~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 23

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 23

Rozdział może i bez świątecznego klimatu, ale lekki, więc na święta w sam raz ;>
Dzisiaj bez większej dynamiki, ale za to więcej dialogów ;)
Cieszę się, że wciąż tu zaglądacie, a w tym i nowe osoby c;
Czekam na Wasze opinie ;*
Miłego czytania!

Betowała kochana Sky :3

P.S.
Wesołych Świąt! (z lekka przedwczesne, ale co mi tam ;p)





Severus miał co do Granger niejeden plan, który mógłby wdrożyć w życie – a przynajmniej z taką myślą obudził się tego ranka.
Niejednokrotnie zalecano uwagę w krokach, jakich człowiek miał zamiar się podjąć – a raczej za każdym razem – jednak Mistrz Eliksirów od dawien dawna zaprzestał podleganiu normom, a sprawy, które zabierał w swoje ręce wolał dokańczać po swojemu. Co jednakże nie znaczyło bynajmniej, że temu działaniu można było zarzucić brak estetyki czy klasy.
Mężczyzna zdążył wstać z łóżka i jedynie wypić poranną kawę, gdy usłyszał alarm informujący o mijającym czasie, przez jaki eliksir miał warzyć się na wolnym ogniu. Tak więc takim sposobem został zmuszony do jak najszybszej interwencji – jeśli nie chciał po raz kolejny rozpoczynać procedury od początku.
Minutę i dwie dziesiąte sekundy później zdejmował już z palnika kociołek, a substancję rozlewał do czystych probówek. Relaxare musculi – taka właśnie nazwa, jego skromnym zdaniem, była właściwa dla mikstury rozluźniającej mięśnie i polepszającej ich działanie – a wszakże tak właśnie miał zamiar nazwać eliksir. W każdym razie był przecież współtwórcą i jakby nie patrzeć miał prawo, by na razie przynajmniej to zrobić. No, a później… Później zobaczy, co dalej może zrobić z tym fantem.
Zamieszał trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek w drugim kotle. Należało jeszcze poczekać kilka minut, aż mikstura w pełni uzyska wszystkie właściwości. Musiała być idealnie uwarzona – jakby nie spojrzeć, był to jeden z przepisów z czarnej księgi, którą – nawiasem mówiąc – wygrzebał zakurzoną ze swojej biblioteczki, a taki stan rzeczy mógł oznaczać tylko tyle, że była naprawdę niebezpieczna i była to jedna z tych ksiąg, których użytkowanie uważał za niestosowne i niekonieczne pod żadnym względem – dlatego  też chował je głęboko w kątach półek, by ani on nie brał jej do ręki, ani nikt inny, dla kogo księga byłaby dziesięć razy groźniejsza.
 Zebrał napełnione probówki i zaniósł je do składziku, gdzie powkładał je do pustej przegródki. Następnie wyjął z kieszeni różdżkę i jednym ruchem wyrył na drewnie nazwę nowego eliksiru.
Severus wrócił do laboratorium i wiedząc, że do zdjęcia mikstury z ognia nie zostało mu jeszcze dużo czasu, pochował odpowiednio składniki, które znajdowały się na blacie i narzędzia, których przed chwilą używał, na swoje miejsca.
Korzystając z okazji zawołał skrzata i zamówił śniadanie, by przynajmniej na szybko skonsumować jakikolwiek posiłek. Nie, żeby nie mógł pracować bez pierwszego dania w swoim jadłospisie, ale co jak co, jednak nie dało się ukryć, że one akurat były najbardziej pożywne dla organizmu w ciągu całego dnia – więc skoro nie musiał z nich rezygnować, to tego nie robił.
Usiadł na stołku tuż przy blacie i po raz kolejny – a jego własnym zdaniem za często ostatnimi czasami – dał upust swoim myślom.

                                                                       ~*~*~*~

Hermiona przebudziła się ponownie. Wiedziała, że gdy otworzy powieki ujrzy taką samą ciemność, jaka panowała wokół niej, gdy traciła przytomność… Nadzieja? Może kiedyś, dawno temu, gdy była zbyt naiwna, by przyjąć do siebie rzeczywiste fakty. Nie tyle, co nie wierzyła, że wydostanie się od tego chorego popaprańca – bo dotychczas zawsze to na tym się kończyło – co, najzwyczajniej w świecie, nie przyjmowała do wiadomości, że to stanie się dzięki komuś z zewnątrz, z realnego świata. Kilka lat temu, owszem, popełniała takie błędy. Wierzyła, że może ktoś przyjdzie jej na pomoc. Że mu się uda. Jednak tu nie tylko chodziło o to, czy znalazłaby osobę, która nie miałaby żadnego pojęcia, co się jej stało i zgłosiłaby tę sprawę – bo o to akurat nie trudno było – tu chodziło o coś głębiej leżącego… O jej wydostanie.
„Czasem tak się dzieje, że szukasz kogoś, a znajdujesz tylko drogę” – a przynajmniej tak napisał Miriam Dubini i pomimo, że na swój jedyny pokręcony sposób ten cytat pasowałby do całej tej sytuacji, to jej nieodłącznym towarzyszem był inny, który pomimo bólu ukrytego głęboko w sobie pasował jej do każdego wydarzenia w jakim by się nie znalazła – raz bardziej, raz mniej. „Nikt przecież nie wkłada zbytniego wysiłku w szukanie czegoś, czego tak naprawdę nie chce odnaleźć” zapisany przez Carlosa Ruiza Zafóna. Nie, żeby była aż tak bardzo pesymistką i nie zaznała w życiu szczęścia, ani nigdy nie była obdarzona ciepłem miłości, jednak los zawsze krzywo się do niej uśmiechał, a być może też działał względem słów Carlosa. Nie zamartwiała się tym, a raczej była zadowolona, że jak do tej pory odnalazła zdanie, które mogła dopasować do każdej sytuacji, a niejednokrotnie, z którego ironii mogła się nawet pośmiać.
W każdym razie nadzieja, w którą kiedyś była owinięta jak w kokon pękła i opuściła ją raz na zawsze pozostawiając po sobie fakty, których jedynie mogła się trzymać. Teraz była w stanie jedynie współczuć nieświadomym, którzy byli za dumni, by przyznać, że jest to słowo tylko mieszające w głowie.
Wzięła głęboki wdech w płuca, a następnie postarała się spokojnie wypuścić powietrze – co prawda nie wyszło jej to najlepiej, gdy poczuła ból, który krążył po jej ciele na skutek wczorajszych zabaw i zaczął drgać jej głos, no ale nie mogła przecież narzekać – przynajmniej jej mięśnie pozwoliły na to, by udała jej się ta czynność.
Przekręciła się powoli na bok, a z jej ust wydobył się przeciągły jęk. Musiał sobie jeszcze nieźle pofolgować po tym, jak straciła przytomność. Jak to się mówi „szczęśliwi czasu nie liczą”, a mogła być pewna, że on w tym momencie był na swój pokręcony sposób szczęśliwy, nawet jeśli to oznaczało, że musiał mieć cały czas wyciągniętą przed siebie rękę, w której znajdowała się różdżka.
 – Widzę, że wczoraj była wystrzałowa noc – powiedziała zachrypniętym głosem, charcząc i wypluwając koło siebie krew z buzi.
– Nie zaprzeczę – odezwał się sarkastycznie.
Zapadła cisza, przerywana jedynie przez jej chrapliwy oddech.
– Tak, czuję się znakomicie, dziękuję, że zapytałeś. Mogę jedynie poskarżyć się na tę ciemność, ale powoli się przyzwyczajam.
– Nie pytałem cię o zdanie – szepnął stalowym, mrożącym krew w żyłach głosem.
– Nie podejrzewałam, że zapytasz. – Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem.
– Lepiej ze mną nie pogrywaj.
Usłyszała kroki z lewej strony i bez pośpiechu odwróciła głowę w tamtym kierunku. Jeśli miała byś szczera to nie karmiła tego faceta całkowitą prawdą, no ale czy ktoś przypuszczał, że tak jak reszta społeczeństwa nie będzie w stanie niczego lepiej wypatrzeć w mroku? Co prawda wczoraj nie poszło jej z tym najlepiej, pomimo że się starała, jednak nie udało jej się przytrzymać go na długo w jednym miejscu, a gdy pierwsze zaklęcie poleciało w jej stronę było już po całym fakcie.
– Nie zamierzałam, jednak jeżeli mam przywołać fakty, to ty zrobiłeś to pierwszy.
W jednej chwili znalazł się tuż przy niej, jednak to, co zaskoczyło ją w tej chwili najbardziej było to, że do jej szyi przykładał ostrze zamiast różdżki. Coś tu nie pasowało i to jak cholera.
Jej wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, by ją zapamiętać; jemu, by naciąć jej skórę i natychmiastowo się od niej oddalić.
Syknęła cicho, ale nie przyłożyła ręki do rany. Wolała, by krew powolnymi stróżkami z niej spływała, niż by zainfekować ranę i w konsekwencji cierpieć jeszcze bardziej.
Była nieco wytrącona z równowagi. Nie tyle całym tym zajściem, co po prostu tym, że pomimo tego, iż zobaczyła twarz swojego oprawcy, to – do cholery! – nie miała pojęcia, kim on jest. Z lekka frustrujące uczucie. Oczywiście pierwsze, co jej przyszło na myśl to to, że zażył Eliksir Wielosokowy, jednak wraz z tym pomysłem przychodziło pytanie, czy byłby w stanie korzystać z niego w czasie, w jakim się zatrzymali. No chyba, że… po prostu potrafił to kontrolować i wracać do rzeczywistości wtedy, kiedy chciał, bez względu na nią – jednak wraz z tym przypuszczeniem mogły przyjść jedynie obawy, bo oznaczało to, że był naprawdę wielkim czarodziejem i to nie na żarty.
Mogła też uznać, że znajdywał się tutaj na zlecenie… Jednak kogo?
Pytanie za pytaniem. Nie znajdowała odpowiedzi i mogła być pewna tego, że nie znajdzie ich dopóki się stąd nie wydostanie. 
– Nie do końca jestem pewna, czego to zajście miało dowieść, jednakże jeśli oczekujesz komplementu na temat twojego ostrza, to niestety nie jestem w tym momencie skora do udzielenia go –  podejrzewam, że powinnam go najpierw obejrzeć, nim go ocenię.
– Bezmyślne zagranie.– Parsknął kpiąco.
– Byłoby takie, gdyby to w ogóle było jakiekolwiek typu zagranie.
– Dokładnie wiesz, o co mi chodziło – wypowiedział lodowatym szeptem. – Jeszcze raz będziesz chciała ze mną pogrywać, a nie skończy się to tylko na bólu mięśni. To było ostrzeżenie.
Usłyszała kroki, które się od niej oddalają.
– To czemu mnie teraz nie zabijesz, co?! – krzyknęła w ciemność. – Skończ z tym! Mniej to z głowy!
– Gdybym tego chciał, już by tak było.
– To niby czego chcesz? – warknęła.
– Nienawidzę się powtarzać, ale dla ciebie zrobię wyjątek. – Jego głos jakby nabrał ciepła, jednak jedynie na sekundę, po której znów powróciło lodowate zobojętnienie. – Cierpienia. Twojego cierpienia. Chcę, byś to poczuła, byś to przeżyła, i dalej musiała z tym żyć. Chcę, byś poczuła ten okropny ból, który później już nigdy nie odchodzi. Byś cierpiała w każdej sekundzie swojego życia. Byś błagała mnie o skrócenie tej męki, o śmierć, która przyniosłaby ci ukojenie.
– Widzę, że dosyć konkretny cel. – Jej kąciki ust lekko wygięły się w kpiącym uśmiechu. – W takim razie znam już efekt, który chcesz uzyskać, to może teraz powiesz mi o powodzie, który zesłał nas tutaj.
Jego śmiech ostry jak brzytwa zabrzmiał w pomieszczeniu, jakby rozcinając powietrze na pół.
– Odpowiedzi nie zawsze są podane na tacy. Wiesz, czemu tu jesteś, szlamo. Znakomicie znasz odpowiedź na to pytanie… Jednak może po prostu boisz się je zadać?
Hermiona zaśmiała się chrapliwie.
– Dobra mina do złej gry, szlamo – powiedział przeciągając sylaby.
Rzucił na nią szereg zaklęć torturujących, jakby wyliczając po kolei od jakiegoś schematu.
Zacisnęła mocno zęby, jednak nie wytrzymała tak długo. Ból po wcześniejszych zaklęciach działał na nią potrójnie i nie była w stanie nic na to poradzić.
Jej zachrypnięty krzyk objął pomieszczenie. Nie mogła nic zrobić. Była bezsilna i to w każdym stopniu.
Wiła się po podłodze, na której w tym momencie znajdowały się czarne jak węgiel kamyczki, wbijające się w jej skórę i raniące z każdym ruchem – to jednak nie mogło powstrzymać jej od ruchów. W tym momencie czuła, jakby przez jej ciało przechodził prąd, a ona sama nie mogła nad niczym myśleć, nie w chwili, gdy odczuwała agonię. Jedno było pewne: do śmierci miała jeszcze daleką drogę, a w każdym razie mogła być pewna, że jakkolwiek nie zakończy się ta wyprawa w inne czasy, to wróci żywa – czy tego będzie chciała, czy też nie.

Obudziła się po raz kolejny, choć sama do końca nie wiedziała, który raz to był. Była pozbawiona sił, całkowicie. Nie czuła nic oprócz bólu, który obejmował jej szyję, ramiona, brzuch, plecy, uda, łydki i ręce.
Teraz nie zamierzała wstawać tak prędko. Przeczuwała, że to wciąż ten sam dzień.
Wiedziała, że to ostatnie zajście, to była jej wina – nie powinna była prowokować swojego własnego napastnika, tym bardziej nie mając przy sobie żadnej broni. W tym momencie jednak musiała sobie to wszystko ułożyć w całość, a przynajmniej miała taki zamiar.
Stwierdziła, że powinna zacząć od tego, że nie ma cholernego pojęcia kim jest osoba, która ją przetrzymuje. Gdyby była to Bellatrix czy Rookwood, a nawet ten świrnięty wilkołak, który ostatnio coś koło niej węszył, to jeszcze mogła zrozumieć – akurat z tymi Śmierciożercami (i wilkiem) miała na pieńku – jednak, jak mogła przyjąć do wiadomości to, że aktualnie chciał się zemścić na niej gość, które kompletnie nie znała? Czego jak czego, ale tego, do diabła, nie potrafiła pojąć. No, bo w każdym razie, jeżeli jakiś czarodziej, który lubi łapać zakładniczki, a potem je więzić i torturować, by w końcu poczuły cierpienie, które były mu winne, bierze ją jako jedną z nich, to do cholery na co próbowałby zmienić swoją tożsamość? Skąd ofiara miałyby wiedzieć, o kogo mu chodzi?
Znakomicie znasz odpowiedź na to pytanie…
Nie, jednak nie, jakoś odpowiedź do niej nie przychodziła, chyba jednak można było założyć, że jej drogi przyjaciel się pomylił. Noo… Chyba, że chodziło o Voldemorta. To znaczy, to zazwyczaj chodziło o Voldemorta i jego kompleks boga – nie wchodząc w szczegóły kim ten bóg miałby być – jednak jeżeli miała przyjąć, że to w znacznie większym stopniu o niego chodzi, to – lekko mówiąc – miała przerąbane. I to po całej linii.
Musiała się nad tym zastanowić i to głębiej, ale to nie był ani odpowiedni czas, ani miejsce. Nie mogła być nawet do końca pewna, czy przez te godziny, które tutaj spędziła, nie siedział w jej umyśle, czy nie podkładał jej odpowiednich myśli, by wszystko przebiegało sprawnie i tak, jak planował. Nie mogła być nawet pewna tego, czy wciąż znajdowała się w pomieszczeniu sama, czy jej myśli wciąż należały do niej. Mogła zakładać, tworzyć hipotezy, jednak zawsze to mogła robić, bez względu na sytuację i bez większego sensu. Co jak co, ale ona chciała przybliżyć się do jakiegoś określonego celu, a nie rozważyć wszelkie możliwe opcje, które przyjdą jej do głowy.
Następnie powinna była się wziąć za rozgryzienie, o co dokładnie mu chodziło. Nie było zagadką, że chciał się na niej zemścić i pokazać jej, gdzie w jednej chwili może się znaleźć, jednak to, co pragnął osiągnąć poprzez takie działanie. Jeżeli coś mu zrobiła, to by go znała, a jeżeli działał na czyjeś zlecenie to mógł przynajmniej postawić jakiś pieprzony ołtarzyk honorujący to, czego dokonała. No albo wybrać najprostszą z opcji i jej to normalnie powiedzieć, przecież niemową nie był.
Westchnęła.
Albo chodziło o coś więcej, albo o coś, co jeszcze nie było dla niej zrozumiałe. Tyle, że posiadała w zanadrzu za mało informacji, by mogła połączyć je w jedną, spójną całość. Coś przeoczała – tego mogła być pewna – tylko, że wciąż nie do końca wiedziała, co.
Ogarnęło ją zmęczenie skumulowane po wszystkich wydarzeniach, które ostatnimi czasy jej się przydarzyły. Pozwoliła sobie na zamknięcie oczu i oddanie się w objęcia snu.

                                                                       ~*~*~*~

Snape zakończył pracę nad ostatnim eliksirem i odstawił go do magazynku. Hipotetycznie zakładając mógłby już w tym momencie go podać Granger, jednak po tym, co zdążył się już naoglądać, nie był do końca przekonany, czy mikstura pomoże, jeśli systematycznie zażywała lekarstwa, które mogły eliminować niektóre ze składników. Wtedy nie dość, że wszystko poszłoby na marne, to do tego straciłby jeszcze więcej czasu i cierpliwości, a w dodatku wciąż musiałby odstępować swoją kanapę – a prywatną działalnością dla ciężko chorych umysłowo to on się nie zajmował.
Zarzucił na siebie płaszcz i ruszył do wyjścia zakładając po drodze wszystkie ochronne zaklęcia na pomieszczenie.
Wyszedł szybkim krokiem na błonia, zarzucił dla niepoznaki kaptur na głowę i ruszył w kierunku bramy.

Rozejrzał się dokładnie dookoła i dopiero, gdy stwierdził, że nikt go nie śledził ani nie obserwował, zapukał dwa razy do masywnych drzwi.
Po kilku sekundach otworzyły się bezszelestnie, a w progu ujrzał znajomą, wysoką postać.
– Witaj, Severusie.
– Witaj. – Skinął głową.
– Co cię sprowadza o tej porze w moje skromne progi? – Obrócił swoją metalową laskę, na której się podpierał i wsunął ją pomiędzy ramię a żebra, opierając się o framugę.
 – Nie co, a raczej kto – odpowiedział zdawkowo.
– W takim razie wejdź, mój drogi, nie będziemy rozmawiać na zewnątrz.
Odsunął się i zrobił miejsce Severusowi, a następnie zamknął za nimi drzwi.
– Mojej żony nie ma w domu, tak samo jak skrzatki, którą ze sobą zabrała.
– Dobrze. Mniej uszu do słuchania – odparł ni to do siebie, ni to do właściciela posiadłości.
– Zapraszam cię, Severusie, do mojego gabinetu.
Snape skinął lekko głową i bez zbędnych słów udał się za nim po schodach na górę.
Rozglądał się dookoła, jednak nic nie zmieniło się od ostatniego czasu jego wizyty, wszystko było takie, jak za dawnych lat; obrazów nie ubyło, rzeźb nie przybyło…
Mężczyzna otworzył jedne z licznych drzwi, znajdujących się na korytarzu i poczekał, aż jego gość wejdzie do środka, a następnie jednym ruchem zapalił ogień w kominku.
– Proszę, zasiądź. Napijesz się? Whisky?
– Tak, poproszę.
Zajął miejsce na jednym z foteli wyściełanych ciemnozieloną skórą i w milczeniu czekał, aż jego towarzysz postąpi tak samo.
– A więc proszę, powiedz mi, co konkretnie cię do mnie sprowadza? – Wręczył mu szklankę z alkoholem i zasiadł na swoim miejscu.
– Dwie sprawy, mój drogi.
– Niecierpiące zwłoki? – zapytał z nutką ironii i rozbawienia.
– Zależy, jak dla kogo.
– Tak więc słucham. – Kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze.
– Można rzec, że te dwie sprawy są ze sobą… hmm… – Zamieszał szklanką whisky, przenosząc wzrok na rozmówcę – powiązane.
– A czego dotyczą, Severusie?
Spojrzał mu prosto w oczy, wiedząc, że tak naprawdę on zna już odpowiedź.
– Twojego syna, Lucjuszu.
Nie uszło jego uwadze, jak mężczyzna zaciska ledwo dostrzegalnie szczękę i zaciska rękę na szklance.
– Konkretnie. – Jego słowa tym razem były bardziej chłodne.
– Na razie, Lucjuszu nie ma powodów do obaw i sam dobrze o tym wiesz, jednak z kolejnym zebraniem, z kolejnym słowem Czarnego Pana, wszystko może się zmienić.
Jego wzrok ponownie skupił się na chwilę, na bursztynowym płynie, który mienił się w migotającym ogniu.
– Wiem, że chcesz dla niego jak najlepiej, jednak czekając nic nie zmienisz. Staram się być dla ciebie wyrozumiały i także dla twoich czynów, ale to także mój chrześniak. Nie pozwolę na to, by skończył tak samo, bez wyboru, bez wolności. Nie powinien tak kończyć. Służymy Czarnemu Panu, to jest prawda, chcąc czy nie zgodziliśmy się na to, ale to nie powód, byśmy zmuszali do tego czynu także naszych potomków. Oni sami powinni zdecydować, czego chcą. Na Slytherina, oni są już dorośli, nie możemy za nich podejmować kroków!
– Czego ode mnie żądasz, Severusie? Czego?
– Byś dał mu wybór.
– Ale czy to nie właśnie robię? – zapytał się z wyrzutem.
– Lucjuszu, to tylko to, co chciałbyś zrobić, a samym chceniem jeszcze niczego nie osiągnięto.
– I myślisz, że co? Że mam postawić się Czarnemu Panu? Że mam narazić całą rodzinę na jego gniew? Mam skazać nas na śmierć?... Tego chcesz, Severusie?
– Wiesz, czego chcę. – Przetarł niespokojnie oczy. – Jednak w tym momencie nie chodzi o to, co nas otacza, chodzi o to, co nas przytrzymuje przy życiu, Lucjuszu. Nawet jeśli oznaczałoby to zagładę, byłoby to mniejsze cierpienie, niż to, które rodziłoby się w tobie, gdy musiałbyś patrzeć na cierpienie własnego syna. Wiesz to.
Malfoy jedynym łykiem wypił zawartość szklanki i wstał z fotela, by ponownie ją napełnić.
– Severusie, zrozum, to nie jest bezpieczne, dla nas, dla naszych bliskich.
– Nic nie jest bezpieczne, Lucjuszu, życie nie jest bezpieczne.
– Dokładnie wiesz, o co mi chodzi. – Rzucił zdenerwowany szklanką w ogień, a z kominka buchnął silniejszy płomień.
– Twój syn właśnie siedzi na górze w swoim pokoju i opracowuje plan, by powiedzieć tobie, byś nie zmuszał go do wstąpienia szeregi Czarnego Pana. To się nie musi tak skończyć.
– Cholera, Snape, ale się skończy! – krzyknął na niego rozwścieczony. – Taki nasz przeklęty los. W ogóle zdajesz sobie sprawę z następstw, które nam grożą, gdy postąpimy wbrew wszelkim regułom, wbrew Czarnemu Panu? Wiesz, jakie będą konsekwencje? Czy ty w ogóle nad tym myślałeś?! – Wziął się za ponowne napełnianie kolejnej szklanki.
– I to niemało. I cholernie zdaję sobie sprawę z tego, co możemy rozpętać. Tu nie chodzi o śmierć, tu chodzi o coś znacznie gorszego.
– I w tym masz pieprzoną rację, Sev. – Wziął potężnego łyka. – Tu chodzi o coś znacznie gorszego – powiedział, jak echo.
– Ale czy to oznacza, że do końca dni mamy pełnić służbę, w którą zwątpiliśmy? Do cholery tak nie powinna wyglądać armia.
– Zbliża się, Severusie… Zbliża się dzień, w którym Czarny Pan będzie chciał uzyskać wszystko dla siebie. Przejąć władzę nad wszystkim.
– Dlatego nie możemy Dracona oddawać w jego ręce, wiesz to. Wtedy on będzie miał kolejną broń.
– Sev, zadziwiasz mnie, co się tak przejmujesz, co?
– Ja po prostu znam już zakończenie, Lucjuszu i nie chcę go odgrywać od początku.
– Chodzi o coś jeszcze, nieprawdaż? – Zajął z powrotem swoje miejsce. – O co?
– O nic nie chodzi, Lucjuszu. – Jego głos stał się stalowy. – Ostatnio brakuje mi po prostu snu, a niekiedy nawet ten nie potrafi przynieść spokoju.
– Rozumiem, rozumiem… To mój syn, może i nie zawsze byłem dla niego dobrym ojcem, czasem zanadto surowym i wymagającym, ale nigdy nie chciałbym, by skończył tak samo, jak i ja... jak i my.
– Cieszę się, że tak przedstawia się sytuacja. Dobrze, że on myśli inaczej, to oznacza, że działamy wystarczająco cicho. Nie chcemy przecież, by cokolwiek wyszło poza ten pokój…
Zapadła cisza, która jednak nie była ciążąca. Malfoy napełnił im jeszcze raz szklanki i ponownie zajął swoje miejsce.
– Wiesz co, Severusie? Nigdy nie przypuszczałbym, że oderwę się od tradycji związanej z walczeniem u boku Czarnego Pana, nigdy nie sądziłem, że nadejdzie zwątpienie, nawet gdy przychodził kryzys, albo gdy byłem karany, za coś, co nigdy nie miało miejsca. – Prychnął. – Pewnie z nami wszystkimi tak kiedyś było. Nieprzemyślane decyzje, albo te, których już nie mogliśmy zmienić, no albo po prostu czyste szaleństwo, które w nas tkwiło, to wszystko nas do niego prowadziło. Może i tym razem pochopnie postąpiliśmy, chcąc to naprawić, i może to my sami targnęliśmy się na własne życie. Ale jedno jest pewne, Sev, nie żałuję tego, że potrafiliśmy zobaczyć coś prawdziwego w otchłani grozy, wiesz? I to dzięki tobie.
– Na Slytherina, Lucjuszu weź się w garść. Chyba jednak whisky o takiej porze nie jest dla ciebie niczym dobrym – prychnął.
– Oj, Severusie, jak widać taki dzień, nie sprzyja nam i pokazuje nasze słabe punkty, ale to przejściowe.
– Dobra, dobra przestań już pleść bzdury.
Malfoy uśmiechnął się do niego słabo.
Może i naprawdę dzisiaj po prostu mieli taki dzień, gdy żadna z mask nie chciała stabilnie utrzymać się na ich twarzach? Może nie powinni szukać winy, tam gdzie jej nie było i jedynie usiąść w spokoju, i dać upust swoim myślom i pałętającym się obrazom w głowie? Może dzisiaj właśnie powinni przestać rozmyślać o przyszłości, a choć na chwilę zagłębić się w przeszłość i w teraźniejszość, by zobaczyć, co tak naprawdę się dzieje w ich wnętrzu i dookoła?
– A ta druga sytuacja? – odezwał się Lucjusz.
– Ach, no tak, muszę właśnie porwać twojego syna, bo jest mi tymczasowo niezbędny.
– Spraw se własnego. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nigdy. – Wzdrygnął się na samą myśl.
– Nigdy nie mów nigdy, Snape – odgryzł się.
– A jednak zaryzykuję i powiem. Wystarczająco dużo osłów muszę uczyć w Hogwarcie, a co dopiero takiego mieć pod ręką. Nie, podziękuję.
Lucjusz zaśmiał się szczerze i pokiwał głową.
– Oj, Severusie, kiedyś to zrozumiesz.
– Ja już to rozumiem i wciąż jest to dla mnie niepojęte, jak można targnąć się tak na własne życie.
Dopił whisky i wstał z fotela.
– Będę już leciał. Zawołaj swojego syna na dół, jak możesz. Niedługo powinien wrócić do domu, jakby co, wyślę patronusa.
Przed otworzeniem drzwi zatrzymała go ręka przyjaciela na ramieniu.
– Zmieniłeś się, Severusie.
– To tylko jedne z tych złych dni, Lucjuszu, jak to sam ująłeś.
– Nie, nie chodzi mi o twoją gadatliwość dzisiejszym razem, ale o ogólny fakt. Zmieniłeś się.
Snape nie odpowiedział, wolał to przemilczeć, wolał już stąd odejść, nim po raz kolejny zostałby zaatakowany przez wspomnienia, których tak bardzo unikał.
– Ale to dobrze, Severusie. – Uścisnął jego ramię. – Cokolwiek sobie nie pomyślisz, to cieszę się z takiego obrotu sytuacji.
Bez słowa otworzył drzwi i skierował się na dół po schodach. Nie do końca był pewien, co powinien myśleć o dzisiejszym dniu, ale nie miał zamiaru w tej chwili ponownie o tym rozmyślać. Miał za dużo roboty, by skupiać swoją uwagę na czymkolwiek innym.
Po kilku sekundach udało mu się uzyskać taki sam solidny mur wokół siebie, jaki posiadał, gdy tu wkraczał. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że zawsze gabinet Lucjusza to było jedyne miejsce, gdzie tak naprawdę mógł zdjąć maskę, którą na sobie nosił i niekoniecznie pamiętać o wszystkich niepowodzeniach. Jednak to wszystko wracało, gdy tylko ponownie otworzył drzwi prowadzące na korytarz.
Zobaczył Lucjusza prowadzącego za sobą swojego syna i zakończył wszelakie procesy myślowe dotyczące jego osoby. W tym momencie, a także w najbliższych momentach, które się zbliżały nie chodziło o niego, a o tych, za których miał zginąć, i za których ginął każdego dnia po kolejnym kawałku.
– Witaj, Draco. – Uścisnął jego dłoń. – Jesteś mi potrzebny w jednym eksperymencie. Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko?
– Nie, oczywiście, że nie, Severusie.
– Wyśmienicie. W takim razie zbieramy się. Miło było wymienić z tobą parę zdań, Lucjuszu – powiedział bez cienia emocji w głosie i skinął głową.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Severusie. – Przyjął ten sam ton i odpowiedział skinieniem.

Nie odzywał się przez całą drogę. Wprowadził Dracona do swojego gabinetu i ominął go, stając przy biurku.
– O co chodzi, Severusie? – zapytał od razu blondyn.
Był zniecierpliwiony i, pomimo tego, że próbował to ukryć, poddenerwowany.
– Przydałoby ci się w końcu nauczyć trochę cierpliwości – parsknął, a następnie powolnym krokiem podszedł do barku i nalał sobie do szklanki whisky.
– Dla własnego dobra – dodał po chwili i odwrócił się, by na niego spojrzeć.
Chłopak jedynie prychnął na te słowa. Zawsze to robił, gdy nie chciał przyznać komuś racji. Reakcja obronna, której zapewne nawet nie był w stanie zauważyć. Wielu ludzi postępowało w podobny sposób, nawet jeśli w odmiennych sytuacjach. Drapanie jednego punktu na ciele, unikanie kontaktu wzrokowego, nadmierne mruganie, zabawa biżuterią, poprawianie ubrania, roztargnienie czy częsta gadatliwość, szczególnie na mało interesujące tematy. To wszystko były tylko pozory, które każdy mógłby zobaczyć. Jednak chodzi o to, by je dostrzec.
Zasiadł na swoim miejscu i upił łyk alkoholu, a dopiero po tym, z pewnym znudzeniem wskazał kręcącemu się po pomieszczeniu chrześniakowi, by zajął fotel naprzeciw niego.
Zapewne Draco przez czas, który właśnie mijał, zdążyłby powtórzyć swoje pytanie jeszcze naście razy, ale Severus wiedział, że nie chce po raz kolejny popełnić tego samego błędu. Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, jak to kiedyś ktoś powiedział.
Nie wychylając się pokazywał pokorę i dyscyplinę, a tego właśnie wymagał – nawet od syna Lucjusza (no, a może tym bardziej od niego).
– Znajdujesz się tutaj z wielu powodów – zaczął przeciągając ze znudzeniem słowa.
– Konkretnie – zażądał, jednak nie nachalnie i stanowczo.
Severus uśmiechnął się lekko pod nosem na te słowa.
– Jesteście do siebie tacy podobni. – Pokręcił głową.
– Kto?
– Ty i twój ojciec, oczywiście. Macie więcej wspólnego, niż można by było przypuszczać.
– Nie, mamy ze sobą niewiele wspólnego – odpowiedział chłopak jak najtwardszym głosem, jakim był w stanie.
– Nie, Draco, po prostu tego nie dostrzegasz. – Albo nie chcesz dostrzec, dodał w myślach.
– Nie chcę mieć z nim nic wspólnego – rzekł stanowczo.
Udało się.
– Jakiś konkretny powód? – żachnął się z widocznym brakiem zainteresowania w głosie.
– Po prostu.
– Nic nie dzieje się „po prostu” – podjął ponownie.
– Powiedzmy, że jego przekonanie i działanie nie ujmują mojej osoby za serce – odrzekł ironicznie.
– Widzę, że lekko rzecz ujmując – parsknął.
Właśnie w tej chwili dostał to, co chciał.
Nie oczekiwał, że wyrośnie przed nim rozpaczliwa wersja Draco Malfoy’a, który zacznie wylewać z siebie wszelkie problemy i zwątpienia, których ostatnimi razy się nabawił. Chodziło o to, by w końcu zrozumiał, że on wie, że rozumie i akceptuje, że nie zamierza go posądzać, ani wkopać go Czarnemu Panu czy jego ojcu.
Od tego trzeba zacząć.
Wypił do końca alkohol i przywołał butelkę, i jeszcze jedną szklankę.
– Napijesz się? – zagadnął.
– Tak, chętnie. – Poprawił się lekko na krześle.
– Chcesz mi zrobić dziurę w tym dywanie? Przebierasz tymi nogami, że zaraz zostanie z niego tylko popiół. To nie feniks, nie odrodzi się na nowo.
– Wybacz. Ostatnio jestem lekko poddenerwowany.
– Chcesz o tym porozmawiać? – Podał mu napełnioną szklankę.
– Nie, raczej nie.
Skinął jedynie głową.
Znał powód jego poddenerwowania i wiedział, że powoli nadchodził czas, by w końcu wdrożyć w życie plan, który obmyślił.
Minęło kilka minut i wtedy zobaczył ponownie to, na co czekał – wiercenie się na fotelu.
– Dobrze wiesz, że nie wezwałem cię tutaj tylko po to, by porozmawiać o twoich przekonaniach czy o twoim ojcu. Chodzi o coś znacznie innego.
Chłopak próbował uważnie słuchać, ale mężczyzna widział, jak raz za razem patrzy delikatnie w stronę drzwi. Nie koncentrował się na nim, co oznacza, że nie koncentrował się na wypowiadanych przez niego słowach i przesłaniu, jakie ze sobą miały nieść.
– Nie ma jej u ciebie, Draco. Tu chodzi o nią.
Malfoy odwrócił się natychmiastowo w jego stronę i spojrzał na niego z niezrozumieniem.
– Tu chodzi o Granger.
– Jak to…? Co do…? Chwila, chwila. O czym ty, do cholery, mówisz?
– O twoim problemie, przez który się zamartwiasz.
– Skąd ty…?
– Nie wierzę, że to mówię, ale dołączyłem się.
– Poczekaj, teraz to ja już kompletnie się pogubiłem. Wyjaśnij, o co w tym wszystkim chodzi.
– Twoja propozycja, bym pomógł wam przy eliksirze. Zgodziłem się. Złożyłem przysięgę. Teraz jednak ty musisz powiedzieć mi więcej na jej temat.
– Ale… Ja nie mogę – zaperzył się.
– Nie chodzi, Draco, o to, co ona ukrywa, i nawet nie mów, że nic, bo to można wyczuć na kilometr, ale o to, jakie lekarstwa zażywa na co dzień i w razie wypadków.
– Czy coś jej się stało?
– Do cholery, Draco, nie mam teraz wieczności. I tak, stało się, i jak nie zaczniesz gadać, to przez najbliższy czas się nie obudzi, a nawet, gdy to zrobi, to może okazać się, że będzie jeszcze gorzej.
– To wszystko moja wina – powiedział do siebie zdenerwowany.
– Na Salazara, przestań pieprzyć, później będziesz sobie robił wyrzuty sumienia. Teraz muszę znać dokładną dawkę i nazwę każdego z eliksirów, jakie przyjmuje, by w pełni wiedzieć, czy nie będą działać na siebie negatywnie, rozumiesz?
– Tak, tak, oczywiście – powiedział pośpiesznie.
– Mów.

Severus po raz kolejny tego dnia udał się do laboratorium, pozostawiając swojego chrześniaka sam na sam z wyrzutami sumienia w swoim gabinecie. Nie miał najmniejszej ochoty tego wysłuchiwać, a nawet gdyby miał, i tak by nie miał czasu, by słuchać tych bzdur.
Pokręcił głową z dezaprobatą.
A Lucjusz chciał go posłać w ręce Czarnego Pana, by dołączył do jego armii. Taa, a jego ciało dostać po tygodniu zapakowane jak świąteczny prezent.
Nie chodziło o to, że w niego nie wierzył, nie, dobra, może i o to właśnie chodziło. Nie mógł uwierzyć, że Draco zabijałby i torturował z zimną krwią. Bez wyrzutów sumienia. To właśnie zabiłoby go od środka. To nieuniknione poczucie winny, ta krew na rękach, której do końca życia nie mógłby się pozbyć. To by go zniszczyło, pożarło od wewnątrz. Wiedział to. Każdy młody i świeży rzucany był na głęboką wodę i nikt, nawet jeśli chciał, nie mógł mu pomóc, bo zwykle było to dla niego jak samobójstwo.
Był pewny, że na dłuższą metę, by nie wytrzymał – to było ciężkie brzemię i jedynie ktoś z wrodzonym poczuciem nienawiści do mugoli dawał sobie jako tako radę, a i tak było to dla niego bardzo trudne, co jak co, ale musiał przecież zabić osobę, a często bywało tak, że znali ich pierwszą ofiarę, nawet jeśli tylko z widzenia.
Lucjusz chciał od małego bronić swojego syna, wmuszając w nim nieufność i obrzydzenie do osób mugolskiego pochodzenia, ale jak widać, jego mur został zniszczony i to definitywnie, nie było już co ratować.
Nadszedł właśnie odpowiedni moment, by rozpocząć to, co od dawana było już ustalone. Wyczarował patronusa i wysłał go z jedynie trzema słowami, gruntującymi to, co miał na myśli – „nadszedł już czas”.
Zabrał niedawno stworzone mikstury i ruszył do salonu.
Nic się nie zmieniło od ostatniego razu – kręciła się niespokojnie na sofie, przez jej ciało przechodziły impulsy powodujące drgawki, a z jej ust wydobywały jęki. Przepuścił przez jej ciało sondę, ale nie przyniosła żadnej nowej wiadomości. Wciąż była uwięziona w swoim umyśle, czy gdziekolwiek, gdzie miała okazję się teraz znaleźć.
Podniósł jej głowę lekko w górę i wlał do jej ust Somniorum malorum, czarnomagiczny eliksir, który niedawno udało mu się stworzyć, i który miał wydostać ją z tego, nim wróci do rzeczywistości w jeszcze gorszym stanie psychicznym.
Odsunął się o krok od sofy.
Przez ciało dziewczyny przestały przechodzić drgawki, a ona sama zamilkła, jak kamień. Była blada i zimna, jakby dopiero co wyciągnięto ciało z kostnicy.
Snape zaklął siarczyście pod nosem.
– Granger, budź się! Natychmiast! – Potrząsał jej ramieniem. – Co to, do ciężkiej cholery, ma być? Przymiarki do Halloween? Chciałbym cię poinformować, że jakby panna mądralińska nie zauważyła jest jeszcze trochę czasu do tego cudownie cholernego święta… Granger! Czy ty mnie w ogóle słyszysz?! – Zauważył, jak poruszyła ramieniem. – Oczywiście, że mnie słyszysz! Granger, nie obijaj się, tylko wstawaj!
Hermiona wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk.
– Oj, Granger, nie dramatyzuj tylko ruszaj się z mojej kanapy i tak wystarczająco długo ją zanieczyszczałaś swoimi kudłami, liniejesz jak jakieś zwierzę.
– Urocze powitanie – sapnęła, przykładając rękę do oczu.
– Hermiona! – krzyknął Draco z drugiego końca pokoju.
Severus miał ochotę zabić go wzrokiem, ale chłopak nawet nie zwrócił na niego uwagi przebiegając obok niego i klękając przy sofie.
Mówił temu szczeniakowi, że zawoła go, gdy uzna to za stosowne, a on oczywiście znowu postanowił postąpić po swojemu.
Miał ochotę zwrócić oczy ku niebiosom i błagać o siłę, która powstrzymałaby go od wykopania go za drzwi.
– Chwila, chwila – powiedziała dziewczyna zachrypniętym głosem.
– Draco, przestrzeń. Nie widzisz, że właśnie panna Granger powstała z martwych? – prychnął.
– Nie byłam martwa – zaperzyła się.
– To niby jaka? – zapytał ironicznie.
– W stanie hibernacji, zamknięta w innej czasoprzestrzeni, dokładnie rzecz ujmując – żachnęła się.
– Ale jak to, Hermiono? Jak to jest możliwe? – wtrącił się chłopka.
– Nie wiem, Draco, ja sama tego nie wiem.
– Dobra, nie mam zamiaru słuchać jakiegoś ckliwego przedstawienia. Draco, wracasz na razie do domu, gdzie czeka na ciebie twój ojciec, a ty, Granger, idziesz spać i to lepiej bez sprzeciwu.
– Ale… Jak to? Mam ją teraz zostawić? – zapytał zdenerwowany.
– Tak, masz ją teraz zostawić, dokładnie. Mam nadzieję, że nie będę musiał się powtarzać – odpowiedział ze stalową nutą.
Widział, jak chłopak mieli w buzi słowa, które chciałby teraz wypowiedzieć na głos, ale nie wypowiedział ich na głos.
Ścisnął Hermionę za rękę i pogłaskał ją po czole, a następnie wstał i energicznym krokiem ruszył ku drzwi. Nawet nie trzeba było się domyślać, że był wściekły, bo to emanowało od niego na kilometr.
Jednak nie o to mu chodziło, a w tym momencie nie mógł puścić go w takim stanie do domu.
Gdy przechodził obok niego chwycił go mocno za ramię, nie pozwalając mu się wyszarpnąć.
Pochylił się, by mówić wprost do jego ucha.
– Uspokój się, Draco. Skoncentruj się. Doskonale wiesz, że nic jej tu nie grozi, jakby nie patrzeć siedzi tu nie od dzisiaj. Masz teraz wrócić od razu do domu i iść do gabinetu ojca. On chce z tobą porozmawiać. Zrób to – rozkazał zimnym głosem.
Chłopak spojrzał na niego nie do końca pojmując, o co tak naprawdę mu chodzi, jednak cały ten gniew, który w nim siedział, jakby z niego wyparował, a w jego oczach zobaczył czającą się ciekawość, a nawet strach. Wiedział, co sobie teraz myśli i to nie dzięki legilimencji. Wiedział, że teraz w jego głowie pojawiają się myśli na temat Śmierciożerców, tego, że będzie musiał wstąpić w ich progi.
Nie mógł jednak nic zrobić w tym temacie. To nie było jego zadanie.
Puścił jego rękę i skinął na pożegnanie głową, a chłopak ruszył w kierunku drzwi.
– Co mi dałeś? – usłyszał chrapliwy głos, gdy tylko drzwi się zamknęły.
– Eliksir, który mam nadzieję, że się do czegoś przydał.
Syknęła z bólu.
– Musisz to zażyć. – Podszedł do kanapy i wskazał na małą buteleczkę.
– Co... to… jest? – zapytała sapiąc i powstrzymując się od jęknięcia.
– Mikstura, której uwarzenie mi zleciłaś – parsknął, na samą myśl. – Otwórz buzię.
Nie miała siły na jakikolwiek sprzeciw, więc postąpiła tak, jak jej nakazał, a po chwili poczuła przyjemne mrowienie w ciele i uczucie, jakby ból osuwał się za przyjemną mgiełką.
– Dziękuję – wypowiedziała słabo, a następnie usnęła.
Severus przykrył ją kocem i schował do płaszcza puste buteleczki.
Zawołał skrzata i zamówił obiad, a następnie udał się do swojej sypialni, by na chwilę się położyć. Nie był dzisiaj w dobrej formie. Musiał odpocząć i wziąć się w garść.
Wypił kilka eliksirów, które na wszelki wypadek trzymał w swojej szufladzie i spróbował się odprężyć. Mógł być wdzięczny tylko temu, że ostatnio został już wezwany przez Czarnego Pana, więc była mała szansa, że dzisiaj znowu będzie chciał go widzieć.
Skrzat stanął na środku pokoju z tacą jedzenia, a Severus wyczarował stół, na którym mógł odstawić jedzenie.
Wstał i zajął miejsce, by po chwili móc delektować się jedzeniem i gazetą, której nie zdążył rano przeczytać.


7 komentarzy :

  1. Super rozdział :) Ale to jak zawsze, więc niespodzianki nie ma :) Czekam na następny!!!

    http://mojeminiopowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dróga :D roździał zejebiasty :-* i wzajemnie wesołych świąt :) pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, zmotywujmy naszą Lizzy!! Wcześniej było po 30 komenyarzy, lub więcej. A teraz takie malutkie cyferki 1.2.3.4... Komentując karmimy jej wenę, a Ona swoją weną karmi nas, głosnych bądź spragnionych nowych roździałów. My komentujemy-Lizz pisze- my czytamy. I tak w kółko, dzięki niej zaspokajamy ciekawość "A co będzie w tym roździale" a my zaspokajamy ją jako blogerke, uwieżcie każdy komentarz jest wyjątkowy, motywujący, tu dołanczam zdjęcie weny Lizzy, każdy komentarz ją karmi!!! http://t2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcQrqXA4EKTRJJ9--hdkxMc3dmqtlvjoHuK-AALIUUVPAawo7wOjbD7zMpFgGA


    pozdrawiam Anonimowy Pocieszyciel

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam ostatnio, ale nie miałam czasu skomentować. Dlatego z przyjemnością robię to teraz :)
    Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie i od pierwszego rozdziału nie mogę się od niego oderwać. Ciągle tylko chciałabym czytać więcej i więcej! :) No ale nic, trzeba czekać cierpliwie :)
    Ten rozdział również był wspaniały. Podobała mi się szczególnie rozmowa Snapea z Lusjuszem. Nie spodziewałam się po nich takiej rozmowy... no i po Lucjuszu takiej troski. Ale jesk pisałam wcześniej, było to świetne!
    Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Będę wyczekiwać go z niecierpliwością! :D Pozdrawiam!

    Sawi

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział. :) Czekam na jakiś większy wątek Sevmione <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozmowa Severusa z Lucjuszem była świetna.
    Ich szczerość mnie zaskoczyła.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, to ja. Szkoła mnie zabiła na ostatnie kilka miesięcy.

    Opowiadanie powoli wraca tam, gdzie powinno i mam nadzieję, że dalej będzie dążyć już tylko w dobrym kierunku.
    Rozdział ma dużo błędów stylistycznych, ale pod względem zawartości lepszy niż poprzedni.

    James

    OdpowiedzUsuń