynuował, jednak Hermiona zatrzymała się przy tym zdaniu, dochodząc do
wniosku, że Delvor nie tylko chciał, żeby sama zdecydowała, że powinna dołączyć
do Agresorów, chodziło mu o to, by sama pokornie złożyła mu wizytę i dowiodła
jego racji, przy czym samowolnie oddała mu przywództwo nad jej stadem.
W Hermionie aż krew zawrzała po rewelacjach, do których
doszła. Nie wiedziała, co począć z Czarnym Panem ani z Delvorem, ale obaj
zdawali się do siebie być podobni pod jakimś względem, że na samą myśl o ich
współpracy, która nie była niemożliwa, przechodziły ją ciarki.
Wow ! To się sprawa pogmatwała... Ciekawa jestem czego szuka Dumbledore i dlaczego to coś jest takie ważne...
OdpowiedzUsuńWeny życzę i pozdrawiam :)
No tak... rozdział świetny, ale za krótki, szczególnie po tak długiej nieobecności.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co się stało z dyrektorem i czy wie u kogo dokładnie się ukrywa. Czy Hermiona jeszcze powróci do Voldemorta na kolejną sesję tortur? Co będzie z jej stadem? I z Ginny? Kiedy Dumbledore się dowie że jest wilkołakiem? Jak to się stało, że Lupin o tym nie wie? No i oczywiście (jako wielka fanka sevmione): kiedy Snape się przekona do Hermiony? Te wszystkie pytania i wiele innych krążą po mojej głowie. Dziewczyno co ty ze mną zrobiłaś?!
Masz świetny styl i pomysł i mam nadzieję, że dokończysz to opowiadanie bez komplikacji.
Mam również nadzieję, że jutro (20.05) też coś wstawisz, nawet jeśli nie zbetowane.
Przesyłam uściski i życzę powodzenia, czasu i weny, oraz zapraszam do mnie hermiona-granger-lamour-est-difficile.blogspot.com
L'amourEtLeChat :) ;)
Dopiero dziś go przeczytałam.. Wrrrr.. Głupie GG i powiadomienia..
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału..
Oj sprawy się komplikują, żeby Sevowi żyłka nie pękła z nadmiaru złości :D.
Dumbledor też zawsze musi komplikować wszystko.. Ahh ci starcy.
Z tego co piszesz, ze wątek miłosny idzie pooooowoli to jak już dojdzie to pewnie jakaś torpeda. Nie mogę się doczekać. 😊
Życzę weny i czekam na nowy rozdział!
Severus jest gorszy od Voldemorta! Hermiona wytrzymała tortury, ale za Sevem ledwo nadąża:)
OdpowiedzUsuńMimo wzajemnej niechęci coraz lepiej się dogadają, może nawet zaczną dobie ufać?