~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 31

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 31

Po 1 primo: Jutro wylatuję na kilka dni, więc od razu, jak tylko napisałam parę stron podesłałam do zbetowaaaania!
Po 2 primo: Na dzień dzisiejszy przestajemy bawić się w połówki rozdziałów (tak do odwołania).
Po 3 primo ultimo: Dziękuję za komentarze - patrząc na nie, aż chce się od razu przysiąść do pracy nad kolejnym rozdziałem ;*
Mam nadzieję, że wrócę z nową dawką energii i - przede wszystkim - inspiracji! :)))
Pokłony w stronę Marty!

Rozdział dla niecierpliwej Zuzki (nie oszukujmy się: jesteś niecierpliwa :D)!


„Gdyby zwierzę zabiło z premedytacją, byłby to ludzki odruch.” S. J. Lec



Spojrzała to na ponaglające spojrzenia Snape’a, to na wiersz.
– Dumbledore powierzył mi kilka miesięcy przetłumaczenie pewnego tekstu, który skądś wygrzebał. Nie chciał powiedzieć mi o nim nic więcej, a jedynie nakazał zrobić to, o co prosił w jak najszybszym czasie. – Zaczęła nerwowo chodzić po gabinecie. – Starałam się to szybko rozgryźć, jednak nie wszystkie słowa były tak proste do przetłumaczenia, a poza tym to starożytny język, którym nikt już się nie posługuje od wieków. I to jest właśnie ten sam wiersz. Jednak niestety nie byłam i nie jestem w stanie dokładnie stwierdzić, jakie jest jego przesłanie. Co prawda mam pewne podejrzenia, jednak nie jest to nic stuprocentowo pewnego.
– O czym on jest? – Profesor McGonagall zainteresowała się.
– Mówiąc szybko i bez cytatów, to z początku mowa jest o jakieś gwieździe, którą można dostrzec jedynie pod nią leżąc i o górach, później tekst przechodzi na temat wspomnienia, które jest ukryte, i które jest w stanie diametralnie odmienić przyszłość, czwarta zwrotka ma refleksyjny charakter i narzuca, że czas jest, by znaleźć rozwiązanie, jednak bez zapominania o tym, że każdy czyn, każda rzecz, ma ukryty jakiś, mimo że może on być niewidoczny. A całość kończy się przypomnieniem, że pośpiech i tak w niczym nie pomoże – trudno nawet powiedzieć czy to ostrzeżenie, czy lekko rzucone stwierdzenie.
Severus zmarszczył brwi.
– W takim razie jest to kompletnie pozbawione sensu.
– Przynajmniej w tym się zgadzamy. – Hermiona wzruszyła ramionami.
– Masz pełne tłumaczenie?
– Tak, u mnie w pokoju.
– Będziesz musiała po nie pójść.
Hermiona pokiwała głową w odpowiedzi.
– A podejrzenia? – warknął szybko.
– Jeśli o to chodzi, to bardziej tyczy się początku i genezy powstania wiersza.
Snape popatrzył na nią nagląco.
 – Starożytna Persja.
Pokiwał lekko głową.
– Dokładniej okolice Asyrii.
Minerwa popatrzyła na nich jak na wariatów.
– O czym wy w ogóle mówicie? Co tu się dzieje i gdzie jest Albus?
– Nie jestem pewien, Minerwo – odpowiedział spokojnie Snape, patrząc na nią. – Jednak nie możemy zostawić tego bez wyjaśniania.
– Przecież wy nie macie pojęcia, o co chodzi. Żadne z nas nie ma pojęcia.
– Minerwo, musimy wyjechać. Teraz.
– Profesorze Snape, profesor McGonagall ma rację, nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Nie wiemy nawet czy to chodzi o dyrektora, może to głupi żart.
Severus sięgnął głębiej do koperty i wyciągnął kępek ściętej siwej brody.
– Dobra, w porządku, może naprawdę ma to jakieś powiązanie, jednak co dalej? – zapytała Hermiona zaczynając powoli wariować od natłoku myśli. – Co po tym, jak znajdziemy się w Asyrii? Gdzie się udamy? Kogo mamy szukać?
– Swoich.

                                                               ~*~*~*~*~

– Mogę zadać pytanie?
– Poza tym, że już to zrobiłaś, to i tak je zadasz.
– Czy wie pan, co się stało z Draconem po tym, gdy zebranie się skończyło? Czy wie pan, czy wkroczył w szeregi Śmierciożerców? Czy żyje? Czy u niego wszystko w porządku? – Zaczęła zasypywać go gradem pytań.
– Granger, miało być jedno, a nie burza pytań.
Hermiona jedynie patrzyła się na niego wyczekująco, nie chcąc popsuć faktu, że był w nastroju, by podzielić się z nią jakimikolwiek informacjami.
– Tak, Draco żyje i ma się całkiem dobrze, jak na osobę posiadającą tak dużo pychy i niepotrafiącą tego ukryć. Cały ojciec. – Ostatnie słowa wypowiedział pod nosem, bardziej do siebie niż do dziewczyny.
– Co z nim będzie dalej?
– Przez ten czas, gdy urządziłaś sobie wakacje, pan Malfoy dokonał ważnych decyzji i można powiedzieć, że udało mu się sprzeciwić przyszłości, która była ustalona jeszcze dawno przed jego urodzeniem. Oczywiście, jak można było się spodziewać, równoznaczne było to z wydziedziczeniem, no i zakazem powrotu do domu.
– Przecież Lucjusz Malfoy mógł na to nie pozwolić! – Oburzyła się Hermiona i walnęła ręką w stolik, który znajdował się pomiędzy nimi. Kątem oka zobaczyła, że połowa ludzi, która znajdowała się w przedziale, zaczęła się na nich patrzeć, myśląc, że robią to bardzo ukradkowo.
Schowała rękę pod stolik na kolana. Nie chciała zwracać na siebie uwagi.
– Lucjusz Malfoy NIC nie mógł na to poradzić, Granger. Nie wiem czy mogę zwalić na Crucio i inne zaklęcia tą twoją ułomność umysłową, czy to już po prostu wrodzone. – Powiedział cicho, prawie sycząc. –  Jakbyś raczyła sobie przypomnieć, to Lucjusz jest Śmierciożercą od naprawdę długiego czasu, czego nie trzeba nawet kwestionować. Jak mógłby zostawić w domu swojego jedynego syna, nie wpajając do jego pustej głowy zawczasu najważniejszych wartości, jako osobnika o czystej krwi, to do tego wszystkiego nie wywiązując się ze złożonej przed laty obietnicy, że Draco dołączy do jego załogi, do mojej załogi. – Prychnął pod nosem.
– I kto za to wszystko oberwał? – zapytała trochę niepewnie.
– Jak to kto? Lucjusz Malfoy oczywiście, później trochę Narcyza, a kilka zaklęć i nawet mi przypadło, przynajmniej nie poczułem się wykluczony i pominięty.
Severus spojrzał na nią podejrzanie. Coś było nie tak z tą dziewczyną – tego akurat był pewien nie od dzisiaj. I nie wiedział czy to sprawka jakichś hormonów, ale nie dało się ukryć, że jej zachowanie przechodziło od jednej skrajności w drugą; albo zachowywała się jak rozpieszczony bachor, była pyskata i uważała się za Merlin wie kogo, albo udawała uległą i niewinną, jakby o niczym nie miała pojęcia, zachowując swój nieskazitelny wizerunek panny Wiem–To–Wszystko–I–Znacznie–Więcej–Niż–Ci–Się–Wydaje – czyli skrajnie irytujący wizerunek.
Profesor widział, że jest jeszcze coś, co męczy jego uczennicę, ale nie miał zamiaru robić jej tak wielkiej przysługi i pytać o co chodzi. Wolał poczekać, aż sama się na to zbierze.
Na razie jedynie podniosła filiżankę herbaty do ust i wyjrzała za okno, zawieszając wzrok na panoramie, którą mijali.
Hermiona zaczęła się zastanawiać jaki wkład w to wszystko miał Lucjusz Malfoy. Najpierw twierdził, że czysta krew jest dla niego najważniejsza i lojalność Voldemortowi, a potem nagle doszedł do wniosku, że jednak to rodzina jest dla niego najważniejsza i nic nie liczy się dla niego bardziej, i jest w stanie oddać za nią swoje życie. Coś tu nie grało.
Ojciec Dracona nigdy nie przypadł jej do gustu. Miała okazję kiedyś go poznać, dokładnie mówiąc, gdy znajdowała się niedaleko Dworu Malfoy'ów przyszła w odwiedzinach do Dracona, a byli w tak krytycznej sytuacji, że nie mieli gdzie indziej się spotkać, bez podejrzliwych spojrzeń. Chłopak zapewnił, że jego rodziców nie będzie w domu, jednak otworzył jej nie kto inny jak sam Lucjusz. Już nawet matka Draco była spokojniejsza i bardziej tolerowała mugolaków, co już nieraz zdążyło ją zadziwić – nigdy jej nie pasowała do grona czystokrwistych, którzy rygorystycznie trzymają się zasad i myślą tylko o sobie i swoim majątku.
Wtedy, tamtego dnia pod drzwiami, przed seniorem Malfoyem, Śmierciożercą, który nienawidził szlam, nie wiedziała jak zareagować, nie wiedziała jak on zareaguje i kiedy ostrym głosem zapytał czego chce, nie była w stanie wymyślić żadnej dobrej wymówki. Kazał jej się wynosić daleko stąd i nigdy więcej nie pokazywać przed jego domem, a wściekłość w jego oczach rosła z każdą sekundą, kiedy stała przed progiem i nie wiedziała co odpowiedzieć. Miała zapytać kiedy wychodzi, bo chciała porozmawiać z jego synem? Delikatnie mówiąc, nie była przekonana, że pójdzie na taki układ.
Wyciągnął różdżkę przed siebie, prawdopodobnie chcąc ją nastraszyć, ale wiedziała, że nie wahałby się jej użyć. Jaki normalny Śmierciożerca wahałby się, gdyby do drzwi zapukała mu szlama bez wyjaśnień jak znalazła się za bramą, która nie była łatwa w obejściu?
Odwróciła się i odeszła, czując na swoich plecach palące spojrzenie.
Wiedziała tylko, że po tamtym incydencie, zaklęcia rzucone na bramę zostały wzmocnione.

                                                               ~*~*~*~

Severusowi podróż się ciągnęła. Nie lubił podróżować z innymi ludźmi, tym bardziej z nieznajomymi, do tego publicznym transportem. Gdyby nie fakt, że nie był pewien jak Granger zareaguje na teleportację międzykontynentalną, to nie zgodziłby się na przemieszczanie pociągiem. W ich plan oczywiście jednak wchodziła teleportacja, jednak na mniejszą odległość, co miało zmniejszyć wskaźnik ryzyka, że coś mogłoby pójść nie po ich myśli.
Jak dotąd niewiele wiedzieli, jeśli chodziło o całą tę zagadkę. Byli w pewnym stopniu pewni dlaczego zmierzają tam, gdzie zmierzają, i co chcą przez to uzyskać, jednak nie mogli być pewni czy to ich przybliży do rozwikłania zagadki, gdzie znajduje się Albus Dumbledore i kto stoi za jego porwaniem. „Porwaniem”? Nie był pewny tego słowa. Czy to na pewno było ubezwłasnowolnienie? Jak na razie niczego nie mógł być stuprocentowo pewien.
– Profesorze Snape? – Z zamyślenia wyrwał go głos uczennicy.
– Czego? – warknął trochę ostrzej, niż miał na celu, jednak ona duchem była o mile stąd, by zwrócić na to uwagę.
– Jestem zmęczona, idę do przedziału, może uda mi się zdrzemnąć – powiedziała wstając od stolika, przy którym spożywali właśnie kolację.
Severus nawet nie odpowiedział, jedynie patrzył, jak sprawnie wymija kelnera i kieruje swoje kroki w stronę wąskiego korytarza.
Sam przed sobą nie wiedział, co go podkusiło, by jeszcze zabrać ją ze sobą, jakby niewystarczająco problemów już narobiła. Jednak nie wierzył, że pozostawiając ją samowolnie, nie zrobi czegoś głupiego, jak to na nią przystało, a przed wszystkim chciałby zastać swoje komnaty i laboratorium w jednym kawałku po powrocie, a z urzędującą tam Granger nie do końca mógł być tego pewien.
Siedział przed filiżanką kawy i rozmyślał. Rozmyślał nad tym, kiedy to wszystko przybrało taki niespodziewany obrót.  Kiedy działania Czarnego Pana stały się takie ostre, że w konsekwencji był w stanie rozszarpać na miejscu nieznanych mu mugolaków, nie mając z tego żadnego większego pożytku? Kiedy Draco wydoroślał, a mrzonki, którymi kierował się dotychczas w swoim życiu, przestały być dla niego priorytetowe? Kiedy dorósł na tyle, by być w stanie postawić się Czarnemu Panu, postawić się własnym rodzicom, własnemu ojcu, wiedząc zarazem o tym, że zostanie wydziedziczony? Co się stało z Draconem, który sprzeciwiał się każdemu złemu słowu wypowiedzianemu na temat Czarnego Pana, gdy próbował przekonać chrześniaka, że życie jako Śmierciożerca nie jest takim, jakiego powinien chcieć? Kiedy sprawy przybrały tak szybki obrót?
A do tego jeszcze Lucjusz Malfoy. Tak się przysłużył do wychowania syna według czystokrwistych zasad, w wierze, że jego syn przystąpi do szeregów Czarnego Pana, któremu sam służył, powierzając jego życie w ręce Czarnoksiężnika zanim nawet został poczęty na świat. Teraz jednak był karany za swoje ślepe czyny popełnione w przeszłości i obaj, Lucjusz jak i sam Severus, zdawali sobie sprawę, że Czarny Pan nie wybaczy mu tego szybko, jeśli w ogóle. Severus był pewien, że jeżeli Ten–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać nie zabił go za pierwszym razem, gdy miał ku temu okazję, będzie teraz żądał od niego czegoś w zamian, będzie testować jego lojalność, będzie chciał w szeregach kogoś w zamian za Dracona, jeśli najpierw zgodzi się zaakceptować, że młody Malfoy sprzeciwił się jego planom, Jemu. Severus pomasował sobie skronie.
W dodatku teraz zniknął Dumbledore. Nie był pewien, gdzie go szukać, nie był pewien czy to nie była jedna z jego misji, ale chciał się upewnić, że nawet jeśli jego przypuszczenia, co do tego, gdzie i z kim może teraz przebywać są fałszywe, to wykluczy przynajmniej jedną z opcji, które mogły wyjaśniać zniknięcie dyrektora.
Nie lubił, jak znikał na tak długo, bez poinformowania o tym nikogo, bez żadnego cholernego liściku zostawionego na biurku, nawet jeżeli zapisał tam jedno słowo. Jedno słowo wystarczyło, wystarczyło napisać „misja” albo po prostu się podpisać, a w międzyczasie ustaliliby, co to by oznaczało. Ale nie. Oczywiście, że nie. Nie mogło być przecież tak łatwo, a poza tym misje były tajne i nikt nie mógł wiedzieć o czymkolwiek. Najlepiej w ogóle założyć klapki na oczy i udawać, że wszystko jest w porządku – jak zwykle.
Był weekend, więc przynajmniej mógł pozbyć się lawiny pytań od Minerwy i całego grona nauczycielskiego; po pierwsze nie zamierzał się przed nimi tłumaczyć i spędzać na tym pół dnia, a po drugie nie jechał tam na długo, tylko, by upewnić się, że nie mają do czynienia z czymś poważniejszym – mimo że listy, które otrzymali w trakcie posiłku, zdawały się temu przeczyć.
Severus był tak zaabsorbowany własnymi rozważaniami, że nie spostrzegł od razu, gdy ktoś się do niego dosiadł, dopóki drugi głos nie otrzeźwił go, a on nie zbeształ się w duchu, za taką nieuwagę.
– Profesorze Snape? – zapytała Hermiona niepewnie.
– Nie miałaś iść spać? – Bardziej stwierdził, niż zapytał, jednak w jego głosie nie pojawił się jad ani złość.
– Nie mogłam zasnąć przez myśli, które krążyły mi po głowie.
Mężczyzna jedynie skinął głową, wciąż patrząc się przez okno gdzieś w oddalony punkt.
Hermiona zaczęła się wiercić, nie będąc do końca przekonana, jak powinna zacząć temat.
– Profesorze, czy pamięta pan tamtą noc, kiedy odbył pan wędrówkę po Athelas, do lasu i znalazł mnie w… cóż… trochę nietypowej sytuacji? – spytała jednak z nutką niezdecydowania w głosie.
– Wtedy, panno Granger, gdy zaatakował panią Velvor i kiedy musiałem panią zanieść do moich własnych kwater i zająć się pani obrażeniami? – odpowiedział pytaniem na pytanie, odwracając głowę w jej kierunku i unosząc jedną brew, a ironiczny uśmieszek pałętał się blisko jego ust. – Tak, coś sobie przypominam.
– A więc znał go pan?
– Kogo? Tego wilkołaka?
– Tak, Velvora. Znał go pan, prawda? – Wydała być się trochę bardziej ożywiona.
– Nie można raczej tak tego nazwać. Co prawda rozmawialiśmy kiedyś, jednak to było nasze pierwsze i ostatnie spotkanie, i wynikło z inicjatywy Czarnego Pana. Chciał mieć wilkołaki po swojej stronie, jednak jeśli dobrze się orientuję, to gardził nimi. – Wzruszył jedynie lekko ramionami.
Hermiona wzdrygnęła się niezauważalnie.
A więc tak to było, pomyślała. Voldemort wolał mieć jak największą ilość sojuszników i nawet pogarda w stosunku do nich nie była zbyt wysoką ceną, by nie mieć ich po swojej stronie. Stawiał na ilość, a nie na jakość, a przynajmniej wiedział, że jeżeli uda mu się przekonać wilkołaki, to będzie miał większe pole do popisu przygotowując się do ataku – a mógł ich przecież wykorzystać.
To z kolei oznaczało, że oni mogli już być w rękach Voldemorta, a ona nawet o tym nie została poinformowana. Wtedy atak samego Velvora byłby uzasadniony, z racji tego, że ona nie zawsze odpowiadała na wezwania, które otrzymywała od stada, ani nie spotykała się z nimi w czasie pełni. A w ostatnim czasie odsunęła się od całej watahy, dochodząc do wniosku, że sama także da sobie radę, a w czasie pełni nie musi koniecznie polować na jakieś biedne zwierzę, tylko po to, by zaspokoić żądzę mordu, która wrzała jej we krwi.
Ależ ona była głupia.
A po tym wszystkim, kiedy przez miesiące unikała własnego stada, została wybrana na przywódcę. Jakim cudem w ogóle było to prawdopodobne? A fakt, że nie było to spowodowane jej aktywnym uczestnictwem w stadzie, jedynie powodował, że miała jedyną opcję na zrozumienie, jakim sposobem to się stało; ze względu na rangę. Za pośrednictwem Velvora. Jej stwórcy.

                                                               ~*~*~*~

– Czy w takim razie Voldemort miał plany wobec wilkołaków?
– Z tego, co mi wiadomo, to Granger, nie, choć nie wiem, co ci do tego. – Zaczynał powoli denerwować się ilością pytań zadanych na ten temat. – Velvor dał do zrozumienia, że rozważy tę propozycję, mimo że nie był skory, do jej podjęcia, jednak nie zdążył udzielić odpowiedzi przed śmiercią.
Hermiona miała ochotę wypuścić głośno powietrze z ulgą, ale ostatkiem rozumu się powstrzymała.
– Teraz mam za zadanie porozmawiać z nowym przywódcą.
Kiedy tylko usłyszała to zdanie, poczuła, jak jej całe ciało spina się natychmiastowo i nie potrafiła nad tym zapanować. Usłyszała dźwięczenie w uszach i dziękowała Bogu, że siedzi, bo czuła, że ma waty z nogi. Co mu powinna odpowiedzieć? „Dzień dobry, profesorze, nie jednak podziękuję za jakiekolwiek stosunki z tym przemiłym Czarnoksiężnikiem, po którym wciąż pozostało mi kuku na nóżce”? Nie, raczej nie. A może z zaskoczenia? „Niespodzianka, profesorze Snape! Chyba ja jestem osobą, której pan szuka!” – nazbyt banalne?
Przełknęła głośno ślinę, jednak Snape zdawał się tego nie zauważać, a półmrok panujący pomiędzy nimi, który zdążył już się wkraść przez okna do pociągu, jedynie działał na korzyść Hermiony.
– A co stoi panu na przeszkodzie? – Próbowała udawać mało zainteresowaną, na tyle, by nie zaczął jej o coś podejrzewać, a z drugiej strony nie tak bardzo, by nie zakończył jednym słowem tej rozmowy.
– Fakt, że, jak na razie, to, kto zajął tę posadę zdaje się być największą tajemnicą.
– Może nie chce się ujawniać ze względu na to, że musiałby odpowiedzieć twierdząco na pytanie? – zasugerowała zgrabnie.
– Albo po prostu ze względu, że jest tchórzem i dostał się na to miejsce jedynie tytułem, a nie specjalnymi zasługami.
Hermiona oburzyła się takim stwierdzeniem i aż sapnęła ze wściekłości, jak bolesną i okrutną prawdą zdawały się być te słowa!
Snape spojrzał na nią podejrzanie i dziewczyna zrozumiała, że zareagowała zbyt nerwowo jak na kogoś, kto nie ma z tym żadnego związku.
– A czemu się tym tak przejmujesz?
– Oczywiście ze względu na profesora Lupina – odpowiedziała szybko.
– Z czego wiem, to Lupin nie bierze udziału w całej tej farsie, ponieważ okazał się zbyt wielkim tchórzem i jak to określił „woli być typem samotnika i wolnego strzelca”. – W kąciku jego ust pojawił się sarkastyczny uśmieszek.
– Nie wierzy pan, że coś takiego istnieje? – zapytała lekko oburzona jego zachowaniem.
– Z pewnością nie w świecie wilkołaków. Panno Granger, chyba wciąż umyka pani ważny element, że wilkołaki, to zwierzęta stadne; w ich życiu panuje harmonia, a decyzję podejmowane przez przywódcę są niepodważalne i dlatego jest to też takie ważne, że kto ich nie przestrzega – ginie.
Do Hermiony zdawało się dopiero teraz dotrzeć sens tego, co się działo wokół niej ostatnimi czasy. Oczywiście wiedziała, że głos przywódcy jest najważniejszy, ale nie zdawała sobie sprawy, że nieposłuszeństwo może od razu kończyć się na jednym. Teraz powoli rozumiała, co zmusiło Velvora tamtej nocy do zaatakowania jej. Chodziło o jej nieumyślne nieposłuszeństwo.

– Czym pani jest, panno Granger i jakie ma pani z tym wszystkim powiązania? – pytanie przecięło ciszę, która nastąpiła po jego dość prostym stwierdzeniu.
Hermiona zmarszczyła brwi.
– Jak to czym jestem? Przecież wie pan. Animagiem. – Przynajmniej nie musiała się obawiać, że ktoś ją usłyszy. Wszyscy po zjedzeniu posiłku wrócili do swoich przedziałów na odpoczynek, jednak oni wciąż siedzieli na swoich miejscach.
– Jak na zwykłego animaga to ma pani kolorowe życie. Nie jestem nawet w stanie doliczyć się ile to już razy znalazła się pani w moim gabinecie przez ostatnie trzy miesiące.
– Chciałabym zwrócić uwagę, że na większość z nich nawet się nie zgodziłam, a to była pana decyzja. – Skrzyżowała ręce na piersi.
– Jasne, bo przecież widok zakrwawionej uczennicy w Zakazanym Lesie jest na takim porządku dziennym, że powinienem przejść obok i nie zwracać na to uwagi! – warknął jedynie w odpowiedzi.
– Ja mówię tylko jak było.
– Ja też mówię jak było. A tyle razy zostać poturbowanym tylko przez fakt, że jest się animagiem, nawet jeśli wkracza się do Zakazanego Lasu, do którego nie można wchodzić, jak sugeruje sama jego nazwa, jest wręcz niedorzeczne.
– Jeszcze pana nie boli wewnętrznie? – zapytała znienacka.
– Że co? – warknął.
– Wieczysta Przysięga. Jeszcze pana nie odczuwa skutków sprzeciwiania się jej i wtrącania się w nie swoje sprawy? – Uniosła lekko brew do góry parodiując jego ironiczne spojrzenie.
– Nie, jeszcze nie mam z tym problemów, co oznacza, że na tej płaszczyźnie wciąż jestem bezpieczny i to, że nie wywiniesz się od odpowiedzi.
– A co jeśli ja nie wiem czemu to wszystko mnie spotyka? – zaczęła blefować. – Bo nie mam pojęcia, o co dokładnie chodzi! Nie wiem, czego chce ode mnie Voldemort. – To akurat była prawda. – Nie wiem kim innym mogłabym być niż animagiem, i nie wiem czego mógł chcieć ode mnie Velvor. – Półprawda.
– Granger, oboje wiemy, że coś ukrywasz. – Popatrzył na nią spode łba. – Poza tym chciałem poinformować, że Draco znowu mnie wtajemniczył w te wasze zabawne przedsiębiorstwo, zgrupowanie, czy jakkolwiek beznadziejnie się to na nazywa – dodał z lekką wyższością, dając do zrozumienia, że czerpie jedynie przyjemność z tego, że dowiaduje się o tym ostatnia i to tym bardziej od niego.
– Co to ma niby znaczyć? Draco nie ma prawa, by…
– Ma całkowite prawo, panno Granger, jeśli dobrze się orientuję – odparł zgryźliwie. – Oboje jesteście stwórcami tego czegoś w takim samym stopniu.
– Ale to jest nieważne, ponieważ nic takiego już nie istnieje.
– Raczyłbym się z panią nie zgodzić. Mam nadzieję, że zdaje sobie, pani, także sprawę z tego, że wraz z rozwiązaniem grupy jest pani w obowiązku ściągnąć ze mnie Wieczystą Przysięgę?
Hermiona przełknęła ślinę i poczuła lekkie szumy w uszach. Nie podejrzewała, że do czegoś takiego w ogóle dojdzie; poczynając na tym, że Draco zacznie planować przeciwko Voldemortowi bez niej (nawet jeśli nie było jej przez pewien czas), a kończąc faktem, że efekt Wieczystej Przysięgi miał się obrócić przeciwko niej. Na Merlina, ona nawet była pewna, że gdy tamtego wieczoru kazała składać mu przysięgę on uzna to za żart, wyśmieje, powie, że chyba brak jej piątej klepki w głowie, cokolwiek, ale nie to, że zgodzi się tylko dlatego, że jego duma nie mogłaby poradzić sobie z odmową.
Jeśli teraz się wycofa, będzie musiała zdjąć z niego obietnicę nie wydania jej komukolwiek, a wszystko o czym wiedział, i co widział, będzie mógł przekazać komu będzie chciał. Taka wizja nie satysfakcjonowała jej w żadnym stopniu. Bo jak mogła?
– Oczywiście, że zdaję sobie za tego sprawę. – Teraz na pewno, dodała w myślach. – Muszę jednak przedyskutować z Draco ten temat.
– Czy jest o czym dyskutować, panno Granger? – zapytał kpiąco.
– Jest – warknęła, choć wiedziała, że prawdopodobnie nie ma.
Snape wyglądał na rozbawionego całą tą sytuacją i zadowolonego z siebie, że udało mu się wytrącić dziewczynę z równowagi.
– Gdzie przebywają moi rodzice, profesorze? – Spróbowała zmienić temat.
– Nie tak szybko, panno Granger. Ty nie chciałaś udzielić mi odpowiedzi na pytanie, to niby dlaczego ja miałbym to robić?
– Ponieważ jak na Ślizgona, to ma pan serce i nie chce pan, bym znowu zwiała i wróciła z jeszcze większymi obrażeniami? – odpowiedziała niepewnie, wahając się co do wyciągniętych wniosków.
– Pierwsza część zdania wszystko zepsuła, Granger. No i ta nutka zapytania w głosie. Musisz się bardziej postarać. – Skrzyżował ręce na piersi.
Chciała rzucić jakiś komentarz na temat jego dzisiejszej gadatliwości, ale od razu ugryzła się w język wiedząc, że takim sposobem jedynie sama wszystko by pogarszała.
– Ponieważ to byli zwykli mugole, którzy nikomu nic nie zrobili, i którym należy się porządne Obliviate – powiedziała pewniej.
– Lepiej, Gragner, jednak to nie zmienia faktu, że nie udzielę ci żadnych informacji, dopóki sama tego nie zrobisz.
– Jasne! – oburzyła się w zamian. – W porządku! Niech nikt nic nie wie. – Złożyła ręce i oparła się o szybę, patrząc w drugą stronę.
Wiedziała, że Snape w duchu wyśmiewa jej dziecinne zachowanie, ale byłoby jeszcze gorzej, jakby powiedziała mu cokolwiek o sobie.
Siedzieli tak przez chwilę, dopóki Severus nie zaczął się podnosić bez uprzedzenia z miejsca.
– A pan gdzie idzie? – spytała z nutką niepewności.
– Jak to gdzie? Jest noc, Granger. Idę spać, tak jak robią to normalni ludzie. – Pokręcił głową na znak niedowierzania, że można zadać tak głupie i oczywiste pytanie.
– Ale profesorze, pan mi wciąż nie odpowiedział, gdzie są moi rodzice – zwróciła uwagę nie odrywając od niego wzroku, kiedy podnosił się i wygładzał swoje szaty.
– Ty też mi nie odpowiedziałaś, Granger, i nie marzę się przez to jak dziecko – odpowiedział ostrzej, niż przypuszczał. – Jak nie chcesz to nie mów, i tak się dowiem. – Tymi słowami zakończył rozmowę i ruszył w stronę korytarza.
Hermiona miała ochotę krzyknąć za nim, podbiec do niego, cokolwiek, byle tylko zwrócił na nią uwagę, by odpowiedział na to czy jej rodzice żyją, czy przynajmniej teraz może im pomóc, czy ma jeszcze możliwość na naprawienie swojego czynu. Głos jednak ugrzązł jej w gardle.
Nie mogła mu o niczym powiedzieć. Nie mogła mu powiedzieć czym jest. Nie mogła mu powiedzieć kim był dla niej Velvor. Nie mogła mu powiedzieć, że Knot maczał w tym wszystkim palce, co oznacza, że Ministerstwo również. Nie mogła powiedzieć, że to oznacza, iż Voldemort też może mieć w tym jakiś wkład. Ani nie mogła wspomnieć o tym, że został najęty tropiciel, który zabrał gdzieś zwłoki jej przywódcy, jej stwórcy. Ależ ona była głupia. Nie mogła o niczym takim przy nim wspomnieć. Ani powiedzieć, co tak naprawdę jest pomiędzy nią a Tomem Riddlem i jakim cudem zdołała w ogóle przeżyć po takiej ilości tortur.


6 komentarzy :

  1. Ja niecierpliwa? :D no może trochę..
    Zaskoczyłaś mnie tym rozdziałem..
    Coraz więcej zagadek i tajemnic.. Postaram się połapać we wszystkim. :D Sev wredniś.. :-( mógłby pocieszyć biedną Herme.
    U ciebie jest bardzo kanoniczny. :-) gbur i ślizgon xd
    Proszę o "rhomantyczne" wątki :D
    Życzę weeny!! I miłego wyjazdu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba troche krócej niż zazwyczaj, ale i tak bardzo fajny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooooo jak mogłam przegapić nowy rozdział? Jeeeeee... Jest świetny i mam nadzieję, że w maju powstanie kolejny bo zapowiada się świetna historia z tym wyjazdem :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem jakim cudem dopiero kilka dni temu odkryłam Twojego bloga (a może się to równać z odkryciem Ameryki/elektryczności/radu, niepotrzebne skreślić).
    Bardzo podoba mi się Twoja twórczość, jest całkiem zmyślna. Momentami mam problem ze zrozumieniem wszystkiego, ale tak to chyba jest, gdy się czyta w dwa dni coś, co trwa dwa lata.
    Życzę Ci dużo weny, niecierpliwie będę czekać na ciąg dalszy historii.
    Pozdrawiam,
    ~~Margo

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspólna podróż... Oj będzie się działo:)

    OdpowiedzUsuń