Przybywam ze świątecznym prezentem! :D
Wczoraj tak się jakoś zebrałam i się napisało ;p
Tutaj należą się oklaski dla Sky, która jeszcze dzisiaj to zbetowała ;*
Chciałabym Wam życzyć ciepłych, radosnych Świąt, i by rok 2014 okazał się (jeszcze) lepszy niż ten :*
A także podziękować za to, że wciąż mnie tutaj odwiedzacie i wspieracie c;
Przyjemnego czytania! ;*
Severusa wyrwało ze snu natarczywe walenie w drzwi. Nie mógł
nie domyślić się, kto właśnie je molestował, co jedynie potęgowało jego złość.
Z rozmachem je otworzył i groźno spojrzał na Gryfonkę,
której ręka zatrzymała się tuż przed jego klatką piersiową.
– Granger, do cholery, czego chcesz o – odwrócił się, by
spojrzeć na zegar – drugiej w nocy?!
– Żądam wyjaśnień.
– Żądać to ty sobie możesz, ale odjęcia dwudziestu punktów.
– Cholerne punkty cholernych Gryfonów – powiedziała cicho
pod nosem.
– Co ty tam mamroczesz, Granger? A w każdym razie nie
obchodzi mnie to. Jakbyś nie zdążyła zakodować w tym swoim małym móżdżku – jest
środek nocy, więc połóż się, do cholery, i daj mi pospać. Że ty mogłaś sobie
wszystko olać i być nieprzytomna przez Merlin wie ile, to nie oznacza od razu,
że wszyscy dookoła też są tacy wypoczęci i szczęśliwi z życia, a w
szczególności ja. – Prychnął.
– Mówisz, jakbyś kiedykolwiek był szczęśliwy – wymamrotała
zgryźliwie, tak by nie usłyszał. – Byłam uwięziona we własnej głowie! Nie
nazwałabym tego odpoczywaniem.
– Ale jak widać nic ci nie jest, więc poniekąd można.
– Ja… Właśnie też w tej sprawie. – Spojrzała się gdzieś w
bok. – Chodzi o to, że nie chciałam nigdzie wychodzić, a nie jestem w idealnej
kondycji.
– Jaśniej, Granger. – Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Nie mogę zamknąć oczu. Rozumie pan? – powiedziała przez
zaciśnięte zęby.
– Nie za bardzo. – Oparł się ramieniem o framugę, a na jego
ustach zagościł ledwo widoczny uśmieszek.
– Oczywiście, że pan wie – odpowiedziała twardym głosem.
– Granger, jeżeli czegoś chcesz, to o to poproś, a nie każ
mi się domyślać. Doprawdy, duma ci nie przyniesie ukojenia.
– A co, wie pan z doświadczenia? – Prychnęła i odwróciła się
do niego, ruszając w kierunku kominka, w którym jedynie lekko tlił się ogień.
– Naprawdę, nie mam ochoty na pogaduszki. Albo czegoś
chcesz, albo nie i dajesz mi spać.
– Nigdy panu niczego nie zabraniałam i mógł pan po prostu
zignorować pukanie.
– Wiesz co, Granger? W tej chwili żałuję, że tego nie
zrobiłem – warknął, odwrócił się i zatrzasnął za sobą drzwi.
Ta rozmowa nie tak miała się potoczyć. Ona miała powstrzymać
urazę i dumę i zapytać o to, czy byłby w stanie przynieść jej jakiś eliksir.
Jednak on chciał, by prosiła. A ona nigdy nie prosiła – szczerze – i nie
zamierzała tego teraz uczynić.
Może i miał rację. Może to i był bezsensowny wyraz dumy, i
może bez lekarstw wciąż będzie cierpieć, a ona nie przyniesie jej ukojenia,
jednak wiedziała, że by ją odzyskać, tak samo jak pozycję, by musiała o wiele
więcej wycierpieć.
Położyła się na kanapie i kolejny raz dorzuciła drewna do
ognia. Jeśli mogłaby stąd wyjść, dawno by już to zrobiła, jednak czuła magię,
która krążyła po pokoju. Była lekka, prawie że niewyczuwalna dla potencjalnego
gościa przebywającego w pomieszczeniu, jednak dla niej wystarczająca. I dla
tego, by zaalarmować, gdy zechce wymknąć się z pokoju.
Zapewne mogłaby złamać czary przez ten czas, który pozostał
jej do wschodu słońca, jednak pytanie – co by zrobiła dalej? Trzeba mieć plan i
pomimo, iż mogłoby się jej to udać, to Snape nie był człowiekiem, którego
przypadkowo spotkała, który jej pomógł, i od którego następnie mogła
niepostrzeżenie uciec. Wiedziała, że niejednokrotnie spotka go na swej drodze,
a tym bardziej, że – przypominając – postanowiła włączyć go do klubu… Właśnie,
i takie miały być tego wszystkiego skutki? Nie chciała go tutaj. Owszem,
wiedziała, że może byłby i pomocny w niektórych sytuacjach, ale nie chciała, by
wiedział więcej, niż miał wiedzieć, a do tego jej pomagał. Właśnie. Pomagał.
Cholerny Snape. Nie chciała jego pomocy, wręcz nie życzyła jej sobie.
Wiedziała, że tak czy siak by sobie poradziła. A on mieszał się w jej sprawy.
Wszystko działo się odwrotnie, niż to sobie zaplanowała. Do diabła. Wieczysta
Przysięga nic w tej sprawie nie mogła zdziałać i to ją złościło jeszcze
bardziej. Kiedyś planowała, by podobny podpunkt też się w niej znalazł, jednak
Draco stłumił w niej to uczucie. Może wtedy taki właśnie ruch był konieczny,
jednak nie teraz. Popełniła błąd i wiedziała, że na razie nie będzie w stanie
go naprawić. W każdym razie do czasu, gdy nie wymyśli sposobu, by odmienić bieg
rzeczy.
Hermiona nie była do końca pewna, czego dowiedział się o
niej Snape. Cokolwiek to było, musiała to zmienić, by był na złym tropie. Nie
mógł nic o niej wiedzieć. Tak, jakby nigdy nie istniała. Jakby była jedynie
nazwiskiem w dzienniku bez żadnych informacji.
Dla niej to było doprawdy komiczne. Ludzie poznawali się,
rozmawiali ze sobą, dyskutowali, jednak tak naprawdę nie mieli o sobie
najmniejszego pojęcia. Tyle, że ludzie są zbyt naiwni, by zobaczyć, że
tak naprawdę nie wiedzą o drugiej osobie praktycznie nic. Ulubiony kolor,
potrawa, umiejętności, to wszystko można zmienić. Każdy z nas żyje osobnym
życiem i nikt nie wie, o czym tak naprawdę nasz drogi przyjaciel myśli, czego
pragnie, ani co zamierza. Nie znamy jego prawdziwych tajemnic, a tak naprawdę,
to my sami nie jesteśmy pewni tego, czy chcielibyśmy je znać. To mogłoby być
niebezpieczne… i zbyt przytłaczające, jak dla nas. No ale cóż, jesteśmy tylko
ludźmi, szarymi jednostkami budującymi społeczeństwo… czyż nie tak?
Hermiona przewróciła się na bok, skupiając swoją uwagę na
ogniu. Ból się kumulował, czuła to. Zbierał w jedno miejsce, by następnie móc
uderzyć z potrojoną siłą. Doskonale wiedziała, co nastąpi. Nie musiała zamykać
oczu, wystarczyło, by była świadoma.
Podniosła różdżkę, rzuciła na pokój zaklęcie wyciszające i
zgasiła ogień, a następnie schowała ją bezpiecznie do kieszeni. Ułożyła się na
plecach i rozluźniła ciało. Czekała.
Zaklęcia skończyły w jednej chwili, jakby za pociągnięciem
sznurka.
Świtało.
Nie musiała tego widzieć. Gdzieś kiedyś słyszała, że to
dzień przynosi ukojenie, a noc jest od tego, aby żałować i cierpieć. Jak
pieprzone sumienie, tyle, że dwa razy gorsze.
Rzuciła na siebie sondę i poczekała na wynik. Nie zawsze
idealnie wskazywała, biorąc pod uwagę, że sama to robiła, jednak osiemdziesiąt
sześć procent z tego, co pokazywała, było prawdą, reszta lekkim przekłamaniem.
Sonda powróciła i wskazała na kilka połamanych żeber, które
i tak zbyt wiele w tak krótkim czasie przeżyły, skręcony lewy nadgarstek, co
zapewne było jej własną winą i lekkie zaburzenie w pracy nerek, no a do tego
zaburzenia impulsów nerwowych, co było zazwyczaj nieodłącznym elementem. Zawsze
mogło być gorzej.
Podniosła się do pozycji siedzącej i obejrzała, czy nie ma
na sobie żadnych śladów krwi, ale była czysta. Na jej szczęście. W innym
wypadku byłoby gorzej – nie miała się w co przebrać.
Wstała, podpierając się i zaciskając z całej siły zęby. Tak
czy siak, musiała znaleźć teraz jakieś małe, drobne rzeczy, które mogłaby
przemienić, a których brak nie rzuciłby się w oczy.
Zdjęła z pokoju zaklęcie, które poprzedniej nocy rzuciła i
powoli rozejrzała się dookoła.
Jak na złość nie widziała niczego, co mogłaby użyczyć,
oprócz popielniczki i szklanki leżącej na stoliku w drugim końcu pokoju.
Wystarczyło.
Wzięła popielniczkę do ręki i zamieniła ją w zimny żel, a
pustą szklankę w bandaż, który przedzieliła na dwie części, by starczył jako
opatrunek na żebra i nadgarstek.
Nie wiedziała, ile ma czasu, ale dla jej własnego dobra była
pewna, że musi się spieszyć.
Podciągnęła jak najwyżej była w stanie bluzkę, choć
wykonanie nawet tak prostej czynności jak ta było dla niej czymś trudnym,
przytrzymała ją brodą i rozsmarowała żel grubą warstwą po jak największym
obszarze, jaki była w stanie, a następnie mocno owinęła żebra bandażem. Tak
samo postąpiła z ręką, która na całe szczęście nie była złamana i nie piekła aż
tak cholernie, jak by mogła.
Ponownie położyła się na sofie. Wiedziała, że mogłaby teraz
postarać się zasnąć, ale była pewna, że po pierwsze – ból niekoniecznie by jej
na to pozwolił, a po drugie – nie była to odpowiednia chwila na odpoczynek.
Musiała się stąd wydostać i dowiedzieć się, co ta akcja,
która teoretycznie odbyła się w jej głowie, a tak naprawdę to Merlin jeden wie
gdzie, miała znaczyć.
Usłyszała, jak Snape się budzi. Słyszała dokładnie, jak
łóżko prawie niedosłyszalnie skrzypi, gdy siada, a także jego westchnięcie,
którym zapewne rozpoczyna każdy dzień. Słyszała, jak zbiera rzeczy i chodzi po
pokoju, aż w końcu przemieszcza się do łazienki. W tej chwili dzięki dodatkowym
umiejętnościom niczym się nie wzbogacała.
Jej myśli od razu wróciły do wydarzenia, gdy przez tę
sekundę mogła zobaczyć twarz oprawcy. Brązowe włosy, dosyć stara blizna pod
dolną częścią szczęki, ciemne oczy, jednak z domieszką małych plamek miodowego
koloru tuż przy źrenicy, rozjaśniającego wizualnie oko.
Twarz, która dostatecznie dużo zdołała zobaczyć w jednym
życiu.
Ostrze.
Metalowa rączka ze wzorami, na których pojawiały się
niebieskie jak ocean pociągnięcia.
Czubek ostrza znajdujący się ponad linią brzegową noża.
Idealnie nadający się do polowania.
Tylko tyle zdołała dostrzec.
Poruszał się cicho, krążąc dookoła.
Wypowiadał słowa cicho i powolnie, lecz stanowczo.
Spokojnie. Czuć było od niego miętę, jednak nie był to mocny zapach. Możliwe,
że nieświadomie nabyty.
Myśliwy.
Całkiem możliwe, jednak mało spotykane i mało prawdopodobne.
Myśliwi zachowywali neutralny grunt, nie odpowiadali się za żadną ze stron, nie
wnikali, nie wchodzili w układy – całkowite przeciwieństwo. Zapowiadało się
ciekawie.
Drzwi od sypialni Snape’a otworzyły się i Hermiona przerwała
rozmyślania nad tą sprawą. Miała teraz co innego do roboty.
– Ciężka noc? – zapytał z wrednym uśmieszkiem.
– Nie narzekam, choć byłaby lepsza, gdybym nie spędzała jej
tutaj – odpowiedziała bez cienia emocji.
– Czekam na wyjaśnienia – zażądał Snape, wzywając w tym
samym momencie do siebie skrzata.
– To w takim razie czekamy na to samo. – Wstała z kanapy bez
zająknięcia się i wyczarowała sobie szklankę z sokiem.
– Jeśli mam ci przypomnieć, Granger, to wyciągnąłem cię z
tego bagna, więc jesteś mi coś winna – powiedział zimnym, stalowym głosem.
– Nie prosiłam o to pana – odpowiedziała tak samo, patrząc
się na niego ostrzegawczo.
– Zapewne dlatego, że byłaś nieprzytomna. – Prychnął.
– W każdym razie nie zaprzeczy pan temu. – Spojrzała na
niego tak, jakby dając do zrozumienia, że to koniec tematu.
– To się nazywa dług wdzięczności.
– Może się nazywać, jak tylko pan chce, ale niczego takiego
nie mam i nigdy nie będę mieć w stosunku, co do pana. Niech pan sobie to
zapamięta – odpowiedziała stalowym głosem.
– Szacunek, Granger, bo zaraz posypią się punkty – warknął.
– Nawet nie zaczął się rok szkolny. – Prychnęła.
– To będzie od razu na start. Już jedne straciłaś, chyba nie
chcesz kolejnych.
Zaśmiała się cicho.
– Doprawdy myśli pan, że odjęcie punktów coś pomoże? Nie
liczyłabym na to. W tej chwili pan kara ludzi, którzy pochodzą z Gryffindoru i
nawet nie zdają sobie sprawy z tego, co dzieje się za ich plecami.
– A niby co się dzieje?
– Rzeź. Prawdziwa, ludzka rzeź. Po cichu. Wręcz
niezauważalnie.
Severus pokręcił głową z rozbawieniem.
– Może pan się śmiać z moich słów, jednak kiedyś… kiedyś pan
zrozumie.
– Czego tu jeszcze chcesz?
– To pan mnie tu przetrzymuje.
– Mogłabyś złamać zabezpieczenia w mgnieniu oka i stąd
zwiać, sama dobrze o tym wiesz.
– Chcę odpowiedzi.
– A to coś nowego – powiedział złośliwie.
Skrzatka powróciła z tacami, a Snape przemienił stolik w
większy stół i wyczarował drugie krzesło po przeciwnej stronie.
Hermiona nie czekała na zaproszenie, tylko zajęła miejsce
siadając najdelikatniej, jak była w stanie.
Wzięła widelec do ręki i nim uniosła ją, by sięgnąć po
kawałek brzoskwini z talerza odczekała, aż przejdzie to minimalne drganie
mięśni, które wszystko mogło zdradzić.
– Ty nie chciałaś podać mi informacji, Granger.
Przełknęła owoc i stabilniej poprawiła lewą rękę na udzie
tak, by tego nie zauważył.
– Możliwe jest, że znajdzie pan informacje, których szuka, w
moich pytaniach.
– Wątpię, Granger. – Prychnął.
– Jak mnie pan znalazł? – spytała bez czekania na zgodę.
– Byłem w okolicy.
Hermiona lekko przekrzywiła głowę patrząc na niego
podejrzliwie, jednak nie skomentowała.
– Przez ile dni byłam nieprzytomna?
– Pięć.
– Co pan powiedział pani Weasley i Dumbledore’owi?
– Wyjechaliśmy po składnik, który był nam niezbędny, i nad
którym miałaś pomyśleć.
– Racja. Zajmę się tym. – Przełknęła kolejną brzoskwinię i
nim zdążyła opuścić rękę poczuła, jak zaczyna lekko drżeć. Wiedziała, że to
zauważył. – Co z Draco?
– Miał porozmawiać z Lucjuszem.
– A co on powiedział podczas waszej rozmowy? – Blefowała.
Severus popatrzył się na nią podejrzliwie, ale zdziwienie
pojawiło się w jego oczach jedynie na krótką chwilę.
– Nie rozmawialiśmy – zaprzeczył stalowo.
– Wiem, że tak. – Teraz mogła być tego pewna. – Czy chce
wydać syna na pastwę Czarnego Pana i jego armii, by tak samo się stoczył, a po
jego psychice zostały jedynie szczątki?
– Lucjusz nie jest taki – odpowiedział zimno.
Punkt dla niej.
– Doprawdy? Jakoś wcześniej nie okazywał troski.
– Po prostu jej nie widziałaś. Nie widzisz wszystkiego –
odparł twardo, patrząc się na nią groźnie.
Auć. Zabolało. Jednak prawda boli. Nie widziała wszystkiego.
I nie lubiła, gdy ktoś pokazywał jej jak na tacy to, czego nie była w stanie
osiągnąć.
Hermiona pokręciła głową w niedowierzaniu i szczerym
rozbawieniu.
– Kto cię więził? – zapytał Snape głosem, który nie
przyjmował odmowy od odpowiedzi.
– Naprawdę myśli pan, że byłabym tutaj, zajadając się i
prowadząc tę jakże fascynującą rozmowę, gdybym wiedziała, kto i po co ściągnął
mnie z rzeczywistości na pięć cholernych dni? – Prychnęła.
– Wyrażaj się, Granger.
Przywołał butelkę z whisky.
– Czyżby pytanie bolało? Mówiłam panu, by nie mieszał się
pan w nie swoje sprawy.
– Trzeba było nie akceptować mojej kandydatury. – Uśmiechnął
się wrednie pod nosem.
– Może być pan pewny, że gdyby nie pana chrześniak, nie
doszłoby do takiej pomyłki.
Przywołała do siebie butelkę i także nalała.
– Granger, do cholery, kto ci pozwolił pić moją Ognistą
Whisky? – warknął groźno.
– Na pewno nie pan. – Upiła łyk.
Wiedziała, że tylko resztki cierpliwości powstrzymywały
Snape’a od rękoczynów, jednak tylko to w tej chwili mogło przynieść jej
ukojenie… No i eliksir, ale nie miała zamiaru o niego prosić. Nie w tym życiu.
– W każdym razie jeśli to już wszystko, to ja ruszam w
drogę. Doprawdy, dziękuję za gościnność – powiedziała z kpiącą nutką w głosie i
wstała od stołu. – Pan już wykonał swoje zadanie. Stworzył pan eliksir, o który
prosiłam. Jeżelibym jeszcze mogłabym o coś poprosić, to by przekazał pan
przepis i pozostałe egzemplarze mikstury w ręce Draco. – Ruszyła w kierunku
drzwi, stawiając lekko kroki i zaciskając lewą rękę w pięść. Jednym ruchem
złamała zaklęcia, położyła rękę na klamce i odwróciła się lekko. – Była to
bardzo owocna współpraca. Pański chrześniak skontaktuje się z panem niebawem. –
Otworzyła drzwi i nim zamknęła je za sobą, odszukała jego spojrzenie, tak samo
puste, jak u wielu osób, które kryły się przed rzeczywistością zbyt długo. –
Niech pan nie miesza się w nie swoje sprawy – powiedziała stanowczo. – To nie
groźba, ale jedynie ostrzeżenie.
Po tych słowach zniknęła z jego pola widzenia i ruszyła na
zewnątrz.
Musiała wrócić do Lasu i zobaczyć, czy nie zostały żadne
ślady, które mogłyby pomóc jej w odnalezieniu odpowiedzi na pytania, które
kłębiły się w jej głowie.
Najpierw jednak musiała udać się do Skrzydła Szpitalnego i
poszukać czegoś, co pomogłoby jej zwalczyć ten ból.
Wspaniały rozdział :D
OdpowiedzUsuńWEsołych ŚWiątóff, pseplasam ze późno ale dopierow wróciłam :D
OdpowiedzUsuńWesołych, wesołych :D Zdecydowanie tajemniczy rozdział. Hermiona wytrwale znosi ból, a Severusik jej w tym nie pomaga :D Zły Severusk :3 Coś myślę, że i tak się dowie prawda? :D Poczekamy zobaczymy ;) Bardzo fajny rozdział ;) Życzę weny i powodzenia w dalszym pisaniu :*
OdpowiedzUsuńPozdrawia Świąąąątecznie Zkręcooona BellatriX ♥
Rozdzial genialny, jak zawsze ;) juz nie moge sie doczekac kolejnego.
OdpowiedzUsuńNo tak, ta duma... lepiej cierpieć.
OdpowiedzUsuń