Dzisiaj bez większej dynamiki, ale za to więcej dialogów ;)
Cieszę się, że wciąż tu zaglądacie, a w tym i nowe osoby c;
Czekam na Wasze opinie ;*
Miłego czytania!
Betowała kochana Sky :3
P.S.
Wesołych Świąt! (z lekka przedwczesne, ale co mi tam ;p)
Severus miał co do Granger
niejeden plan, który mógłby wdrożyć w życie – a przynajmniej z taką myślą
obudził się tego ranka.
Niejednokrotnie zalecano uwagę w
krokach, jakich człowiek miał zamiar się podjąć – a raczej za każdym razem –
jednak Mistrz Eliksirów od dawien dawna zaprzestał podleganiu normom, a sprawy,
które zabierał w swoje ręce wolał dokańczać po swojemu. Co jednakże nie
znaczyło bynajmniej, że temu działaniu można było zarzucić brak estetyki czy
klasy.
Mężczyzna zdążył wstać z łóżka i
jedynie wypić poranną kawę, gdy usłyszał alarm informujący o mijającym czasie,
przez jaki eliksir miał warzyć się na wolnym ogniu. Tak więc takim sposobem
został zmuszony do jak najszybszej interwencji – jeśli nie chciał po raz
kolejny rozpoczynać procedury od początku.
Minutę i dwie dziesiąte sekundy
później zdejmował już z palnika kociołek, a substancję rozlewał do czystych
probówek. Relaxare musculi – taka właśnie nazwa, jego skromnym zdaniem, była
właściwa dla mikstury rozluźniającej mięśnie i polepszającej ich działanie – a
wszakże tak właśnie miał zamiar nazwać eliksir. W każdym razie był przecież
współtwórcą i jakby nie patrzeć miał prawo, by na razie przynajmniej to zrobić.
No, a później… Później zobaczy, co dalej może zrobić z tym fantem.
Zamieszał trzy razy zgodnie z
ruchem wskazówek w drugim kotle. Należało jeszcze poczekać kilka minut, aż
mikstura w pełni uzyska wszystkie właściwości. Musiała być idealnie uwarzona –
jakby nie spojrzeć, był to jeden z przepisów z czarnej księgi, którą – nawiasem
mówiąc – wygrzebał zakurzoną ze swojej biblioteczki, a taki stan rzeczy mógł
oznaczać tylko tyle, że była naprawdę niebezpieczna i była to jedna z tych
ksiąg, których użytkowanie uważał za niestosowne i niekonieczne pod żadnym
względem – dlatego też chował je głęboko w kątach półek, by ani on nie
brał jej do ręki, ani nikt inny, dla kogo księga byłaby dziesięć razy
groźniejsza.
Zebrał napełnione probówki
i zaniósł je do składziku, gdzie powkładał je do pustej przegródki. Następnie
wyjął z kieszeni różdżkę i jednym ruchem wyrył na drewnie nazwę nowego
eliksiru.
Severus wrócił do laboratorium i
wiedząc, że do zdjęcia mikstury z ognia nie zostało mu jeszcze dużo czasu,
pochował odpowiednio składniki, które znajdowały się na blacie i narzędzia,
których przed chwilą używał, na swoje miejsca.
Korzystając z okazji zawołał
skrzata i zamówił śniadanie, by przynajmniej na szybko skonsumować jakikolwiek
posiłek. Nie, żeby nie mógł pracować bez pierwszego dania w swoim jadłospisie,
ale co jak co, jednak nie dało się ukryć, że one akurat były najbardziej
pożywne dla organizmu w ciągu całego dnia – więc skoro nie musiał z nich
rezygnować, to tego nie robił.
Usiadł na stołku tuż przy blacie
i po raz kolejny – a jego własnym zdaniem za często ostatnimi czasami – dał
upust swoim myślom.
~*~*~*~
Hermiona przebudziła się
ponownie. Wiedziała, że gdy otworzy powieki ujrzy taką samą ciemność, jaka
panowała wokół niej, gdy traciła przytomność… Nadzieja? Może kiedyś, dawno
temu, gdy była zbyt naiwna, by przyjąć do siebie rzeczywiste fakty. Nie tyle,
co nie wierzyła, że wydostanie się od tego chorego popaprańca – bo dotychczas
zawsze to na tym się kończyło – co, najzwyczajniej w świecie, nie przyjmowała
do wiadomości, że to stanie się dzięki komuś z zewnątrz, z realnego świata.
Kilka lat temu, owszem, popełniała takie błędy. Wierzyła, że może ktoś
przyjdzie jej na pomoc. Że mu się uda. Jednak tu nie tylko chodziło o to, czy
znalazłaby osobę, która nie miałaby żadnego pojęcia, co się jej stało i
zgłosiłaby tę sprawę – bo o to akurat nie trudno było – tu chodziło o coś
głębiej leżącego… O jej wydostanie.
„Czasem tak się dzieje, że
szukasz kogoś, a znajdujesz tylko drogę” – a przynajmniej tak napisał Miriam
Dubini i pomimo, że na swój jedyny pokręcony sposób ten cytat pasowałby do
całej tej sytuacji, to jej nieodłącznym towarzyszem był inny, który pomimo bólu
ukrytego głęboko w sobie pasował jej do każdego wydarzenia w jakim by się nie
znalazła – raz bardziej, raz mniej. „Nikt przecież nie wkłada zbytniego wysiłku
w szukanie czegoś, czego tak naprawdę nie chce odnaleźć” zapisany przez Carlosa
Ruiza Zafóna. Nie, żeby była aż tak bardzo pesymistką i nie zaznała w życiu
szczęścia, ani nigdy nie była obdarzona ciepłem miłości, jednak los zawsze
krzywo się do niej uśmiechał, a być może też działał względem słów Carlosa. Nie
zamartwiała się tym, a raczej była zadowolona, że jak do tej pory odnalazła
zdanie, które mogła dopasować do każdej sytuacji, a niejednokrotnie, z którego
ironii mogła się nawet pośmiać.
W każdym razie nadzieja, w którą
kiedyś była owinięta jak w kokon pękła i opuściła ją raz na zawsze
pozostawiając po sobie fakty, których jedynie mogła się trzymać. Teraz była w
stanie jedynie współczuć nieświadomym, którzy byli za dumni, by przyznać, że
jest to słowo tylko mieszające w głowie.
Wzięła głęboki wdech w płuca, a
następnie postarała się spokojnie wypuścić powietrze – co prawda nie wyszło jej
to najlepiej, gdy poczuła ból, który krążył po jej ciele na skutek wczorajszych
zabaw i zaczął drgać jej głos, no ale nie mogła przecież narzekać –
przynajmniej jej mięśnie pozwoliły na to, by udała jej się ta czynność.
Przekręciła się powoli na bok, a
z jej ust wydobył się przeciągły jęk. Musiał sobie jeszcze nieźle pofolgować po
tym, jak straciła przytomność. Jak to się mówi „szczęśliwi czasu nie liczą”, a
mogła być pewna, że on w tym momencie był na swój pokręcony sposób szczęśliwy,
nawet jeśli to oznaczało, że musiał mieć cały czas wyciągniętą przed siebie
rękę, w której znajdowała się różdżka.
– Widzę, że wczoraj była
wystrzałowa noc – powiedziała zachrypniętym głosem, charcząc i wypluwając koło
siebie krew z buzi.
– Nie zaprzeczę – odezwał się
sarkastycznie.
Zapadła cisza, przerywana jedynie
przez jej chrapliwy oddech.
– Tak, czuję się znakomicie,
dziękuję, że zapytałeś. Mogę jedynie poskarżyć się na tę ciemność, ale powoli
się przyzwyczajam.
– Nie pytałem cię o zdanie –
szepnął stalowym, mrożącym krew w żyłach głosem.
– Nie podejrzewałam, że zapytasz.
– Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem.
– Lepiej ze mną nie pogrywaj.
Usłyszała kroki z lewej strony i
bez pośpiechu odwróciła głowę w tamtym kierunku. Jeśli miała byś szczera to nie
karmiła tego faceta całkowitą prawdą, no ale czy ktoś przypuszczał, że tak jak
reszta społeczeństwa nie będzie w stanie niczego lepiej wypatrzeć w mroku? Co
prawda wczoraj nie poszło jej z tym najlepiej, pomimo że się starała, jednak
nie udało jej się przytrzymać go na długo w jednym miejscu, a gdy pierwsze
zaklęcie poleciało w jej stronę było już po całym fakcie.
– Nie zamierzałam, jednak jeżeli
mam przywołać fakty, to ty zrobiłeś to pierwszy.
W jednej chwili znalazł się tuż
przy niej, jednak to, co zaskoczyło ją w tej chwili najbardziej było to, że do
jej szyi przykładał ostrze zamiast różdżki. Coś tu nie pasowało i to jak
cholera.
Jej wystarczyło jedno spojrzenie
na jego twarz, by ją zapamiętać; jemu, by naciąć jej skórę i natychmiastowo się
od niej oddalić.
Syknęła cicho, ale nie przyłożyła
ręki do rany. Wolała, by krew powolnymi stróżkami z niej spływała, niż by
zainfekować ranę i w konsekwencji cierpieć jeszcze bardziej.
Była nieco wytrącona z równowagi.
Nie tyle całym tym zajściem, co po prostu tym, że pomimo tego, iż zobaczyła
twarz swojego oprawcy, to – do cholery! – nie miała pojęcia, kim on jest. Z
lekka frustrujące uczucie. Oczywiście pierwsze, co jej przyszło na myśl to to,
że zażył Eliksir Wielosokowy, jednak wraz z tym pomysłem przychodziło pytanie,
czy byłby w stanie korzystać z niego w czasie, w jakim się zatrzymali. No
chyba, że… po prostu potrafił to kontrolować i wracać do rzeczywistości wtedy,
kiedy chciał, bez względu na nią – jednak wraz z tym przypuszczeniem mogły
przyjść jedynie obawy, bo oznaczało to, że był naprawdę wielkim czarodziejem i
to nie na żarty.
Mogła też uznać, że znajdywał się
tutaj na zlecenie… Jednak kogo?
Pytanie za pytaniem. Nie
znajdowała odpowiedzi i mogła być pewna tego, że nie znajdzie ich dopóki się
stąd nie wydostanie.
– Nie do końca jestem pewna,
czego to zajście miało dowieść, jednakże jeśli oczekujesz komplementu na temat
twojego ostrza, to niestety nie jestem w tym momencie skora do udzielenia go –
podejrzewam, że powinnam go najpierw obejrzeć, nim go ocenię.
– Bezmyślne zagranie.– Parsknął
kpiąco.
– Byłoby takie, gdyby to w ogóle
było jakiekolwiek typu zagranie.
– Dokładnie wiesz, o co mi
chodziło – wypowiedział lodowatym szeptem. – Jeszcze raz będziesz chciała ze
mną pogrywać, a nie skończy się to tylko na bólu mięśni. To było ostrzeżenie.
Usłyszała kroki, które się od
niej oddalają.
– To czemu mnie teraz nie
zabijesz, co?! – krzyknęła w ciemność. – Skończ z tym! Mniej to z głowy!
– Gdybym tego chciał, już by tak
było.
– To niby czego chcesz? –
warknęła.
– Nienawidzę się powtarzać, ale
dla ciebie zrobię wyjątek. – Jego głos jakby nabrał ciepła, jednak jedynie na
sekundę, po której znów powróciło lodowate zobojętnienie. – Cierpienia. Twojego
cierpienia. Chcę, byś to poczuła, byś to przeżyła, i dalej musiała z tym żyć.
Chcę, byś poczuła ten okropny ból, który później już nigdy nie odchodzi. Byś
cierpiała w każdej sekundzie swojego życia. Byś błagała mnie o skrócenie tej
męki, o śmierć, która przyniosłaby ci ukojenie.
– Widzę, że dosyć konkretny cel. –
Jej kąciki ust lekko wygięły się w kpiącym uśmiechu. – W takim razie znam już
efekt, który chcesz uzyskać, to może teraz powiesz mi o powodzie, który zesłał
nas tutaj.
Jego śmiech ostry jak brzytwa
zabrzmiał w pomieszczeniu, jakby rozcinając powietrze na pół.
– Odpowiedzi nie zawsze są podane
na tacy. Wiesz, czemu tu jesteś, szlamo. Znakomicie znasz odpowiedź na to
pytanie… Jednak może po prostu boisz się je zadać?
Hermiona zaśmiała się chrapliwie.
– Dobra mina do złej gry, szlamo –
powiedział przeciągając sylaby.
Rzucił na nią szereg zaklęć
torturujących, jakby wyliczając po kolei od jakiegoś schematu.
Zacisnęła mocno zęby, jednak nie
wytrzymała tak długo. Ból po wcześniejszych zaklęciach działał na nią potrójnie
i nie była w stanie nic na to poradzić.
Jej zachrypnięty krzyk objął
pomieszczenie. Nie mogła nic zrobić. Była bezsilna i to w każdym stopniu.
Wiła się po podłodze, na której w
tym momencie znajdowały się czarne jak węgiel kamyczki, wbijające się w jej
skórę i raniące z każdym ruchem – to jednak nie mogło powstrzymać jej od
ruchów. W tym momencie czuła, jakby przez jej ciało przechodził prąd, a ona
sama nie mogła nad niczym myśleć, nie w chwili, gdy odczuwała agonię. Jedno
było pewne: do śmierci miała jeszcze daleką drogę, a w każdym razie mogła być
pewna, że jakkolwiek nie zakończy się ta wyprawa w inne czasy, to wróci żywa –
czy tego będzie chciała, czy też nie.
Obudziła się po raz kolejny, choć
sama do końca nie wiedziała, który raz to był. Była pozbawiona sił, całkowicie.
Nie czuła nic oprócz bólu, który obejmował jej szyję, ramiona, brzuch, plecy,
uda, łydki i ręce.
Teraz nie zamierzała wstawać tak
prędko. Przeczuwała, że to wciąż ten sam dzień.
Wiedziała, że to ostatnie
zajście, to była jej wina – nie powinna była prowokować swojego własnego
napastnika, tym bardziej nie mając przy sobie żadnej broni. W tym momencie
jednak musiała sobie to wszystko ułożyć w całość, a przynajmniej miała taki
zamiar.
Stwierdziła, że powinna zacząć od
tego, że nie ma cholernego pojęcia kim jest osoba, która ją przetrzymuje. Gdyby
była to Bellatrix czy Rookwood, a nawet ten świrnięty wilkołak, który ostatnio
coś koło niej węszył, to jeszcze mogła zrozumieć – akurat z tymi
Śmierciożercami (i wilkiem) miała na pieńku – jednak, jak mogła przyjąć do
wiadomości to, że aktualnie chciał się zemścić na niej gość, które kompletnie
nie znała? Czego jak czego, ale tego, do diabła, nie potrafiła pojąć. No, bo w
każdym razie, jeżeli jakiś czarodziej, który lubi łapać zakładniczki, a potem
je więzić i torturować, by w końcu poczuły cierpienie, które były mu winne,
bierze ją jako jedną z nich, to do cholery na co próbowałby zmienić swoją
tożsamość? Skąd ofiara miałyby wiedzieć, o kogo mu chodzi?
Znakomicie znasz odpowiedź na to
pytanie…
Nie, jednak nie, jakoś odpowiedź
do niej nie przychodziła, chyba jednak można było założyć, że jej drogi
przyjaciel się pomylił. Noo… Chyba, że chodziło o Voldemorta. To znaczy, to
zazwyczaj chodziło o Voldemorta i jego kompleks boga – nie wchodząc w szczegóły
kim ten bóg miałby być – jednak jeżeli miała przyjąć, że to w znacznie większym
stopniu o niego chodzi, to – lekko mówiąc – miała przerąbane. I to po całej
linii.
Musiała się nad tym zastanowić i
to głębiej, ale to nie był ani odpowiedni czas, ani miejsce. Nie mogła być
nawet do końca pewna, czy przez te godziny, które tutaj spędziła, nie siedział
w jej umyśle, czy nie podkładał jej odpowiednich myśli, by wszystko przebiegało
sprawnie i tak, jak planował. Nie mogła być nawet pewna tego, czy wciąż
znajdowała się w pomieszczeniu sama, czy jej myśli wciąż należały do niej.
Mogła zakładać, tworzyć hipotezy, jednak zawsze to mogła robić, bez względu na
sytuację i bez większego sensu. Co jak co, ale ona chciała przybliżyć się do
jakiegoś określonego celu, a nie rozważyć wszelkie możliwe opcje, które przyjdą
jej do głowy.
Następnie powinna była się wziąć
za rozgryzienie, o co dokładnie mu chodziło. Nie było zagadką, że chciał się na
niej zemścić i pokazać jej, gdzie w jednej chwili może się znaleźć, jednak to,
co pragnął osiągnąć poprzez takie działanie. Jeżeli coś mu zrobiła, to by go
znała, a jeżeli działał na czyjeś zlecenie to mógł przynajmniej postawić jakiś
pieprzony ołtarzyk honorujący to, czego dokonała. No albo wybrać najprostszą z
opcji i jej to normalnie powiedzieć, przecież niemową nie był.
Westchnęła.
Albo chodziło o coś więcej, albo
o coś, co jeszcze nie było dla niej zrozumiałe. Tyle, że posiadała w zanadrzu
za mało informacji, by mogła połączyć je w jedną, spójną całość. Coś przeoczała
– tego mogła być pewna – tylko, że wciąż nie do końca wiedziała, co.
Ogarnęło ją zmęczenie skumulowane
po wszystkich wydarzeniach, które ostatnimi czasy jej się przydarzyły. Pozwoliła
sobie na zamknięcie oczu i oddanie się w objęcia snu.
~*~*~*~
Snape zakończył pracę nad
ostatnim eliksirem i odstawił go do magazynku. Hipotetycznie zakładając mógłby
już w tym momencie go podać Granger, jednak po tym, co zdążył się już
naoglądać, nie był do końca przekonany, czy mikstura pomoże, jeśli
systematycznie zażywała lekarstwa, które mogły eliminować niektóre ze
składników. Wtedy nie dość, że wszystko poszłoby na marne, to do tego straciłby
jeszcze więcej czasu i cierpliwości, a w dodatku wciąż musiałby odstępować
swoją kanapę – a prywatną działalnością dla ciężko chorych umysłowo to on się
nie zajmował.
Zarzucił na siebie płaszcz i
ruszył do wyjścia zakładając po drodze wszystkie ochronne zaklęcia na
pomieszczenie.
Wyszedł szybkim krokiem na
błonia, zarzucił dla niepoznaki kaptur na głowę i ruszył w kierunku bramy.
Rozejrzał się dokładnie dookoła i
dopiero, gdy stwierdził, że nikt go nie śledził ani nie obserwował, zapukał dwa
razy do masywnych drzwi.
Po kilku sekundach otworzyły się
bezszelestnie, a w progu ujrzał znajomą, wysoką postać.
– Witaj, Severusie.
– Witaj. – Skinął głową.
– Co cię sprowadza o tej porze w
moje skromne progi? – Obrócił swoją metalową laskę, na której się podpierał i
wsunął ją pomiędzy ramię a żebra, opierając się o framugę.
– Nie co, a raczej kto –
odpowiedział zdawkowo.
– W takim razie wejdź, mój drogi,
nie będziemy rozmawiać na zewnątrz.
Odsunął się i zrobił miejsce
Severusowi, a następnie zamknął za nimi drzwi.
– Mojej żony nie ma w domu, tak
samo jak skrzatki, którą ze sobą zabrała.
– Dobrze. Mniej uszu do słuchania
– odparł ni to do siebie, ni to do właściciela posiadłości.
– Zapraszam cię, Severusie, do
mojego gabinetu.
Snape skinął lekko głową i bez
zbędnych słów udał się za nim po schodach na górę.
Rozglądał się dookoła, jednak nic
nie zmieniło się od ostatniego czasu jego wizyty, wszystko było takie, jak za
dawnych lat; obrazów nie ubyło, rzeźb nie przybyło…
Mężczyzna otworzył jedne z
licznych drzwi, znajdujących się na korytarzu i poczekał, aż jego gość wejdzie
do środka, a następnie jednym ruchem zapalił ogień w kominku.
– Proszę, zasiądź. Napijesz się?
Whisky?
– Tak, poproszę.
Zajął miejsce na jednym z foteli
wyściełanych ciemnozieloną skórą i w milczeniu czekał, aż jego towarzysz
postąpi tak samo.
– A więc proszę, powiedz mi, co
konkretnie cię do mnie sprowadza? – Wręczył mu szklankę z alkoholem i zasiadł
na swoim miejscu.
– Dwie sprawy, mój drogi.
– Niecierpiące zwłoki? – zapytał
z nutką ironii i rozbawienia.
– Zależy, jak dla kogo.
– Tak więc słucham. – Kąciki jego
ust lekko uniosły się ku górze.
– Można rzec, że te dwie sprawy
są ze sobą… hmm… – Zamieszał szklanką whisky, przenosząc wzrok na rozmówcę –
powiązane.
– A czego dotyczą, Severusie?
Spojrzał mu prosto w oczy,
wiedząc, że tak naprawdę on zna już odpowiedź.
– Twojego syna, Lucjuszu.
Nie uszło jego uwadze, jak
mężczyzna zaciska ledwo dostrzegalnie szczękę i zaciska rękę na szklance.
– Konkretnie. – Jego słowa tym
razem były bardziej chłodne.
– Na razie, Lucjuszu nie ma
powodów do obaw i sam dobrze o tym wiesz, jednak z kolejnym zebraniem, z
kolejnym słowem Czarnego Pana, wszystko może się zmienić.
Jego wzrok ponownie skupił się na
chwilę, na bursztynowym płynie, który mienił się w migotającym ogniu.
– Wiem, że chcesz dla niego jak
najlepiej, jednak czekając nic nie zmienisz. Staram się być dla ciebie
wyrozumiały i także dla twoich czynów, ale to także mój chrześniak. Nie pozwolę
na to, by skończył tak samo, bez wyboru, bez wolności. Nie powinien tak
kończyć. Służymy Czarnemu Panu, to jest prawda, chcąc czy nie zgodziliśmy się
na to, ale to nie powód, byśmy zmuszali do tego czynu także naszych potomków.
Oni sami powinni zdecydować, czego chcą. Na Slytherina, oni są już dorośli, nie
możemy za nich podejmować kroków!
– Czego ode mnie żądasz,
Severusie? Czego?
– Byś dał mu wybór.
– Ale czy to nie właśnie robię? –
zapytał się z wyrzutem.
– Lucjuszu, to tylko to, co
chciałbyś zrobić, a samym chceniem jeszcze niczego nie osiągnięto.
– I myślisz, że co? Że mam
postawić się Czarnemu Panu? Że mam narazić całą rodzinę na jego gniew? Mam
skazać nas na śmierć?... Tego chcesz, Severusie?
– Wiesz, czego chcę. – Przetarł
niespokojnie oczy. – Jednak w tym momencie nie chodzi o to, co nas otacza,
chodzi o to, co nas przytrzymuje przy życiu, Lucjuszu. Nawet jeśli oznaczałoby
to zagładę, byłoby to mniejsze cierpienie, niż to, które rodziłoby się w tobie,
gdy musiałbyś patrzeć na cierpienie własnego syna. Wiesz to.
Malfoy jedynym łykiem wypił
zawartość szklanki i wstał z fotela, by ponownie ją napełnić.
– Severusie, zrozum, to nie jest
bezpieczne, dla nas, dla naszych bliskich.
– Nic nie jest bezpieczne,
Lucjuszu, życie nie jest bezpieczne.
– Dokładnie wiesz, o co mi
chodzi. – Rzucił zdenerwowany szklanką w ogień, a z kominka buchnął silniejszy
płomień.
– Twój syn właśnie siedzi na
górze w swoim pokoju i opracowuje plan, by powiedzieć tobie, byś nie zmuszał go
do wstąpienia szeregi Czarnego Pana. To się nie musi tak skończyć.
– Cholera, Snape, ale się
skończy! – krzyknął na niego rozwścieczony. – Taki nasz przeklęty los. W ogóle
zdajesz sobie sprawę z następstw, które nam grożą, gdy postąpimy wbrew wszelkim
regułom, wbrew Czarnemu Panu? Wiesz, jakie będą konsekwencje? Czy ty w ogóle
nad tym myślałeś?! – Wziął się za ponowne napełnianie kolejnej szklanki.
– I to niemało. I cholernie zdaję
sobie sprawę z tego, co możemy rozpętać. Tu nie chodzi o śmierć, tu chodzi o
coś znacznie gorszego.
– I w tym masz pieprzoną rację,
Sev. – Wziął potężnego łyka. – Tu chodzi o coś znacznie gorszego – powiedział,
jak echo.
– Ale czy to oznacza, że do końca
dni mamy pełnić służbę, w którą zwątpiliśmy? Do cholery tak nie powinna
wyglądać armia.
– Zbliża się, Severusie… Zbliża
się dzień, w którym Czarny Pan będzie chciał uzyskać wszystko dla siebie.
Przejąć władzę nad wszystkim.
– Dlatego nie możemy Dracona
oddawać w jego ręce, wiesz to. Wtedy on będzie miał kolejną broń.
– Sev, zadziwiasz mnie, co się
tak przejmujesz, co?
– Ja po prostu znam już
zakończenie, Lucjuszu i nie chcę go odgrywać od początku.
– Chodzi o coś jeszcze,
nieprawdaż? – Zajął z powrotem swoje miejsce. – O co?
– O nic nie chodzi, Lucjuszu. –
Jego głos stał się stalowy. – Ostatnio brakuje mi po prostu snu, a niekiedy
nawet ten nie potrafi przynieść spokoju.
– Rozumiem, rozumiem… To mój syn,
może i nie zawsze byłem dla niego dobrym ojcem, czasem zanadto surowym i
wymagającym, ale nigdy nie chciałbym, by skończył tak samo, jak i ja... jak i
my.
– Cieszę się, że tak przedstawia
się sytuacja. Dobrze, że on myśli inaczej, to oznacza, że działamy
wystarczająco cicho. Nie chcemy przecież, by cokolwiek wyszło poza ten pokój…
Zapadła cisza, która jednak nie
była ciążąca. Malfoy napełnił im jeszcze raz szklanki i ponownie zajął swoje
miejsce.
– Wiesz co, Severusie? Nigdy nie
przypuszczałbym, że oderwę się od tradycji związanej z walczeniem u boku
Czarnego Pana, nigdy nie sądziłem, że nadejdzie zwątpienie, nawet gdy przychodził
kryzys, albo gdy byłem karany, za coś, co nigdy nie miało miejsca. – Prychnął. –
Pewnie z nami wszystkimi tak kiedyś było. Nieprzemyślane decyzje, albo te,
których już nie mogliśmy zmienić, no albo po prostu czyste szaleństwo, które w
nas tkwiło, to wszystko nas do niego prowadziło. Może i tym razem pochopnie
postąpiliśmy, chcąc to naprawić, i może to my sami targnęliśmy się na własne
życie. Ale jedno jest pewne, Sev, nie żałuję tego, że potrafiliśmy zobaczyć coś
prawdziwego w otchłani grozy, wiesz? I to dzięki tobie.
– Na Slytherina, Lucjuszu weź się
w garść. Chyba jednak whisky o takiej porze nie jest dla ciebie niczym dobrym –
prychnął.
– Oj, Severusie, jak widać taki
dzień, nie sprzyja nam i pokazuje nasze słabe punkty, ale to przejściowe.
– Dobra, dobra przestań już pleść
bzdury.
Malfoy uśmiechnął się do niego
słabo.
Może i naprawdę dzisiaj po prostu
mieli taki dzień, gdy żadna z mask nie chciała stabilnie utrzymać się na ich
twarzach? Może nie powinni szukać winy, tam gdzie jej nie było i jedynie usiąść
w spokoju, i dać upust swoim myślom i pałętającym się obrazom w głowie? Może
dzisiaj właśnie powinni przestać rozmyślać o przyszłości, a choć na chwilę
zagłębić się w przeszłość i w teraźniejszość, by zobaczyć, co tak naprawdę się
dzieje w ich wnętrzu i dookoła?
– A ta druga sytuacja? – odezwał
się Lucjusz.
– Ach, no tak, muszę właśnie
porwać twojego syna, bo jest mi tymczasowo niezbędny.
– Spraw se własnego. –
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nigdy. – Wzdrygnął się na samą
myśl.
– Nigdy nie mów nigdy, Snape –
odgryzł się.
– A jednak zaryzykuję i powiem.
Wystarczająco dużo osłów muszę uczyć w Hogwarcie, a co dopiero takiego mieć pod
ręką. Nie, podziękuję.
Lucjusz zaśmiał się szczerze i
pokiwał głową.
– Oj, Severusie, kiedyś to zrozumiesz.
– Ja już to rozumiem i wciąż jest
to dla mnie niepojęte, jak można targnąć się tak na własne życie.
Dopił whisky i wstał z fotela.
– Będę już leciał. Zawołaj
swojego syna na dół, jak możesz. Niedługo powinien wrócić do domu, jakby co,
wyślę patronusa.
Przed otworzeniem drzwi
zatrzymała go ręka przyjaciela na ramieniu.
– Zmieniłeś się, Severusie.
– To tylko jedne z tych złych
dni, Lucjuszu, jak to sam ująłeś.
– Nie, nie chodzi mi o twoją
gadatliwość dzisiejszym razem, ale o ogólny fakt. Zmieniłeś się.
Snape nie odpowiedział, wolał to
przemilczeć, wolał już stąd odejść, nim po raz kolejny zostałby zaatakowany
przez wspomnienia, których tak bardzo unikał.
– Ale to dobrze, Severusie. –
Uścisnął jego ramię. – Cokolwiek sobie nie pomyślisz, to cieszę się z takiego
obrotu sytuacji.
Bez słowa otworzył drzwi i
skierował się na dół po schodach. Nie do końca był pewien, co powinien myśleć o
dzisiejszym dniu, ale nie miał zamiaru w tej chwili ponownie o tym rozmyślać.
Miał za dużo roboty, by skupiać swoją uwagę na czymkolwiek innym.
Po kilku sekundach udało mu się
uzyskać taki sam solidny mur wokół siebie, jaki posiadał, gdy tu wkraczał.
Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że zawsze gabinet Lucjusza to było
jedyne miejsce, gdzie tak naprawdę mógł zdjąć maskę, którą na sobie nosił i
niekoniecznie pamiętać o wszystkich niepowodzeniach. Jednak to wszystko
wracało, gdy tylko ponownie otworzył drzwi prowadzące na korytarz.
Zobaczył Lucjusza prowadzącego za
sobą swojego syna i zakończył wszelakie procesy myślowe dotyczące jego osoby. W
tym momencie, a także w najbliższych momentach, które się zbliżały nie chodziło
o niego, a o tych, za których miał zginąć, i za których ginął każdego dnia po
kolejnym kawałku.
– Witaj, Draco. – Uścisnął jego
dłoń. – Jesteś mi potrzebny w jednym eksperymencie. Mam nadzieje, że nie masz
nic przeciwko?
– Nie, oczywiście, że nie,
Severusie.
– Wyśmienicie. W takim razie
zbieramy się. Miło było wymienić z tobą parę zdań, Lucjuszu – powiedział bez
cienia emocji w głosie i skinął głową.
– Cała przyjemność po mojej
stronie, Severusie. – Przyjął ten sam ton i odpowiedział skinieniem.
Nie odzywał się przez całą drogę.
Wprowadził Dracona do swojego gabinetu i ominął go, stając przy biurku.
– O co chodzi, Severusie? –
zapytał od razu blondyn.
Był zniecierpliwiony i, pomimo
tego, że próbował to ukryć, poddenerwowany.
– Przydałoby ci się w końcu
nauczyć trochę cierpliwości – parsknął, a następnie powolnym krokiem podszedł
do barku i nalał sobie do szklanki whisky.
– Dla własnego dobra – dodał po
chwili i odwrócił się, by na niego spojrzeć.
Chłopak jedynie prychnął na te
słowa. Zawsze to robił, gdy nie chciał przyznać komuś racji. Reakcja obronna,
której zapewne nawet nie był w stanie zauważyć. Wielu ludzi postępowało w
podobny sposób, nawet jeśli w odmiennych sytuacjach. Drapanie jednego punktu na
ciele, unikanie kontaktu wzrokowego, nadmierne mruganie, zabawa biżuterią,
poprawianie ubrania, roztargnienie czy częsta gadatliwość, szczególnie na mało
interesujące tematy. To wszystko były tylko pozory, które każdy mógłby
zobaczyć. Jednak chodzi o to, by je dostrzec.
Zasiadł na swoim miejscu i upił
łyk alkoholu, a dopiero po tym, z pewnym znudzeniem wskazał kręcącemu się po
pomieszczeniu chrześniakowi, by zajął fotel naprzeciw niego.
Zapewne Draco przez czas, który
właśnie mijał, zdążyłby powtórzyć swoje pytanie jeszcze naście razy, ale
Severus wiedział, że nie chce po raz kolejny popełnić tego samego błędu. Dwa
razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, jak to kiedyś ktoś powiedział.
Nie wychylając się pokazywał
pokorę i dyscyplinę, a tego właśnie wymagał – nawet od syna Lucjusza (no, a
może tym bardziej od niego).
– Znajdujesz się tutaj z wielu
powodów – zaczął przeciągając ze znudzeniem słowa.
– Konkretnie – zażądał, jednak
nie nachalnie i stanowczo.
Severus uśmiechnął się lekko pod
nosem na te słowa.
– Jesteście do siebie tacy
podobni. – Pokręcił głową.
– Kto?
– Ty i twój ojciec, oczywiście.
Macie więcej wspólnego, niż można by było przypuszczać.
– Nie, mamy ze sobą niewiele
wspólnego – odpowiedział chłopak jak najtwardszym głosem, jakim był w stanie.
– Nie, Draco, po prostu tego nie
dostrzegasz. – Albo nie chcesz dostrzec, dodał w myślach.
– Nie chcę mieć z nim nic
wspólnego – rzekł stanowczo.
Udało się.
– Jakiś konkretny powód? –
żachnął się z widocznym brakiem zainteresowania w głosie.
– Po prostu.
– Nic nie dzieje się „po prostu” –
podjął ponownie.
– Powiedzmy, że jego przekonanie
i działanie nie ujmują mojej osoby za serce – odrzekł ironicznie.
– Widzę, że lekko rzecz ujmując –
parsknął.
Właśnie w tej chwili dostał to,
co chciał.
Nie oczekiwał, że wyrośnie przed
nim rozpaczliwa wersja Draco Malfoy’a, który zacznie wylewać z siebie wszelkie
problemy i zwątpienia, których ostatnimi razy się nabawił. Chodziło o to, by w
końcu zrozumiał, że on wie, że rozumie i akceptuje, że nie zamierza go
posądzać, ani wkopać go Czarnemu Panu czy jego ojcu.
Od tego trzeba zacząć.
Wypił do końca alkohol i
przywołał butelkę, i jeszcze jedną szklankę.
– Napijesz się? – zagadnął.
– Tak, chętnie. – Poprawił się
lekko na krześle.
– Chcesz mi zrobić dziurę w tym
dywanie? Przebierasz tymi nogami, że zaraz zostanie z niego tylko popiół. To
nie feniks, nie odrodzi się na nowo.
– Wybacz. Ostatnio jestem lekko
poddenerwowany.
– Chcesz o tym porozmawiać? –
Podał mu napełnioną szklankę.
– Nie, raczej nie.
Skinął jedynie głową.
Znał powód jego poddenerwowania i
wiedział, że powoli nadchodził czas, by w końcu wdrożyć w życie plan, który
obmyślił.
Minęło kilka minut i wtedy
zobaczył ponownie to, na co czekał – wiercenie się na fotelu.
– Dobrze wiesz, że nie wezwałem
cię tutaj tylko po to, by porozmawiać o twoich przekonaniach czy o twoim ojcu.
Chodzi o coś znacznie innego.
Chłopak próbował uważnie słuchać,
ale mężczyzna widział, jak raz za razem patrzy delikatnie w stronę drzwi. Nie
koncentrował się na nim, co oznacza, że nie koncentrował się na wypowiadanych
przez niego słowach i przesłaniu, jakie ze sobą miały nieść.
– Nie ma jej u ciebie, Draco. Tu
chodzi o nią.
Malfoy odwrócił się
natychmiastowo w jego stronę i spojrzał na niego z niezrozumieniem.
– Tu chodzi o Granger.
– Jak to…? Co do…? Chwila,
chwila. O czym ty, do cholery, mówisz?
– O twoim problemie, przez który
się zamartwiasz.
– Skąd ty…?
– Nie wierzę, że to mówię, ale
dołączyłem się.
– Poczekaj, teraz to ja już
kompletnie się pogubiłem. Wyjaśnij, o co w tym wszystkim chodzi.
– Twoja propozycja, bym pomógł
wam przy eliksirze. Zgodziłem się. Złożyłem przysięgę. Teraz jednak ty musisz
powiedzieć mi więcej na jej temat.
– Ale… Ja nie mogę – zaperzył
się.
– Nie chodzi, Draco, o to, co ona
ukrywa, i nawet nie mów, że nic, bo to można wyczuć na kilometr, ale o to,
jakie lekarstwa zażywa na co dzień i w razie wypadków.
– Czy coś jej się stało?
– Do cholery, Draco, nie mam
teraz wieczności. I tak, stało się, i jak nie zaczniesz gadać, to przez
najbliższy czas się nie obudzi, a nawet, gdy to zrobi, to może okazać się, że
będzie jeszcze gorzej.
– To wszystko moja wina –
powiedział do siebie zdenerwowany.
– Na Salazara, przestań pieprzyć,
później będziesz sobie robił wyrzuty sumienia. Teraz muszę znać dokładną dawkę
i nazwę każdego z eliksirów, jakie przyjmuje, by w pełni wiedzieć, czy nie będą
działać na siebie negatywnie, rozumiesz?
– Tak, tak, oczywiście –
powiedział pośpiesznie.
– Mów.
Severus po raz kolejny tego dnia
udał się do laboratorium, pozostawiając swojego chrześniaka sam na sam z
wyrzutami sumienia w swoim gabinecie. Nie miał najmniejszej ochoty tego
wysłuchiwać, a nawet gdyby miał, i tak by nie miał czasu, by słuchać tych bzdur.
Pokręcił głową z dezaprobatą.
A Lucjusz chciał go posłać w ręce
Czarnego Pana, by dołączył do jego armii. Taa, a jego ciało dostać po tygodniu
zapakowane jak świąteczny prezent.
Nie chodziło o to, że w niego nie
wierzył, nie, dobra, może i o to właśnie chodziło. Nie mógł uwierzyć, że Draco
zabijałby i torturował z zimną krwią. Bez wyrzutów sumienia. To właśnie
zabiłoby go od środka. To nieuniknione poczucie winny, ta krew na rękach,
której do końca życia nie mógłby się pozbyć. To by go zniszczyło, pożarło od
wewnątrz. Wiedział to. Każdy młody i świeży rzucany był na głęboką wodę i nikt,
nawet jeśli chciał, nie mógł mu pomóc, bo zwykle było to dla niego jak
samobójstwo.
Był pewny, że na dłuższą metę, by
nie wytrzymał – to było ciężkie brzemię i jedynie ktoś z wrodzonym poczuciem
nienawiści do mugoli dawał sobie jako tako radę, a i tak było to dla niego
bardzo trudne, co jak co, ale musiał przecież zabić osobę, a często bywało tak,
że znali ich pierwszą ofiarę, nawet jeśli tylko z widzenia.
Lucjusz chciał od małego bronić
swojego syna, wmuszając w nim nieufność i obrzydzenie do osób mugolskiego
pochodzenia, ale jak widać, jego mur został zniszczony i to definitywnie, nie
było już co ratować.
Nadszedł właśnie odpowiedni
moment, by rozpocząć to, co od dawana było już ustalone. Wyczarował patronusa i
wysłał go z jedynie trzema słowami, gruntującymi to, co miał na myśli –
„nadszedł już czas”.
Zabrał niedawno stworzone
mikstury i ruszył do salonu.
Nic się nie zmieniło od
ostatniego razu – kręciła się niespokojnie na sofie, przez jej ciało
przechodziły impulsy powodujące drgawki, a z jej ust wydobywały jęki.
Przepuścił przez jej ciało sondę, ale nie przyniosła żadnej nowej wiadomości.
Wciąż była uwięziona w swoim umyśle, czy gdziekolwiek, gdzie miała okazję się
teraz znaleźć.
Podniósł jej głowę lekko w górę i
wlał do jej ust Somniorum malorum, czarnomagiczny eliksir, który niedawno udało
mu się stworzyć, i który miał wydostać ją z tego, nim wróci do rzeczywistości w
jeszcze gorszym stanie psychicznym.
Odsunął się o krok od sofy.
Przez ciało dziewczyny przestały
przechodzić drgawki, a ona sama zamilkła, jak kamień. Była blada i zimna, jakby
dopiero co wyciągnięto ciało z kostnicy.
Snape zaklął siarczyście pod
nosem.
– Granger, budź się! Natychmiast!
– Potrząsał jej ramieniem. – Co to, do ciężkiej cholery, ma być? Przymiarki do
Halloween? Chciałbym cię poinformować, że jakby panna mądralińska nie zauważyła
jest jeszcze trochę czasu do tego cudownie cholernego święta… Granger! Czy ty
mnie w ogóle słyszysz?! – Zauważył, jak poruszyła ramieniem. – Oczywiście, że
mnie słyszysz! Granger, nie obijaj się, tylko wstawaj!
Hermiona wydała z siebie bliżej
nieokreślony dźwięk.
– Oj, Granger, nie dramatyzuj
tylko ruszaj się z mojej kanapy i tak wystarczająco długo ją zanieczyszczałaś
swoimi kudłami, liniejesz jak jakieś zwierzę.
– Urocze powitanie – sapnęła,
przykładając rękę do oczu.
– Hermiona! – krzyknął Draco z
drugiego końca pokoju.
Severus miał ochotę zabić go
wzrokiem, ale chłopak nawet nie zwrócił na niego uwagi przebiegając obok niego
i klękając przy sofie.
Mówił temu szczeniakowi, że
zawoła go, gdy uzna to za stosowne, a on oczywiście znowu postanowił postąpić
po swojemu.
Miał ochotę zwrócić oczy ku niebiosom
i błagać o siłę, która powstrzymałaby go od wykopania go za drzwi.
– Chwila, chwila – powiedziała
dziewczyna zachrypniętym głosem.
– Draco, przestrzeń. Nie widzisz,
że właśnie panna Granger powstała z martwych? – prychnął.
– Nie byłam martwa – zaperzyła
się.
– To niby jaka? – zapytał
ironicznie.
– W stanie hibernacji, zamknięta
w innej czasoprzestrzeni, dokładnie rzecz ujmując – żachnęła się.
– Ale jak to, Hermiono? Jak to
jest możliwe? – wtrącił się chłopka.
– Nie wiem, Draco, ja sama tego
nie wiem.
– Dobra, nie mam zamiaru słuchać
jakiegoś ckliwego przedstawienia. Draco, wracasz na razie do domu, gdzie czeka
na ciebie twój ojciec, a ty, Granger, idziesz spać i to lepiej bez sprzeciwu.
– Ale… Jak to? Mam ją teraz
zostawić? – zapytał zdenerwowany.
– Tak, masz ją teraz zostawić,
dokładnie. Mam nadzieję, że nie będę musiał się powtarzać – odpowiedział ze
stalową nutą.
Widział, jak chłopak mieli w buzi
słowa, które chciałby teraz wypowiedzieć na głos, ale nie wypowiedział ich na
głos.
Ścisnął Hermionę za rękę i
pogłaskał ją po czole, a następnie wstał i energicznym krokiem ruszył ku drzwi.
Nawet nie trzeba było się domyślać, że był wściekły, bo to emanowało od niego
na kilometr.
Jednak nie o to mu chodziło, a w
tym momencie nie mógł puścić go w takim stanie do domu.
Gdy przechodził obok niego
chwycił go mocno za ramię, nie pozwalając mu się wyszarpnąć.
Pochylił się, by mówić wprost do
jego ucha.
– Uspokój się, Draco. Skoncentruj
się. Doskonale wiesz, że nic jej tu nie grozi, jakby nie patrzeć siedzi tu nie
od dzisiaj. Masz teraz wrócić od razu do domu i iść do gabinetu ojca. On chce z
tobą porozmawiać. Zrób to – rozkazał zimnym głosem.
Chłopak spojrzał na niego nie do
końca pojmując, o co tak naprawdę mu chodzi, jednak cały ten gniew, który w nim
siedział, jakby z niego wyparował, a w jego oczach zobaczył czającą się
ciekawość, a nawet strach. Wiedział, co sobie teraz myśli i to nie dzięki
legilimencji. Wiedział, że teraz w jego głowie pojawiają się myśli na temat
Śmierciożerców, tego, że będzie musiał wstąpić w ich progi.
Nie mógł jednak nic zrobić w tym
temacie. To nie było jego zadanie.
Puścił jego rękę i skinął na
pożegnanie głową, a chłopak ruszył w kierunku drzwi.
– Co mi dałeś? – usłyszał
chrapliwy głos, gdy tylko drzwi się zamknęły.
– Eliksir, który mam nadzieję, że
się do czegoś przydał.
Syknęła z bólu.
– Musisz to zażyć. – Podszedł do
kanapy i wskazał na małą buteleczkę.
– Co... to… jest? – zapytała
sapiąc i powstrzymując się od jęknięcia.
– Mikstura, której uwarzenie mi
zleciłaś – parsknął, na samą myśl. – Otwórz buzię.
Nie miała siły na jakikolwiek
sprzeciw, więc postąpiła tak, jak jej nakazał, a po chwili poczuła przyjemne
mrowienie w ciele i uczucie, jakby ból osuwał się za przyjemną mgiełką.
– Dziękuję – wypowiedziała słabo,
a następnie usnęła.
Severus przykrył ją kocem i
schował do płaszcza puste buteleczki.
Zawołał skrzata i zamówił obiad,
a następnie udał się do swojej sypialni, by na chwilę się położyć. Nie był
dzisiaj w dobrej formie. Musiał odpocząć i wziąć się w garść.
Wypił kilka eliksirów, które na
wszelki wypadek trzymał w swojej szufladzie i spróbował się odprężyć. Mógł być
wdzięczny tylko temu, że ostatnio został już wezwany przez Czarnego Pana, więc
była mała szansa, że dzisiaj znowu będzie chciał go widzieć.
Skrzat stanął na środku pokoju z
tacą jedzenia, a Severus wyczarował stół, na którym mógł odstawić jedzenie.
Wstał i zajął miejsce, by po
chwili móc delektować się jedzeniem i gazetą, której nie zdążył rano
przeczytać.
Super rozdział :) Ale to jak zawsze, więc niespodzianki nie ma :) Czekam na następny!!!
OdpowiedzUsuńhttp://mojeminiopowiadania.blogspot.com/
Dróga :D roździał zejebiasty :-* i wzajemnie wesołych świąt :) pozdro!
OdpowiedzUsuńOj, zmotywujmy naszą Lizzy!! Wcześniej było po 30 komenyarzy, lub więcej. A teraz takie malutkie cyferki 1.2.3.4... Komentując karmimy jej wenę, a Ona swoją weną karmi nas, głosnych bądź spragnionych nowych roździałów. My komentujemy-Lizz pisze- my czytamy. I tak w kółko, dzięki niej zaspokajamy ciekawość "A co będzie w tym roździale" a my zaspokajamy ją jako blogerke, uwieżcie każdy komentarz jest wyjątkowy, motywujący, tu dołanczam zdjęcie weny Lizzy, każdy komentarz ją karmi!!! http://t2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcQrqXA4EKTRJJ9--hdkxMc3dmqtlvjoHuK-AALIUUVPAawo7wOjbD7zMpFgGA
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Anonimowy Pocieszyciel
Przeczytałam ostatnio, ale nie miałam czasu skomentować. Dlatego z przyjemnością robię to teraz :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się twoje opowiadanie i od pierwszego rozdziału nie mogę się od niego oderwać. Ciągle tylko chciałabym czytać więcej i więcej! :) No ale nic, trzeba czekać cierpliwie :)
Ten rozdział również był wspaniały. Podobała mi się szczególnie rozmowa Snapea z Lusjuszem. Nie spodziewałam się po nich takiej rozmowy... no i po Lucjuszu takiej troski. Ale jesk pisałam wcześniej, było to świetne!
Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Będę wyczekiwać go z niecierpliwością! :D Pozdrawiam!
Sawi
Super rozdział. :) Czekam na jakiś większy wątek Sevmione <3
OdpowiedzUsuńRozmowa Severusa z Lucjuszem była świetna.
OdpowiedzUsuńIch szczerość mnie zaskoczyła.
Tak, to ja. Szkoła mnie zabiła na ostatnie kilka miesięcy.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie powoli wraca tam, gdzie powinno i mam nadzieję, że dalej będzie dążyć już tylko w dobrym kierunku.
Rozdział ma dużo błędów stylistycznych, ale pod względem zawartości lepszy niż poprzedni.
James