Czasami sama się zastanawiam, co ja właściwie za głupoty nabazgrałam. A do tego moje słowotwórstwo zaczyna się coraz bardziej poszerzać, co jednak nie jest niczym dobrym.
Dziękuję Wam, kochani, za 52 000 odwiedzin! <33
Btw: Nie zrażajcie się butnym zachowaniem Hermiony, wszystko się wyjaśni.
– Siadać! – Przerwało im ostre syknięcie, na które wszyscy
zareagowali i zajęli miejsca. Usiadł nawet Snape, który nie wiadomo kiedy
znalazł się po drugiej stronie stołu.
Voldemort zajął miejsce na tronie.
– Które to już nasze spotkanie, szlamo? – spytał z udawanym
zamysłem.
– Za trudna matematyka – powiedziała pod nosem, ale
wiedziała, że wszystko usłyszał, więc to, że wciąż stała na własnych nogach,
niezmiernie ją zdziwiło. – Wiesz co, gdy zaprasza się kogoś do siebie,
proponuje mu się herbatę, miejsce do siedzenia, a nie każe mu się stać na
środku pomieszczenia. – Rozłożyła ręce w geście bezradności i rozczarowania. –
To pierwsze możemy sobie odpuścić, jak zwykle, jednak rozmawialiśmy już
wcześniej o jakimś krześle. Ile można jeszcze przerabiać ten temat? – Wzniosła
oczy ku górze.
Po chwili znalazło się przed nią plastikowe krzesło.
– To rozumiem – odpowiedziała.
– Odpowiedz – rozkazał.
– Chyba się pogubiłam. Na co mam odpowiedzieć? – spytała
lekko marszcząc brwi.
– Masz szczęście, szlamo, że mam dzisiaj dobry humor.
– Och, więc to się zdarza? – mruknęła. – Nie wiem, Tom,
który to raz, wiesz, że nie mam w zwyczaju wszystkiego spisywać, a ta
informacja jednak nie była mi niezbędna do dalszego funkcjonowania – plotła bzdury
jak najęta. – Wiesz, jeśli jednak naprawdę tak bardzo ci zależy na tym, bym
spisywała sobie daty odwiedzin w przytulnych miejscach, do których mnie
sprowadzasz, to nie ma sprawy, założę jakiś dziennik albo zacznę wpisywać do
kalendarza.
– Wystarczy, szlamo – syknął tak, że prawie opluł ją jadem,
choć w jego głosie udało się usłyszeć nutkę pokręconego rozbawienia. Jakby
bawił się w kotka i myszkę.
– Dobra, Tom, chciałeś się ze mną widzieć, oto więc jestem i
chciałabym się dowiedzieć do czego tak naprawdę jestem ci niezbędna. No, wiesz,
mam na myśli tutaj coś poza torturami oraz wyżywaniu fizycznym i
psychicznym. Jest może jakiś konkretny powód? – To jasne, że nie blefowała.
– Do tego zaraz przejdziemy. Skupmy się jednak na tym, że
zawsze jęczysz, bo nie zadaję pytań na temat twojego samopoczucia. Jak ze
spaniem?
– Widzę, że w końcu bierzesz moje rady do tego swojego,
zimnego jak lód serca i niezmiernie mnie to cieszy. Co do snów, to dziękuję,
miewam się naprawdę wspaniale, nie mogę narzekać.
– Roberto! – Przywołał lekkim ruchem palców, a chwilę
później przed szereg wystąpił wysoki mężczyzna. – Nie chcesz zmienić zdania?
– Roberto, Roberto… – Zamyśliła się. – Coś mi się kojarzy,
jednak nie potrafię sobie przypomnieć. – Starała się, żeby jej głos był jak najbardziej
bunty choć serce kołatało jej w piersi.
Promień klątwy dotarł do jej klatki, nim zdała sobie z tego
sprawę. Leżąc na podłodze, zacisnęła rękę na piersi.
– Niezły cel, Tom, chyba mocno trenowałeś od ostatniego razu
– rzuciła, spoglądając na niego z pozycji siedzącej.
Było coraz bliżej północy.
Niemiłosierny ból rozrywał jej mięśnie, a rozmowa była
ostatnią szansą na odciągnięcie uwagi od tego bólu.
Czuła jak każda komórka w jej ciele pali się żywym ogniem, a
zostało rzucone dopiero jedno zaklęcie.
Voldemort po raz kolejny podniósł różdżkę i warknął: Crucio.
Hermiona wiła się po ziemi, zaciskając jak najmocniej pięści
i zagryzając wargę, by nie krzyczeć. Gorset zabierał jej jeszcze więcej
powietrza z płuc, jednak obawiała się tego, co może się stać, gdy rozerwie
sznurki z tyłu.
Po kilkudziesięciu sekundach, które zdawały się trwać
nieskończoność, zaklęcie zostało z niej zdjęte.
– Czyżby pannę–szlamę Granger coś bolało? – Zapytał z
drwiącym uśmieszkiem, podchodząc bliżej.
– Nie przesadzajmy... – Z trudnością złapała oddech, jednak
udało jej się odpowiedzieć bez zająknięcia. – Mógłbyś jednak… wyjaśnić, o co…
dokładnie chodzi.
– Jeszcze mała szlama nie wie? Jesteś już praktycznie
niepotrzebnym pionkiem w tej grze – odpowiedział, obchodząc ją dookoła. –
Jesteś do niczego, no i stoisz mi na drodze.
To akurat nie była prawda, ale w tej konkretnej chwili nie
była w stanie odgryźć się i powiedzieć coś, co wiedzieli tylko oni.
Jednym ruchem zaprosił całe towarzystwo bliżej. Nie było ich
aż tak dużo, jak zdawało się jej na początku. Stworzyli wokół niej okrąg.
Całkiem obszerny okrąg. No dobra, może było ich z trzydziestu… Zawsze mogło być
gorzej.
Voldemort wyszedł ze środka i ruszył wolnym krokiem na drugą
stronę sali.
W chwili, w której obrócił się w jej stronę, peleryna
zatrzepotała za nim, a on zasiadł na tronie, trafiło w nią pierwsze zaklęcie
Śmierciożerców. Czuła się tak, jakby jej ciało było rozrywane na części.
W tym momencie nie mogła zrobić niczego innego niż postarać
się, by utrzymać emocje w szczelnie zamkniętej klatce. Nie było to takie łatwe,
jak z początku myślała. To nie był sen. To był koszmar, jednak na jawie tylko,
że bardziej bolesny.
Poczuła smak krwi w ustach i wiedziała, że był to
przewidywalny skutek zagryzania wargi. Gdy z jednego z najbardziej ukrwionych
miejsc, zaczynała lecieć krew, to nie było sposobu, by ją szybko i sprawnie
zatamować, tym bardziej bez magii, i tym bardziej w jej położeniu.
Kolejne zaklęcie trafiło ją w bok i zgięła się w pół.
Chciała odegnać swoje myśli od tego, co działo się teraz z
jej ciałem – na daremno. Nie była w stanie w tej chwili jasno myśleć.
Otworzyła oczy i spojrzała po kolei na każdego z uczestników
tej zabawy, a przynajmniej starała się popatrzeć na każdego, jednak obraz
rozmazywał jej się przed oczami. Czuła, że traci krew, nie tylko dlatego, że
jej ręka leżąca na brzuchu lepiła się od ciepłej mazi i próbowała zatamować
krwotok. Widziała coraz to większą kałużę tworzącą się u podstawy jej głowy,
jak i zapewne całego ciała, i nie była w stanie utrzymać powiek otwartych, a
obelgi lecące ze wszystkich stron, zmieniły się w jeden wielki, niezrozumiały
szum.
Ujrzała Świętą Trójcę wśród Śmierciożerców, a raczej
trójcę, na której jej w tym momencie zależało. Bellatrix ze swoimi
kwalifikacjami z pewnością mogłaby dołączyć do tego grona, jednak latała jak
opętana i nawet przez chwile nie potrafiła spokojnie ustać w miejscu.
Lucjusz Malfoy, Draco Malfoy i Severus Snape.
Ledwo co powstrzymała uśmiech, który cisnął jej się na usta.
Swój wzrok zatrzymała na młodszym Malfoy’u.
Draco, cóż… Starał się zachować pozory, jednak coraz
bardziej dostrzegalny był w jego oczach ból, wstręt do samego siebie i mogła
być niemal pewna, że zaraz zrobi krok w jej kierunku i wyciągnie do niej pomocną
dłoń. Owszem, chciała, żeby wiedział, jak to jest, gdy widzi się i uczestniczy
w ataku na bliską osobę, jednak nie mogła sobie pozwolić na tak wiele i
dopuścić, by doszło do czegoś naprawdę głupiego.
– Naprawdę… – wycharczała i wypluła krew z buzi. – Naprawdę
tylko na tyle was stać? – Odwróciła się z ciężkim bólem w kierunku Voldemorta. –
Myślałam… Byłam przekonana, że odpowiednio ich zdyscyplinowałeś ostatnim razem…
Jednak… – Odkaszlnęła. – Najwyraźniej się myliłam.
Zaklęcia leciały ciągiem i ponownie upadła na plecy. Koło,
które utworzyło się wokół niej było symbolem kolejki, która nigdy się nie
kończyła. Każdy rzucał minimum jedno zaklęcie, kiedy przyszła na niego kolej,
no chyba, że było się Bellatrix, która atakowała praktycznie przez cały czas, niezależnie
od niczego i biegała w kółko jak królik z poważnie zaawansowanym ADHD.
Dotarło do starszego Malfoy’a. Emocje Lucjusza mogłaby
wyczuć na kilometr, nawet na niego nie patrząc. Jego twarz wyrażała gniew i
nienawiść. Pogarda do szlam była w nim zakorzeniona od dziecka i przekazywana z
pokolenia na pokolenie. Nie mogła mu się dziwić i tego nie robiła.
Popatrzył na nią z wywyższeniem i pogardą, a chwilę później
bez zbytniego wysiłku i z wyraźnym znudzeniem poleciała w jej stronę
Sectusempra. Wiedziała, że to Snape’owi powinna być winna podziękowania, jeśli
chodziło o klątwę; doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto był jej twórcą.
Zacisnęła pięści jeszcze mocniej, aż poczuła, jak pazury,
które się wysunęły, zanurzyły się w jej dłoni.
Oddychała szybko przez zaciśnięte zęby, ledwo rejestrując,
co dzieje się wokół niej.
Nie mogła jednak pozwolić na to, by Draco rzucił na nią
klątwę czy też raczej tego nie zrobił, co byłoby dla niego i dla niej jeszcze
gorsze.
Obiecała sobie, że nawet jeśli straci przytomność albo
wykrwawi się w tym miejscu na śmierć, to będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobi.
Uchroni go przed tym, do czego chciała go zmusić.
Poluźniła uścisk, wyciągając paznokcie ze skóry.
Położyła ręce na klatce i wzięła głęboki wdech, bo
wiedziała, że na więcej, w tej chwili jej nie starczy czasu.
– Tylko mi nie mów Tom, że tylko ja mam o to pretensję, ale
naprawdę, trochę profesjonalizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Przecież nie
każę ci od razu zmieniać wystroju wnętrza, ani nie dyskutuję na temat trzydziestu
na jednego. Daj na wstrzymanie i nie rób z tego od razu jakieś większej
awantury.
Przewróciła się na brzuch i podparła jak najostrożniej
przedramionami wolno się podnosząc, by nie za trzęsły jej się ręce i nie upaść.
Muszę to zrobić. Zrobię to. Muszę. To. Zrobić. Muszę.
Muszę.
To jest jak ta wewnętrzna siła, której każemy się w sobie
powiększać, kiedy do mety brakuje nam dwóch kilometrów, a płuca zdają nam się
palić żywcem. To ta siła, którą w sobie budujemy jedynie na podstawie wyobrażeń
tego, co będzie gdy osiągniemy cel. Siła, którą kształtujemy, by pokazać na co
nas stać, by przesuwać granice własnych możliwości.
Uklękła ostatkiem sił i powoli wzniosła głowę do góry,
spojrzała na sufit i wzięła głęboki wdech. Czuła Żądzę. Chciała krwi. Chciała
pomsty. Chciała zemsty. Chciała zabijać. Chciała nią zawładnąć. Bestia nigdy
nie przyjmowała odmowy.
Przez ciało Hermiony przeszły niekontrolowane drgawki, a ona
walczyła sama ze sobą.
Czuła, jak zęby wydłużają się, a szczęka zaczyna zmieniać
kształt. Paznokcie po raz kolejny wydłużyły się i drugi raz z rzędu trafiły w
skórę dłoni, które zaciskała w pięści.
Cieszyła się, że panuje półmrok.
Gdybyś tylko przemieniła się wilkołaka, na chwilę, na
naprawdę niedługą chwilkę, wtedy z pewnością byłabyś w stanie pokonać ich w oka
mgnieniu. Odzyskać siłę! Odzyskałabyś siłę i zakończyła spotkanie, według
planu. Tylko na chwilkę.
Z jej gardła wydobył się głośny wrzask, który przeciął ostro
ciszę.
Nie. To nie miało być tak.
Czuła na sobie spojrzenie wszystkich, którzy znajdowali się
w pomieszczeniu.
Bestia dawała jej strzępki siły, tylko na to, co ona chciała
osiągnąć.
Zwiesiła głowę i próbowała choć przez chwilę nie czuć każdej
piekącej przeraźliwym bólem komórki w ciele trzykrotnie mocniej.
Dopiero kiedy poczuła, że może wyprostować palce, podparła
się rękoma, wypluła zgromadzoną w buzi krew i wstała chwiejnym krokiem na nogi.
– Czego, do jasnej cholery, chcesz Tom? – Lekko przekrzywiła
głowę w bok, bezceremonialnie wpatrując mu się w czerwone oczu.
Nie chciała tego. Nie taki był plan. Miała być potulna,
dowiedzieć się po co była ta szopka, naprawdę, i zrobić to delikatnie,
subtelnie.
Zgięła się w pół przez ból w klatce, jednak nie pozwoliła
sobie, by upaść. Wiedziała, że wtedy by już nie wstała.
– Nie mów, że chcesz się mnie pozbyć. Nie o to ci chodzi i
obydwoje doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. – Zrobiła kilka kroków w przód,
chwiejąc się niezgrabnie. – Jakbyś chciał, byłoby już po mnie, już dawno byś
mnie zabił. Tak więc, o co chodzi? – Rozłożyła ręce i obróciła się na pięcie. –
Czy koś, ktokolwiek, byłby w stanie mnie olśnić?! – Jej donośny głos rozbrzmiał
w pomieszczeniu. Istna prowokacja, ale miała nadzieję, że odpowiednia
prowokacja. Skąd ona miała tyle siły? Nie wiedziała, ale zgadywała, że
dzięki pełni.
Wszystkie oczy zwrócone były w jej kierunku – nawet
Bellatrix zatrzymała się w miejscu i spoglądała to na nią, to na swojego Pana.
Voldemort, w całej swej glorii, wstał i powolnym krokiem
zaczął schodzić po schodkach.
Hermiona nie słyszała własnych myśli. Czuła pulsujący ból w
nodze, w żyłach wrzała jej krew, a w uszach słyszała jednie szum.
– Za bardzo się rządzisz, szlamo. – Podszedł do niej i
różdżką przejechał po jej szczęce, otaczając ją powolnym krokiem.
– Mamy całą noc, a nawet nie zrobiliśmy ani jednej rundki
tortur. Lepiej na początku wyjaśnij, o co chodzi, bo nie jestem do końca
przekonana czy będzie mi się chciało pozostawać do samego końca.
Chwycił ją za włosy i przyciągnął do siebie, tak, że
opierała się do jego plecami. Różdżkę przyłożył jej do gardła i pochylił się
nad nią.
– Obawiam się, że będziesz musiała odwołać dzisiejsze plany –
syknął jej do ucha i rzucił na ziemię.
– One nie są raczej „ruchome” – odpowiedziała, wycierając
ręką krew z buzi.
– Zaraz się przekonamy. – Przekrzywił lekko głowę w lewo i
rzucił na nią łamacza kości.
Hermiona jęknęła cicho.
– I tak oto, proszę państwa, rzuca się zaklęcia! –
wychrypiała i podniosła się na łokciach.
Macnair kopnął ją w brzuch, mrucząc pod nosem coś w stylu „sukowata
szlama”, a ona zatoczyła się na bok.
– A tak właśnie… zachowują się nieprofesjonaliści –
skomentowała.
Podszedł do niej i kopnął ją jeszcze raz w bok, i jeszcze
raz, i jeszcze raz, i nim zdążyła zakryć rękoma głowę, walną ją z całej siły w
policzek nogą. Uderzyła drugą stroną głowy o ziemię, a z jej ust wyleciała
krew.
Skuliła się bezwładnie i dotknęła dłońmi głowy, czując pod
palcami lepką maź. Spojrzała w bok i zobaczyła rozmazanym obraz.
– Zawsze… – Sapnęła, a z jej ust wciąż powolnie wylatywała
krew. – Zastanawiałam się… jaki jest twój prawdziwy… status. – Przekręciła się
na brzuch i ponownie podparła o ziemię. – Ale teraz wiem, że to półkrew. –
Splunęła i zaśmiała się gorzko.
Mcnair zamachnął się na kolejne kopnięcie, jednak w
ostatniej chwili Voldemort powstrzymał go ledwo widocznym ruchem ręki.
– Koniec pogaduszek – cierpko i ostro oznajmił. – Bierzcie
się za tę szlamę Pottera. Chcę ją zobaczyć błagającą o śmierć.
– Niedoczekanie twoje. – Zaśmiała się sarkastycznie.
Chwilę później sięgnęło ją Crucio, zapewne od szaleńczo
śmiejącej się nad jej głową Bellatrix, które zdawało się swoją mocą dorównywać
Avadzie. Nie żeby kiedykolwiek poczuła na ciele Avadę Kedavrę, jednak tak
właśnie ją sobie wyobrażała.
Wiedziała, że to będzie długa noc, jednak udało jej się
stworzyć wokół siebie szum, dzięki któremu zapomniano o porządku, jaki był z
początku i o kolejności, a tym samym i o Draconie, którego kolej następowała.
Uśmiechnęła się gorzko, odchyliła głowę do tyłu i śmiejąc
się przyjmowała na siebie kolejne zaklęcia, póki nie zaczęła wydawać bliżej
nieokreślonych odgłosów i zaciskać zębów przed wrzaskiem.
Chciała sobie czasem powrzeszczeć i wmawiała sobie, że to
właśnie taki moment. Jednak nie był. Byłoby to jedynie muzyką dla ich uszu.
Poczuła ból w żebrach i bezwładnie przeturlała się kilka
metrów.
Ktoś oblał jej twarz wodą i, dopiero kiedy poczuła ją w
ustach, wróciła do rzeczywistości i powoli uniosła powieki.
Jedną trzecią Śmierciożerców gdzieś wygnało, co oznaczało,
że pomału zaczęli się nudzić, a przedstawienie nie miało trwać już długo. Chyba
w tym Snape akurat się nie pomylił.
Rookwood podszedł do niej, przewrócił ją na plecy i ręką
powoli przejechał po jej policzku, na którym znajdowała się tak samo zaschnięta
krew, jak i ta, która wciąż leciała jej z nosa i z buzi, a także z rozwalonej
głowy.
– Dzisiaj już nikt cię nie uratuje – szepnął nad nią lekko
podekscytowany.
Zaczął rozpinać jej guziki i odwiązywać gorset.
Hermiona starała się bronić, jednak ledwo co była w stanie
podnieść rękę.
Czuła, jakby była na pograniczu śmierci, jednak nie widziała
światełka, za którym mogłaby podążyć. Nie widziała pieprzonego światełka, za
którym w tej chwili udałaby się dokądkolwiek.
Nie była w stanie utrzymać otwartych powiek na dłużej niż
trzy sekundy i jedynie, jak przez mgłę, dostrzegła, jak Mcnair rozpina swój
rozporek.
Chciała go zatrzymać. Chciała się bronić. Dlaczego nikt jej
nie pomagał? Dlaczego Snape nie zatrzyma tej całej farsy? Dlaczego Draco się
nie odezwie? Dlaczego nikt, do kurwy nędzy, nie chce jej uratować?
Poczuła lodowate ręce na swoim brzuchu, które w pośpiechu
odnajdywały zapięcie od jej spódnicy.
– Zostaw – szepnęła ledwo słyszalnie. – Zostaw, do cholery.
Zostaw. Zostaw – powtarzała, starając wydobyć z siebie siłę, by odezwać się
jeszcze głośniej. – Zostaw mnie, kurwa, zostaw. – Jej głos przeszedł w nędzne
skomlenie. Ręką, którą chciała go odepchnąć, nie trafiła i znowu opadła na
ziemię.
– Uparta jesteś, ale lubię takie dziewczyny. – Pasmo włosów
wsunął jej za ucho.
Kiedy schylał się, by rozsunąć jej bluzkę i przylgnąć do jej
ust, ostatkiem sił uderzyła go pięścią pod żebrami, jednak na tyle mocno, że
utracił równowagę i przetoczył się na drugą stronę.
Hermiona nie starała się nawet przemieszczać.
Nogi miała zdrętwiałe i nie do końca była nawet pewna czy
może nimi poruszyć i czy kiedykolwiek w ogóle będzie w stanie sprawnie nimi
ruszać.
Większość kości, jakie posiadała w swoim ciele, miała
połamane lub zgruchotane na miazgę.
Czuła się jak gówno i teoretycznie zakładała, że tak też
właśnie wygląda.
Uniósł się na kolana, wypluł ślinę i wytarł usta ręką
patrząc na nią z rozbawieniem i pogardą.
– Lubię takie – powtórzył szeptem.
Przybliżył się na kolanach, podniósł rękę i Hermiona lekko
odwróciła głowę, przygotowując się na uderzenie w twarz, jednak on jedynie
prychnął i zrezygnowawszy z jasnego zamiaru złapał ją za ramię i przewrócił na
brzuch.
Dziewczyna została przygnieciona kolanem do ziemi, a jej
policzek boleśnie wgniatał się w twardą i kamienistą podłogę, która całkowicie
nie przypomniała tej, co wcześniej, a na jej powierzchni znajdowały się małe,
ostre kamyczki, które raniły jej skórę. Wracamy do pieprzonej
scenografii z cholernego marzenia, przeleciało jej przez myśli.
Uniosła głowę najwyżej, jak była w stanie i rozejrzała się
dookoła.
Naprzeciw niej znajdowała się Trójca Świętoszków, którzy
jako jedyni stali w tak bliskich odstępach od siebie, a reszta przemieszczała
się po pokoju i jedynie dla nielicznych to, co się przed nimi odbywało było
frajdą. Miała nawet wrażenie, że niektórzy z nich ściągną za chwilę
spodnie i zaczną się onanizować.
Spojrzała się na nich niemalże z błaganiem w oczach i
rozpaczą. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak to sobie wyobrażała, nawet w
najczarniejszych myślach. Nie brała pod uwagę, że skończy gwałcona przez
jednego ze Śmierciożerców i będzie musiała prosić o litość osoby, którym
chciała pokazać ile ma w sobie siły i wytrzymałości.
Żaden z nich się nawet nie poruszył.
Draco odwrócił głowę i spojrzał gdzieś w bok, a Snape
wpatrywał się w nią z czystą pogardą w oczach.
Voilà! Tak właśnie kończy się niepotrzebne partnerstwo
i pozwolenie komuś, by mieszał się w twoje sprawy.
– Możesz się pożegnać z chodzeniem przez najbliższy miesiąc.
– Usłyszała nad uchem obrzydliwy głos, a ręce Rookwooda zacisnęły się na jej
szyi.
Walnęliście kiedyś pięścią w ścianę? Czy uderzyliście w nią
kilka razy z rzędu, aż pociekła wam krew z kostek? Czy poczuliście szczypiący,
pulsujący ból w rękach? Obserwowaliście obrzęk, który tworzył się na skórze,
krwisty odcień, jaki przybierały wszystkie paliczki?
Wbrew opiniom to ból, który zadajemy sobie sami jest
najbardziej przez nas odczuwalny, intensywny. Doskonale zdajemy sobie sprawę z
tego, jaki będzie nasz następny krok, a nasz mózg, krótko mówiąc, wyolbrzymia
całą sprawę, przez co błędnie odbieramy i myślimy, że właśnie taki stopień bólu
odczuwamy. Jesteśmy oszukiwani przez swój własny system.
Wyobraźcie sobie więc taki ból. Ból, który zadajecie sobie
sami. To nie jest masochizm, nie robicie tego dla przyjemności. Jest coś
ponadto. Odwrócenie uwagi. A konkretniej, odwrócenie uwagi swojego umysłu.
Jesteście w pułapce. Uzmysławiacie to sobie; wcześniej czy
później. Ból, który ogarnia wasze ciało jest największym, jaki dotąd was
spotkał. Ogarnia was bezwład ciała, nie jesteście w stanie się poruszyć. Wasze
tętno przyspiesza, nie nadążacie z oddychaniem. W waszych głowach pojawiają się
myśli. Wydaje wam się to dziwne, ponieważ jeszcze przed chwilą czuliście w
głowie ostry, przenikliwy, pulsujący ból, który nie pozwalał wam na żadną
aktywność. Teraz jesteście przytłoczeni samymi przypuszczeniami na temat tego,
co może się wydarzyć, i co właściwie się dzieje. Jesteście owładnięci lękiem,
czujecie się sparaliżowani, nie możecie nawet poruszyć palcem. Chcielibyście
stracić przytomność, nie obawialibyście się wtedy oddychać. Już dawno
przekroczyliście granicę wytrzymałości. W tej chwili, w tym momencie jesteście
gotowi sami sobie zadać cios, by stracić przytomność. Odpłynąć i nie czuć, nie
myśleć i nie być.
To właśnie było uczucie, które nią zawładnęło.
I teraz chciała własnoręcznie zadać sobie ból, bez różnicy
gdzie, bez różnicy czym, po prostu mocno i szybko, by odwrócić swoją uwagę.
Kiedy poczuła rękę na swoim udzie, która zadzierała spódnicę
do góry, usłyszała huk otwieranych drzwi.
Nie była w stanie nawet otworzyć oczu, które boleśnie
zaciskała, i spod których nieprzerwanie leciały stróżki łez.
Usłyszeć można było szur, jaki się utworzył i zamieszanie,
które się zrodziło.
– Zostaw – syknął donośnie.
Dłoń, która wędrowała w stronę jej majtek, zatrzymała się
natychmiastowo i zacisnęła w zdenerwowaniu na jej nodze.
– Przyjdzie jeszcze na to czas. – Powiedział z obrzydzeniem
i zasiadł na tronie.
Rookwood pochylił się nad nią.
– Jeszcze będziesz moja – wyszeptał jej do ucha, głaszcząc
po włosach.
Zszedł z niej, prychnął i z całej siły kopnął ją w brzuch i
żebra.
Hermiona bezwładnie przewróciła się na plecy.
– Ocućcie ją. – Machnął Tom ręką. – Jeszcze nie
skończyliśmy.
Nikt nie przerwał.
Ktoś przyniósł krzesło i postawił kilka metrów od niej.
Dwóch mężczyzn podeszło do niej z zamiarem przeniesienia jej
ciała, jednak zatrzymali się nad nią, spojrzeli na to, co pozostało z
dziewczyny, popatrzyli po sobie, a następnie, w zgodnym milczeniu, przenieśli
ją za pomocą magii na stołek i uwiązali ją niewidzialnymi linami.
– Czyżby małej szlamie skończyła się odwaga? – spytał ze
sztucznym niedowierzaniem.
Hermiona była w stanie jedynie odchylić głowę do tyłu, a z
jej ust wypłynęła po raz kolejny krew.
Uśmiechnęła się szeroko i zaśmiała charcząc, ukazując czerwone
zęby.
Czarnemu Panu nie spodobała się odpowiedź. Przekręcił lekko
głowę, spojrzał na nią z pogardą nierówną nawet mugolskiemu włóczędze i bez
chwili wahania rzucił Crucio, przemieniając skrzeczący śmiech w chrapliwy
wrzask.
Poczuła, jak liny wbijają się w jej przedramiona i zaciskają
na piersi.
Zaklęcie zostało ściągnięte.
– Już się naszczekałaś, suko? – wrzasnął ktoś z tyłu.
Voldemort odwrócił się gotowy, by przekląć kolejną osobę,
ale zrezygnował i ponownie skupił się na swojej ofierze.
– To ci powinno przykrócić język – wysyczał.
Minął ją i podszedł do przodu.
– Przyprowadźcie ich! – rozkazał.
Czterech Śmierciożerców ukłoniło się pokornie i jak
najprędzej wyszło z pomieszczenia.
Kilka minut później dwóch z nich otworzyło z impetem drzwi,
a za nimi szło kolejnych czerech, w tym dwóch z nich trzymało zdobycz, a
pozostali jej pilnowali.
– Nie czas na sen, szlamo. Na to właśnie czekałaś –
skomentował Lord, gdy ujrzał, że powieki Granger się zamykają.
Jednym ruchem ocucił ją.
Wydała z siebie niezidentyfikowany dźwięk, a jej głowa
zachwiała się i poleciała do przodu.
Hermiona nie mogła usłyszeć, co do niej mówią. Nie potrafiła
rozdzielić słów, spomiędzy sterty wyrazów ani zdefiniować tonu głosu. Za każdym
razem, gdy otwierała powieki obraz rozmazywał się przed jej oczami,
spowolniony, bezbarwny.
Usłyszała krzyki. Przerywane wycie. I swoje imię.
To ją zaintrygowało, choć dopiero po chwili. Chciała
wiedzieć, kto wzywa o pomoc, wołając jej imię raz za razem. Kto znajduje się w
gorszym położeniu niż ona. Kto…
I właśnie ich zobaczyła. Bezwładnych, szamoczących się,
próbujących wyrwać się z uścisku zakapturzonych postaci.
Mugoli.
Jej rodziców.
Oddech zatrzymał się jej w piersi.
Uniosła przytomniej głowę i wypluła krew na posadzkę.
– Wypuść ich – zażądała słabym, załamanym głosem.
– Widzicie, jak niewiele trzeba, by wybudzić ścierwo ze snu?
Och nie! Dlaczego ten rozdział musi być taki smutny i straszny? Mam nadzieję, że zarówno Hermionie jak i jej rodzicom uda się cało wyjść z opresji. I moje kolejne dlaczego, a mianowicie: dlaczego przerwałaś w takim momencie?! Nie wiem jak wytrzymam do następnego rozdziału :( Weny! Mam nadzieję, że szybko się pojawi ;) A rozdział napisany świetnie.
OdpowiedzUsuńNigdy jakoś nie miałam okazji, by komentować to opowiadanie. Od samego początku mi się podobało i jest to mój ulubiony blog. Zgadzam się z Pauliną - dlaczego w takim momencie? Nie mogę się doczekać kolejnej części. Weny, weny i jeszcze raz weny, by cię nigdy nie opuściła, a jedynie wzrastała ;-)
OdpowiedzUsuńNo nie... Jesteś po prostu świetna! Ja nie umiałabym tak opisać tych wszystkich tortur, a ty zrobiłaś genialnie! Dobrze, że uratowała Dracona, jednak to takie niesprawiedliwe! I jeszcze Snape! Yhhh... aż mnie krew zalewa! Widzisz jakie emocje we mnie wzbudziłaś? :D
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać dalszego ciągu, a szczególnie dalszych losów Hermiony po, jak się spodziewam, śmierci rodziców. ;)
Życzę weny! ;D
Zapraszam do mnie :D
http://miniaturkidosme.blogspot.com/
Pozdrawiam BellatriX ^^
Rewelacyjny rozdział:)
OdpowiedzUsuńwybacz za spam ale zapraszam na nowezycieweroniki.blog.pl
Made in heaven
O rany... Po prostu łał. Super rozdział. Te tortury, ochrona Dracona, no po prostu świetnie :) Nie mogę się doczekać kolejnej części i dalszego rozwoju akcji. Kiedy next?!!!! Oby jak najszybciej, bo nie wytrzymam :-P
OdpowiedzUsuńKobieto, jesteś genialna. :-) Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale tak mnie to wchłonęło, że zapomniałam o Bożym świecie. Opisy tych tortur były wręcz narkotyzujące, a ty genialnie to udźwignęłaś. To jest jeden z rodzajów treści, gdzie trzeba mieć talent, żeby wyszło przynajmniej przyzwoicie. A tobie wyszło perfekcyjnie. W każdej chwili wyobrażałam sobie, co musi myśleć i czuć Snape, patrząc na taką makabrę. I Draco. A na końcu dodała jeszcze rodziców Hermiony. O prostu poezja. A muszę ci powiedzieć, że nigdy nie lubiłam scen z Voldemortem. Teraz polubiłam. A przynajmniej w twoim wykonaniu. Weny. ;-)
OdpowiedzUsuńNiesamowity rozdział. Czy widząc rodziców Hermiona się zlamie?
OdpowiedzUsuń