Sky - jak mi dała do zrozumienia - chce chyba pokutować i wziąć na siebie winę, czemuż to jest trochę później rozdział - choć nie mówiłam, w jakich odstępach przecież będą się pojawiać ;) No i to jest całkiem zrozumiałe, że się czasowo nie wyrabia mając tyle na głowie, tym bardziej podczas sesji :>
Chciałam powiedzieć, że w niedziele wyjeżdżam na obóz, więc nie rozwieszajcie ogłoszeń w poszukiwaniu mojej wspaniałej osoby, bo wrócę koło 14 lipca i postaram się wtedy coś wrzucić :D ...No i tak samo nadrobić w czytaniu... Może przez ten czasu uda mi się też wymyślić jakąś przyzwoitą nazwę, dla tego oto bloga, choć kartkę mam całą zapisaną w pomysłach - czuję się, jak marketingowiec, muszący wymyślić chwytliwą i łatwą do zapamiętania markę ;p
As always, dziękuję za komentarze, choć niewątpliwie 7 na 170 osób, które dotychczas przeczytały rozdział, to nie jest powalająco dużo na kolana, ale cieszę się, że jednak ;*
Ściskam każdego z osobna, a rozdział dedykuję Jellyday. ♥, z którą to ostatnio sobie ucinam pogawędki :D
Chciałam powiedzieć, że w niedziele wyjeżdżam na obóz, więc nie rozwieszajcie ogłoszeń w poszukiwaniu mojej wspaniałej osoby, bo wrócę koło 14 lipca i postaram się wtedy coś wrzucić :D ...No i tak samo nadrobić w czytaniu... Może przez ten czasu uda mi się też wymyślić jakąś przyzwoitą nazwę, dla tego oto bloga, choć kartkę mam całą zapisaną w pomysłach - czuję się, jak marketingowiec, muszący wymyślić chwytliwą i łatwą do zapamiętania markę ;p
As always, dziękuję za komentarze, choć niewątpliwie 7 na 170 osób, które dotychczas przeczytały rozdział, to nie jest powalająco dużo na kolana, ale cieszę się, że jednak ;*
Ściskam każdego z osobna, a rozdział dedykuję Jellyday. ♥, z którą to ostatnio sobie ucinam pogawędki :D
Hermiona odetchnęła głęboko. Nigdy wcześniej nie musiała tak
bardzo kontrolować ani siebie, ani swoich ruchów. Nie miała zielonego pojęcia,
czemu nie mogła spokojnie zebrać myśli w towarzystwie Snape’a, co było
dodatkowo frustrujące. Zawsze, gdy znajdował się zbyt blisko, nie czuła się do
końca pewna i nie wiedziała, dokąd dokładnie ma wyznaczoną granicę – jak daleko
naprawdę może się posunąć w pytaniach i ruchach. Podczas zajęć było o wiele
łatwiej, gdy zasiadał za biurkiem i wydawał rozkazy zwięźle i krótko. Sapnęła
głośno. Teraz, jakby nie patrzeć, Snape miał na nią haczyk i to niejeden, a ona
wciąż nic o nim nie wiedziała, nie złożył jej przysięgi, i nadal w tym samym
stopniu nie wierzyła w jego bezinteresowną pomoc. Pff… On pewnie nawet nie wie,
co to znaczy „bezinteresowność”, a co dopiero mógłby jej użyć w życiu
codziennym...
Dziewczyna ruszyła w stronę gabinetu dyrektora. Z jednej
strony dziwne było, że Dumbledore nie zwrócił większej uwagi na to, jak zdobywa
składniki, jednak miała na dzieję, że to skutek rozmowy, którą kiedyś odbyli na
ten temat – stwierdzenie, że była to „przyjemna, krótka pogawędka” jednak mogło
trochę odchodzić od rzeczywistości – podczas której dosyć dobitnie wytłumaczyła
mu, że to nie jest zbytnio ważne, jeżeli wciąż chce mieć zdobyte przez nią
potrzebne mu rośliny lub inne rzeczy z Zakazanego Lasu. Zastanawiała się
nieraz. czy przypadkiem ten starzec nie wie czegoś, czego nie powinien
wiedzieć. Niby zawsze, gdy wyczuwała czyjąś obecność w swoim umyśle, podkładała
nieważne wydarzenia z przeszłości przeplatane z kilkoma fałszywymi, lecz zawsze
istniało takie prawdopodobieństwo, że się dowiedział; małe, bo małe, lecz
zawsze mogło być.
Przybrała na twarz uśmiech szczęśliwej, zadowolonej z życia
dziewczyny, aczkolwiek z lekka stanowczej i zapukała do drzwi. Słysząc radosne
„wejść” przestąpiła próg drzwi. Mimo wszystko gdzieś w głębi czuła ziarenko
jakiegoś dziwnego uczucia. Może strachu? Nie, nie, strach to za duże słowo.
Niepewność. Tak, to było dobre określenie. Ziarenko niepewności, które
nieprzyjemnie rosło, swędząc ją w środku. Była niepewna tego, co powie
Dumbledore. Tego, co będzie jej następnym zadaniem. Szczerze, to chyba
większości rzeczy była niepewna. Ale niby jak miała się czuć? Każdego dnia
mogło się tyle wydarzyć; każda osoba mogła udać się na misję i już nie wrócić;
Voldemort mógł zaatakować; ona sama mogła nie przetrwać kolejnego spotkania z
wilkołakami – jeśli wciąż chciała wdrożyć swój plan w życie.
Zajęła miejsce naprzeciw dyrektora.
– Dropsa? – uśmiechnął się promiennie, wyciągając przed
siebie rękę z opakowaniem pełnym cukierków.
– Nie, dziękuję – opowiedziała uprzejmie. – Proszę,
profesorze – wyciągnęła ze spodni pomniejszoną fiolkę, którą chwilę potem
przywróciła do naturalnych rozmiarów. – To jest Athelas, o który pan prosił.
– Wspaniale! – klasnął energicznie w dłonie. – Zaraz
powiadomię Severusa. On na to spojrzy i powie, czy można dodać go do eliksiru –
zaśmiała się w duchu na te słowa.
– W takim razie może przyjdę później?
– Jeżeli masz czas, prosiłbym, abyś jednak została –
uśmiechnął się dobrotliwie.
– Oczywiście, profesorze – skrzywiła się leciutko, wręcz
niezauważalnie i posłusznie została na krześle.
Dyrektor sięgnął po proszek Fiuu i wezwał do siebie
profesora.
– Jakbyś nie zauważył, to mam od cholery roboty, więc
sprężaj się – warknął Snape na powitanie, wpatrując się morderczo w
Dumbledore’a. Jeżeli zaraz nie doda sproszkowanego rogu jednorożca wszystko
pójdzie w diabły.
– Spokojnie, Severusie. Mnie też cię miło widzieć – odparł
łagodnie dyrektor. – Rozumiem oczywiście, że jesteś zajęty, więc nie zabiorę ci
dużo czasu.
– Streszczaj się, Albusie. Ta paplanina nic nie pomoże, a my
będziemy kolejny eliksir do tyłu.
– Ach tak, tak… Panna Granger – skinął w jej kierunku.
Dopiero teraz młodszy mężczyzna spostrzegł, że nie są sami w gabinecie –
wróciła właśnie ze składnikiem, którego potrzebujesz. Uznałem, że powinieneś
wiedzieć, kogo po niego wysłałem, bo znając ciebie, to nie skończyłoby się na
pytaniach. – Puścił mu oczko, a Snape w odpowiedzi warknął coś niezrozumiałego
pod nosem.
– Jak go zdobyła? – syknął po chwili. Przecież musiał zadać
pytania, które normalnie – nic nie wiedząc – by zadał. Przy okazji, może
dowiedzieć się czegoś więcej.
– Niestety, Severusie, lecz nie jestem upoważniony, by podać
ci informacje na ten temat.
– Nie jesteś upoważniony?! Co to, do cholery, znaczy? –
warknął nieprzyjemnie, zwracając całą swoją uwagę na przełożonego.
– To oznacza, że panna Granger nie zgodziła się na
ujawnienie, jak zdobywa swoje składniki, dopóki będzie dalej to robić… a może i
jeszcze dłużej – dodał po chwili, patrząc gdzieś ponad ramieniem Severusa
nieobecnym wzrokiem.
Snape zwrócił uwagę na dziewczynę, która ciągle w milczeniu
siedziała na krześle. Napotkał jej spojrzenie i ujrzał, jak wpatruje się w
niego wręcz wyzywająco. Z jednej strony chciał jeszcze bardziej wypytać
Dumbledore’a na jej temat, ale z drugiej strony wiedział, że jeżeli to zrobi,
sam zamknie sobie furtkę przed rozgryzieniem, co ta smarkula knuje.
Po kilkunastu milczących sekundach, w których żadne z nich
nie odwróciło spojrzenia Severus, nie przerywając kontaktu wzrokowego
odchrząknął, zwracając na siebie uwagę dyrektora.
– W każdym razie, jakbyś nie pamiętał, mam eliksir na ogniu
i się spieszę. – Podszedł do biurka dyrektora i sięgnął po fiolkę. – Powinna
się nadać, chociaż nie wierzę w to całe źródło, dzięki któremu je zdobyłeś.
Żegnam. – Sięgnął po proszek i wszedł do kominka.
– Powodzenia w dalszej pracy, Severusie – odpowiedział
Dumbledore znowu tym swoim radosnym głosem, który przypominał świergot ptaków.
Snape rzucił garść proszku i dopiero w zielonych płomieniach
stracił kontakt wzrokowy z brązowymi jak migdały oczami.
~*~*~*~
Hermiona wróciła do Nory z kolejną listą dotąd nieznanych
jej nazw, którą dyrektor postanowił jej powierzyć, by – jak to ujął – „sprawy
poszły szybciej”. Schowała kartkę w kieszeń dżinsów, by później tym się zająć.
Wiedziała, że powinna wziąć się za ponowne tłumaczenie starożytnego języka,
lecz nie miała na to ani siły, ani ochoty, a litery rozmywały się przed jej
oczami.
Weszła na górę. Sądząc z cichego pochrapywania, Ginny już
dawno spała, tak więc szybko się przebrała, wcześniej nawet nie korzystając z łazienki
i położyła się spać. Powieki ciążyły jej coraz bardziej, jednak sen wciąż nie
chciał nadejść. Poczuła się sfrustrowana. Spojrzała na zegarek postawiony na
małej szafeczce przy łóżku. 6:38. Naprawdę powinna teraz zasnąć, jeżeli chciała
wypoczęta pójść na zajęcia oklumencji.
Po kilku minutach poczuła, że zostaje zabierana w objęcia
Morfeusza… a raczej – jak przyszło na jej szczęście – Diabła. Cóż jak zwał, tak
zwał.
– Ty plugawa szlamo! – usłyszała wrzask z bliżej
nieokreślonego kierunku.
Nie odpowiedziała. Stała w ciemności, która zdawała się
ogarniać jej ciało. Przeszywać je na wylot.
– Opowiadaj, jak do ciebie mówię! – kolejny krzyk, który
rozniósł się echem.
Poczuła, jak jakieś zaklęcie zwala ją z nóg. Krew ciekła
jej po ramieniu, które przecięte było po całej długości aż do mięsa. Spróbowała
znaleźć swoją różdżkę, jakiś większy kamień, cokolwiek. Nic. Pod kolanami
poczuła ostre kamyczki, które wbijały się w jej ciało niczym małe, bezlitosne
gady.
Spróbowała się podnieść, ale po raz kolejny oberwała
klątwą, tym razem łamiącą kości. Nie mogła stanąć na nogi. Powoli zaczęła
ogarniać ją panika. Nie, nie chciała tak kończyć. Nie teraz, nie tutaj, nie bez
walki. Zaczęła czołgać się do przodu, próbując nie zwracać uwagi na to, że w
jej ciało wbija się coraz więcej i więcej kamyków, rozrywając jej skórę.
Zaczęła krzyczeć. Ból był niewyobrażalny. Coś zaczęło wchodzić jej w otwarte
rany. Wbijało się w jej nogi, ramiona, brzuch. Było wszędzie. Czuła rzucane co
chwilę na siebie zaklęcie. Śmiech. Ostry rechot, który zdawał wbijać się w jej
umysł jak szpilki. Ogień. Wielki pożar, którego nie potrafiła opanować płonął
pod jej skórą. Wrzeszczała. Nie potrafiła się już opanować. Chciała śmierci.
Wolała umrzeć niż czuć ten przerażający ból. Płakała. Błagała. Nie mogła
wytrzymać. To było gorsze niż jakiekolwiek tortury, które dotychczas przeżyła.
Modliła się, by ktokolwiek, kto włada w niebie, zlitował się nad nią. Jak
mantrę szeptała obietnice za uwolnienie jej z tego piekła. Miała dość…
I wtedy to ujrzała. Kolejny raz zobaczyła jasne światło,
które raziło jej oczy. Chciała tam podejść, przeczołgać się, jednak nie miała
siły. Jej ręce obficie krwawiły. Czuła na ustach metaliczny smak, a wokół
zapach stęchlizny. Krzyczała do jasności, by nie odchodziła, lecz znów, powoli
ciemność zaczęła ją ogarniać, ciągnąć w głąb siebie. Śmiech wzrósł na sile.
Śmiała się z niej. Śmiała się z tego, że nikt jej nie chce, nikt nie
potrzebuje. Nie miała co zrobić, w duchy zgodziła się z nią. Ból – jeżeli to w
ogóle możliwe – był jeszcze większy. Nie chciała mu się poddać, ale nie mogła
nic zrobić…
Słyszała głosy. Multum głosów, które zdawały się wbijać w
jej ciało. Mówili coś, ale ona nie potrafiła odróżnić słów. Zatkała sobie uszy
dłońmi, z których leciało coraz więcej krwi i krzyczała jeszcze głośniej. Przez
ciało przetoczyła się kolejna fala bólu. Czuła się, jakby była obdzierana
żywcem ze skóry. Głos stawał się coraz bardziej zachrypnięty od wrzasków.
Gorycz. Gorycz względem jasności, która odeszła, względem ludzi, którzy się od
niej odwrócili. Nie chcieli jej. Wyrządziła za dużo szkód, za dużo zła.
Przelała więcej krwi niż jej to było dane. Mówiła im, że nie chciała zabijać,
nie chciała nikogo krzywdzić, ale nikt jej nie słuchał. Błagała ich, by jej
wybaczyli, by skończyli te tortury, lecz oni szyderczo się z niej śmiali.
Widziała przed sobą twarze... Tych, których zabiła, którym wyrządziła szkodę, i
tych, którzy znajdowali się obok niej i którym mogła jeszcze coś zrobić.
Straciła nadzieję…
Kilka chwil później znowu to zobaczyła. To małe światełko,
które zdawało się do niej przybliżać. Nie, to niemożliwe. To na pewno
halucynacje, wytwór jej wyobraźni. Lecz czemu czuje coraz większe uczucie
błogości? Merlinie, zlituj się nade mną i pozwól mu do mnie przywędrować –
modliła się w duchu. Czuła, jak jasność roztacza się wokół niej, zabiera ją w
górę. Rany przestają krwawić, a ból powoli zastępuje bezpieczeństwo… Może to
niebo? Jeśli tak to cudowne niebo…
Poczuła szarpanie za ramiona. Wróciła. Otworzyła oczy i
została zaatakowana przez promienie słońca w pomieszczeniu. Mrugnęła kilka
razy, by oswoić wzrok i rozejrzała się dookoła. Była tu większość osób, których
twarze przewijała się jeszcze przed chwilą przed jej oczami; cały ród
Weasley’ów, Harry i… chwila, Lupin z Tonks? Spojrzała na swoje ciało w
poszukiwaniu jakichkolwiek ran. Nic. Odetchnęła. Nikt nie wiedział, co
powiedzieć na to, co przed chwilą się wydarzyło.
– Jestem w niebie?
– Chciałabyś, Granger – warknął nieprzyjemnie głos obok
niej.
Hermiona wszędzie rozpoznałaby ten ostry jak żyleta głos.
Odwróciła się i napotkała czarne tęczówki.
– Racja, to pewnie piekło – jęknęła.
Niespodziewanie każdego w pomieszczeniu ogarnął kaszel i
duszności.
– Radziłbym udać się z tym do Pomfrey. – Popatrzył na nich
krzywo. – Na pewno postara się powstrzymać przed dalszym rozpowszechnieniem
choroby.
– Tak, tak dalsze rady niech pan zachowa na później –
odparła wciąż trochę otępiona Hermiona. – Mógłby mi ktoś wytłumaczyć, czemu
wszyscy się tutaj zebrali?
– Wiesz, Granger, bawiliśmy się w chowanego, ale się zmęczyliśmy
i zorganizowaliśmy spotkanie fanklubu „Wszechwiedzącego Mózgu Szlachetnego I
Nadzwyczaj Tępego Tria Idiotów”.
– Trochę za długa nazwa jak na mój fanklub, ale doceniam
pański gest, że go pan stworzył, profesorze… – Kolejne stłumione parsknięcia. –
Zamiłowanie do mugolskich zabaw? Interesujące.
– Nie bardziej niż to, czemu się darłaś – odparł lodowato.
Skrzywiła się lekko.
– Aż tak?
– Och tak, Granger. Panna Weasley osobiście po mnie
przyszła, chociaż nie mam pojęcia, do czego jestem tu niezbędny.
– Przepraszam, profesorze, ale to nieme pytanie nie powinno
być kierowane do mnie.
– Próbujesz przekonać siebie czy mnie, Granger?
– Ja tylko stwierdzam fakty, profesorze – popatrzyła mu
stanowczo w oczy.
Walkę na spojrzenia przerwało im głośne odchrząknięcie
dyrektora – chwila, skąd on się tutaj wziął?
– Och, Severusie, jestem pewny, że panna Granger nie ma
powodów, aby przekonywać samą siebie. – Skrzywiła się wewnętrznie na te słowa. –
Cóż, każdemu zdarzają się koszmary i nie powinno to być niczym wstydliwym…
Dropsa, panno Granger?
– Podziękuję, dyrektorze… Przepraszam, ale czemu jest tutaj
tyle osób?
– Cóż, panno Granger, jakby to powiedzieć… mieliśmy małe
problemy z wybudzeniem pani. – Usłyszała ciche prychnięcie Snape’a.
– Och. Rozumiem… – Zastanowiła się chwilę, powolnie
przesuwając wzrok po wciąż bladych twarzach towarzystwa. – Czy powiedziałam
coś, czego nie powinnam była mówić?
– Nie, oczywiście, że nie, moje drogie dziecko.
Wstała z łóżka ostatkiem sił powstrzymując się przed
upadkiem od zawrotów głowy i chęci zwymiotowania.
– Dyrektorze, proszę mnie nie nabierać. Ginny…? – Rudowłosa
od razu podniosła na nią głowę. – Krzyczałam, tak? – Pokiwała głową.
Westchnęła. – Mówiłam coś?
– Że nie chciałaś kogoś zabijać ani krzywdzić… Hermiono,
powiesz mi w końcu, co się dzieje?
– Och, to nic takiego, Ginny. Najwyraźniej dyrektor ma
rację. Każdemu zdarzają się koszmary. – Udało jej się wymusić słaby uśmiech na
twarzy, choć wiedziała, że nie przekonała przyjaciółki, i później chociaż w
jakimś stopniu będzie musiała jej to wytłumaczyć.
Naprawdę chciała wszystko powiedzieć Ginny, wyżalić się jej
i nie skrywać tego pod coraz to większymi warstwami kłamstw. Ufała jej i
kochała jak siostrę. Jednak, gdy sobie to uzmysławiała w głosie słyszała
głosik, który dokładnie przypominał jej, czemu tak postępowała – chciała, by
Gin była bezpieczna. Jak to mówią, „im mniej wiesz, tym lepiej śpisz”. A to
było ważniejsze od wszystkiego innego. Nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez
nią, przez to, że chciała sobie samej ulżyć, doprowadziła do jakieś tragedii, a
tym bardziej śmierci swojej najdroższej przyjaciółki. Na to nie mogła pozwolić
i była w stanie wszystko poświęcić, aby zapobiec nawet jak najmniejszym
obrażeniom, w szczególności jeśli chodziło o życie Ginny. Może kiedyś, po zakończeniu
bitwy usiądą w małej kawiarence przy filiżance cappuccino i wtedy zwierzy jej
się ze wszystkiego, co do tej pory musi ukrywać. Będzie mogła pozwolić sobie na
chwilę słabości. Wtedy wiedząc, że Rudej nie zagraża niebezpieczeństwo,
podzieli się z nią dosłownie wszystkim.
Zaklęła w myślach nad całą sytuacją. Mogła przynajmniej
nałożyć zaklęcie wyciszające na łóżko. Zerknęła na zegarek. 8:21.
– W takim razie, „komu w drogę temu czas”, jak to się mówi. –
Nikt się nie ruszył. Odchrząknęła. – Przepraszam was, ale chciałabym się
przebrać, a tak liczna obstawa nie jest mi potrzebna. – Spojrzała na nich
znacząco.
Dopiero w tym momencie uzmysłowili sobie, że nadal stoją w
miejscu i bąkając pod nosem przeprosiny wyszli z pokoju. Hermiona zostając sama
w pokoju z powrotem opadła na poduszki. Od teraz będę bardziej uważać,
powiedziała sobie i z takim postanowieniem wstała z łóżka, po czym ponownie
udała się odwiedzić bibliotekę.
~*~*~*~
Tym razem los najwyraźniej postanowił być dla niej łaskawy,
bo na jednej z półek w głębi biblioteki znalazła starą, pożółkłą księgę, która
pomimo swoich małych rozmiarów, mogła wnieść dużo do sprawy – choć mogłaby
przysiąc, że nigdy jej tam nie widziała.
Usadowiła się wygodnie na wcześniej wyczarowanym fotelu i
upiła łyk herbaty. Już na samą myśl o tym, co mogła znaleźć w książce, czuła
rosnące podekscytowanie. Uporządkowała skupisko kartek znajdujących się na
stoliczku obok i zabrała się do czytania.
Po kilku godzinach tkwiła z chaosem w głowie – jednak jednym
z tych pozytywnych, dzięki któremu czuła coraz większą determinację, by
odnaleźć odpowiedzi na każde nurtujące ją pytania. Jej prawa ręka zaopatrzona w
pióro zwisała nad kolejnym, prawie do pełna zapisanym pergaminem. Mimo że
niekoniecznie zyskała konkretne informacje, to cieszyła się, że ruszyła z
miejsca. Była z każdą chwilą bardziej zaintrygowana tym językiem i nie
ukrywała, że chętnie cofnęłaby się do tamtych czasów, by poznać nie tylko
korzenne pochodzenie awestyjskiego, ale też całej kultury, architektury i
zwyczajów, które wtedy panowały. Albo przynajmniej gdyby udało jej się spotkać
z kimkolwiek, kto żył w tamtych czasach… Marna szansa.
Do jej nosa dotarł zapach, którego już od kilku tygodni nie
czuła. A na pewno nie aż tak ostrego. Najwyraźniej chłopak nieźle się
bawi, prychnęła w duchu. Zgrabnie zeskoczyła z krzesła i za pomocą kilku
zaklęć zebrała wszystko, nad czym pracowała i odesłała do swojej torby, a ją do
pokoju w Norze, który zajmowała wraz z Ginny. Odstawiła najlżejsze książki z
powrotem na półki uważając, by nie narobiły hałasu. Wciągnęła głęboko powietrze
w nozdrza i tyle wystarczyło jej, by się upewnić – Cho Chang. Jak widać, albo
nic nie wiedziała na temat tego, że Harry i Ginny czysto teoretycznie się
schodzą, albo kompletnie olewała tę sprawę i dalej pragnęła potajemnie się z
nim spotykać; może tylko dla swojej własnej przyjemności, a może dla wspomnień
i chęci sławy.
Znajdowali się około półtora metra dalej, choć w ogóle nie
zwrócili na nią uwagi. Nawet nie musiała rzucać na siebie zaklęcie Kameleona,
bo oni zdecydowali się wkroczyć do jednego z ciemniejszego rzędu, gdzie
znajdowały się najmniej używane książki. Czuła wszystko i to aż za dobrze.
Wystarczyło jedno zerknięcie, a widać było buzujące hormony, a co dopiero
mówić, gdy tego dosłownie doświadczyła; całe to podniecenie, żądza przesiąkały
ich skórę na wylot. Zapach zdawał się dryfować w powietrzu, jakby nie chcąc się
ulotnić. Hermiona chciała odejść i zostawić ich tutaj, a może i pójść po kogoś,
kto by chętnie już w roku szkolnym dał im popalić, ale jednak coś ją trzymało w
miejscu. Jakby wewnętrzna siła, która się tymczasowo sprzeciwiała. Nie chciała
na to patrzeć, ale musiała się przekonać, czy to wszystko jest prawdą czy
fikcją. Może po prostu uknuli taki plan, a później jak gdyby nigdy nic, gdy
tylko jakikolwiek świadek zniknie im z drogi, przestają odgrywać szopkę i
zachowują się w stosunku do siebie tak samo, jak kilka lat wcześniej?... Nie,
kompletny brak sensu. Pomimo wszystko, muszą być jakieś logiczne wyjaśnienia,
których w tej tezie zabrakło.
Dokładnie czuła, jak ich oddechy mieszają się ze sobą.
Widziała, jak Harry zmniejsza coraz bardziej dzielącą ich odległość i zapędza
Cho w kąt pomiędzy książki a siebie – mimo wszystko, nie wyglądało to tak,
jakby mieli prędko przestać. Nie była do końca pewna, co tak naprawdę chciała
uzyskać, ale po jej głowie krążyły dziwne myśli mówiące, że coś jeszcze może
się wydarzyć, i niekoniecznie chodziło tu o ich potajemne współżycie.
Stała w tym samym miejscu jeszcze chwilę, ale wciąż z coraz
większą frustracją nie mogła określić, co jej nie pasowało w całej tej
sytuacji. Coś jej śmierdziało, a na pewno nie był to ich zmieszany zapach, choć
on w takiej intensywności też był mało znośny. Postanowiła dodać to jako
kolejny punkt do listy rzeczy, którymi musiała się później zająć. Mimo ogromnej
chęci, by przyłapać ich na gorącym uczynku i dać karę, jakiej by do końca
swojego życia nie zapomnieli, powstrzymała się i tak samo cicho, jak się
zakradła, wyszła z biblioteki.
Spojrzała na sporych rozmiarów zegar, mieszczący się na
jednej ze ścian na korytarzu i o mało nie dostała palpitacji serca, a zawał w
jej wieku nie był bynajmniej wskazany. Było piętnaście minut po dziewiątej, a
ona miała być u Snape’a równo z wybiciem zegara.
Biegnąc na złamanie karku cieszyła się, że rok szkolny
jeszcze się nie zaczął, bo zdążyłaby już stratować kilkunastu uczniów i zapewne
zrobić coś samej sobie.
Zdyszana i z kolką w podbrzuszu stanęła przed drzwiami
gabinetu. Rany julek, to aż nadzwyczajne, że udało jej się dobiec w jednym
kawałku i ani razu się nie przewróciła! Istny cud. Odczekała jeszcze chwilę, aż
choć trochę uspokoi się jej oddech i zapukała do drzwi. Całe szczęście, że
wilkołaki szybko powracają do swojej formy fizycznej, bo inaczej byłoby
naprawdę kiepsko.
Słysząc niekoniecznie miłe pozwolenie na przekroczenie
progu, weszła.
– Co się niby stało, że panna punktualna nie przyszła na
czas? – spytał się kpiąco, nie pozwalając jej pierwszej zabrać głosu.
– Przepraszam profesorze, ale straciłam rachubę czasu.
– Rachubę czasu, powiadasz – powtórzył z coraz większą
ironią w głosie. – W takim razie dzisiaj weźmiesz się za wyszorowanie
dwudziestu kociołków, a później za krojenie potrzebnych składników do Wywaru
Śmierci, zrozumiano?
– Oczywiście, profesorze – odpowiedziała potulnie, chcąc już
jak najszybciej mieć to za sobą.
Unikając jego przenikliwego wzroku udała się do magazynku,
gdzie stały wszystkie kociołki. Była pewna, że profesor nieźle by się wkurzył,
gdyby wypełniła zadanie za pomocą magii, a jakoś nie uśmiechało jej się
zostawanie jeszcze dłużej i wysłuchiwanie kazania. Tak więc wzięła się za
ręczne czyszczenie uważając, by żadna substancja nie dostała się pod jej
paznokcie ani na skórę.
Po trzech godzinach dokładnego szorowania został jej jeszcze
jeden kociołek do wyczyszczenia. Zostawiła go na koniec, gdy zauważyła, że
robiony był w nim jakiś naprawdę mocny eliksir, który jak widać nie wyszedł, a połączone
składniki tworzyły substancję żrącą. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie
powinna inaczej się za niego zabrać, albo przynajmniej wyczarować jakichś
rękawiczek, które w razie czego uchroniłyby jej ręce, jednak stwierdziła, że im
szybciej się za to zabierze i nie będzie kombinować, to tym szybciej wyjdzie z
magazynku, weźmie się za składniki i wróci do Nory.
Opuściła rękawy, które podczas pracy automatycznie podwinęła
i na specjalną gąbkę, która wyglądem przypominać mogła gąbkę ryżaną, nalała
środków do czyszczenia. Zabrała się do pracy i już po kilku tarciach syknęła z
bólu czując, jak maź dostaje się na jej palce. Wytarła szybko rękę o bluzkę i
zmieniła ręce, poświęcając dla dobra sprawy lewą, która nie była dla niej aż
tak ważna i nie odpowiadała za trzymanie różdżki.
Z każdą minutą czuła powiększające się szczypanie, jednak
mimo wszystko starała się je ignorować, co było coraz trudniejsze. Zacisnęła
zęby, gdy poczuła substancję na krwawiącym palcu. Ból był niewyobrażalny nawet
jak na nią i miała nadzieję, że uda jej się zaraz go wyczyścić.
O mało co nie krzyknęła, gdy po raz czwarty z rzędu
substancja dostała się w zakrwawioną ranę, których miała coraz to więcej.
Wzięła kilka głębszych oddechów i zacisnęła jeszcze mocniej zęby, uważając
jednak, by swoimi kłami się nie zranić poważniej. Przetarła jeszcze kilka razy
mocniej i wywaliła gąbkę do zlewu, a swoją rękę przemyła lodowatą wodą. Od razu
poczuła ulgę.
Ustawiła już za pomocą magii kociołki na odpowiednich
miejscach i jak najszybciej wyleczyła rękę, co na szczęście się udało. A
konkretniej mówiąc zatamowała krwawienie i zaleczyła mniejsze rany, bo na te,
gdzie dostała się żrąca maź, żadne zaklęcie lecznicze nie chciało zadziałać.
Z westchnieniem rezygnacji wyszła z magazynku i udała się do
laboratorium, by zająć się kolejną rzeczą. Zastanawiała się, czy zlecenie
wymycia tego akurat kociołka było dla niej karą za spóźnienie się… choć mogło
być też za to, że w ogóle istniała i zawracała mu głowę swoją obecnością – tak,
to mimo wszystko też było prawdopodobne.
Przygotowała sobie miejsce pracy i zajęła się krojeniem
składników. Co prawda musiała co chwila przerywać ten proces, bo nie mogła
przytrzymywać lewą ręką co poniektórych rzeczy, ale po kilku minutach, w końcu
udało jej się wszystkim zająć.
Przeszła do gabinetu Snape’a i stanęła przy biurku,
trzymając splątane ręce za plecami.
– Skończyłam – oznajmiła po dłużej chwili.
– Ślepy nie jestem – warknął na nią, wciąż nie podnosząc
wzroku z jakiś papierów.
– Czy mogę już w takim razie iść? – spytała obojętnie, choć
w duchu miała nadzieję, że pomimo małej pracy jaką dzisiaj wykonała, to się
zgodzi.
– Zaatakuj mój umysł – powiedział, ignorując jej pytanie i
podniósł głowę, spoglądając na nią.
– Słucham? – zapytała kompletnie zbita z tropu, z nieukrytym
zdziwieniem.
– Słyszałaś – odparł beztrosko.
– Przecież miałam się uczyć oklumencji – spróbowała odwrócić
jego zamiary. Nie miała ani chęci, ani siły jeszcze dzisiaj nad tym pracować.
– Jedno nie wyklucza drugiego. Atakuj – rozkazał.
Hermiona stała bezruchu, mając cichą nadzieję, że zmieni
zdanie i nie będzie chciał, by to robiła. Tak jak potrafiła kontrolować swój
poziom w stwarzaniu muru wokół swoich myśli, tak za nic w świecie nie umiała
zrobić tego samego z napieraniem na umysł. Wtedy pracowała z całą mocą, jaką
potrafiła.
– Granger, nie zamierzam czekać całej nocy – warknął na nią
i podniósł się z krzesła. – Atakuj. Natychmiast!
Westchnęła zrezygnowana. No to kaplica. Wiedziała, że teraz
będzie mogła jedynie pomarzyć o chwili spokoju i odpoczynku.
Spojrzała mu w oczy i z wrażenia, aż wstrzymała oddech.
Zauważyła jego czarne, głębokie spojrzenie. Tęczówki, których nie można było
odróżnić od źrenic. Tonęła w nich. Stał zdecydowanie za blisko, a jej robiło
się coraz bardziej gorąco. Czuła, że na jej policzki zaczyna wypływać
rumieniec. Nie mogła tego ciągnąć, bo wiedziała, że inaczej nigdy by nie
oderwała od niego wzroku, co równało się jednoznacznie z problemami.
– Legilimens – szepnęła.
Naparła na jego mury z całą swoją siłą. Nie mogła się
powstrzymać. Nie umiała… Widziała jego mocny mur, który stał twardo, broniąc
wspomnień. Automatycznie przywołała większe pokłady siły i zaatakowała go.
Toczyli zacięty bój, a ona całkowicie straciła kontrolę nad swoimi ruchami.
Liczyło się tylko jedno: by wtargnąć do jego umysłu; zobaczyć, poczuć, stać się
przez chwilę nim.
Po kilkudziesięciu sekundach, a może i nawet kilku minutach
poczuła jak jego obrona maleje, a jej udaje się wtargnąć do jego umysłu.
Zdziwiła się i to nie mało, ale od razu wywąchała podstęp. Podkładał jej
fałszywe wspomnienia, albo te mało przydatne. Nie chciała tego. Jej natura
znowu się odezwała i szeptała jej, że nie po to tyle się starała, by teraz
żywiła się kłamstwem.
Zagłębiła się w głąb wspomnień, odpychając od siebie, obrazy,
które same do niej przychodziły. Przewijała wspomnienia coraz szybciej i
szybciej, szukając prawdziwych obrazów i emocji.
Wtedy poczuła to. Poczuła ból, niepewność, strzępki strachu.
Chciał schować przed nią to wspomnienie, ale była szybsza. Dopadła je i mocno
trzymała, nie mogła teraz odpuścić, nawet jeśliby chciała.
Obraz przed nią nie był doskonale wyraźny, ale dosyć, by coś
zobaczyć. Widziała, że był to skutek chęci wywalenia wspomnienia z pamięci.
Zamazania go.
Była w jego skórze. Lewe przedramię niemiłosiernie ją
szczypało, jakby zaatakowane było jakąś żrącą substancją. Uniósł wzrok znad
podłogi i wtedy zrozumiała… zobaczyła go. Voldemort. Mówił coś do niego, ale
słowa zamazywały się w całość, traciły barwę i znaczenie. Nie mogła nic
zrozumieć, mimo tego, że całkowicie się na nich skoncentrowała. Przez swoją
nieuwagę, nie zauważyła, że Voldemort stoi już bliżej i szepcze coś. Udało
wychwycić się jej tylko cztery słowa „każdy rozkaz” i „wieczny sługa”. Po nich
poczuła ból, jakiego nigdy dotąd nie czuła. Przeszedł przez jej całe ciało,
zaczynając się na przedramieniu, a kończąc w głowie i stopach. Oddychała
niemiarowo, czując jak coś wkuwała się w jej serce, jak wchłania się w nie.
Zanieczyszcza Czarną Magią. Poczuła rosnący w nim strach i dumę. Dumę, że
właśnie zrobił to, co chciał. Że dołączył do sług Voldemorta. Że teraz stał się
potężniejszy i to on był górą. On miał władzę, taką, jakiej pragnął.
Opuściła jego wspomnienie i poczuła, że brutalnie wypycha ją
ze swojego umysłu. Nie powstrzymywała go, osiągnęła to, na czym jej zależało.
– WYNOCHA! – ryknął.
Niewzruszona, z maską obojętności na twarzy ruszyła w stronę
drzwi. Trzymając rękę na klamce odwróciła głowę ku profesorowi.
– Spełniłam tylko twój rozkaz – rzekła półszeptem i nie
czekając na jego odpowiedź wyszła z pomieszczenia.
Dotarła do głównego wyjścia i zerknęła na zegar. Miała
jeszcze sporo czasu do pełni, więc postanowiła, że spotka się z Draco, a potem
może złapie Harry’ego, Rona i Ginny, by z nimi porozmawiać, choć z rudowłosą
będzie musiała zamienić kilka słów więcej, więc ewentualnie nie będzie musiała
na nią czekać.
Wysłała patronusa do Draco i poszła w stronę Zakazanego
Lasu, skąd w razie czego mogła się niepostrzeżenie do niego wybrać.
Ostatnimi czasy udało jej się zrobić przepaskę, do której
mogła przymocować różdżkę. Różniła się od innych tym, że przystosowywała się do
grubości przedramienia, brzucha, łydki czy uda tak, że przeistaczając się w
wilkołaka nie dość, że pozostawała na jej nodze – gdzie przeważnie ją trzymała –
to jeszcze gdy powracała do swojej pierwotnej postaci, miała ją przy sobie i
mogła się bez problemu odziać.
Za pomocą zaklęcia zdjęła z siebie ubrania i odesłała je za
drzewo, znajdujące się w małym lasu, oddalone kilka kilometrów od Malfoy Manor.
Miała nadzieję, że nie ma rodziców Draco w domu, bo po ostatniej sprzeczce na
temat Zakonu i – naprawdę delikatnej – aluzji, by przejść na dobrą stronę
wątpiła, by była mile przywitana, a sama też jakoś nie miała w tej chwili
ochoty przechodzić po raz kolejny przez to samo. Była przekonana, że państwo
Malfoy po kilku dobrych argumentach, które posiadałyby mocne podstawy w końcu
by się przekonali, ale do tego brakowało jej jednego: czasu. Mieli go coraz
mniej, skoro Voldemort mógł zaatakować w każdej chwili. Właśnie teraz powinni
zbierać ludzi, zwierzęta i wszystkie inne magiczne istoty, które poświęciłyby
życie ratując czarodziejski świat, a nie przekonywać ich i czekać, by w końcu
usłyszeć jaką decyzję podjęli. Powinni być przygotowani w każdej chwili, mając
opracowany plan działania, do każdej konkretnej sytuacji – takie przynajmniej
było jej zdanie. Jednak nic takiego jak na razie nie miało miejsca. Wydawało
jej się, jakby cały czas stali w miejscu i nic nie robili – żadnych działań,
tylko oczekiwanie na nieuniknioną walkę. Klęskę.
Przemieniła się w wilkołaka i pognała w zarośla, by być jak
najmniej widoczną. O tej porze dnia było lekko mówiąc niewskazane, by się
poruszać swobodnie po Zakazanym Lesie, czy w ogóle, gdziekolwiek pokazywać się
w nieludzkiej postaci, jednak wolała jak najmniej używać magii, gdy jej nie
potrzebowała. Zdążyła się już nauczyć, że wszystko jest możliwe i każdy lepszy
czarodziej mając dużą determinację znalazłby sposób, by sprawdzić gdzie i po co
ostatnio rzucała zaklęcia, a już w dodatku w lesie, gdzie nie dość, że magia
była nieziemsko wyczuwalna, to także przyciągała stworzenia.
Raz czy dwa zdarzało jej się, że widziała człowieka albo
jakieś zwierzę, lecz czy to nie było normalne? Był środek dnia, więc każdy miał
prawo tu przebywać, nieważne jak bardzo przez to znajdował się w
niebezpieczeństwie. Podczas drogi zdołała sobie przemyśleć dogłębniej sprawę
Dracona i Zakonu, i w końcu doszła do wniosku, że jednak lepiej byłoby, gdyby
spotkała Lucjusza i Narcyzę dzisiejszego dnia, w posiadłości. Musiała zamienić
z nimi kilka słów, choć miała przeczucia, że ta rozmowa skończy się jeszcze
gorzej niż poprzednia.
Po kilkunastu minutach dotarła na skraj lasu i zmieniła
kierunek. Szczerze mówiąc, dotarcie do Malfoy Manor bez użycia magii było
prawie niemożliwe, jednak nie niewykonalne. Drogę w większości trzeba było
pokonać pieszo, co zajmowało nie mało czasu.
Będąc już nie więcej niż siedem kilometrów od posiadłości
przeistoczyła się w ludzką postać, będąc wciąż skryta za drzewami. W środku
nocy zwykle nie musiała się kamuflować pomimo, że była narażona na pewnego
stopnia niebezpieczeństwo. W tej chwili jednak musiała rzucić jedno zaklęcie:
by przedostać się do drugiego, mniejszego lasu, który znajdował się po drugiej
stronie małego pasażu.
Czarodzieje już od dawna zaczęli bać się wilkołaków. Nie
chcieli przyjąć do wiadomości, że to też są ludzie, tylko, że żyje w nich
Bestia, która trzy razy w miesiącu budzi się w ich wnętrzu. Teoretycznie nie
powinna się dziwić takiemu obrotu spraw, jednak kilkaset lat temu nie było z
tym większego problemu. Wtedy podczas pełni wilkołaki polowały w lesie, dokąd
ludzie wówczas nie wchodzili, nie chcąc zakłócać im spokoju. Jednak potem
wydarzyło się coś, co doszczętnie rozwaliło harmonię, która przez laty była
tworzona. Zaczęli ginąć ludzie. Według opowiastek zaczęło się niewinnie, gdy
pewien chłopiec wszedł do lasu i został zamordowany przez któreś ze zwierząt.
Gdy po obszukaniu ofiary nie znaleziono ani jego różdżki, ani niczego innego,
dzięki czemu mógł się obronić, uznano, że to tylko i wyłącznie jego wina, bo
postąpił zanadto nieodpowiedzialnie i sam skazał się na taki los. Wtedy
zakończyli sprawę, nie wchodząc głębiej w aspekt, jakie stworzenie go zagryzło.
Dopiero, gdy po jakimś czasie zaczęto coraz częściej spotykać podobnego typu
sprawy, podjęto trop. Po długim śledztwie w końcu wyszło na jaw, że jest to
wina wilkołaków. Wtedy wszyscy odsunęli się od nich. Ludzie stracili do nich
nawet najmniejsze zaufanie. Posunęli się aż do tego, że chcieli skazać ich na
wygnanie jednak ministerstwo nie mogło się zdecydować na taki krok, bo
wilkołactwo było czymś normalnym, w magicznym świecie, a zabijanie było w ich
naturze. Od tego czasu ludzie drżeli ze strachu w czasie pełni, zakładając na
domy najsilniejsze zaklęcia jakie znali i ograniczając jak najbardziej mogli,
kontakt z ludźmi, którzy byli przeklęci – jak zwykli ich nazywać.
Kilkanaście minut później znalazła się przy drzewie, gdzie
leżały jej rzeczy. Teraz pozostało jej do przejścia jeszcze tylko około
czterech kilometrów.
Ubrała się i ruszyła przez zaludnioną ulicę. Cieszyła się,
że pomimo lipca jest dosyć chłodno, dzięki czemu nie musiała rzucać na czaru,
by spokojnie iść z kapturem na głowie.
Prawie się przewróciła, gdy z zamyśleń gwałtownie wyrwało ją
sile uderzenie w ramię. Z niemałym trudem udało jej się utrzymać równowagę i
nie była to tylko i wyłącznie jej zasługa. Odwróciła się, by zobaczyć, co to za
niezdara na nią wpadła, lecz jedyne, co udało jej się dostrzec była czarna
szata, która łopotała na wietrze.
Przetarła obolałe miejsce i poprawiła kaptur, który lekko
się osunął. Miała nadzieję, że nikt jej nie rozpozna w tym miejscu, bo kręciło
się tu zbyt dużo ludzi mających powiązania ze Śmierciożercami i dokładnie
wiedzących kim jest, by wyszła z takiego starcia bez obrażeń, i nie wydawało
jej się, by fakt, że pochodziła z mugolskiej rodziny miał jej pomóc. Już za
niedługo miała się spotkać twarzą w twarz z Facetem-Który-Nie-Ma-Nosa-A-Za-To-Ma-Wielkie-Ego
i tymczasowo, nie planowała, by tak oto znaleźć się przed jego obliczem.
Przyspieszyła kroku i już bez większych problemów dotarła do
posiadłości. Zapukała do drzwi, a po chwili otworzył jej niedawno nabyty
skrzat, którego imię ciągle zapominała. Trixi? Dixi? Fixi? Jakoś tak, tylko to
przychodziło jej na myśl, gdy się nad tym zastanawiała.
Bez słowa Ta-Która-Nie-Ma-Porządnego-Imienia zabrała od niej
płaszcz i odwiesiła. Hermiona po odczekaniu chwilę doszła do wniosku, że
najwyraźniej nie ma państwa Malfoyów w domu, bo inaczej jak najszybciej
przywitaliby gościa, bez względu na to, kto nim był i jak bardzo nie był tu
widziany.
Udała się do pokoju Dracona i bez pukania otworzyła drzwi.
Mogłaby uznać, że jak na złość, go tu nie ma, jednak chłopak rzadko przebywał w
tym pomieszczeniu. Tym bardziej teraz, gdy pewnie non stop rozmyślał o swojej
sytuacji i próbował udoskonalić eliksir.
Na dworze zaczęło się rozjaśniać, więc Hermiona podeszła do
okna i otworzyła, ciągnąc je do góry. Zawsze jej się zdawało, że w tym pokoju
jest najciemniej i najzimniej, więc to była pierwsza czynność, jaką wykonywała,
gdy tylko pogoda sprzyjała i znajdywała się w pobliżu.
Zeszła na dół kierując się ku piwnicy, a raczej można było
to uznać za lochy, bo Malfoy Manor za małą posiadłość raczej nie można było
uznać. Hermiona westchnęła ciężko. Czemu laboratoria zawsze muszą być w
podziemiach? Jakby nie mogło zajmować jasnego, ciepłego pomieszczenia na
którymś z pięter. Opatuliła się szczelniej, gdy poczuła pierwszy powiew zimna
na swojej skórze, schodząc coraz niżej po schodach.
Piszesz wspaniale i proszę pisz dalej , bo ci to naprawdę wychodzi
OdpowiedzUsuńMoja wina tylko i wyłącznie! Rozdział utknął u mnie na całe 4 dni :< Przepraszam i obiecuję poprawę.
OdpowiedzUsuńA poza tym, to chyba Dixie Trixie rozbroiło mnie najbardziej. I cholernie, cholernie mnie ciekawi, jak całą akcję pociągniesz dalej... :>
Odpoczywaj i wracaj z mnóstwem pomysłów :)
http://sevmionelove.blogspot.com/2013/07/rozdzia-56.html
OdpowiedzUsuńNowa notka...
Wybacz mi, ale na razie nie mam kompletnie głowy do sklejania komentarzy. Więcej dowiesz się we wprowadzeniu do rozdziału.
Przepraszam, jak tylko się ogarnę to wrócę i skomentuję.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na nowo powstałe STOWARZYSZENIE SEVMIONE , które gromadzi różnorakie historie o Hermionie Granger i Severusie Snapie, ich autorów, a także czytelników. Pomimo tymczasowej pustki, mam nadzieję, że niedługo blog zacznie żyć i uzyska uznanie. Może właśnie w Stowarzyszeniu Sevmione znajdziesz swoich przyszłych czytelników, albo blog, który Cię zaciekawi?
Wejdź i sam się przekonaj!
STOWARZYSZENIE-HG-SS.BLOGSPOT.COM
Z uśmiechem na ustach mogę ci powiedzieć, że właśnie zyskałaś nową czytelniczkę, która będzie wiernie czytać twojego bloga o Hermionie i Severusie. Uwielbiam tą parę i nigdy mi dość opowiadań z nimi w rolach głównych. Mam nadzieję. Świetnie piszesz i muszę nadrobić wszystkie rozdziały jakie dotąd stworzyłaś. Obiecuję, że gdy tylko to zrobię napiszę tu ogromny komentarz :-)
OdpowiedzUsuńCześć! Jeśli jesteś fanką sagi Harrego Pottera , ( a nawet jeśli nie ;-) ) chciałabym abyś razem ze mną przeniosła się w świat magii i czarów, w którym nie wszystko jest takie jakie się wydaje, a Czarny Pan ciągle planuje jak zdobyć władzę nad światem czarodziejów. Jednak mimo coraz bardziej pogarszającej się sytuacji, ludzie nie mogą zapomnieć o broni, dzięki której mają szansę wygrać walkę. O miłości, zaufaniu i wierze w drugiego człowieka. Zabiorę Cię w głąb ludzkiej duszy jednej z najbardziej fascynującej postaci z sagi, dzięki czemu spojrzysz na nią z zupełnie innej strony. Bardzo mi zależy na Twojej obecności na moim nowym blogu, więc wpadnij, pozostaw ślad i pozostań na dłużej. Serdecznie zapraszam i z góry dziękuję.
OdpowiedzUsuńOto adres : www.severus-hermiona.blogspot.com
Ojej, tutaj dedykacja dla mnie, a ja nawet nie skomentowałam... :c Aż wstyd mi, że czytam dopiero teraz. Mam nadzieję, że wybaczysz. :c
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, chyba najlepszy ze wszystkich jakie dotąd czytałam. c: W sumie nie powinno mnie dziwić, że cały rozdział jest taki fantastyczny, w końcu to Ty! <3 Uwielbiam Twoje opisy, wszystko jest takie realistyczne, jakby działo się to tuż obok mnie, a dzięki Tobie mogę to ujrzeć. Czekam na kolejny rozdział Twojego autorstwa.
Wracaj szybko. :*
W ramach przeprosin, zostałaś także nominowana do Liebster Blog Award. Więcej informacji w zakładce. :)
Usuńjellyday.blogspot.com
Wspaniały blog. Czekam na następny rozdział :-)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie Mojeminiopowiadania.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na nowo powstałe STOWARZYSZENIE SEVMIONE , które gromadzi różnorakie historie o Hermionie Granger i Severusie Snapie, ich autorów, a także czytelników. Pomimo tymczasowej pustki, mam nadzieję, że niedługo blog zacznie żyć i uzyska uznanie. Może właśnie w Stowarzyszeniu Sevmione znajdziesz swoich przyszłych czytelników, albo blog, który Cię zaciekawi?
Wejdź i sam się przekonaj!
STOWARZYSZENIE-HG-SS.BLOGSPOT.COM
Rozdział genialny. Scena po wybudzeniu Hermiony - mistrzostwo, zresztą co tu więcej pisać?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń