~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 28 cz. II

czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 28 cz. II

Ukłony w stronę Marty, która odwaliła kawał dobrej roboty, naprawdę!
Czasami sama się zastanawiam, co ja właściwie za głupoty nabazgrałam. A do tego moje słowotwórstwo zaczyna się coraz bardziej poszerzać, co jednak nie jest niczym dobrym.
Dziękuję Wam, kochani, za 52 000 odwiedzin! <33

Btw: Nie zrażajcie się butnym zachowaniem Hermiony, wszystko się wyjaśni.




– Siadać! – Przerwało im ostre syknięcie, na które wszyscy zareagowali i zajęli miejsca. Usiadł nawet Snape, który nie wiadomo kiedy znalazł się po drugiej stronie stołu.
Voldemort zajął miejsce na tronie.
– Które to już nasze spotkanie, szlamo? – spytał z udawanym zamysłem.
– Za trudna matematyka – powiedziała pod nosem, ale wiedziała, że wszystko usłyszał, więc to, że wciąż stała na własnych nogach, niezmiernie ją zdziwiło. – Wiesz co, gdy zaprasza się kogoś do siebie, proponuje mu się herbatę, miejsce do siedzenia, a nie każe mu się stać na środku pomieszczenia. – Rozłożyła ręce w geście bezradności i rozczarowania. – To pierwsze możemy sobie odpuścić, jak zwykle, jednak rozmawialiśmy już wcześniej o jakimś krześle. Ile można jeszcze przerabiać ten temat? – Wzniosła oczy ku górze.
Po chwili znalazło się przed nią plastikowe krzesło.
– To rozumiem – odpowiedziała.
– Odpowiedz – rozkazał.
– Chyba się pogubiłam. Na co mam odpowiedzieć? – spytała lekko marszcząc brwi.
– Masz szczęście, szlamo, że mam dzisiaj dobry humor.
– Och, więc to się zdarza? – mruknęła. – Nie wiem, Tom, który to raz, wiesz, że nie mam w zwyczaju wszystkiego spisywać, a ta informacja jednak nie była mi niezbędna do dalszego funkcjonowania – plotła bzdury jak najęta. – Wiesz, jeśli jednak naprawdę tak bardzo ci zależy na tym, bym spisywała sobie daty odwiedzin w przytulnych miejscach, do których mnie sprowadzasz, to nie ma sprawy, założę jakiś dziennik albo zacznę wpisywać do kalendarza.
– Wystarczy, szlamo – syknął tak, że prawie opluł ją jadem, choć w jego głosie udało się usłyszeć nutkę pokręconego rozbawienia. Jakby bawił się w kotka i myszkę.
– Dobra, Tom, chciałeś się ze mną widzieć, oto więc jestem i chciałabym się dowiedzieć do czego tak naprawdę jestem ci niezbędna. No, wiesz, mam na myśli tutaj coś poza torturami oraz  wyżywaniu fizycznym i psychicznym. Jest może jakiś konkretny powód? – To jasne, że nie blefowała.
– Do tego zaraz przejdziemy. Skupmy się jednak na tym, że zawsze jęczysz, bo nie zadaję pytań na temat twojego samopoczucia. Jak ze spaniem?
– Widzę, że w końcu bierzesz moje rady do tego swojego, zimnego jak lód serca i niezmiernie mnie to cieszy. Co do snów, to dziękuję, miewam się naprawdę wspaniale, nie mogę narzekać.
– Roberto! – Przywołał lekkim ruchem palców, a chwilę później przed szereg wystąpił wysoki mężczyzna. – Nie chcesz zmienić zdania?
– Roberto, Roberto… – Zamyśliła się. – Coś mi się kojarzy, jednak nie potrafię sobie przypomnieć. – Starała się, żeby jej głos był jak najbardziej bunty choć serce kołatało jej w piersi. 
Promień klątwy dotarł do jej klatki, nim zdała sobie z tego sprawę. Leżąc na podłodze, zacisnęła rękę na piersi.
– Niezły cel, Tom, chyba mocno trenowałeś od ostatniego razu – rzuciła, spoglądając na niego z pozycji siedzącej.
Było coraz bliżej północy.
Niemiłosierny ból rozrywał jej mięśnie, a rozmowa była ostatnią szansą na odciągnięcie uwagi od tego bólu.
Czuła jak każda komórka w jej ciele pali się żywym ogniem, a zostało rzucone dopiero jedno zaklęcie.
Voldemort po raz kolejny podniósł różdżkę i warknął: Crucio.
Hermiona wiła się po ziemi, zaciskając jak najmocniej pięści i zagryzając wargę, by nie krzyczeć. Gorset zabierał jej jeszcze więcej powietrza z płuc, jednak obawiała się tego, co może się stać, gdy rozerwie sznurki z tyłu.
Po kilkudziesięciu sekundach, które zdawały się trwać nieskończoność, zaklęcie zostało z niej zdjęte.
– Czyżby pannę–szlamę Granger coś bolało? – Zapytał z drwiącym uśmieszkiem, podchodząc bliżej.
– Nie przesadzajmy... – Z trudnością złapała oddech, jednak udało jej się odpowiedzieć bez zająknięcia. – Mógłbyś jednak… wyjaśnić, o co… dokładnie chodzi.
– Jeszcze mała szlama nie wie? Jesteś już praktycznie niepotrzebnym pionkiem w tej grze – odpowiedział, obchodząc ją dookoła. – Jesteś do niczego, no i stoisz mi na drodze.
To akurat nie była prawda, ale w tej konkretnej chwili nie była w stanie odgryźć się i powiedzieć coś, co wiedzieli tylko oni.
Jednym ruchem zaprosił całe towarzystwo bliżej. Nie było ich aż tak dużo, jak zdawało się jej na początku. Stworzyli wokół niej okrąg. Całkiem obszerny okrąg. No dobra, może było ich z trzydziestu… Zawsze mogło być gorzej.
Voldemort wyszedł ze środka i ruszył wolnym krokiem na drugą stronę sali.
W chwili, w której obrócił się w jej stronę, peleryna zatrzepotała za nim, a on zasiadł na tronie, trafiło w nią pierwsze zaklęcie Śmierciożerców. Czuła się tak, jakby jej ciało było rozrywane na części.
W tym momencie nie mogła zrobić niczego innego niż postarać się, by utrzymać emocje w szczelnie zamkniętej klatce. Nie było to takie łatwe, jak z początku myślała. To nie był sen. To był koszmar, jednak na jawie tylko, że bardziej bolesny.
Poczuła smak krwi w ustach i wiedziała, że był to przewidywalny skutek zagryzania wargi. Gdy z jednego z najbardziej ukrwionych miejsc, zaczynała lecieć krew, to nie było sposobu, by ją szybko i sprawnie zatamować, tym bardziej bez magii, i tym bardziej w jej położeniu.
Kolejne zaklęcie trafiło ją w bok i zgięła się w pół.
Chciała odegnać swoje myśli od tego, co działo się teraz z jej ciałem – na daremno. Nie była w stanie w tej chwili jasno myśleć.
Otworzyła oczy i spojrzała po kolei na każdego z uczestników tej zabawy, a przynajmniej starała się popatrzeć na każdego, jednak obraz rozmazywał jej się przed oczami. Czuła, że traci krew, nie tylko dlatego, że jej ręka leżąca na brzuchu lepiła się od ciepłej mazi i próbowała zatamować krwotok. Widziała coraz to większą kałużę tworzącą się u podstawy jej głowy, jak i zapewne całego ciała, i nie była w stanie utrzymać powiek otwartych, a obelgi lecące ze wszystkich stron, zmieniły się w jeden wielki, niezrozumiały szum.
 Ujrzała Świętą Trójcę wśród Śmierciożerców, a raczej trójcę, na której jej w tym momencie zależało. Bellatrix ze swoimi kwalifikacjami z pewnością mogłaby dołączyć do tego grona, jednak latała jak opętana i nawet przez chwile nie potrafiła spokojnie ustać w miejscu.
Lucjusz Malfoy, Draco Malfoy i Severus Snape.
Ledwo co powstrzymała uśmiech, który cisnął jej się na usta.
Swój wzrok zatrzymała na młodszym Malfoy’u.
Draco, cóż… Starał się zachować pozory, jednak coraz bardziej dostrzegalny był w jego oczach ból, wstręt do samego siebie i mogła być niemal pewna, że zaraz zrobi krok w jej kierunku i wyciągnie do niej pomocną dłoń. Owszem, chciała, żeby wiedział, jak to jest, gdy widzi się i uczestniczy w ataku na bliską osobę, jednak nie mogła sobie pozwolić na tak wiele i dopuścić, by doszło do czegoś naprawdę głupiego.
– Naprawdę… – wycharczała i wypluła krew z buzi. – Naprawdę tylko na tyle was stać? – Odwróciła się z ciężkim bólem w kierunku Voldemorta. – Myślałam… Byłam przekonana, że odpowiednio ich zdyscyplinowałeś ostatnim razem… Jednak… – Odkaszlnęła. – Najwyraźniej się myliłam.
Zaklęcia leciały ciągiem i ponownie upadła na plecy. Koło, które utworzyło się wokół niej było symbolem kolejki, która nigdy się nie kończyła. Każdy rzucał minimum jedno zaklęcie, kiedy przyszła na niego kolej, no chyba, że było się Bellatrix, która atakowała praktycznie przez cały czas, niezależnie od niczego i biegała w kółko jak królik z poważnie zaawansowanym ADHD.
Dotarło do starszego Malfoy’a. Emocje Lucjusza mogłaby wyczuć na kilometr, nawet na niego nie patrząc. Jego twarz wyrażała gniew i nienawiść. Pogarda do szlam była w nim zakorzeniona od dziecka i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Nie mogła mu się dziwić i tego nie robiła.
Popatrzył na nią z wywyższeniem i pogardą, a chwilę później bez zbytniego wysiłku i z wyraźnym znudzeniem poleciała w jej stronę Sectusempra. Wiedziała, że to Snape’owi powinna być winna podziękowania, jeśli chodziło o klątwę; doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto był jej twórcą.
Zacisnęła pięści jeszcze mocniej, aż poczuła, jak pazury, które się wysunęły, zanurzyły się w jej dłoni.
Oddychała szybko przez zaciśnięte zęby, ledwo rejestrując, co dzieje się wokół niej.
Nie mogła jednak pozwolić na to, by Draco rzucił na nią klątwę czy też raczej tego nie zrobił, co byłoby dla niego i dla niej jeszcze gorsze.
Obiecała sobie, że nawet jeśli straci przytomność albo wykrwawi się w tym miejscu na śmierć, to będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobi. Uchroni go przed tym, do czego chciała go zmusić.
Poluźniła uścisk, wyciągając paznokcie ze skóry.
Położyła ręce na klatce i wzięła głęboki wdech, bo wiedziała, że na więcej, w tej chwili jej nie starczy czasu.
– Tylko mi nie mów Tom, że tylko ja mam o to pretensję, ale naprawdę, trochę profesjonalizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Przecież nie każę ci od razu zmieniać wystroju wnętrza, ani nie dyskutuję na temat trzydziestu na jednego. Daj na wstrzymanie i nie rób z tego od razu jakieś większej awantury.
Przewróciła się na brzuch i podparła jak najostrożniej przedramionami wolno się podnosząc, by nie za trzęsły jej się ręce i nie upaść.
Muszę to zrobić. Zrobię to. Muszę. To. Zrobić. Muszę. Muszę.
To jest jak ta wewnętrzna siła, której każemy się w sobie powiększać, kiedy do mety brakuje nam dwóch kilometrów, a płuca zdają nam się palić żywcem. To ta siła, którą w sobie budujemy jedynie na podstawie wyobrażeń tego, co będzie gdy osiągniemy cel. Siła, którą kształtujemy, by pokazać na co nas stać, by przesuwać granice własnych możliwości.
Uklękła ostatkiem sił i powoli wzniosła głowę do góry, spojrzała na sufit i wzięła głęboki wdech. Czuła Żądzę. Chciała krwi. Chciała pomsty. Chciała zemsty. Chciała zabijać. Chciała nią zawładnąć. Bestia nigdy nie przyjmowała odmowy.
Przez ciało Hermiony przeszły niekontrolowane drgawki, a ona walczyła sama ze sobą.
Czuła, jak zęby wydłużają się, a szczęka zaczyna zmieniać kształt. Paznokcie po raz kolejny wydłużyły się i drugi raz z rzędu trafiły w skórę dłoni, które zaciskała w pięści.
Cieszyła się, że panuje półmrok.
Gdybyś tylko przemieniła się wilkołaka, na chwilę, na naprawdę niedługą chwilkę, wtedy z pewnością byłabyś w stanie pokonać ich w oka mgnieniu. Odzyskać siłę! Odzyskałabyś siłę i zakończyła spotkanie, według planu. Tylko na chwilkę.
Z jej gardła wydobył się głośny wrzask, który przeciął ostro ciszę.
Nie. To nie miało być tak.
Czuła na sobie spojrzenie wszystkich, którzy znajdowali się w pomieszczeniu.
Bestia dawała jej strzępki siły, tylko na to, co ona chciała osiągnąć.
Zwiesiła głowę i próbowała choć przez chwilę nie czuć każdej piekącej przeraźliwym bólem komórki w ciele trzykrotnie mocniej.
Dopiero kiedy poczuła, że może wyprostować palce, podparła się rękoma, wypluła zgromadzoną w buzi krew i wstała chwiejnym krokiem na nogi.
– Czego, do jasnej cholery, chcesz Tom? – Lekko przekrzywiła głowę w bok, bezceremonialnie wpatrując mu się w czerwone oczu.
Nie chciała tego. Nie taki był plan. Miała być potulna, dowiedzieć się po co była ta szopka, naprawdę, i zrobić to delikatnie, subtelnie.
Zgięła się w pół przez ból w klatce, jednak nie pozwoliła sobie, by upaść. Wiedziała, że wtedy by już nie wstała.
– Nie mów, że chcesz się mnie pozbyć. Nie o to ci chodzi i obydwoje doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. – Zrobiła kilka kroków w przód, chwiejąc się niezgrabnie. – Jakbyś chciał, byłoby już po mnie, już dawno byś mnie zabił. Tak więc, o co chodzi? – Rozłożyła ręce i obróciła się na pięcie. – Czy koś, ktokolwiek, byłby w stanie mnie olśnić?! – Jej donośny głos rozbrzmiał w pomieszczeniu. Istna prowokacja, ale miała nadzieję, że odpowiednia prowokacja. Skąd ona miała tyle siły? Nie wiedziała, ale zgadywała, że dzięki pełni.
Wszystkie oczy zwrócone były w jej kierunku – nawet Bellatrix zatrzymała się w miejscu i spoglądała to na nią, to na swojego Pana.
Voldemort, w całej swej glorii, wstał i powolnym krokiem zaczął schodzić po schodkach.
Hermiona nie słyszała własnych myśli. Czuła pulsujący ból w nodze, w żyłach wrzała jej krew, a w uszach słyszała jednie szum.
– Za bardzo się rządzisz, szlamo. – Podszedł do niej i różdżką przejechał po jej szczęce, otaczając ją powolnym krokiem.
– Mamy całą noc, a nawet nie zrobiliśmy ani jednej rundki tortur. Lepiej na początku wyjaśnij, o co chodzi, bo nie jestem do końca przekonana czy będzie mi się chciało pozostawać do samego końca.
Chwycił ją za włosy i przyciągnął do siebie, tak, że opierała się do jego plecami. Różdżkę przyłożył jej do gardła i pochylił się nad nią.
– Obawiam się, że będziesz musiała odwołać dzisiejsze plany – syknął jej do ucha i rzucił na ziemię.
– One nie są raczej „ruchome” – odpowiedziała, wycierając ręką krew z buzi.
– Zaraz się przekonamy. – Przekrzywił lekko głowę w lewo i rzucił na nią łamacza kości.
Hermiona jęknęła cicho.
– I tak oto, proszę państwa, rzuca się zaklęcia! – wychrypiała i podniosła się na łokciach.
Macnair kopnął ją w brzuch, mrucząc pod nosem coś w stylu „sukowata szlama”, a ona zatoczyła się na bok.
– A tak właśnie… zachowują się nieprofesjonaliści – skomentowała.
Podszedł do niej i kopnął ją jeszcze raz w bok, i jeszcze raz, i jeszcze raz, i nim zdążyła zakryć rękoma głowę, walną ją z całej siły w policzek nogą. Uderzyła drugą stroną głowy o ziemię, a z jej ust wyleciała krew.
Skuliła się bezwładnie i dotknęła dłońmi głowy, czując pod palcami lepką maź. Spojrzała w bok i zobaczyła rozmazanym obraz.
– Zawsze… – Sapnęła, a z jej ust wciąż powolnie wylatywała krew. – Zastanawiałam się… jaki jest twój prawdziwy… status. – Przekręciła się na brzuch i ponownie podparła o ziemię. – Ale teraz wiem, że to półkrew. – Splunęła i zaśmiała się gorzko.
Mcnair zamachnął się na kolejne kopnięcie, jednak w ostatniej chwili Voldemort powstrzymał go ledwo widocznym ruchem ręki.
– Koniec pogaduszek – cierpko i ostro oznajmił. – Bierzcie się za tę szlamę Pottera. Chcę ją zobaczyć błagającą o śmierć.
– Niedoczekanie twoje. – Zaśmiała się sarkastycznie.
Chwilę później sięgnęło ją Crucio, zapewne od szaleńczo śmiejącej się nad jej głową Bellatrix, które zdawało się swoją mocą dorównywać Avadzie. Nie żeby kiedykolwiek poczuła na ciele Avadę Kedavrę, jednak tak właśnie ją sobie wyobrażała.
Wiedziała, że to będzie długa noc, jednak udało jej się stworzyć wokół siebie szum, dzięki któremu zapomniano o porządku, jaki był z początku i o kolejności, a tym samym i o Draconie, którego kolej następowała.
Uśmiechnęła się gorzko, odchyliła głowę do tyłu i śmiejąc się przyjmowała na siebie kolejne zaklęcia, póki nie zaczęła wydawać bliżej nieokreślonych odgłosów i zaciskać zębów przed wrzaskiem.
Chciała sobie czasem powrzeszczeć i wmawiała sobie, że to właśnie taki moment. Jednak nie był. Byłoby to jedynie muzyką dla ich uszu.

Poczuła ból w żebrach i bezwładnie przeturlała się kilka metrów.
Ktoś oblał jej twarz wodą i, dopiero kiedy poczuła ją w ustach, wróciła do rzeczywistości i powoli uniosła powieki.
Jedną trzecią Śmierciożerców gdzieś wygnało, co oznaczało, że pomału zaczęli się nudzić, a przedstawienie nie miało trwać już długo. Chyba w tym Snape akurat się nie pomylił.
Rookwood podszedł do niej, przewrócił ją na plecy i ręką powoli przejechał po jej policzku, na którym znajdowała się tak samo zaschnięta krew, jak i ta, która wciąż leciała jej z nosa i z buzi, a także z rozwalonej głowy.
– Dzisiaj już nikt cię nie uratuje – szepnął nad nią lekko podekscytowany.
Zaczął rozpinać jej guziki i odwiązywać gorset.
Hermiona starała się bronić, jednak ledwo co była w stanie podnieść rękę. 
Czuła, jakby była na pograniczu śmierci, jednak nie widziała światełka, za którym mogłaby podążyć. Nie widziała pieprzonego światełka, za którym w tej chwili udałaby się dokądkolwiek.
Nie była w stanie utrzymać otwartych powiek na dłużej niż trzy sekundy i jedynie, jak przez mgłę, dostrzegła, jak Mcnair rozpina swój rozporek.
Chciała go zatrzymać. Chciała się bronić. Dlaczego nikt jej nie pomagał? Dlaczego Snape nie zatrzyma tej całej farsy? Dlaczego Draco się nie odezwie? Dlaczego nikt, do kurwy nędzy, nie chce jej uratować?
Poczuła lodowate ręce na swoim brzuchu, które w pośpiechu odnajdywały zapięcie od jej spódnicy.
– Zostaw – szepnęła ledwo słyszalnie. – Zostaw, do cholery. Zostaw. Zostaw – powtarzała, starając wydobyć z siebie siłę, by odezwać się jeszcze głośniej. – Zostaw mnie, kurwa, zostaw. – Jej głos przeszedł w nędzne skomlenie. Ręką, którą chciała go odepchnąć, nie trafiła i znowu opadła na ziemię.
– Uparta jesteś, ale lubię takie dziewczyny. – Pasmo włosów wsunął jej za ucho.
Kiedy schylał się, by rozsunąć jej bluzkę i przylgnąć do jej ust, ostatkiem sił uderzyła go pięścią pod żebrami, jednak na tyle mocno, że utracił równowagę i przetoczył się na drugą stronę.
Hermiona nie starała się nawet przemieszczać.
Nogi miała zdrętwiałe i nie do końca była nawet pewna czy może nimi poruszyć i czy kiedykolwiek w ogóle będzie w stanie sprawnie nimi ruszać.
Większość kości, jakie posiadała w swoim ciele, miała połamane lub zgruchotane na miazgę.
Czuła się jak gówno i teoretycznie zakładała, że tak też właśnie wygląda.
Uniósł się na kolana, wypluł ślinę i wytarł usta ręką patrząc na nią z rozbawieniem i pogardą.
– Lubię takie – powtórzył szeptem.
Przybliżył się na kolanach, podniósł rękę i Hermiona lekko odwróciła głowę, przygotowując się na uderzenie w twarz, jednak on jedynie prychnął i zrezygnowawszy z jasnego zamiaru złapał ją za ramię i przewrócił na brzuch.
Dziewczyna została przygnieciona kolanem do ziemi, a jej policzek boleśnie wgniatał się w twardą i kamienistą podłogę, która całkowicie nie przypomniała tej, co wcześniej, a na jej powierzchni znajdowały się małe, ostre kamyczki, które raniły jej skórę. Wracamy do pieprzonej scenografii z cholernego marzenia, przeleciało jej przez myśli.
Uniosła głowę najwyżej, jak była w stanie i rozejrzała się dookoła.
Naprzeciw niej znajdowała się Trójca Świętoszków, którzy jako jedyni stali w tak bliskich odstępach od siebie, a reszta przemieszczała się po pokoju i jedynie dla nielicznych to, co się przed nimi odbywało było frajdą.  Miała nawet wrażenie, że niektórzy z nich ściągną za chwilę spodnie i zaczną się onanizować.
Spojrzała się na nich niemalże z błaganiem w oczach i rozpaczą. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak to sobie wyobrażała, nawet w najczarniejszych myślach. Nie brała pod uwagę, że skończy gwałcona przez jednego ze Śmierciożerców i będzie musiała prosić o litość osoby, którym chciała pokazać ile ma w sobie siły i wytrzymałości.
Żaden z nich się nawet nie poruszył.
Draco odwrócił głowę i spojrzał gdzieś w bok, a Snape wpatrywał się w nią z czystą pogardą w oczach.
 Voilà! Tak właśnie kończy się niepotrzebne partnerstwo i pozwolenie komuś, by mieszał się w twoje sprawy.
– Możesz się pożegnać z chodzeniem przez najbliższy miesiąc. – Usłyszała nad uchem obrzydliwy głos, a ręce Rookwooda zacisnęły się na jej szyi.
Walnęliście kiedyś pięścią w ścianę? Czy uderzyliście w nią kilka razy z rzędu, aż pociekła wam krew z kostek? Czy poczuliście szczypiący, pulsujący ból w rękach? Obserwowaliście obrzęk, który tworzył się na skórze, krwisty odcień, jaki przybierały wszystkie paliczki?
Wbrew opiniom to ból, który zadajemy sobie sami jest najbardziej przez nas odczuwalny, intensywny. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jaki będzie nasz następny krok, a nasz mózg, krótko mówiąc, wyolbrzymia całą sprawę, przez co błędnie odbieramy i myślimy, że właśnie taki stopień bólu odczuwamy. Jesteśmy oszukiwani przez swój własny system.
Wyobraźcie sobie więc taki ból. Ból, który zadajecie sobie sami. To nie jest masochizm, nie robicie tego dla przyjemności. Jest coś ponadto. Odwrócenie uwagi. A konkretniej, odwrócenie uwagi swojego umysłu.
Jesteście w pułapce. Uzmysławiacie to sobie; wcześniej czy później. Ból, który ogarnia wasze ciało jest największym, jaki dotąd was spotkał. Ogarnia was bezwład ciała, nie jesteście w stanie się poruszyć. Wasze tętno przyspiesza, nie nadążacie z oddychaniem. W waszych głowach pojawiają się myśli. Wydaje wam się to dziwne, ponieważ jeszcze przed chwilą czuliście w głowie ostry, przenikliwy, pulsujący ból, który nie pozwalał wam na żadną aktywność. Teraz jesteście przytłoczeni samymi przypuszczeniami na temat tego, co może się wydarzyć, i co właściwie się dzieje. Jesteście owładnięci lękiem, czujecie się sparaliżowani, nie możecie nawet poruszyć palcem. Chcielibyście stracić przytomność, nie obawialibyście się wtedy oddychać. Już dawno przekroczyliście granicę wytrzymałości. W tej chwili, w tym momencie jesteście gotowi sami sobie zadać cios, by stracić przytomność. Odpłynąć i nie czuć, nie myśleć i nie być.
To właśnie było uczucie, które nią zawładnęło.
I teraz chciała własnoręcznie zadać sobie ból, bez różnicy gdzie, bez różnicy czym, po prostu mocno i szybko, by odwrócić swoją uwagę.
Kiedy poczuła rękę na swoim udzie, która zadzierała spódnicę do góry, usłyszała huk otwieranych drzwi.
Nie była w stanie nawet otworzyć oczu, które boleśnie zaciskała, i spod których nieprzerwanie leciały stróżki łez.
Usłyszeć można było szur, jaki się utworzył i zamieszanie, które się zrodziło.
– Zostaw – syknął donośnie.
Dłoń, która wędrowała w stronę jej majtek, zatrzymała się natychmiastowo i zacisnęła w zdenerwowaniu na jej nodze.
– Przyjdzie jeszcze na to czas. – Powiedział z obrzydzeniem i zasiadł na tronie.
Rookwood pochylił się nad nią.
– Jeszcze będziesz moja – wyszeptał jej do ucha, głaszcząc po włosach.
Zszedł z niej, prychnął i z całej siły kopnął ją w brzuch i żebra.
Hermiona bezwładnie przewróciła się na plecy.
– Ocućcie ją. – Machnął Tom ręką. – Jeszcze nie skończyliśmy.
Nikt nie przerwał.
Ktoś przyniósł krzesło i postawił kilka metrów od niej.
Dwóch mężczyzn podeszło do niej z zamiarem przeniesienia jej ciała, jednak zatrzymali się nad nią, spojrzeli na to, co pozostało z dziewczyny, popatrzyli po sobie, a następnie, w zgodnym milczeniu, przenieśli ją za pomocą magii na stołek i uwiązali ją niewidzialnymi linami.
– Czyżby małej szlamie skończyła się odwaga? – spytał ze sztucznym niedowierzaniem.
Hermiona była w stanie jedynie odchylić głowę do tyłu, a z jej ust wypłynęła po raz kolejny krew.
Uśmiechnęła się szeroko i zaśmiała charcząc, ukazując czerwone zęby.
Czarnemu Panu nie spodobała się odpowiedź. Przekręcił lekko głowę, spojrzał na nią z pogardą nierówną nawet mugolskiemu włóczędze i bez chwili wahania rzucił Crucio, przemieniając skrzeczący śmiech w chrapliwy wrzask.
Poczuła, jak liny wbijają się w jej przedramiona i zaciskają na piersi.
Zaklęcie zostało ściągnięte.
– Już się naszczekałaś, suko? – wrzasnął ktoś z tyłu.
Voldemort odwrócił się gotowy, by przekląć kolejną osobę, ale zrezygnował i ponownie skupił się na swojej ofierze.
– To ci powinno przykrócić język – wysyczał.
Minął ją i podszedł do przodu.
– Przyprowadźcie ich! – rozkazał.
Czterech Śmierciożerców ukłoniło się pokornie i jak najprędzej wyszło z pomieszczenia.
Kilka minut później dwóch z nich otworzyło z impetem drzwi, a za nimi szło kolejnych czerech, w tym dwóch z nich trzymało zdobycz, a pozostali jej pilnowali.
– Nie czas na sen, szlamo. Na to właśnie czekałaś – skomentował Lord, gdy ujrzał, że powieki Granger się zamykają.
Jednym ruchem ocucił ją.
Wydała z siebie niezidentyfikowany dźwięk, a jej głowa zachwiała się i poleciała do przodu.
Hermiona nie mogła usłyszeć, co do niej mówią. Nie potrafiła rozdzielić słów, spomiędzy sterty wyrazów ani zdefiniować tonu głosu. Za każdym razem, gdy otwierała powieki obraz rozmazywał się przed jej oczami, spowolniony, bezbarwny.
Usłyszała krzyki. Przerywane wycie. I swoje imię.
To ją zaintrygowało, choć dopiero po chwili. Chciała wiedzieć, kto wzywa o pomoc, wołając jej imię raz za razem. Kto znajduje się w gorszym położeniu niż ona. Kto…
I właśnie ich zobaczyła. Bezwładnych, szamoczących się, próbujących wyrwać się z uścisku zakapturzonych postaci.
Mugoli.
Jej rodziców.
Oddech zatrzymał się jej w piersi.
Uniosła przytomniej głowę i wypluła krew na posadzkę.
– Wypuść ich – zażądała słabym, załamanym głosem.
– Widzicie, jak niewiele trzeba, by wybudzić ścierwo ze snu?


7 komentarzy :

  1. Och nie! Dlaczego ten rozdział musi być taki smutny i straszny? Mam nadzieję, że zarówno Hermionie jak i jej rodzicom uda się cało wyjść z opresji. I moje kolejne dlaczego, a mianowicie: dlaczego przerwałaś w takim momencie?! Nie wiem jak wytrzymam do następnego rozdziału :( Weny! Mam nadzieję, że szybko się pojawi ;) A rozdział napisany świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy jakoś nie miałam okazji, by komentować to opowiadanie. Od samego początku mi się podobało i jest to mój ulubiony blog. Zgadzam się z Pauliną - dlaczego w takim momencie? Nie mogę się doczekać kolejnej części. Weny, weny i jeszcze raz weny, by cię nigdy nie opuściła, a jedynie wzrastała ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie... Jesteś po prostu świetna! Ja nie umiałabym tak opisać tych wszystkich tortur, a ty zrobiłaś genialnie! Dobrze, że uratowała Dracona, jednak to takie niesprawiedliwe! I jeszcze Snape! Yhhh... aż mnie krew zalewa! Widzisz jakie emocje we mnie wzbudziłaś? :D
    Nie mogę się doczekać dalszego ciągu, a szczególnie dalszych losów Hermiony po, jak się spodziewam, śmierci rodziców. ;)
    Życzę weny! ;D

    Zapraszam do mnie :D
    http://miniaturkidosme.blogspot.com/

    Pozdrawiam BellatriX ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Rewelacyjny rozdział:)
    wybacz za spam ale zapraszam na nowezycieweroniki.blog.pl
    Made in heaven

    OdpowiedzUsuń
  5. O rany... Po prostu łał. Super rozdział. Te tortury, ochrona Dracona, no po prostu świetnie :) Nie mogę się doczekać kolejnej części i dalszego rozwoju akcji. Kiedy next?!!!! Oby jak najszybciej, bo nie wytrzymam :-P

    OdpowiedzUsuń
  6. Kobieto, jesteś genialna. :-) Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale tak mnie to wchłonęło, że zapomniałam o Bożym świecie. Opisy tych tortur były wręcz narkotyzujące, a ty genialnie to udźwignęłaś. To jest jeden z rodzajów treści, gdzie trzeba mieć talent, żeby wyszło przynajmniej przyzwoicie. A tobie wyszło perfekcyjnie. W każdej chwili wyobrażałam sobie, co musi myśleć i czuć Snape, patrząc na taką makabrę. I Draco. A na końcu dodała jeszcze rodziców Hermiony. O prostu poezja. A muszę ci powiedzieć, że nigdy nie lubiłam scen z Voldemortem. Teraz polubiłam. A przynajmniej w twoim wykonaniu. Weny. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowity rozdział. Czy widząc rodziców Hermiona się zlamie?

    OdpowiedzUsuń