Miłego dnia, kochane!
Działała nowa Beta: Marta!
(jakiekolwiek błędy poprawię wieczorkiem)
Hermiona nie myślała za wiele następnego dnia. Z pewnością chciała uniknąć
rozmyślań na temat tego, co wydarzyło się po ciszy nocnej przy gabinecie
profesora Snape’a. Wolała sobie wmawiać, że tak naprawdę to wszystko jej się
przyśniło albo po prostu, jak zwykle, przesadza. To było najbardziej logiczne
rozwiązanie jakie jej przyszło do głowy.
Jednak nie wszystko poszło po jej myśli. Jak przypuszczała,
o poranku Ginny była już przy jej łóżku, skacząc jak mały szczeniak, czekający
na smakołyk. Naprawdę, nie opuszczała jej na krok, nawet nie była w stanie
przejrzeć się w lustrze, bo w odbiciu widziała podekscytowane spojrzenie
rudowłosej kulki. Ani niebezpiecznie ściszony głos, ani groźby nie przyniosły
oczekiwanych efektów, a wręcz przeciwnie, widziała jedynie rosnącą ekscytację.
Hermiona czuła się jak w pułapce. Nie chciała sprawiać
Gin zawodu i przyznać się do tego, że wczoraj trzeźwy umysł kompletnie opuścił
jej ciało, a tym bardziej opowiadać o powodzie tego zachowania. Z drugiej
jednak strony, okłamywanie przyjaciółki nie za bardzo jej się podobało. Lista
argumentów przeciw była znacznie krótsza od tej odnoszącej się do pierwszej
opcji, tak więc nie miała większego pola manewru.
Narzuciła na siebie marynarkę, popychając Rudą ku wyjściu,
by jak najszybciej i najciszej wymknąć się z pokoju, a następnie skierowała
swoje kroki do Wielkiej Sali.
– No więc, no więc…? – Ginny ponaglała, kiedy wyszły przez
obraz Grubej Damy.
– Niczego nie znalazłam… Wiesz, zawsze mogli to gdzieś ukryć
albo ktoś mógł to trzymać pod poduszką, tego wykluczyć nie można.
– Nie, nie sądzę, by ukrywaliby to przed sobą. – Pokręciła
lekko głową w zastanowieniu, a jej ekscytacja drastycznie zmalała. – Ale to
dobrze. Jeśli tam tego nie znalazłaś, to oznacza, że wciąż jest nadzieja, by
bez szumu natrafić na te kartki gdzieś indziej.
– Taa… Wiesz Giny, jakby nie patrzeć, to nie jest to jakaś
wielka sprawa. Jasne są nasze nazwiska i dokładnie stworzona lista, jednak
możemy za to dostać co najwyżej kilkudniowe szlabany i mieć odjęte kilka
punktów. Przecież nikt nie stwierdzi na ich podstawie, że miałyśmy dostęp do
alkoholu w szkole. – Wywróciła oczami.
– Sama już nie wiem, może i masz rację, jednak nie chcę
tworzyć podstaw, byśmy zostały traktowane gorzej i ostrzej na niektórych z
lekcji. Serio, chciałabym przeżyć ten rok szkolny w spokoju. – Uśmiechnęła się
lekko i niewinnie. Efekt byłby naprawdę przekonujący, gdyby nie te radosne
iskierki w jej oczach, które psuły ogólne wrażenie.
Hermiona parsknęła cicho pod nosem i pociągnęła Rudą za
ramię, kierując się w stronę jadalni.
Kiedy nastała noc, wiedziała, że to ostatnia szansa w
najbliższym czasie, by odnaleźć listę, na której tak zależało Ginny i dzięki
temu, nie być aż nadto potrzebną i przez nią poszukiwaną.
Był trzynasty września, co nieodzownie przypomniało jej o
jutrzejszym dniu, który miała zapamiętać na długi czas.
Nie wiedziała, jaką wymówkę wymyślił jej Snape, jednak już
się obawiała. Najchętniej powiedziałaby, że musi załatwić rodzinne sprawy
i to byłoby na tyle,
I miała nadzieję, że nie będzie musiała więcej kręcić. Jakby
nie patrzeć najbliższe dni zapewne spędzi w jakiejś norze, na jednym z
niewygodnych łóżek w którymś z barów, a więc wolała mieć jak najmniej świadków.
Właśnie. Musi się jeszcze dowiedzieć czy Draco z pewnością
będzie na zebraniu, bo nie miała zamiaru wyszukiwać go w tłumie. No chyba, że…
chyba, że tak naprawdę Voldemort chce się z nią widzieć sam na sam albo jego
publiczność ma się składać jedynie z najbliższych osób. Możliwe, że ma co do
niej trochę inne plany, od tych, które sobie wyobrażała i w sumie dojdzie do
wniosku, że przecież może przetrzymywać ją w swoich locach dłużej niż jeden
dzień.
Tak czy tak, miała się dzisiaj jeszcze spotkać z profesorem,
więc od razu postara się wszystkiego od niego dowiedzieć.
Hermiona, tym razem już dobrą drogą, ruszyła w kierunku
Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
Dostanie się do środka nie można było uznać za wielki
wyczyn, wystarczyło jedynie rzucić na siebie zaklęcie, dzięki któremu nie było
się widocznym – jedno, najprostsze – i poczekać, aż ostatnia grupa ludzi wejdzie
do środka. Nie trzeba było być wybitnym magiem, ani prorokiem, by
zorientować się, że przejście, w którego stronę się kierowali, nie prowadziło
do drzwi wejściowych. Ślizgoni może i czasem wykazywali się sprytem i
bystrością, jednak byli na tyle leniwi, że nawet nie chciało im się myśleć i
niepotrzebnie trudzić, by pokierować swoje kroki w stronę kamiennej ściany. Nie
to, żeby aż taki wielki trud sprawiało im przejście normalną drogą, tutaj
chodziło bardziej o efekt i podekscytowanie, które budziło się w nich, podczas
przechodzenia niskimi i wąskimi tunelami – tym bardziej u pierwszorocznych.
Wkroczyła do pokoju akurat, gdy uczniowie, za którymi
podążała przeszli do dormitoriów. Jakie było jej zdziwienie gdy po północy nie
ujrzała żywej duszy, która krzątałaby się jeszcze gdzieś po drodze. Nie mogła
nadziwić się tym widokiem porządku i spokoju. Przecież to byli Ślizgoni!
Wieczne libacje, muzyka włączona do późna, przesiadywanie w jednym miejscu i
knucie złowieszczych planów. Gdzie były te wszystkie wyobrażania o tym domu,
które od pierwszej klasy – no dobra, te libacje, to od czwartej – tworzyła
nieustannie w swojej głowie?
Rozglądanie się za listą nie zajęło jej dużo czasu. Wszystko
było odstawione na swoje miejsce, jednak szczerze wątpiła, by ktoś mógł coś
takiego schować w jednej z książek, które, tak jak i u nich, zajmowały
większość miejsca na półkach.
Przynajmniej teraz jej sumienie odnośne Ginny zostało
uspokojone i wreszcie mogła zająć się innymi sprawami.
Wyszła po cichu z domu Syltherinu i ruszyła do kwater, w
których znajdowała się głowa ów domu. A raczej jej psyk. Pysk strasznie
kąśliwej żmii.
~*~*~*~
– Granger, to, że wybierasz się ze mną jutro na zebranie,
nie uprawnia cię do wchodzenia bez pukania i trzaskania drzwiami.
Hermiona przewróciła oczami.
– Wie pan, że się pan powtarza? Mówił pan dokładnie to samo
wczoraj. Dziwne.
– Granger, nie udawaj głupszej niż jesteś.
– Dobra, dobra, przejdźmy do rzeczy, wedle pańskiego
życzenia, które chciał pan koniecznie dzisiaj omówić.
Snape nawet na nią nie spojrzał.
Zajęła miejsce naprzeciw niego.
– Mieliśmy tylko jedną lekcję, na której mogliśmy
porozmawiać o zaklęciach, jakie mogą być na ciebie rzucane – rozpoczął.
– Tak, tak jedna rozmowa na ten temat jest z pewnością
wystarczająca, świetnie, że się zgadzamy, przejdźmy teraz do tej prawdziwej
rzeczy, z powodu której dzisiaj tutaj przyszłam. – Machnęła dłonią z lekkim
podekscytowaniem.
– Musisz pamiętać, że Czarny Pan wykorzystuje także
czarną magię – warknął.
– Istotnie. – Prychnęła.
– Lepiej mnie nie denerwuj, Granger.
– Na Merlina, no ale co ja takiego robię? – spytała z
wyrzutem.
– Znowu wszystko ignorujesz.
– Po prostu nie egzageruje. – Przewróciła jeszcze raz
oczami, dobitnie przeciągając sylaby i ironicznie przechwalając się swoim
urozmaiconym słownictwem. – Przejdźmy w końcu do tego, co istotne. Rozmawiałeś
z Draco?
Za przejście na „ty” rzucił jej mordercze spojrzenie.
– Tak, rozmawiałem, panno Granger.
– I? Zjawi się czy będę musiała go wołać, by wyszedł przed
szereg i sprawdzić czy z pewnością jest?
– Powiedział, że zawita na zebraniu razem z ojcem.
– Cudownie. – Prawie że przetarła dłonie z podekscytowania.
– Nie wiem, Granger, w czym to jest takie cudowne –
odpowiedział lodowatym głosem, jednak nie udało mu się ugasić jej entuzjazmu.
– Nic nowego. – Westchnęła teatralnie. – Możemy przejść
teraz do gwoździa programu.
– Chwila – rozkazał.
Hermiona zamilkła i popatrzyła na niego z lekkim
zaciekawieniem, a także z ponaglaniem w oczach.
– Może będzie pani w stanie łaskawie wyjaśnić, co miało
znaczyć to wczorajsze węszenie po lochach i skradanie się do Pokoju Wspólnego
Slytherinu albo co, wnioskując z zaskakująco pozytywnego nastroju, zdołała już
pani uczynić?
Entuzjazm Hermiony dopiero teraz został z dobitnie
przygaszony, a mina jej zrzedła, choć jak najbardziej starała się utrzymać
pozory.
– Nie mam najmniejszego pojęcia, co ma pan na myśli. –
Przyspieszył jej oddech i poczuła, że robi się w ekstremalnym tempie czerwona
na twarzy.
– Och, naturalnie, wie pani, co mam na myśli. – Pochylił się
lekko w jej stronę, opierając się przedramionami na biurku.
– Może zostawimy ten temat aż… przyjdzie oświecenie? –
zapytała z wahaniem.
– Oświecenie, to panno Granger było, ale w 1688 roku, chyba
pani przegapiła w poprzednich wcieleniach ważny punkt, w którym powinna była
pani uczestniczyć. – Prychnął drwiąco. – Chyba, że była pani kamieniem, wtedy
można zrozumieć pani wybitnie śmieszny intelekt.
– Przekomiczne. – Uśmiechnęła się sztucznie.
– Dobra, chciałaś czegoś, Granger, tak? Streszczaj
się, bo nie mam czasu na bezsensowne pogaduszki.
– To pan chciał, żebym dzisiaj przyszła – powiedziała z
pretensją.
– Czego chcesz, Granger? Nie będę się powtarzał – warknął i
zaznaczył coś na pergaminie leżącym przed nim.
– Abyśmy przeszli do konkretów.
– Granger, nie będę bawił się w zgadywanki. – Zdawał sobie
sprawę, że to on ją tutaj ściągnął, ale już mu działała na nerwy. – Masz minutę
i wypadasz z mojego gabinetu.
Jednym, krótkim ruchem spod biurka, wyciszyła
pomieszczenie – choć prawdę mówiąc były tu stosowane takie zaklęcia, że nawet
mucha nie przeżyłaby w takich warunkach dłużej niż dwie sekundy.
– Rzuć na mnie zaklęcie.
– Jaki znowu zaklęcie? – odpowiedział nawet na nią nie
patrząc.
– Klątwę. Konkretniej mówiąc Crucio.
– Czyś ty na głowę upadła, Granger? – Popatrzył na nią, jak
na uciekiniera z izolatki w św. Mungu, która na drzwiach ma wygrawerowane jej
własne inicjały. – Nie będę rzucał na ciebie Niewybaczalnych, tym bardziej w
szkole.
– Masz rację – powiedziała z namysłem. – Nie w szkole…
Chodźmy, znajdziemy po drodze inne miejsce.
– Głupia dziewucho, czy to w ogóle mnie słuchasz? Nie będę
rzucał na żadną uczennicę Niewybaczalnych, nawet na ciebie. I nie zamierzam się
stąd nigdzie ruszać.
– Acha, czyli pana zdaniem powinnam po prostu przyjmować jak
największą ilość zaklęć, pomimo niewiedzy na temat bólu, który mogę w tym
czasie odczuwać, tak? – podpuszczała go. – Przecież to był pana pomysł na
zajęcia dodatkowe.
– Nie chodziło mi, do cholery, o zajęcia praktyczne.
Wytrzymasz tyle, ile dasz radę, nikt cię nie zmusi do zniesienia większej
ilości bólu niż byłabyś w stanie. Kiedy odpłyniesz, Czarny Pan z pewnością cię
ocuci, jednak wtedy zwolni tempo i będzie już bliżej końca niż dalej.
Hermiona powstrzymała uśmieszek, który prawie wypełzł na jej
twarz.
– A więc lećmy z tym koksem. – Snape spojrzał na nią
niewyraźnie spode łba. O tak, miała dzisiaj dobry humor, tego nie dało się
ukryć – mogła nawet słuchać trajkotania na temat kolejnych klątw, których
mogłaby posmakować.
~*~*~*~
Hermiona umówiła się ze Snape’em godzinę po ciszy nocnej,
co, jeśli chciała go wkurzyć już od samego początku, oznaczało piętnaście po
dwudziestej trzeciej. Naprawdę nie uważała, żeby kilka minut miało zrobić
jakąkolwiek różnicę, ale przynajmniej miała kolejną szansę na wytrącenie go z
równowagi i upajanie się wygraną.
Zeszła powoli po schodach, specjalnie nawet omijając te,
dzięki którym łatwo i sprawnie znalazłaby się na samym dole.
– Gdzieś ty, do cholery, się podziewała? – syknął na
powitanie.
– Trzeba przecież jakoś wyglądać, co nie? – Spojrzała na
niego z politowaniem, jakby właśnie umknęła mu jakaś ważna kwestia i obróciła
się wokół siebie, pozwalając, by spódnica po kostki, uniosła się lekko w
powietrzu.
– Granger, to nie jakaś cholerna randka, to jest poważna
sprawa. – Szarpnął ją za ramię.
– Myśli pan, że nie wiem? – spytała wyzywająco patrząc mu
się w oczy. – Na randkę założyłabym sukienkę.
– Na Salazara, upiłaś się czy jak?
– Nic mi o tym nie wiadomo, jednak wiem, że z pewnością
będzie dzisiaj pan pierwszą osobą, która zrobi mi siniaka – odpowiedziała z
wyrzutem patrząc na rękę.
Puścił jej ramię i bez słowa ruszył przed siebie.
Hermiona wzniosła teatralnie oczy ku niebu i po chwili
ruszyła za nim.
Nie wiedziała, co mu się nie podobało w jej ubiorze.
Spódnica była stara, czarna i praktycznie nieużywana, więc też z racji tego,
nie miałaby wyrzutów, by ją później wyrzucić, bluzka, także czarna, z długim
rękawem choć w minimalnym stopniu chroniła naskórek przed głębokimi ranami i,
co było ważniejsze, przed zakażeniami, a gorset pod biust, który był nie w
innym kolorze niż czarny – przecież nie chciała wyróżniać się od Śmierciożerców
i psuć im stylu – pomimo naprawdę dobrej roboty w wyeksponowaniu talii, mocno
zaciśnięty, pozwalał utrzymać jej swoje drugie oblicze w ciągłej tajemnicy i
miała nadzieję, że dzięki temu nie dojdzie do przedstawienia, które przeszłoby
do historii i przez kilka najbliższych lat nie schodziłoby z nagłówków gazet.
Dogoniła go, gdy docierali już do punktu, w którym mogli się
deportować.
Kiedy zobaczyła, że na jego twarzy malował się zamiar mordu,
najpewniej jej osoby, uśmiechnęła się szeroko, jednak gdy tylko spojrzał na
nią, by ją zapewne ponaglić, ścisnęła usta i odwróciła głowę, by się nie
roześmiać.
Snape patrzył na nią z morderczym wzrokiem, dopóki się nie
uspokoiła i powoli tracił do niej cierpliwość.
Hermiona po kilku głębszych wdechach była w stanie w końcu
odwrócić się do swojego profesora i podeszła do niego, by razem z nim się
teleportować.
Severus zdążył już opanować swoje emocje i patrzył na nią
wyczekująco.
Granger wolała nie zgadywać czemu Mistrz Eliksirów stoi, jak
gdyby wrośnięty w ziemię i zamiast złapać go za ramię, czego zapewne oczekiwał –
jednak co w tym momencie nawet jej nie przyszło do głowy – złapała go za zimną,
chudą rękę. Dopiero dzięki temu przyszło do niej otrzeźwienie umysłu, dzięki
czemu, już chwilę później trzymała emocje w ryzach, a na jej twarzy panowała
pełna powaga i skupienie.
Obserwując tę dwójkę z oddali, zapewne z początku nie
rozpoznałoby ich po twarzy, nie uwierzyłoby się, że teleportują się razem, a co
dopiero trzymając się za ręce. W tym momencie można było zapisać to do listy
„Największe szaleństwa jakie widział Hogwart”.
Hermiona poczuła uścisk w brzuchu i po chwili znaleźli się
już gdzieś w głębi lasu.
Byli niedaleko Malfoy Manor. Znała tę okolicę doskonale.
Nieraz już zdarzało się, że zamiast teleportować się, przemieniała się i
przemierzała drogę od jednego lasu do drugiego, zazwyczaj właśnie tak
pokonywała kilometry, nie chcąc niepotrzebnie w takich miejscach nadużywać magii.
Złapała równowagę, podtrzymując się odruchowo pierwszej
rzeczy, jaką miała pod ręką albo – w jej przypadku – w ręku, co było dłonią
Severusa Snape’a. Ułamek sekundy później, znowu o mało co się nie przewróciła,
gdy zapomniała o wypuszczeniu jednej z jego kończyn, którą chwilę później
postanowił sam odzyskać z użyciem siły.
Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że dzieli ich dobre
dziesięć minut od bramy i to takim ożywczym tempem.
Snape, nie czekając na nią długo, ruszył na zachód, tak więc
dobiegła do niego i dotrzymała mu kroku.
Hermiona nie lubiła takiego milczenia. Czuła się, jak
przed egzekucją, niczym ofiara prowadzona przez kata na stryczek.
Nie podjęła się jednak rozmowy, czekała do chwili, gdy
weszli po schodkach na chodnik znajdujący się między wysokimi na trzy
metry żywopłotami.
Zwolniła kroku. Snape nawet nie zwrócił na nią uwagi i wciąż
opanowywał swój plan do perfekcji; każdy detal, każdy najmniejszy szczegół,
wszystko musiało być idealnie zaplanowane. A jedynym najniebezpieczniejszym i
niepewnym elementem jego planu była waśnie osoba, która szła, jak gdyby nigdy
nic, koło niego.
– Jak mam się zachowywać? – Pytanie przerwało ciszę,
wyprowadzając szpiega lekko z równowagi.
– Jak to „jak”? – warknął w jej stronę i rzucił jej jedno ze
swoich morderczych spojrzeń.
– Profesorze – rozpoczęła oficjalnie – zapytałam się w jaki
sposób mam się zachować przed Czarnym Panem. – Tłumaczyła mu spokojnie jak
małemu dziecku, kompletnie nie zwracając większej uwagi na jego wręcz namacalny
gniew, który z każdą chwilą w nim rósł. Widząc jak otwiera już usta,
stwierdziła, że lepiej od razu wyjaśnić mu o co dokładnie jej chodzi. – Nie
wydaje mi się, abym pytała o coś nadzwyczajnego. Oczywiście w gabinecie wyraził
się pan dosyć jasno, żeby nie było wątpliwości, jednak teraz chodzi o coś
kompletnie innego. Jest kilka możliwości, z których może pan wybierać i – jakby
nie patrzeć – sądzę, że jest to całkiem dobra ugoda. – Uniósł lekko brwi w
zwątpieniu, jednak nie przerwał jej. – Pierwszą opcją jest ciągły, nieprzerwany
płacz, który może być z lekka denerwujący i frustrujący, błaganie o życie,
rzucanie się co chwila pod nogi Lordowi i innym Śmierciożercom, a do tego
wygadanie kilku mniej pożytecznych tajemnic na temat Zakonu albo też samego
Harry’ego Pottera. – Wyliczała, w myślach skanując wszystkie cechy, jakie miała
w zanadrzu. – Drugą opcją jest dominujący spokój i opanowanie, mało rozmowna
postać, a trzecią… cóż z trzecią zaczynają się schodki. Trzecia opcja
przedstawia wojowniczą osobę, która postanawia poświęcić się tymczasowo dla
dobra innych – powiedziała obojętnym tonem, którym rozzłościła Snape’a.
– Co ty, do jasnej cholery, pleciesz?! – Obrócił ją w swoim
kierunku.
Nie dość, że musiał tym wszystkim się zająć, to jeszcze ta
Wiem-To-Wszystko-I-Także-Twój-Rozum-Połknęłam bredziła o jakiś niestworzonych
rzeczach. Merlinie, i jak on ma się nie denerwować? To, że jeszcze nie dostała
szlabanu za pyskowanie, nie dawało powodu, by mogła rządzić.
Odchrząknęła.
– Potrafię zrozumieć pańską złość, naprawdę, lecz to chyba
nie jest najlepsza pora na dyskusję – wskazała głową bramę, przez którą mieli
zaraz przejść. – Severus pomimo ochoty zamordowania jej tu i teraz, jedynie
przybrał na twarz swoją neutralną maskę i nic nie odpowiedział. – Skoro nie
zamierza pan odpowiedzieć na pytanie, to sama muszę podjąć… decyzję – dodała. –
Troszkę się zabawimy – powiedziała do siebie, jednak była pewna, że Snape to
słyszał.
Podszedł do bramy i jednym ruchem różdżki zdjął z niej
zabezpieczenia. Od tej chwili wszystko, co zostałoby powiedziane, zrobione,
najmniejszy ruch, nic nie zostałoby niezauważone.
Severus mocno złapał ją za ramię, a ona szarpnęła,
przynajmniej tworząc obraz próby wyszarpnięcia się z uścisku.
Na jej twarzy jedynie przez krótką chwilę zagościł złośliwy
uśmieszek.
Skoncentrowała się na celu, jaki chciała osiągnąć, zamknęła
swój umysł, specjalnie zostawiając maleńką lukę dla Voldemorta, by mógł
zobaczyć wspomnienia, nad którymi się napracowała jedynie dla niego,
przedstawiające dość brutalną scenę ciągnięcia jej przez Mistrza Eliksirów w
stronę Malfoy Manor.
Widziała, że dzisiaj nieźle oberwie i była pewna, że jeszcze
nieraz będzie musiała tu przyjść, tym bardziej po tym, co szykowała.
Snape otworzył drzwi z rozmachem, a ona pomimo obojętności,
jaką miała wypisaną na twarzy zaczęła śmiać się szaleńczo, co w tym momencie
upodobniało ją do Bellatrix. Severus otworzył drzwi od wielkiego salonu, w
którym odbywało się zebranie i wrzucił ją do środka. Hermiona zatoczyła się,
jednak nie przewróciła się. Wszystkie głowy przy stole, a także tych,
którzy stali wokół, skierowały się w jej stronę.
– Och, niech się panowie nie przejmują i nie zawracają sobie
głowy – powiedziała do tych, którzy siedzieli. – Naprawdę, nie musicie się
podnosić, przyszłam jedynie przywitać się z Tomem i omówić pewną kwestię, a
potem znikam.
– Nie tak szybko, szlamo – powiedział ktoś z tłumu i chwilę
później z cienia wyłonił się dość muskularny mężczyzna z różdżką w ręku, która –
szczerze mówiąc – przy jego masie ciała wyglądała komicznie.
świetny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńjestem bardzo ciekawa co planuje Hermiona ;))
dodawaj szybko drugą część, bo już nie mogę się doczekać ;*
Pozdrawiam <3
Rozdział jak zwykle wspaniały! Twoje opowiadanie po prostu wciąga czytelnika. Czytając je mam wrażenie jakbym znajdowała się gdzieś obok i była obserwatorką :) Weny życzę i mam nadzieję, że szybko dodasz nowy rozdział ;)
OdpowiedzUsuńNo tak, jasnym było, że Hermiona wybierze opcję z pewnością siebie. Ale co ona kombinuje? :D Ogólnie podziwiam cię, że udało ci się rozwinąć tą postać do tak pewnej siebie i pyskatej w stosunku do Snape'a. Który z kolei chyba powinien być tochę bardziej stanowczy, aczkolwiek mimo wszystko ich stosunki są emmm naturalne(?) a często blogerki nie potrafią sobie z tym poradzić, ja sama mam z tym problem i boję się że wyjdzie niezręcznie. :D I chwała ci za długie rozdziały! Amen.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę, buziaki!
Hermiona strasznie pyskata do Snake i ogólnie do osób na końcu rozdziału. Ciekawe jak Severus ja wybrani i czy w ogóle będzie chciał.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nininka z nininka30.bloa.pl
O matko... Ojej, ojej... Ojej! Jestem ostatnio na takim głodzie Severusowo-Hermionowym, że to się w głowie nie mieści. Nie mając ani krzty nadziei, że jeszcze znajdę cokolwiek, co jest na bieżąco aktualizowane - postanowiłam jednak spróbować. I udało się! Jeszcze nie przeczytałam nic z tego bloga, ale jestem tak szczęśliwa, że tu trafiłam, i że nowa notka już się betuje, że postanowiłam napisać komentarz natychmiast. <3 A teraz idę czytać!
OdpowiedzUsuńNo i stalo się...
OdpowiedzUsuń