Masakra przez miesiąc niczego nie wstawiłam ;_; Wybaczcie mi, że to aż tak się przeciągnęło, ale pan Wen zamienia się w Pana Humorzastego i zachowuje się jak baba z za dużą liczbą hormonów ^^^
Na przeprosiny dłuższy rozdział. Mam nadzieję, że przypadnie do gustu ;> Iii możliwe, że trochę zawaliłam akcję w lesie z Knotem i resztą, ale wcześniej mnie tak tchnęło, by zacząć, a później inspiracja poszła i niestety nie wróciła do tej pory ;p
Proszę o szczerą opinię :3
Btw: ostatnio ja, wspaniała i niesamowicie umiejętna uznałam, że stworzę profeszjonal szblonix, no cóż... wyszło, jak wyszło. Siedziałam do 5, by w końcu dojść do wniosku, że połączę obrazki :D ...No ale w końcu przynajmniej zdecydowałam się na tytuł! - chociaż z tego należy być dumnym ^^^^
Betowała Sky ;3
+ PROŚBA: Jeżeli nie chcecie, uważacie, że to strata czasu, albo jakieś inne niedorzeczne brednie pojawiają się w waszej głowie, gdy myślicie o komentowaniu - nad czym ubolewam - proszę Was w takim razie byście przynajmniej dodali Wasze wspaniałe osoby do Obserwatorów. Dziękuję ;)
Dziękowała niebiosom, że zapamiętała drogę do laboratorium,
bo inaczej mogłaby tutaj chodzić i chodzić, by odnaleźć prawidłowy pokój.
Widząc coraz mniej za sprawą świec, które powoli się wypalały, wyciągnęła
różdżkę i rzuciła zaklęcie, by oświetlić sobie drogę.
Dotarła do pomieszczenia i po cichu wślizgnęła się do
środka. Był tam. Pomieszczenie było o wiele lepiej oświetlone niż korytarz,
więc wszystko wyraźnie mogła dostrzec. Jego ruchy stały się coraz mniej
ekspresyjne, co wskazywało, że ani od dłuższego czasu nie witał się z łóżkiem,
ani długo jeszcze nie wytrzyma, nim zaśnie nad kociołkiem.
– Może od razu staniesz nad przepaścią i zobaczymy, ile
wytrzymasz, nim padniesz ze zmęczenia, co? – powiedziała dosyć głośno, by
przestraszyć Ślizgona
Draco mimowolnie podskoczył.
Hermiona wyczarowała dwa obszerne fotele naprzeciw siebie i
zajęła jeden z nich, rozsiadając się wygodnie.
– No, Draco, zapraszam – ponagliła go.
Jej badawczy wzrok nie odrywał się od niego, czekając na
jakikolwiek typ reakcji z jego strony. Wyglądał jakby przez wiele lat zmagał
się z najgorszym złem świata, a teraz nie potrafił zregenerować sił.
– Co ty… Czy coś się stało? – zapytał po dłuższej chwili,
zajmując wskazane miejsce.
Hermiona westchnęła cicho.
– Nie zwróciłeś uwagi na mojego patronusa, czyż nie?
– Patronusa? – odparł zdziwiony, jakby po raz pierwszy w
życiu słyszał to słowo.
– Wiesz takie zwierzątko, które wylatuje z różdżki, gdy
pomyślimy o czymś miłym i wypowiemy zaklęcie Expecto Patronum. Przypominasz
sobie?
– Ale tutaj nie było żadnego patronusa – odparł niepewnie.
– Próbujesz przekonać siebie czy mnie...? Draco, przyszłam
do ciebie, ponieważ mam wstępny plan działania, byś przeszedł na naszą stronę,
jednak nie mogę z tobą rozmawiać, gdy jesteś w takim stanie. – Machnęła na
niego ręką. – Tym bardziej, że nie mam najmniejszej ochoty, by tłumaczyć ci to
kilka razy z rzędu.
– Przecież nic mi nie jest. – Rozłożył gorliwie ręce. –
Przesadzasz i histeryzujesz, a jeśli masz plan, to mów, a nie tracimy czas.
– Draco, wiesz, że obstawiałabym przy swoim…
– Jednak nie będziesz, bo i tak bym nic sobie nie zrobił z
twoich rozkazów, i wyciągnąłem jeden z mocniejszych argumentów – przerwał jej,
złoszcząc się coraz bardziej. – Nie traćmy już więc twojego cennego czasu
i nie dyskutujmy na jakieś bezsensowne tematy.
Hermiona przekrzywiła lekko głowę i popatrzyła na niego
krzywo. Zdążyła wejść, a na przywitanie dostała porcję zgryźliwego humorku.
Wolała sobie powiedzieć, że to mimo wszystko efekt niewyspania, niż szukać
innych powodów.
Odczekała jeszcze kilka chwil, nie odrywając od niego
swojego spojrzenia i pozwalając, by cisza pomiędzy nimi stała się jeszcze
bardziej napięta. Musiała kontrolować sytuację. Zawsze. Gdziekolwiek by się nie
znalazła.
– Zaczynając… Miałam zamiar ci powiedzieć, że należałoby
odbyć rozmowę z twoimi rodzicami…
– Czyżbyś na głowę upadła?! – przerwał jej gwałtownie,
zrywając się na nogi. – Myślisz, że o tym nie myślałem? Nie pamiętasz
przypadkiem, jak to się ostatnim razem skończyło?!
– Zapewniam cię, że pamięć mnie nie zawodzi – odparła ze
spokojem, siadając wyprostowana. – Może gdybyś był tak uprzejmy i nie przerywał
mi, dowiedziałbyś się, w czym sęk. – Zmiażdżyła go wzrokiem, choć głos ani o
oktawę jej się nie zmienił.
Gdy zauważyła, jak chłopak zwolnił chodzenie w tę i z
powrotem, kontynuowała:
– Jak już wspomniała, doszłam do wniosku, że należy odbyć tą
rozmowę, bo bez ich wiedzy i tak nie uda ci się przejść do Zakonu, a gdy
zyskasz ich aprobatę, będziesz mógł bez stresu uczestniczyć w każdym ze
spotkań.
– A jak niby mam tą cudowną aprobatę zyskać, hę? Jakieś może
kolejne, wspaniałe pomysły?
– Argumentami, rzecz jasna.
Roześmiał się gorzko na te słowa.
– Argumentami? – prychnął. – Żartujesz sobie? Ty chyba
naprawdę nie zdążyłaś poznać moich rodziców, skoro uważasz, że coś takiego
bezsensownego by ich przekonało!
Hermiona powolnie wstała z krzesła. Od początku
przypuszczała, że nic z tej rozmowy nie wyjdzie przy takim nastawieniu.
– Tak, argumentami z solidnymi podstawami. To się
liczy. Tym bardziej dla twoich rodziców – podkreśliła.
Podchodziła do niego wolnymi krokami, wpatrując się w niego przenikliwym
wzrokiem. – Wiem o nich znacznie więcej, niż chciałabym wiedzieć, Draco. I
uwierz mi, nie są to szczególnie przyjemne informacje, które byłyby mi
niezbędne do życia… Miałam przedstawić ci argumenty, które mam w zanadrzu,
jednak jeśli uważasz, że to tylko i wyłącznie strata czasu, i najlepiej zrobić
to za ich plecami, a w najgorszym wypadku… no może i najlepszym, po prostu
nakażą ci wstąpić w szeregi Śmierciożerców, to proszę bardzo. Zajmę się
udoskonalaniem eliksiru, a ty w tym czasie obmyślaj plany, by wykołować swoich
rodziców, a najlepiej od razu i Voldemorta, bo pewnie on też się zdziwi, czemuż
to nie chcesz być jednym z jego sługusów. – Minęła go ledwie o kilka
centymetrów, cały czas mając go na oku, po czym tak samo cicho jak weszła, tak
i wyszła.
„Et tu, Brute, contra me?”, zacytowała smętnie pod
nosem.
Myślała, że przynajmniej ta wyprawa będzie dla niej
przyjemna, a okazało się, że tylko odwróciła od siebie Draco na nieokreśloną
ilość czasu. Zmarnowała swój czas. Czas… I znów do tego powróciła. Miał
cholerną rację i tak samo, jak i ona, o tym wiedział. Nieraz miała ochotę
porządnie mu nagadać i powiedzieć, by w końcu wziął się w garść, jednak nie
mogła tego zrobić. Nie mogąc postawić się w jego sytuacji, nie powinna mówić
mu, co powinien, a czego nie. To nie byłoby fair i sama najlepiej o tym
wiedziała. Westchnęła ciężko. Czy to wszystko musi być aż tak bardzo
skomplikowane? Jakby nie mogłoby nie być tej całej szopki, a ona w spokoju, w
jakim zamierzała, ukończyłaby tę cholerną szkołę. Później wyjechałaby czym
prędzej z kraju, wciskając jakiś kit wszystkim dookoła i nigdy więcej by nie
wróciła. Może usłyszeliby o niej po kilkunastu latach? A może udałoby jej się
pracować z Mistrzami, z różnych dziedzin i rozwijać swoje umiejętności? A tak,
to zamiast tej wspaniałej wizji, jaką już dawno sobie szczegółowo obmyśliła,
babrała się w jakimś błocie i musiała uczestniczyć w walce ze Śmierciożercami,
i nieuchronnej wojnie, która nad nimi wisiała. Tak, do jasnej ciasnej, bała się
jak cholera, ale jeszcze bardziej przerażało ją to, że jest niemalże bezsilna w
obliczu tego, co miało ich wszystkich spotkać.
Skierowała się z powrotem w stronę schodów, już nawet nie
oświetlając sobie drogi. W głowie mimo wszystko chodziło jej pytanie, czy
pomimo tego powinna bez wiedzy Dracona porozmawiać z jego rodzicami, czy
poczekać, aż on w końcu przejrzy na oczy. Jako osoba, która nie miała takiego
kontaktu z bliskimi widziała bardziej niż wcześniej wartość, jakim jest
rodzina. Wiedziała, że to w rodzinie jest siła, i że bez niej jest naprawdę
ciężko w pojedynkę pokonać przeciwności losu. Dlatego też chciała, aby Draco
docenił i zrozumiał, to co ma, i czemu wybrała taką a nie inną opcję – których,
nawiasem mówiąc, nie mieli sporo.
Obrała za cel Hogwart, gdzie musiała załatwić jeszcze jedną
sprawę.
~*~*~*~
Hermiona nigdy nie należała do osób posiadające wielkie
pokłady cierpliwości, powiedzmy sobie szczerze. Mimo że starała się tego nie
pokazywać, to wewnętrznie zżerała ją niepewność, chęć dowiedzenia się
wszystkiego o wszystkim i coraz to słabsze nerwy, gdy ktoś czegoś naprawdę
łatwego nie potrafił pojąć. Niby dlaczego wolała pisać prace za Harry’ego i
Rona? Po prostu miała za mało cierpliwości, by im to wszystko wyjaśnić.
Wiedziała, że ciężko załapują niektóre rzeczy, a w momencie, kiedy sami nie
chcieli się uczyć, to i tak nic do nich nie było w stanie dotrzeć – nawet jeśli
bardzo by się starała.
I tak teraz właśnie znalazła się w sytuacji, gdy po raz
kolejny owa nie do końca idealnie rozwinięta cecha była wystawiona na próbę.
Stała właśnie przed wejściem do Zakazanego Lasu i co chwila przenosiła ciężar z
jednej nogi na drugą, nie mogąc spokojnie ustać w jednej pozycji. Już dawno
byłaby na miejscy, a teraz przez tych cholernych wędrowców, który non stop
chodzą w kółko szukając Merlin–Wie–Czego, nie mogła ruszyć dalej. Oczywiście,
dawno już okrążyłaby ich i spokojnie weszła do lasu, ale problem tkwił w tym,
że to właśnie niedaleko miejsca, gdzie przebywali, musiała się znaleźć. Miała
nadzieję, że pomimo, iż minęły dwa dni od jej ostatniej wizyty na tym terenie,
to nadal jest tu to, czego szukała.
Mimo rosnącej niepewności wiedziała, że nie może już dłużej
czekać i powstrzymywać się bez końca. Weszła w głąb lasu, stawiając ostrożnie
kroki i chowając się za drzewami, aż w końcu dotarła na tyle blisko, by
zobaczyć i usłyszeć, kto i czemu zakłóca ten pozorny spokój. A konkretniej
mówiąc był to Knot, którego widok niemało ją zaskoczył. Doszło do tego kilku
strażników, którzy znajdowali się znacznie dalej. W duchu modliła się, by to
skupisko nie było spowodowane tego, czego była świadkiem. Ale jak mówią
nadzieją matką głupich… Choć jak powszechnie wiadomo, umiera ostatnia.
Przynajmniej z tym stwierdzeniem mogła się bez dwóch zdań zgodzić.
Po chwili dostrzegła jeszcze jednego mężczyznę, znajdującego
się znacznie bliżej, niż przypuszczała. Nie potrafiła go sobie z nikim
skojarzyć, choć miała dziwne wrażenie, że już go kiedyś spotkała. Odnotowała
sobie w pamięci, że musi dowiedzieć się kim on jest. Teraz miała na głowie
znacznie większy problem. Jej modłów nikt nie wysłuchał, na co niezwłocznie
wskazywał fakt, iż przy ich nogach leżało ciało Velvora, które na szczęście
zdążyło już przybrać ludzką postać. Jej plan, by dyskretnie zabrać zwłoki
wilkołaka właśnie całkowicie legł w gruzach.
Musiała jakość odwrócić ich uwagę, a najlepiej zrobić
coś, by nie pamiętali tego, co ich spotkało, ani co planowali, jednak czy może
aż tak ryzykować, by rzucić Obliviate? Przecież to Minister Magii! Nawet jeżeli
to nie on zwróci uwagę na to, co próbuje zrobić, to zwrócą uwagę na to
pracownicy, a może i jeszcze cały dystrykt będzie pytać, jak poszło mu zadanie
i jakie ma dalsze plany w związku z tym. Skąd mogła wiedzieć kto był w cały ten
spisek zamieszany? No a co wtedy? Istniało zbyt duże ryzyko na niepowodzenie, a
nie mogła aż się narażać.
Hermiona zastanawiała się dłuższą chwilę nad całą sytuacją.
Przecież nie miała pojęcia, czemu to akurat zawdzięcza tę cudowną wizytę i to
we własnej osobie złożonej przez Knota. Na pewno musiał być jakieś poważniejszy
powód niż chęć pogrzebania zmarłego. No proszę was, Hermiona na
samą myśl z niedowierzania i aż rażącej abstrakcyjności całego tego zjawiska
pokręciła głową.
Wyciągnęła z rękawa różdżkę i okrążyła mężczyzn, tak by
znajdować się za ich plecami. Wysoki mężczyzna wydawał jej się coraz bardziej
znajomy, jednak wciąż nie mogła go z nimi powiązać.
O mało co nie upadła, gdy odwrócił się w jej stronę, podczas
gdy Knot nieprzerwanie gadał. Była bardziej zszokowana tym ruchem niż
przerażona, jednak stała w bezruchu, dopóki tajemniczy mężczyzna z powrotem nie
zwrócił się w stronę ministra. I właśnie wtedy ją olśniło. Fakty zaczęły łączyć
się w całość. Ni stąd, ni zowąd przypomniała się jej tamta noc. Noc, podczas
której zaczęło się jej odmienne życie.
Wciągnęła głęboko powietrze do płuc. Jej drogi oddechowe
zostały zaatakowane odurzającą wodą kolońską, zatęchłą krwią, nasiąkniętą
deszczem glebą i w końcu tym, czego szukała: mokrą sierścią. Prawie
niewyczuwalnie. To jej jednak wystarczyło, by wszystko nabrało sensu. Knot nie
chciał dotykać się do tej roboty bezpośrednio, więc skontaktował się z jednym z
wilkołaków. Jednak nie zwyczajnym, oj nie. Zdążyła go poznać – wtedy, gdy po
raz pierwszy ujrzała całe stado. I to właśnie on zajmował jedną z pozycji, dzięki
które znajdował się znacznie wyżej w hierarchii, niż inne zwierzęta – choć nie
potrafiła sobie przypomnieć, jak to stanowisko potocznie nazywali.
Musiała zadziałać delikatnie, choć i tak sporo ryzykowała.
Nie mogła pozwolić, by ją wykryli, czy też raczej, by wilkołak nie odkrył, że
ktoś z zewnątrz jest w lesie. Wyciągnęła różdżkę i rzuciła na siebie w myślach
zaklęcie, by zamaskować swój zapach. Samobójczy ruch, biorąc pod uwagę, że
magia w tym miejscy jest dwa razy bardziej wykrywalna, a obok niej znajduje się
stworzenie, które potrafi bez problemu wyczuć taką zmianę. Jednak to był
dopiero początek tego, co planowała. Nie miała zamiaru oddawać ciała Velvora na
spalenie czy inny bezceremonialny ruch.
Ujrzała lekkie poruszenie i wręcz niezauważalne spięcie na
ciele mężczyzny, co jedynie wskazywało na to, iż poczuł zmianę, dokładnie tak,
jak się spodziewała. Uśmiechnęła się perfidnie pod nosem i przemieściła za
dalsze drzewo. Zaczynajmy, pomyślała sobie z cały czas
nieschodzącym z twarzy uśmieszkiem.
Hermiona opuściła ręce wzdłuż ciała, by była jak najmniej
widoczna. Teraz wystarczył jeden błąd, a musiałaby się słono tłumaczyć i to nie
tylko przed tą ministerską marionetką, która uwierzy we wszystkie bajeczki… no
dobra, może i nie we wszystkie. No, a to byłby dopiero początek. Musiała by
kajać się przed dyrektorem, a nie daj Merilnowi, jeszcze przed Ministerstwem!
Mając taką wizję przed oczami nie było dziwne, że wolała zachować jak
największą czujność.
Wzięła głęboki wdech i lekko wyjrzała zza drzewa. Wiele się
nie zmieniło; kilka metrów przed nią stał Knot z tym swoim tępym wyrazem
twarzy, który ujawniał się zawsze, gdy czegoś nie wiedział lub nie był do
czegoś w pełni przekonany – czyli prawie zawsze. Obok niego, na wyciągnięcie
ręki znajdował się ten podejrzany typ, którego imienia, mimo wszystko, wciąż za
Chiny nie potrafiła sobie przypomnieć. Strażnicy rozeszli się jeszcze dalej,
będąc teraz tylko granatowymi plamkami pomiędzy drzewami.
Hermiona obróciła się lekko i wycelowała różdżkę na skos
tak, by czerwony płomień wystrzelił w niebo kilkaset metrów za nią. W duchu
modliła się, by szybko nie odnaleźli docelowego miejsca, skąd nadeszło
zaklęcie.
Panowie odwrócili się w tym samym czasie, jakby specjalnie
wyszkolili ten ruch na takie okazje.
Stanęła w bezruchu i czekała na rozwój sytuacji. Ciche
głosiki w jej głowie w tej chwili wrzeszczały niemiłosiernie, by uciekała z
tego miejsca, nim będzie za późno, ale teraz nie było już odwrotu.
Kurdę, jakby nie patrzeć, plan na jednoczenie się, a nie
robienie sobie nowych wrogów nie działał.
I właśnie wtedy, gdy Pan Tajemniczy kierował się w jej
kierunku, dotarło do niej, że będzie miała przechlapane i to do kwadratu,
jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli.
„…I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym
winowajcom...”, zacytowała w myślach fragment modlitwy – jak widać mugolska
religia wpajana od dzieciństwa zostawia po sobie jakiś ślad.
Podniosła lekko różdżkę i wycelowała w martwe ciało. Że
też musiało się to tak potoczyć… Rzuciła na zwłoki zaklęcie, które
wywoływało silne drgawki – bez różnicy, czy obiekt był martwy, czy też nie – i
od razu jednym zamachem także na siebie Zaklęcie Kameleona. Ryzyko rosło – tym
bardziej, że potrzebowała tak naprawdę dwóch zaklęć, by także nie mogli jej
usłyszeć. Cholera. Jakby się znajdowali na jakimś terenie, gdzie spokojnie
mogłaby używać magii, byłoby o wiele łatwiej. Tylko czy odnalazłaby ciało
Velvora, jeżeliby się z nim teleportowali? Nie, pewnie nie.
Bacznie przyglądając się dwójce zrobiła kilka kroków w tył,
co oczywiście nie zakończyło się sukcesem. Jej natura nieuważnej i na wszystko
wpadającej osoby nie miała kiedy się odezwać i perfekcyjnie dała o sobie znać,
gdy nadepnęła na dwie kruche szyszki, które pękły pod jej naciskiem. Merlinie
dopomóż, albo zaraz stworzy się piekło na ziemi!
Przeklęła w duchu i zebrała w sobie całą odwagę, jaką
posiadała. Albo teraz, albo nigdy. Nie miała innego wyboru. Nieznajomy
odwrócił się w jej stronę z prędkością światła – w lepszej sytuacji
gratulowałaby i zazdrościła zarazem takiej równowagi, jak i refleksu – jednak w
tym momencie to chyba nie za bardzo działało na jej własną korzyść, więc
powstrzymała się przed jakimkolwiek komentarzem, nawet we własnej głowie.
Powoli zaczął kierować się w jej stronę, wdychając raz za
razem coraz głębiej powietrze, próbując ustalić, gdzie się znajduje. Nie mogła
pozostać bierna i tym razem uważnie patrząc, gdzie stawia kroki, przesuwała się
w bok, by znaleźć się jak najdalej od niego.
Jednak dopiero gdy wyciągnął różdżkę poczuła, że ta gra
nabiera niebezpiecznego obrotu. Był od niej potężniejszy i znał pewnie dwa razy
więcej przydatnych zaklęć w tej sytuacji od niej, a w tym tych czarnomagicznych
– nie było sensu porównywać ich nawet z grubsza, bo już na wejściu wiadome
było, że to on wychodzi na plus.
Została lekko zaskoczona, gdy wilkołak bez żadnych wstępów
rzucił w jej kierunku zaklęcie – no ale cóż, nie powinna była spodziewać się
subtelności. Przesuwała się dalej, próbując jednocześnie patrzeć pod nogi, jak
i na swojego przeciwnika. Mogła się po nim spodziewać wszystkiego. Był
nieobliczalny. A do wydania tej opinii nie potrzeba było bliższej znajomości.
Musiała wybierać: albo ostateczne rzucenie na siebie
zaklęcia wyciszającego i jak najszybszy odwrót, albo podjęcie zabawy ze
świrusem i zobaczenie, co z tego wyniknie.
Nie rozważała długo nad decyzją. Wybrała to, co dawało jej
porządnego kopa adrenaliny i poczucie, że nie działa na marne, a zdobyte
umiejętności nie idą w błoto, a mianowicie walkę. Naprawdę chciała odzyskać
ciało Velvora, bo obawiała się, że oni mogą mieć w tym więcej interesu, niż ona
by miała.
W takim więc wypadku wszelkie ryzyko było wskazane, dlatego
też mimo wszystko rzuciłana siebie zaklęcie, by nie mogli jej usłyszeć.
Wiedziała jednak, że każdy strzelając na oślep mógł trafić i zrzucić z niej
wszystkie zaklęcia w jednej chwili, odsłaniając natychmiastowo miejsce, w
którym przebywała. Było to dosyć spore ryzyko, ale ona niewątpliwie nie miała
mu nic przeciwko i nie miała już jak się wycofać. Czasami lubiła balansować na
granicy.
Widząc jak sylwetka mężczyzny obraca się lekko ku drugiej
stronie, czmychnęła jeszcze szybciej, tak, by znaleźć się za jego – a także
Knota – plecami. Stąd o wiele łatwiej było podjąć jakikolwiek ruch, choć mogła
wykorzystać tak naprawdę tylko jeden, za to celny. Mogła go rozbroić, lecz był
to pomysł z dziurą, którą był fakt, że zawsze może wziąć różdżkę od ministra,
co nie wróżyłoby najlepiej. Wzięcie Knota jako zakładnika? Cóż, ogólnie dobry
plan, jednak po zdjęciu z niej zaklęć miałaby do końca życia przechlapane i
musiałaby opuścić Anglię w trybie natychmiastowym, a miała zamiar dokończyć
rok, który jeszcze w ogóle się nie zaczął.
Kilka pomysłów dalej – obalonych jej własnymi argumentami –
doszła do wniosku, że jakby nie patrzeć, to nic nie ma kolorowej przyszłości,
więc nie powinna nad tym dłużej rozmyślać, tylko walczyć. Porządnie walczyć.
Bez ogródek, bez niepotrzebnych myśli. Po prostu zebrać się w całość i
naszykować zaklęcia z wyższej półki, jak:
– Sectumsempra – wypowiedziała w głowie, od
razu ruszając z miejsca i przemieszczając się z powrotem w prawo, i lekko
wycofując.
Wilkołak lekko syknął, ale nie okazał niczego więcej, co
wskazywałoby, że poczuł ból. A to dopisywało się do listy kolejnych niezbyt
dobrych podpunktów, które nie wpływały na jej korzyść.
Podniosła różdżkę do gardła, po czym rzuciła na siebie
Sonorus, aby nagłośnić swój głos, by po chwili rozniósł się echem w odległości
kilku kilometrów od niej.
– Zostawcie ciało – rzekła stanowczo. – Zostanie godnie
pochowane, a my nie będziemy musieli walczyć. Nie zależy wam na nim, chcecie je
tylko po to, by je spalić. – Bezustannie krążyła nieopodal nich.
Zamilkła. Teraz decyzja należała do nich. Knot wydawał się
być coraz bardziej przestraszony i wyprowadzony z równowagi – zapewne nie
podejrzewał, że tak to się właśnie skończy.
– Niech ci się nie wydaje to takie proste. Chcesz zwłok? No
to po nie przyjdź – odpowiedział kpiąco Pan Już-Nie-Tak-Bardzo-Tajemniczy.
Cóż za elegancka podpucha, „podejdź bliżej, a my cię
złapiemy”... Wolne sobie!
Szykowała się do rzucenia Expelliarmus, gdy walnął w nią Łamacz Kości, a zaraz potem Sectumsempra. Sapnęła ciężko, przypominając sobie
te wszystkie dni, w których takie coś było drobnostką i uśmiechnęła się
szyderczo.
– Tylko na to cię stać? – Zaśmiała się gorzko.
Krew skapywała z jej doszczętnie rozwalonej ręki, tworząc na
ziemi spore plamy. Przesuwała się powoli dalej, kuśtykając lekko na lewą nogę.
Podniosła różdżkę i kolejny raz rzuciła na niego zaklęcie, które zadało mu
jeszcze więcej ciętych ran, z których teraz obficie leciała krew.
– To jak, dogadamy się, czy dalej chcesz kontynuować spór? –
zapytała szyderczo i ledwo co udało jej się ominąć płomień, który minął jej
brzuch o kilka centymetrów.
– Knot, ciało. – Nie ruszył się. – Knot, mówię do ciebie,
jasna cholera! Bierz to ciało! – wrzasnął na niego.
Jasny gwint! Czyli zarządzają odwrót razem z ciałem.
– Oj nie, nie ma tak szybko. Powiedziałam. Zostawcie ciało
– powtórzyła z naciskiem.
– Możesz sobie mówić, ale dzisiaj to my wygraliśmy. –
Podniósł się i lekko chwiejnym krokiem podszedł do Knota, który trzymał już w
rękach świstokliki.
– Nie na długo – szepnęła, znajdując się przed nim na
wyciągnięcie ręki.
Zdążyła jedynie dostrzec jego szyderczy uśmiech, gdy
rozpływał się w powietrzu.
Przeklęła na siebie tysięczny raz w ciągu tego dnia.
~*~*~*~
Wciąż w nie najlepszym nastroju wracała do Hogwartu, by w
końcu udać się w spokoju do Nory. Była dopiero pora obiadowa – a ta myśl od
razu obudziła drzemiącą podświadomość, która spojrzała na nią z ukosa, kręcąc
głową z dezaprobatą, zakładając ręce na piersi i cmokając. No tak, wielki pan
Zajrzyj-Mi-Do-Głowy-Bez-Powodu pewnie się teraz na nią wścieka i przeklina na
wszelkie możliwe sposoby. Ach, jak cudownie! Tego właśnie brakowało jej do
szczęścia, stwierdziła cierpko.
Westchnęła z rozdrażnienia i ze swojego zachowania. Och, do
jasnej ciasnej, może jakby bardziej się postarała, to udałoby się jej
kontrolować ruchy i walczyć ze sobą! Jednak ona musiała to zawodowo spieprzyć,
po całej linii. O rany. No pięknie, Hermiono, możesz już sobie pogratulować.
Prychnęła na samą siebie. Jakby nie patrzeć, to nie da się
ukryć, że lepiej teraz potulnie przeprosić, niż później przez tydzień słuchać
markotnych uwag i przechodzić przez inkwizycję Severusa Snape’a.
Wzięła kilka głębszych wdechów, uspokoiła się, jak
najbardziej potrafiła w takiej sytuacji i przekroczyła próg Hogwartu, kierując
się jednak najpierw do łazienki – nie mogła się w takim stanie pokazać mu na
oczy, bo przesłuchanie powiększyłoby się trzykrotnie, a ona miała zamiar tam
tylko wejść, przeprosić i wyjść.
Patrząc na siebie w lusterku czuła narastający gniew. Po raz
kolejny zwaliła akcję i choć wiedziała, że to się na tym nie zakończy, to jednak
miała do siebie pretensje, bo mogłaby za pierwszym razem wszystko załatwić.
Umyła twarz, nastawiła sobie rękę, po czym zaczęła leczyć
każde głębsze rozcięcie. Na jej szczęście twarz nie ucierpiała, a ciało od szyi
w dół doskonale można było schować pod ubraniem.
Przemieniła swój strój w bluzkę z długim rękawem i dżinsy,
po czym dla pewności rzuciła na siebie jeszcze kilka czarów, które z grubsza
zapewniały jej ochronę.
Skierowała się w stronę lochów. Oby tylko nie był
bardzo zły. Na same słowa w swojej głowie poczuła ostre pieczenie w lewej
ręce, którą właśnie poskładała. Spojrzała na nią krzywiąc się, gdy przypomniała
jej się kara za coś, czego do końca nie była pewna. Przypuszczając, że
czyszczenie kociołka zawierającego żrącą substancję było za spóźnienie, to na
samą myśl o tym, jaką karę otrzyma za swój wyczyn, jej odwaga i podświadomość
zrywały się na równe nogi i gnały jak najdalej z wrzaskiem. Może też tak
powinna zrobić i do nich dołączyć? Pewnie tak, jednak gdy stanęła przed
drzwiami do gabinetu, nawet one zdawały się ją wyzywać do stawienia przed tym
czoła. A jak mogła nie przyjąć takiego wyzwania?
Gdy zapukała do drzwi i usłyszała donośny hałas ze środka,
szczątki jej gryfońskiej odwagi czmychnęły za kanapę i zaczęły obgryzać
paznokcie. Niewątpliwie powinna pójść w ich ślady.
Drzwi otworzyły się z rozmachem, a przed nią stanął istny
wulkan wściekłości. Złość emanowała od niego na odległość i była pewna, że
wystarczyłoby dotknięcie skraju jego szaty, a pozostałby z niej tylko popiół.
Określenie w trzech słowach? Istne wcielenie furii.
Wyprostowała sylwetkę i uniosła głowę, lecz wzrok utkwiony
miała w ścianie ponad ramieniem nauczyciela. Wiedziała, że kiedyś przydadzą jej
się nawet same podstawy z wojska, których kiedyś uczył ją dziadek.
– Profesorze. – Skinęła lekko głową. – Przyszłam, by
przeprosić za moje dzisiejsze zachowanie. Obiecuję, iż był to pierwszy i
ostatni raz, i nigdy więcej się to nie powtórzy.
Splotła ciaśniej ręce za sobą na plecach i nie ruszyła się
nawet o milimetr, czekając na odpowiedź. To nie był objaw strachu. Nie, nic z
tych rzeczy. Jeżeli bałaby się tego, co na nią czeka, nie byłoby nawet takiej
opcji, by się tu znalazła. Chodziło tu raczej o szacunek, jakim powinna być
darzona osoba, a także o to, iż to ona podlegała jego decyzjom i wykonywała
jego polecenia. To się właśnie liczyło, a nie miała najmniejszej ochoty mieć z
nim na pieńku. Już wystarczająco dużo osób miała zapisanych do tej listy, a w
kościach czuła, że w kolejnym roku szkolnym może poszerzyć się jeszcze to
grono.
Stała nieruchomo już kilka minut i nie myślała tak naprawdę
o niczym konkretnym. Miała ochotę wrócić jak najszybciej do domu państwa
Weasley, zregenerować siły, wziąć się potem za coś pożytecznego – jak
tłumaczenie tekstu, udoskonalenie eliksiru, czy – będąc już w temacie –
przystosowanie Złotego Eliksiru do Złotego Chłopca, dla którego w dużej mierze
był wyprodukowany… Tak, właśnie tym powinna się zająć, a nie składaniem – jak
się okazało niepotrzebnych – wizyt dobrym znajomym i wdawaniem się w jeszcze
większe konflikty – czy raczej jakiekolwiek konflikty – z
osobą, z którą ma się współpracować po kilka godzin dziennie każdego dnia w
jednym pomieszczeniu. Przytaknęła sobie gorliwie w myślach za tak trafne
rozumowanie i w końcu wyciągnięcie jakiś porządnych wniosków.
Poczuła jak przepływ krwi stopniowo zmniejsza się, a
ciśnienie pomiędzy sercem a nogami maleje przez stojącą pozycję. Miała
niemożliwie, nieznośnie ochotę przenieść ciężar z jednej nogi na drugą, by choć
na chwilę dać jednej odpocząć i nie czuć nieprzyjemnego odrętwienia w
kończynach. Jednak to był jeden z podarunków i po prostu za nic w świecie nie
mogła tak postąpić – to powinien wiedzieć każdy, kto postanawia działać według
podobnie szalonego planu.
Teraz czas nie odgrywał dla niej większego znaczenia, a
nawet – jeśli spojrzeć na to z drugiej strony – nie powinna była o nim myśleć,
w żadnym, choćby najmniejszym stopniu, tylko pozwolić sobie na zatracenie się w
myślach i czasie. A to akurat nie było trudne, mając tak dużo do poukładania w
głowie. Musiała zaskoczyć profesora czymś nowym, jakimś nowym zachowaniem, nową
osobowością. A miała ich kilka. I w tym momencie wiedziała, co musi zrobić,
żeby dobrze odegrać swoją rolę.
Ważne było to, by nadal pilnować się w gestach i nie
zmienić nawet na ułamek sekundy wyrazu twarzy, który musiał wyrażać pewność
siebie, zdecydowanie, determinację i pewnego stopnia skruchę, a także szczerość
w swoich czynach. To wszystko było bardzo istotne, choć stopniowo potrzebne
zależnie od osoby; mogła być albo bardzo spostrzegawcza, a każdy ruch mógł się
dla niej liczyć; albo nie dostrzegającą za dużo, zwracając uwagę w dużej mierze
na postawę, a nie na to, czego gołym okiem nie było widać. Tak właśnie
najprościej było posortować ludzi na dwie grupy.
Przez wiele lat była biernym obserwatorem – nie tylko w
magicznym świecie, gdzie w dużej mierze obserwowała starszych ludzi
zachowujących się w taki sam sposób względem ludzi, którym podlegali, jak i
utrzymujących szacunek i respekt do ich osoby, ale także w niemagicznym życiu.
Wakacje spędzane u rodziców musiało mieć też plusy, a dzięki
temu nie dość, że nie musiała przekierowywać sów, ponieważ one zwykle do niej
nie docierały – na co też w jakimś stopniu wpłynęła – to w dodatku nie musiała
wymieniać pieniędzy i marnować czasu na wynajmowanie jakiegoś mieszkania, i
mogła w spokoju poznawać mugolskie życie na wszystkie możliwe sposoby, jakie
jej się podobały. Za sprawą dziadków, którzy zmarli przed kilkoma latami
wiedziała, gdzie doskonale się udać, by uzyskać taką wiedzę. Właśnie dzięki
dziadkowi zapoznała się z oficerem wojskowym, który za razem był jego dobrym
znajomym, i zyskała przyspieszony kurs wojskowy, który zamiast trwania
dziewięciu miesięcy trwał tylko dwa. Jedynie dzięki temu zdobyła takie
doświadczenie i wiedziała, jak się w danej sytuacji zachować. Zaliczając ten
etap, mogła dalej rozwijać się w tym kierunku, co oczywiście wybrała i dzięki
wcześniej poznanym ludziom w armii mogła tego łatwo dokonać. Doświadczenie,
które zdobyła, było bezcenne i nie było słów ani rzeczy, które okazałyby, jak
bardzo dziękuje dziadkowi za ten krok, który zaczął wszystko.
Usłyszała ciche odchrząknięcie i tyle wystarczyło, by z
powrotem znalazła się myślami w gabinecie profesora Snape’a.
Miała niewielką ochotę spojrzeć na zegarek i przekonać się,
czy miała rację, iż stała w bezruchu ponad półgodziny. Choć na to wyglądało, że
on też stał w tym samym miejscu przed nią i pewnie obserwował jej każdą zmianę
na twarzy, której – miała nadzieję – się nie dopatrzył.
Nie podniosła na niego wzroku, wciąż intensywnie wpatrując
się w ścianę, jakby to czekając na jej rozgrzeszenie.
Wsłuchiwała się w każdy szum, każde cichutkie tyknięcie
zegara, którego obecność dopiero teraz zarejestrowała. Jej słuch wyostrzył się
momentalnie jeszcze bardziej, gdy wyłapała ciche echo kroków, dobiegających
gdzieś z oddali i należących zapewne do kotki Filcha.
Niespodziewanie Snape ruszył się z miejsca i zaczął chodzić
naokoło niej. O mało co nie wzdrygnęła się, gdy do jej uszu dotarła fala
dźwięku, która w tej chwili wydawała jej się dwa, albo może i trzy razy
głośniejsza od rzeczywistej.
– Panna Granger… – wypowiedział jedwabistym tonem, znajdując
się kilka metrów od jej pleców. – Doprawdy niezwykły pokaz brawury. – Prychnął
cicho pod nosem. – Może podsumujemy sobie wszystko? – Ponownie zaczął powolnie
krążyć wokół niej. – Ma pani czelność zachowywać się bez jakiegokolwiek
szacunku co do mojej osoby, spóźniać się na zajęcia, na których to ja, i to
tylko i wyłącznie ja muszę poświęcać swój czas, następnie
wtargnąć do mojego umysłu, a do tego jeszcze oglądać moje prywatne
wspomnienia, których to nigdy, przenigdy nie miałaś prawa zobaczyć, a teraz
przychodzisz i przepraszasz? – Słowa wypowiedział lodowatym tonem.
– Zgadza się, profesorze. Przepraszam. Moje zachowanie było
haniebne – wypowiedziała pewnie, z utkwionym wzrokiem w ciemnozielonej ścianie.
– Zrozumiem, jeśli profesor będzie chciał zastosować karę wobec mnie, taką,
jaką uzna za stosowną.
Zapadła cisza, która ciążyła w pomieszczeniu. Starała się
oddychać jak najgłębiej i oczyścić swój umysł z jakichkolwiek emocji.
– A więc jest pani gotowa całkowicie ponieść konsekwencje za
swoje występki? – powiedział tonem, który z słowa na słowo był coraz bardziej
kpiącym, a zarazem obiecującym długie, bolesne tortury.
– Tak – odpowiedziała stanowczo.
– Znakomicie! – Sarknął pod nosem i skinął lekko głową.
Mimo to nie ruszyła się z miejsca, tylko wciąż stała
nieruchomo, nie oglądając się na boki.
– Co tu jeszcze robisz, kretynko? – syknął koło niej,
znajdując się w jednej chwili na wyciągnięcie ręki.
Nawet nie drgnęła. Stała opanowana i na pozór całkowicie
spokojna. Jej beznamiętny wyraz twarzy nie okazywał niczego. Jej oczy straciły
swoje naturalne iskierki i teraz stały się puste, i bezosobowe – w tym momencie
nie należały do kogoś, kto okazywałby jakiekolwiek uczucia.
– Nie dostałam pozwolenia na opuszczenie gabinetu,
profesorze – opowiedziała cicho, aczkolwiek bez niepewności.
Parsknął śmiechem nawet tego nie kryjąc.
– Pozwolenia? Ty sobie ze mnie kpisz?
– W żadnym wypadku.
– Mam ci niby udzielić pozwolenia na wyjście, gdy ty zwykle
wparowujesz tu bez pardonu, nawet nie wysilając się, by zapukać? – zapytał
kpiąco. – Doprawdy, śmieszne.
– Rozumiem, iż moje zachowanie do tej pory było
nieodpowiednie, a nawet wykraczające ponad wszelkie dopuszczające normy i
kryteria. Więcej już się to nie powtórzy, profesorze. – W duchu nie czuła ani
zwycięstwa, ani porażki. Miała mieszane uczucia. Znalazła się teraz na
poziomie, na którym mogła jedynie docenić to, że dzięki niemu miała dodatkowe
zajęcia. I to powinno być priorytetem w tych spotkaniach, a nie próby, by
małymi krokami poznać jego osobowość, a dodatkowo wciągnąć go w jej własne
problemy i misje, które musiała spełnić. Nie, nie był to ani czas, ani dobra
osoba do tego. A fakt, że miał wystarczająco dużo swoich spraw na głowie, tego
była aż nadto pewna.
– W końcu dotarło to do twojego pustego łba – warknął.
Skinęła lekko, wręcz niezauważalnie głową, wciąż nie
zmieniając pozycji, która, prawdę mówiąc, zdawała się być coraz mniej
komfortowa.
– Coś jeszcze? – syknął nieprzyjemnie.
– Nie, profesorze.
– Więc wynoś się stąd – prawie wypluł.
Wycofała się kilka kroków, obróciła na pięcie i bez
spojrzenia w jego stronę wyszła bezszelestnie z pokoju.
Szopka posłusznej i potulnej wojowniczki, a niemalże
służebniczki, zazwyczaj spełniał się na osobach, które były dominowane i w
pewnym momencie potrzebowały własnej dominacji nad kimś. I sprawdziło sie.
Mogła oczywiście nie zachowywać się tak butnie na sam koniec, jednak uczona
była wcielić w życie swój plan od początku do końca i z takim przekonaniem
żyła.
Dotarła do głównego wyjścia i po raz kolejny tego dnia
spojrzała na zegar. Dochodziła siedemnasta – czyli najwyższy czas na
odwiedzenie Nory. W tym momencie zaczynały się schodki. Nie wiedziała, do
którego z kominków mogłaby się wybrać, by się tam dostać. Nauczyciele albo
odbywali właśnie lekcje z członkami Zakonu, albo akurat ich nie było, lub byli
zbyt zajęci, by nawet zwrócić na nią uwagę. Tak właśnie działo się w Hogwarcie
podczas drugiej połowy wakacji.
Westchnęła cicho i przetarła powoli oczy. Doprawdy, mogłoby
się to już skończyć, a to dopiero był początek.
Doszła do jedynego wyjścia, które w tej chwili mogła wybrać…
Ruszyła szybko na błonia starając się, by nikt jej nie
zobaczył, a tym bardziej Hagrid. Nie to, żeby go nie lubiła, bo był naprawdę
ciekawą i radosną osobą, ale nie dało się ukryć, że gdy zaczynał rozmawiać na
interesujące go tematy, to było pewne, że pogawędka szybko się nie skończy. A w
tej chwili nie marzyła o niczym innym jak o ciepłym łóżku.
Dotarła do bramy i po cichu – na tyle, na ile pozwalały jej
bezlitośnie skrzypiące zawiasy – otworzyła ją i wydostała się na drugą stronę.
Zarzuciła kaptur na głowę i przeszła kilkanaście metrów, tak
by nikt nie zobaczył jej po drodze.
Pomyślała o Norze, gdzie chciała się teraz znaleźć i
teleportowała się.
Dotarła na miejsce i wiedziała, że bezbłędnie trafiła przez
gwar, który wydobywał się z wewnątrz. Momentalnie zrobiło jej się ciepło na
sercu. Rodzina. No cóż, oczywiście wiadomo, jakie to ona miała zdanie na ten
temat, ale w głębi duszy cieszyła się, że panią Weasley mogła nazwać drugą
matką. Z taką wizją od razu czuła się o wiele lepiej – nawet jeśli tylko
mentalnie.
Zrzuciła kaptur z głowy, by nie wzięli jej za kogoś innego –
na przykład Śmierciożercę – jak to się już nieraz zdarzało. Nie miała jakoś
ochoty walczyć z całym rodem Weasley i członkami Zakonu Feniksa, którzy
niewątpliwie od razu by się zlecieli. Ostatnim razem nie zdążyła przejść
kilkunastu metrów, nim jej nie zaatakowali, a później troszeczkę ciężej było
jej ściągnąć z siebie okrycie, gdy napastowali na nią zaklęciami z każdej
strony, a ona musiała bronić się na tyle, by zatrzymać atak na siebie, a
zarazem nie zrobić komuś krzywdy. Oberwała kilka razy, co było faktem, ale
raczej nikt tego na jej szczęście nie zauważył. Wystarczyło jej już, jak
wszyscy zaczęli przepraszać ją po kilkadziesiąt razy, a pani Weasley chyba
pomyślała, że doznała jakiegoś uszczerbku na psychice i chodziła przy niej krok
w krok. Od tamtej chwili nauczyła się, że musi bardziej uważać, w co się ubiera
i jak najmniej możliwie ich wystraszać swoją obecnością, czyli jak to mówi Ron
„nie skradać się”, choć jak dla niej, to chód miała całkowicie normalny. Nie
miała zamiaru po raz kolejny skręcać się w nocy z bólu i pomieszkiwać w
łazience przez wymiotowanie krwią. Nie wiedziała, kto ją tak urządził, ale
nawet nie miała zamiaru szukać sprawcy. W tamtej chwili każdy miał prawo rzucać
w nią nawet najcięższymi zaklęciami. To była jej wina i musiała ponosić za to
odpowiedzialność. Mogła dziękować tylko za to, że od razu nie rzucili na nią
Avady, bo miała zamiar zrobić jeszcze kilka rzeczy przed śmiercią i na pewno
nie chciała, by ktokolwiek z grona jej znajomych i przyjaciół obwiniał się o
jej śmierć.
Weszła tylnymi drzwiami i uśmiechnęła się lekko na sam
widok. Cała rodzina grała w Eksplodującego Durnia. Chciała zapamiętać tę chwilę
na zawsze i nie mogła się powstrzymać przed rzuceniem Accio, by przywołać
aparat i zrobieniem im zdjęcia, gdy krzyczą przez siebie, a Ron i Fred zostają
obsmarowani mazią za złe dopasowanie kart.
Schowała zdjęcie do wewnętrznej kieszeni płaszcza i ruszyła
wolno w ich stronę.
– Hermiono! – krzyknął Harry, a każdy domownik z uśmiechem
na twarzy powędrował za jego spojrzeniem.
– Witajcie! Wybaczcie, ale zeszło mi trochę i po drodze
musiałam załatwić jeszcze kilka spraw. – Posłała im lekki uśmiech. – Nie
przeszkadzajcie sobie, ja tylko zrobię sobie…
– Kochana, może zrobię ci herbaty, co? – wtrąciła się pani
Weasley. – Pogoda już nie tak ładna, jak po południu, a pewnie jeszcze nic nie
piłaś. Od razu zjesz obiad. – Wstała szybko i zaczęła szukać odpowiedniej
patelni. – Zrobiłam naleśniki! Na pewno ci zasmakują, moja droga, a wątpię, byś
jadła dziś coś bardziej pożywnego niż powietrze. – Uśmiechnęła się do niej
ciepło.
– Dziękuję, pani Weasley, chętnie coś przekąszę –
odpowiedziała siadając obok bliźniaków i pana Weasley.
Kilka minut później mogła cieszyć się cudownym smakiem
obiadu i choć przez chwilę radować się widokiem, który miała przed sobą.
~*~*~*~
Odłożyła książkę na bok i rozprostowała ramiona i nogi.
Dziękowała Merlinowi, że pełnia trwa tylko trzy dni, a nie na przykład tydzień,
bo nie dałaby sobie z tym rady. Najciężej nie miała z Bestią, ale z faktem, iż
musiała znajdować się jak najdalej od ludzi, by nikogo nie skrzywdzić, co
oznaczało, że musiała wymykać się w te dni do lasu. I to był największy
problem. Tym bardziej pomieszkując w Norze, gdzie każdy każdego mijał, a pokój
dzieliła z niczego nieświadomą Ginny.
Zegar przy jej łóżku wskazywał dwudziestą trzecią dwadzieścia, czyli porę, w której
musiała jak najsprawniej wymknąć się z domu państwa Weasley.
Zerknęła na łóżko obok, ale nie zobaczyła na nim śpiącej jak
zwykle rudowłosej, co nie świadczyło o niczym dobrym. Zaklęła cicho pod nosem.
Że też nawet na to nie zwróciła uwagi.
Niespodziewanie dotarł do niej odgłos rozmów, które toczyły
się na dole. Kolejny punkt, który nie wpływał na jej korzyść. Pani Weasley
bardzo pilnowała tego, by jej dzieci szły do swoich pokoi najpóźniej o wpół do jedenastej,
bo sama kładła się spać, by wstać co świt, a prawie godzina opóźnienia
oznaczała dla Hermiony tylko jedno: istną katastrofę.
Wyszła cicho przed pokój, ostrożnie stawiając kroki, by nikt
jej nie usłyszał. Dzisiaj najwyraźniej miała jakiś niesamowicie pechowy dzień,
bo do jej uszu dobiegł radosny głos Dumbledore’a, łagodny głos McGonagall i –
pomimo, iż miała wielką nadzieję, że się przesłyszała – warkot Snape’a. Jeżeli
jeszcze znajdował się tam Remus, to już na bank było po niej. A tak w ogóle, to
co oni robili w Norze o tej porze? Czy na zwykłe ploteczki i herbatkę nie mogli
przyjść w ciągu dnia? No i co, do jasnej cholery, wpłynęło na to, że cały ród
Weasleyów siedział legalnie na dole o tej nieludzkiej porze?
Jej gwałtowne przemyślenia zostały przerwane, gdy usłyszała
wypowiadane swoje imię, choć modliła się, by mimo wszystko to było tylko
wytworem jej wyobraźni i najwyraźniej się myliła, gdy jej mózg zarejestrował,
że ktoś odsuwa krzesło i kieruje się w jej stronę. Miała ochotę przekląć cały
wszechświat, ale zostawiła to na później i jak najszybciej skierowała się z
powrotem do pokoju, i położyła do łóżka, o mało nie wpadając na
baldachim. Psia kość, zebrało im się akurat dzisiaj, warknęła w
myślach.
Zdążyła przykryć się szczelnie kocem i rzucić zaklęcie, by
świece zgasły, gdy drzwi do jej pokoju otworzyły się lekko. Nasłuchiwała
uważnie, choć krew szumiała jej w uszach, od zastrzyku większej dawki
adrenaliny i tak gwałtownych ruchów.
Kroki były ciche, ale stanowcze i pomimo, że nawet po tym
poznałaby, kto właśnie stał za jej plecami, to do jej nosa w pierwszej
kolejności zdążył dolecieć zapach, którego nie mogła pomylić z nikim innym.
Severus Snape. Och, jakże cudownie! – sarknęła w myślach i o
mało co nie parsknęła śmiechem, w pełni się wydając. Bogowie, jeśli on
zaraz się stąd nie ruszy to ja powiem coś lub – co gorsza – zrobię coś,
błagała w duchu. Doprawdy przestała nad sobą kontrolować, gdy czyjś zapach był
tak intensywny i w żadnym stopniu nie odpychający, a tym bardziej, gdy było
coraz bliżej pełni.
Widocznie niebiosa stwierdziły, że już wystarczająco
nacierpiała się dzisiejszego dnia za jego oto sprawy i się nad nią zlitowały,
bo po kilku dłuższych chwilach usłyszała, jak mężczyzna kieruje się w stronę
drzwi. Przypomniało jej to jedynie wydarzenie sprzed kilku godzin, które nie
należało do najprzyjemniejszych, ani do takich, które chciałaby kiedykolwiek
rozpamiętywać. Jakby teraz spojrzeć na to, co się przed chwilą wydarzyło, to
nawet dziwny wydawał się fakt, że nie ściągnął jej z łóżka, choć kłopotał się,
by tutaj przyjść. Mimo, że ten ruch był podejrzany, to miała teraz zadanie do
zrobienia.
Kilkoma zaklęciami zrobiła tak, że nie dość, iż wszystko
wyglądało tak, jakby to ona leżała w łóżku, to jeszcze zostawiła na komodzie
mały, mugolski podsłuch, który włączał się, gdy ktoś zaczynał coś mówić –
niektóre gadżety to nawet oni mieli pożyteczne.
Otworzyła okno i rzuciła na siebie Kameleona i zaklęcie
wyciszające. Teraz czekał ją najtrudniejszy krok. Musiała wydostać się na
zewnątrz tak, by nikt tego nie zobaczył. Oczywiście nie chodziło tu o nią, ale
musiała wyczarować coś z czego albo mogłaby się ześlizgnąć, albo zejść, a każda
rzecz, jaka by to nie była, musiałaby być widoczna, by ona sama ją dostrzegła.
I tu leżał pies pogrzebany.
Takich najprostszych rzeczy, które przychodziły jej na myśl
było tylko kilka. Peleryna niewidka znajdowała się u chłopaków w pokoju –
odpada. Lina na samym początku się wykluczała, bo przywiązując ją do czegoś
mogłaby narobić za dużo hałasu. Czary na pelerynę nie były zbytnio odpowiednie,
bo nie korzystała z nich i nie wiedziała, czy materiał, z jakiego powstał jej
płaszcz, nie wpłynie na ich działanie. Pozostał jej najczęściej używany
przedmiot, nie tylko przez mugoli – drabina.
Wyczarowała długą, drewnianą drabinę, która miała nadzieję,
że wtapia się w otoczenie.
Założyła na siebie ubrania, które rzadko kiedy używała, a
ostatnio tylko do takich akcji, a na to swoją pelerynę, z którą się nie
rozstawała i zręcznie rzuciła na siebie zaklęcia, po czym pomału zaczęła
schodzić po drabinie, która, jej zdaniem, cała pod nią dygotała.
Wylądowała lekko na ziemi, a następnie jednym ruchem usunęła
swoją pomoc i zamknęła okno. Rozejrzała się i nie dostrzegając nikogo ruszyła w
przeciwnym kierunku, w stronę zarośli. Pomimo, że większość lasów miało ze sobą
połączenia, albo nawet łatwo było przedostać się z jednego do drugiego, to
miała nadzieję, że przynajmniej w nocy doświadczy spokoju od innych zwierząt.
Będąc kilkadziesiąt metrów od Nory, gdzie większe chaszcze
osłaniały jej osobę, ściągnęła z siebie wszelakie zaklęcia. Spojrzała na
księżyc, który piął się ku górze. Nie spieszyła się. Mimo, iż sądziła, że nie
zdąży znaleźć się w lesie do pełnej przemiany, to wiedziała, że w tym momencie
prawie niemożliwe jest, by ktokolwiek ją zobaczył, nawet jeśli byłaby wilkołakiem
– to miejsce także miało swoje większe plusy.
Poczuła ból w rękach, który z niekomfortowego błyskawicznie
zmienił się w bardzo uciążliwy. Zdjęła z siebie szybko ubrania, po czym
odesłała je jednym ruchem różdżki w mniejsze zarośla, które znajdowały się na
samym brzegu polany, od bocznej strony Nory. Różdżkę zręcznie włożyła do
swojego skórzanej przepaski i ponownie ruszyła przed siebie, czując jak
powolnie i boleśnie dokonuje się przemiana.
~*~*~*~
Zawsze myślała, że nawet jeśli pełnia trwała trzy dni, to
wilkołaki najtrudniej mają pierwszego dnia, a ostatniego już nie muszą z niczym
walczyć i mogą sobie spokojnie pospacerować, nawet jeśli nie w ludzkiej
postaci. Jak wtedy bardzo się myliła... Oczywiście mogło to zależeć od
wilkołaka i od tego, do jakiego plemienia przynależał, ale ona przez te dni nie
mogła zaznać ani odrobiny spokoju. Pierwszego dnia od czuwała trzykrotnie
większy ból po przemianie, niż zwykł być później, drugiego dnia miała
intensywną walkę z Bestią, a ostatniego dnia prawie zabijała wszystko, co się
rusza, szaleńczo potrzebując krwi ofiar – w tym dniu potrzebowała jak
największych pokładów energii, by przeciwstawiać się żądaniom Bestii. Podczas
pełni nic dla niej nie było łatwe i nawet przez chwilę nie mogła stracić
koncentracji, bo w mgnieniu oka przestałaby kontrolować swoje ruchy, a
wewnętrzne zwierzę przejęłoby nad nią całkowitą kontrolę, do czego nie mogła za
żadne skarby dopuścić.
Przemieszczała się powoli po lesie, modląc się w duchu, by
nie spotkać na swojej drodze żadnego wolniejszego stworzenia od niej, a
przynajmniej nie takiego, które z prędkością światła nie potrafiłoby wzbić się
w powietrze i odlecieć.
Zirytowała się, gdy usłyszała, jak kruche gałązki pękają pod
czyimś naciskiem, kilkanaście metrów na wschód od niej, i z każdą chwilą
zwiększa się ich głośność. Oczywiście jak przystało, nie mogła mieć zwalonego
dnia na całej linii, bez warunku zwalenia także tej, jakże barwnej, nocy.
Jej zdenerwowanie zaczęła przysłaniać żądza. Żądza mordu i
krwi. Adrenalina krążyła w jej żyłach z zawrotną prędkością, jakby tylko
wyczekując, aż nastanie ten moment uwolnienia.
Wpół świadoma ruszyła w tamtą stronę, próbując utrzymać
emocje w rydzach. Błagała jedynie bóstwo, by to nie był jakiś nieszczęśnik,
który nie miał co robić i stwierdził, że przespaceruje się w lesie. Doprawdy,
kto miałby na tyle mało rozumu i nie pomyślałby chociaż przez chwilę logicznie,
i nie powiązał faktów?
Zza drzewa wyłoniła się postać wilkołaka i o mało co nie
straciła nad sobą panowania, gdy jej myśli zostały uwolnione od złych wizji, a
z jej serca spadł kamień.
Wzięła się w garść i w pełni skupiła na przeciwniku. Nie
miała zamiaru walczyć. Ostatnim razem nic z tego dobrego nie wynikło, choć tego
osobnika nie kojarzyła. Najchętniej odwróciłaby się i poszła w drugą stronę,
ale chyba jej towarzysz nie miał zamiaru dostosować się do jej planu, bo
powolnym krokiem ruszył w jej stronę. Naprawdę nie posiadała się ze szczęścia.
Wilkołaki potrafiły porozumiewać się między sobą i to nie
bynajmniej tylko mową ciała. Telepatią. Tak, była to prawda, chociaż były
odmienne zdania co do tego. Jednakże większa część zwierząt wolała nie używać
tego „języka”, lub po prostu nie panując nad sobą najzwyczajniej w świecie
zapominała, że potrafi robić coś takiego. Pewnie, to stąd uznawali, że coś
takiego na pewno nie może istnieć. Gdy przemieniali się zostawali potworami,
maszynami do zabijania wszystkiego, co się rusza – to była jedyna prawda, którą
powinni byli się kierować ci wszyscy nieudaczni profesorowie, chcący dowiedzieć
się o tych stworzeniach jak najwięcej. Proszę bardzo, niech przyjdzie taki
cwaniaczek, a ona go ugryzie i sam się przekona, jak to jest. Banda bałwanów i
tchórzy – a to był akurat okazały fakt.
Dzieliło ich zaledwie kilka metrów. Mogła jedynie zgadywać,
co zaraz nastąpi, jednak nie miała zamiaru być po raz kolejny w coś wplątywana.
Oj nie, nie tym razem.
– Nie mam ochoty walczyć – wyznała do niego w myślach. –
Porozmawiajmy. Nawet zwierzęta to potrafią i powinny to robić.
Nie odpowiedział. Widziała jednak wahanie w jego dużych,
ciemnych oczach i w postawie, gdy zrobił krok w miejscu i przeniósł ciężar na
drugą łapę. Nie był zdecydowany, co w takiej sytuacji działało na jej korzyść.
Miała zamiar ponowić zakończenie tego barwnego spotkania,
nim by zdążyło się rozkręcić, ale w tym samym momencie jej towarzysz odwrócił
łeb w tył. Podążyła za jego spojrzeniem i gdyby była człowiekiem, to najpewniej
ze świstem wciągnęłaby powietrze. Za nim w równym, podwójnym rzędzie stała cała
wataha. Miała dziwne wrażenie, że poznaje jednego czy dwa wilkołaki z wyglądu,
ale nie miała czasu, by bardziej się napatrzeć.
Przyjęła obronną pozycję. W takiej chwili tylko to jej
zostało. Nie dałaby sobie rady z całym stadem, tym bardziej, że oni zapewne
ciągle miewali podobne sytuacje.
Pochyliła się lekko, opierając ciężar w większości na
przednich łapach. Czekała, tylko to jej teraz pozostało.
Wataha przed nią ani drgnęła. Stała, jakby czas zatrzymał
się w miejscu. Miała mieszane uczucia i coraz bardziej wyczuwała jakiś podstęp.
O coś chodziło – i to niezależnie od tego, co miało nastąpić było czystym
stwierdzeniem faktu.
Minęło kilka minut, które zdawały się być wiecznością. Nie
próbowała nawiązać z żadnym z nich kontaktu, ale pomimo, iż na początku
uważała, że nawet jeśli oni zaczęliby rozmawiać między sobą, by ich usłyszała,
to w tej chwili nawet w to zwątpiła i doszła do wniosku, że może pochodzą z
plemienia, które może porozumiewać się tylko pomiędzy szczególnymi osobnikami.
Przecież wszystko jest możliwe, co nie?
Gdy jeden z wilkołaków stojących dokładnie pośrodku rzędu
poruszył się lekko, wszystkie jej mięśnie napięły się w tym samym momencie
wyczekując w napięciu. Jednak to, co ujrzała po chwili o kilometry mijało się z
tym, czym miała po brzegi wypełnione myśli.
Śnieżnobiały wilk pochylił się przylegając prawie że szczęką
do przednich łap. Po nim jakby na zawołanie cały rząd z jego prawej i lewej
strony zaczął stopniowo powtarzać jego ruch, co wyglądało, jakby oglądała dwie
fale, które opadały w dół. Gdyby nie sytuacja, uznałaby to za cudowny widok.
Kilka chwil po tym towarzysz, którego spotkała jako
pierwszego, zrobił mały krok w przód i także się pokłonił.
W tym momencie była w szoku i z lekkim opóźnieniem
rejestrowała, to co się przed nią działo. Odzyskując z lekka świadomość,
zaprzestała czekania na atak i stanęła wyprostowana.
Kilka sekund później poczuła, jakby ciężar w powietrzu
zmalał, a to dało znak, że wszyscy w tej chwili opuścili zapory, które
ochraniały ich umysły – nie powie, z lekka ją to zdziwiło, choć potrzeba by
było o wiele większej rzeczy, by wytrącić ją z równowagi.
– Jesteśmy ci winni przeprosiny – odezwał się w jej głowie
łagodny głos śnieżnobiałego osobnika, który nie wiedzieć jak znalazł się przed
nią na miejscu poprzedniego, który zajmował teraz miejsce z boku.
Stado powstało i bacznie przyglądało się całej tej akcji,
która rozgrywała się przed nimi.
– Przeprosiny? Za co?
– Za ostatnią sytuację. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego,
kim jesteś. Przepraszam za to, co zaistniało. Velvor… Velvor nie był swój już
od jakiegoś czasu. Nikt nie mógł się z nim dogadać. Nie dało się ukryć, że był
bardziej tajemniczy, a jego sympatia i chęć niesienia pomocy każdemu, kto jej
potrzebował, jakby wyparowała. Jego wygląd zmienił się diametralnie i nawet ja
nieraz miałem problem poznać, czy to na pewno jest on. Po dziś dzień nie
jesteśmy pewni, co było tego skutkiem. A wtedy… Wtedy, gdy cię zaatakował, nie
wiedzieliśmy zbytnio jak się zachować. Był naszym przywódcą, a my z formalnego
punktu widzenia nie możemy sprzeciwiać się jego poleceniom, ani celom, które
obierze za słuszne. Nie zrozum mnie źle. Tu nie chodzi o całe te, wybacz mi,
pieprzone zasady. Velvor nam pomógł. I to bardzo. Dziękuję mu każdej pełni za
to, że nauczył mnie, jak walczyć z Bestią, albo też, jak to niektórzy mówią,
jednać się z nią. Pokazał mi – nam – jak należy się zachowywać, by w tych
chwilach zatrzymać w sobie jak najwięcej człowieczeństwa. Jestem mu dozgonnie
wdzięczny i przykro mi, że to wszystko właśnie tak się zakończyło. – Sapnął
ciężko. – Zebraliśmy się tu nie tylko po to, by cię przeprosić. Z większością
doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy dobrego przewodnika, a z opowiadań
Velovora wiemy, iż przyjaźniłaś się z nim od samego początku i razem
próbowaliście każdego możliwego sposobu, by nie stać się tacy, jak reszta.
„Maszynami do zabijania wszystkiego, co się rusza”. – Uśmiechnęła się w duchu
na te słowa. Tak właśnie zawsze mówił o nich Velvor i z czasem nawet jej się to
przejęło. – Dużo o tobie słyszeliśmy i sądzę, że dosyć, by prosić cię o
podjęcie się tego zadania.
Była niepewna. Chciała im pomóc. Pamiętała swoje początki i
to, że od razu przyszedł jej na pomoc Velvor, choć sam został wilkołakiem
dopiero kilka miesięcy przed nią, i nie wiedział zbytnio, jak odnaleźć tą
„drugą możliwość”, przy której istnieniu upierał się przez cały czas. Nie od
początku chciała w to wejść. Najpierw sama musiała poznać, czego chciała jej
własna Bestia, ale jak się okazało nie odchodziła od norm i żądała tego
wszystkiego, czego ona nie chciała jej dać. Kilka pełni później zgodziła się na
jego szalony plan, jak uważała w tamtej chwili, i razem próbowali rozpracować
całą tezę wilkołactwa i stworzenia, które budziło się w ludziach podczas pełni.
Spędzili sporo czasu nie tylko pod postaciami zwierząt, gdzie nieraz na samym
początku bywały różnego typu spięcia, i to zwykle nie tylko z ich woli. W
pewnym momencie stwierdzili, że trzy dni w miesiącu to jest o wiele za mało, by
powstało coś konkretnego, co by im pomogło, więc zaczęli spotykać się w ciągu
tygodnia, zawsze gdy mieli choć trochę czasu, wysyłali do siebie sowy i
umawiali się w jakimś miejscu, które często okazywało się być Zakazanym Lasem.
Ona nie mogła się za daleko oddalać, tym bardziej będąc w szkole, więc to on
zwykle teleportował się do niej.
Polubili się. Dzieliło ich dziesięć lat różnicy, ale mieli
podobne przekonania i zdania na dany temat. Był dla niej przyjacielem i kochała
go jak brata. I pomimo, że w tamtej chwili, przez jego zmianę w wyglądzie i
zachowanie, nie poznała go, to w głębi duszy czuła, że on nie jest jej
całkowicie obcy. To tak naprawdę był główny powód czemu tamtej nocy nie
walczyła. Emanowała od niego dziwna energia, której na czas dobrze nie
powiązała z osobą. Żałowała. I to jeszcze jak. To była jej wina. Cała jej
pieprzona wina, że zginął. Może i nie z jej ręki, ale to ona się do tego
przyczyniła. Tak, jak mogła – choć w jakimś stopniu – wybaczyć sobie wszystko,
co do tej pory stało się z jej winy, tak tego za żadne skarby nie mogła sobie
przebaczyć i puścić w niepamięć. Była zła na to, że Snape znalazł się w tym
samym miejscu o tej nieodpowiedniej porze. Jego nie mogła winić, postąpił tak,
jak powinien. Musiał tak działać – wiedziała o tym.
Nie mogła go pomścić, ale mogła obiecać, że dokończy to co
zaczął. Mimo tego, że konsekwencje w razie jakiegoś wypadku byłyby spore, czas
się kurczył, a zadań było po uszy, przynajmniej tak mogła kontynuować jego
pracę, podziękować i przeprosić. To była nowa era.
– Zgadzam się – odpowiedziała pewnie.
Wilkołaki w jednym momencie uniosły głowy ku górze i zgodnie
zawyły, a towarzysz stający naprzeciwko niej jeszcze raz pokłonił się jej, a
ona skinęła mu łbem. Odszedł, stając z boku, przy swoim koledze.
Gdy owacje ucichły i nastał spokój po raz kolejny zabrała
głos:
– Muszę jednak wiedzieć, kto miał, czy też nadal ma
wątpliwości co do tej decyzji.
Mmmmm długo...
OdpowiedzUsuńA to jest to, co Rickmanicka lubi najbardziej ;3
Nic się nie martw, wszystko wyszło super, no ale to już norma u Ciebie. ;)
Tylko "weź mi wyjdź" z tym Draconem. Merlinie miłosierny, jak ja nienawidzę tej fretki...
Więcej Severusa...Więcej! ;-;
Szablon po prostu ocieka profesjonalizmem XD
Pozdrawiam i weny życzę ;)
Hahahaha chyba jednak będziesz musiała trochę pomęczyć się z Draconem, bo nieraz jeszcze tu zabawi, ale bez obaw, postaram się, by nie przedobrzyć :D
UsuńBęęędzie więcej Severusa, będzie ^^^
+ Aj noł, on być sooł perfekt & original <3
Aaa dziękuję. Pozdrawiam! c;
Długi, cholernie dobry rozdział. Bardzo spodobał mi się fragment w gabinecie Severusa, mroar. Twoja Hermiona jest inna, niż ta wykreowana przez Rowling. Można powiedzieć - lepsza. Twarda, pewna siebie, odważna... Lubię Twoją Hermionę. xD Lubię Hermionę-wilkołaka. Wgl lubię Twoje opowiadanie. xD Sorry, że tak jakoś byle jak, ale nie umiem pisać komentarzy. <3
OdpowiedzUsuńŚciskam. <3
Hahahha a ja lubię Twoje komentarze, Jellyday :D
UsuńUśmiecham się tylko i dziękuje bardzo, za tak ciepłe słowa ;*
Niezmiernie cieszę się, że inna Hermiona Ci się podoba C;
Caluję! <3
Czemu ja nie umiem pisać tak samo dłuuuuuuugich rozdziałów jak Ty?! xd
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, Hermiona coraz bardziej mi się podoba :D
Draco, Twój Draco jest fajny ;33
Przepraszam, że taki krótki rozdział ale nie mam na nic czasu ;/
Weny życzę i pozdrawiam! ;33
PS: Rozdział jak już mówiłam CUDNY!!! <33
Eee tam, długość się tak nie liczy, tym bardziej, jak w Twoim wypadku, gdy wstawiasz często rozdziały ;> No, a nawet jeśli, to wystarczy połączyć dwa rozdziały ze sobą i taadam! :D
UsuńBardzo się cieszę i puszę xD
Ściskam ;*
Właśnie teraz jest u mnie brak weny, czyli inaczej barak rozdziałów przez dłuuugi czas ;<
UsuńNapisałaś do mnie na gg jeśli się nie mylę? xD Dawno na nim nie byłam, ale jakby co to wchodź! Popiszemy sobie ;>
No cześć, wczoraj znalazłam Twojego bloga, dzisiaj już skończyłam czytać. jedyne co powiem to: Więcej i szybciej ! Ja sama prowadzę bloga i wiem, że to wręcz cholernie trudne jak nie ma weny, chęci i czasu. Ale to wspaniały i wciągający blog, więc proszę o rozdział. Doceniam brak błędów, długość rozdziałów i wielowątkową fabułę.
OdpowiedzUsuńI czy mi się wydaje, czy Ginny i Draco będą razem ? XD
Ogólnie to świetny i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
(SPAM: Zapraszam do mnie, ale nie jestem dumna z pierwszych rozdziałów i wgl. więc do niczego nie zmuszam dominique-roven-weasley.blogspot.com)
Witam na pokładzie nową Czytelniczkę! ;>
UsuńNo ja wiem, ja wiem, że chce się kolejny rozdział teraz, w tej chwili, ale Wena wyjechała się opalać i tylko wysyła pocztówki, a ja ją tylko przeklinam i piszę co dzień kawałek po kawałku... Niedługo coś na pewno się pojawi.
Co do Gin i Draco jeszcze nic nie wiadomo i nie zdradzę, co wiadomo ^^^
Niezmiernie się cieszę, że się podoba ;3
Na pewno zajrzę w mniej leniewej chwili :D... Ja też nie jestem ze swoich pierwszych rozdziałów dumna, więc się nie przejmuj :3
P.S.
Nie ma to jak z braku laku odpisywać na komentarze :D
Dzień dobry wieczór.
OdpowiedzUsuńja, tak zua, nie odpowiedziałam, ponieważ dużo zamieszania z nowym rozdziałem (na który chamsko zapraszam ;c), ale teraz postaram się to wszystko nadrobić.
po pierwsze: piszesz bardzo profesjonalnie i według mej skromnej osoby, to powinno być sprzedawane jako książka (ja to bym chyba wolała, aby to była lektura szkolna. obowiązkowa). dużo tu przemyśleń i różnego rodzaju filozofii, co z kolei skłania do przemyśleń odbiorcy - meega mi się to podoba. śmieszy mnie to, że wydaje mi się, iż to opowiadanie jest takie.. dorosłe.. nie wiem, jak inaczej to opisać, słów mi brak. widać, że bardzo się zaangażowałaś, aby wymyślić fabułę i tak cudownie przelać to na komputer. owację z mojej strony.
po drugie: zawsze wyobrażałam sobie Hermionę, jako taką dziewczynkę, która nie potrafi sobie poradzić w trudnej sytuacji i musi iść się pożalić innym, dlatego też podoba mi się koncepcja samowystarczalnej Granger. a jak przeczytałam, że jest wilkołakiem, o mało co telefon by mi nie wypadł z rąsi.
takie rozwinięte to to i wciągające: normalnie nie wiesz, co się zaraz wydarzy, ale wiesz, że będzie to albo mrożąca krew w żyłach akcja, albo coś kompletnie niespodziewanego - za to mogę dać Ci duży plus i worek galeonów.
po czecie: taki Snape.. mało go - ryczę - ale mam nadzieję, że się to zmieni, bo taki Nietoperzowaty nauczyciel jest moim oczkiem w głowie. i kolejny szok, jest animagiem.. no po prostu rozpieszczasz nas z tymi nowościami. bardzo rozbudowane + kolejny worek galeonów.
po czwarte: Draco.. akysz.. no ja się modlę do prywatnych bóstw, aby nic nie namieszał w życiu uczuciowym Hermiony - jeśli coś takiego się wydarzy to będę płakać, aż sobie oczy wypłaczę. Ma sobie znaleźć jakąś laskę i.. "iść" od Hermiony. no przepraszam bardzo, oni nie mogą być ze sobą. wyrażam sprzeciw! ale już się zamykam, gdyż ja nie mam nic do gadania.
czeekam sobie na rozwój romansu naszej głównej pary. to raczej niemożliwe, żeby od razu się na siebie rzucili, prawda? ;c a szkoda. byłoby to bardzo romantyczne. no ale co to za opowiadanie, w którym tak szybko się coś dzieję - nienawidzili się kilka lat, a w przeciągu tygodnia, tudzież miesiąca mają się w sobie zakochać? przesada.
Dodaję do czytanych + obiecuję poprawę i nadrabianie zaległości. jeśli bym mogła prosić (cóż za buta..) to może informowałabyś mnie o nowych rozdziałach ? byłoby mi niezmiernie miło ;3.
a teraz się żegnam, a na koniec mego jakże fascynującego komentarza, życzę weny na kilogramy i szybki powrót weny :D. Pozdrawiam ;3.
Anthony, Ty zua? Merlinie! Ty być bóstwo! Właśnie wróciłam od dziadków (gdzie nic nie potoczyło się według moich planów i nie odzyskałam od złych Czarnoksiężników Pana Weny) więc będę mogła wszystko nadrobić ;>
UsuńSkaczę z radości, że moje przemyślenia, przez które zwykle oddalam się od głównego wątku, nie są zanudzaczami i dają do przemyślenia - tak to już mam w naturze, że wplatam je pomiędzy zdania (a raczej akapity) :D
Dzięki Twojemu a jakże fascynującemu komentarzowi leżę w wannie wypełnionej po brzegi cukrem pod wszelaką postacią zakarmiając moje ego i podświadomość, która nie do końca była przekonana czy wszystko idzie w dobrym kierunku.
Ohohoho, gdy zacznę opisywać akty seksualne oto tej pary, to dopiero może się zrobić dorosło ^^^
Co do Snape, to tak, tak będzie go więcej, oj będzie, jednak chcę go wprowadzać stopniowo i nie przesadzić, by za dużo nie zdradzić :>
Draco, Draco, w uczuciach to może zamiesza, jednak nie Hermiony, bez obaw, więc jeśli masz wypłakiwać oczka w tym opowiadaniu, to na pewno nie w ich romansiku, bo go nie będzie ;) Oni są tylko na stopie przyjacielskiej :3
Achh nie, raczej to niemożliwe by ot tak padli sobie w objęcia, choć nie wątpię, że było by to niezłe widowisko :D
A jak mowa o książce, to powiem, że po tym opowiadaniu na jakiś czas na pewno odejdę od tej pary, by nie dość, że znaleźć świeższe pomysły, to także by stworzyć coś w pełni własnego - choć też fantastykę. Może kiedyś... kiedyś chciałabym wydać coś, co powstałoby w pełni spod mojego pióra i większa publika mogłaby to przeczytać. Jest to moim priorytetem i wierzę, że kiedyś osiągnę taki poziom w pisaniu, że będzie to możliwe. Byłabym w pełni szczęścia :3
A co do informowania, to jasne! Nie ma najmniejszego problemu ;*
Ściskam mocno i dziękuję za tak ciepłe słowa!
Nie mam słów by opisać te opowiadanie, więc chyba napiszę tylko te, które przychodzą mi na myśl: wspaniały, cudowny, bombowy blog, z ciekawym pomysłem na opowiadanie. Powiem szczerze, że niektóre momenty bawiły mnie. Mało czytałam takich blogów, nie łatwo jest tak napisać jak Ty to zrobiłaś. Cieszę się, że znalazłam to opowiadanie. Niecierpliwie czekam na dalszy ciąg opowiadania...
UsuńPozdrawiam Dorka...
Niezmiernie się cieszę, tym bardziej, że nieraz chcę napisać coś, co byłoby zabawne, ale wychodzi zwykle katastroficznie :D
UsuńA fakt, że nie czytałaś dużo blogów tego typu tylko działa na plus, bo wszystko będzie dla Ciebie dwa razy świeższe ;>
Ja cieszę się potrójnie, że go znalazłaś :3
Ściskam! C;
Agent Jazz się melduje :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to przeczytasz ^^ Nadrobię Twojego bloga jak znajdę chwilkę wolnego ;.; Skomentuje wszystko razem pod jedną notką :)
Całuski, Jazz ♥
Oczywiście, że przeczytam :D Ja tu mam ultra tajne połączenia z moim telefonem, który mi wszystko pokazuje, co tu w trawie piszczy i biega :>
UsuńCieszę się i nie ma problemu :3
Ściskam mocno!
Jestem! :D 3 dni zajęły mi aby przeczytać 18 rozdziałów xd Wiem, że to długo ale usprawiedliwię się tym, że w między czasie nadrabiałam inne blogi :D A teraz biorę się za kolejne xd Emm... wiem marne usprawiedliwienie... :c
UsuńZacznijmy od początku czyli od długości rozdziałów. Spotykam się pierwszy raz nie tylko z Sevmione ale ogólnie z blogiem gdzie rozdziały są naprawdę długie. Nie mam pojęcia jak ty to robisz ale moje gratulacje! ^^ Tą długością zadowolisz każdą marudę xd
Twoje opisy powalają na łopatki :3 I znów jesteś pierwszą osobą, która mnie tak nimi urzekła. Jest ich tak dużo tak szczegółowo opisanych, że mam uśmiech na twarzy :D Pisz i dawaj jak najwięcej opisów!
Twoje słowa w rozdziałach skłaniają czytelnika do przemyśleń i zatrzymaniu się chociaż na chwilkę w tym zwariowanym świecie ^^
Hermiona w Twoim wykonaniu jest taka... hmm z pazurkiem. Tak to ujmę ^^ Jest bardzo odważna i nie boi się stawiać czoła wyzwaniu xd Wilkołak... no zaskoczyłaś mnie tym pozytywnie, no moje gratulacje *.*
Piszesz świetnie i masz cudownego bloga dziewczyno! Oby tak dalej ;**
Tak łatwo z Twojego bloga się mnie nie pozbędziesz... oj nie xd Poproszę o informowanie mnie o NN u mnie na blogu w zakładce 'spam', byłabym bardzo wdzięczna :)
Znając mnie pewnie o czymś zapomniałam... Jazz już tak ma ^^
Całuski ♥
Uwielbiam być sprawcą pierwszych razy, więc niezmiernie się cieszę! ♥
UsuńTwój komentarz razem z resztą motywuje mnie i daje kopa w tyłek, bym wzięła się za siebie i rozpoczęła pisać kolejny rozdział :3
Za Chiny nie chciałabym się Ciebie, więc się nie obawiaj :D A co do NN to nie ma najmniejszego problemu ;*
Trzymaj się ciepło C:
świetny blog! :) wspaniały szablon, a opowiadanie równie genialne! mi też tak się przez chwilę zdawało, jakby Ginny i Draco mieli być parą w przyszłości,a ja kocham ten paring <3 dodałam już do linków i zapraszam do siebie jordanne-clark.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńJa nie wiem, czemu Wy mieliście takie wrażenie xD Oczywiście niczego nie wykluczam, nie zaprzeczam, ani nie potwierdzam ^^^
UsuńBardzo dziękuję za komentarz! :3
Na pewno wpadnę ;*
Ściskam! ;>
Powolutku mi to idzie, ale chciałabym skomentować każdy rozdział.
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoje konfrontacje Hermiony z Severusem. Godni siebie przeciwnicy :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń