~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 14

środa, 22 maja 2013

Rozdział 14

Jest, jest :D Mam nadzieję, że się spodoba, bo nad tym rozdziałem i szukaniem informacji naprawdę spędziłam sporo czasu ;)
Mój email robi sobie ze mnie żarty i nie doszedł wcześniej do mnie zbetowany. Miałam go dodać 20 maja, w dzień moich urodzin, ale jak widać wyszło, jak wyszło xp
Dziękuję za komentarze i mam nadzieję, że dzięki wspaniałej Sky - która załatwiła mi reklamę na Facebooku - zyskam także nowe Czytelniczki, a może i też Czytelników ;))



Hermiona rwała sobie włosy z głowy. Nad tym okropnym, przerażającym, cholernym, tragicznym, przeklętym, nienormalnym, bezużytecznym, niezrozumiałym, pozbawionym sensu, pokręconym, psychicznie porąbanym tekstem napisanym przez jakiś bezmózgich półgłówków z epoki kamienia łupanego siedziała już dokładnie trzeci tydzień, czyli 21 dni, inaczej 504 godzin, albo, jak ktoś woli, 30240 minut. Tak, obliczała to co do minuty i nawet zastanawiała się, czy nie poświęcić swojej uwagi także sekundom i nanosekundom, które wlokły się niemiłosiernie długo. Jednak pewnie nawet to nie pomogłoby jej w tej sytuacji, a zajęłoby zaledwie kilkadziesiąt sekund. Nie mogła uwierzyć, że aż tyle czasu jej to wszystko zajmuje!  Jak dotąd nie było sytuacji z której nie znalazłaby żadnego wyjścia i nie wyszłaby z niej obronną ręką. Najwyraźniej ów dzień musiał kiedyś nadejść, bo w tym momencie była przekonana, że cokolwiek by zrobiła, nie odnalazłaby w dostępnych jej źródłach ani grama informacji, dzięki którym ruszyłaby z miejsca. Och, gdyby miała przynajmniej alfabet języka awestyjskiego, to mogłaby tyle zdziałać!  Nie dość, że był językiem wymarłym, to w dodatku używanym jedynie przez kapłanów.
Dwie nazwy – „Ahura Mazda” i „Angra Mainju” – udało jej się już na samym początku przetłumaczyć. Dokładnie mówiąc, chodziło o najwyższe bóstwa religii irańskiej: Pana Mądrości i Złego Ducha, za sprawą których powstał Świat.
Zaratusztrianizm, w którym obie te postacie brały bezpośredni udział, był jedną z najstarszych religii monoteistycznych, która do tej pory wciąż istniała. Została założona przez Zaratusztrę, wywodząc się z pierwotnych wierzeń ludów indoeuropejskich. Jednakże  istniał też staroirański kult boga Ahura, zwany mazdaizmem, który niewykluczalnie mógł mieć z tym wszystkim coś wspólnego.
Jednak, jak na razie, tylko tyle zdołała się dowiedzieć na ten temat. Przypuszczała, że to jedna z kopii tekstu napisanego przez któregoś z kapłanów lub uczonego.  W tekście co poniektóre słowo mówiło o Awesti, która była świętą księgą, gdzie zostały zapisane prace Zaratrusty. Nie znajdowało się w nich jednak nic poza hymnami, psalmami i pieśniami wyznawców obydwóch wcześniej wspomnianych religii, powstałych w VII wieku p.n.e.
Doprawdy przypuszczała, że jeżeli daliby ten tekst jakiemuś wyznawcy zaratusztrianizmu, to na pewno zrozumiałby o wiele więcej od niej, która jak większość czarodziei nie wyznawała żadnej wiary. Według niej Świat powstał naturalnie, z biegiem lat, kształtując się dzięki zjawiskom atmosferycznym. Wierzyła w rzeczy, które były logicznie potwierdzone i wywodziły się z wiarygodnych źródeł. Oczywiście nie potępiała osób, którzy postanowili uwierzyć w coś – mimo że prócz ksiąg – teoretycznie opartych na faktach – które były w tamtych czasach zapisane, nie posiadali innych dowodów na prawdziwość tych słów – na co mogliby zrzucić winę nieszczęśliwego obrotu sprawy lub cudu, który według nich był tylko i wyłącznie interwencją boga, sprawującego nad wszystkim kontrolę.
Według niej nawet i te ów cuda się zdarzały. Wierzyła w słowa Michaela Shermera, który mówił: „Inteligentni ludzie wierzą w dziwne rzeczy, ponieważ potrafią inteligentnie bronić swoich przekonań, które uzyskali w mało inteligentny sposób”, dlatego pomimo wszystko uważała, że niektóre zasady można lekko nagiąć, a nie trzeba ich od razu znosić i uznawać za ingerencję owych bogów.
Hermiona po przeanalizowaniu po raz tysięczny zdania po zdaniu siedziała jak kołek i tępo wpatrywała się w ścianę, jakby czekając, aż zaczną pojawiać się na niej litery, które wszystko by wyjaśniły. Wspaniale, prawda? Została sama, w bibliotece, obłożona z każdej strony książkami, nawet tymi, w których była pewna, że nie znajdzie odpowiedzi na swoje pytania, ale złudna nadzieja, coraz bardziej załamana, zacięcie szeptała jej, że może właśnie tam odnajdzie to, czego szuka. Taa, jasne, ona i to jej szczęście... Nie wątpiła, że gdyby pani Prince teraz weszła, to zeszłaby na zawał – prawie ze wszystkich półek zebrała tomiska i biblioteka wyglądała teraz jak po przejściu niezłego tornada.
Wpatrzyła się w zegar, którego głośność z każdą sekundą zdawała się być coraz większa. Rozmyślała – nad składnikiem do swojego eliksiru, który tak samo jak ten archaiczny tekst, nie zdawał się być jej bliższy; nad planem, który za pomocą leśnych zwierząt chciała wprowadzić w życie; nad spotkaniem z Voldemortem, które już coraz bardziej chciała mieć za sobą; nad pomocą dla Draco; nad rokiem szkolnym, który miał się niedługo zacząć… I jeszcze o wielu innych tematach, o których wolałaby jednak nie myśleć.
Ku jej chwilowej radości zmaterializowała się przed nią kartka. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o szczęśliwe wiadomości, bo zaokrąglone pismo, które z pewnością należało do dyrektora, informowało o tym, żeby stawiła się w jego gabinecie. Wprost cudownie!
Niechętnie wstała lekko odrętwiała z krzesła i poczekała dłużą chwilę, aż książki odłożą się na swoje pierwotne miejsca, po czym zwinęła pergamin i wzięła go do ręki.

                                                                 ~*~*~*~

– Witam, dyrektorze. Chciał mnie pan widzieć. – Stanęła przed jego biurkiem.
– Dzień dobry, panno Granger. – Uśmiechnął się do niej promiennie.
– Pewnie chciałby pan wiedzieć, jak idzie mi tłumaczenie… – Podrapała się lekko po głowie. Nie dopuszczając go do słowa, dodała: – Niestety nie tak, jakbym tego oczekiwała, profesorze. Prawdę mówiąc utknęłam w martwym punkcie.
– Czasami tak bywa. Niech się pani nie przejmuje, panno Granger. Często poszukujemy odpowiedzi, które są przed nami i są aż tak proste, że dochodzimy do nich dopiero okrężną drogą. – Posłał jej tajemniczy uśmiech.
Ostatkiem sił powstrzymała się przed parsknięciem na te słowa.
– Oczywiście, dyrektorze… Mam tu dla pana kilka stron, które już przetłumaczyłam, jednak jest tu dużo niedomówień. – Podała mu plik, który udało jej się już słowo w słowo zapamiętać. – Mimo iż sądzę, że nie będzie to pomocne bez reszty, to może odnajdzie dyrektor coś, co się przyda.
– Nie wątpię, drogie dziecko. – Uśmiechnął się do niej dobrotliwie. – Jednak nie po to cię tutaj zaprosiłem. – Spojrzał w jakiś punkt za nią, ale Hermiona nie zwróciła na to uwagi, będąc pogrążona w rozmyśleniach.
– Panno Granger – syknął lodowato głos za nią. Przestraszona podskoczyła lekko i odwróciła się szybko, z ręką na klatce piersiowej – wciąż nie mogła wyzbyć się tego odruchu – by uspokoić szaleńczo bijące serce.
– Profesor Snape!  – rzekła, jakże odkrywczo. – W czymś mogę panu pomóc?
– Nie możesz, a musisz. I nie pomóc, a prędzej przeszkodzić. – Skrzywił się.
– O co chodzi, profesorze?
– Granger, nie zgrywaj głupszej, niż jesteś. Jakbyś nie zauważyła, minęły trzy tygodnie.
Aż nazbyt zauważyłam, chciała powiedzieć. Trzy długie, fatalne tygodnie, wycięte z jej życia. Ktoś jeszcze chce o tym wspomnieć?
– I co z tym idzie? – spytała zamiast tego.
– Zapłacisz mi za to kiedyś, Granger – syknął tonem, który z miejsca zapowiadał długą, bolesną śmierć w męczarniach, o jakich nikt jeszcze nie słyszał. – Minął umówiony czas tej przeklętej imitacji umowy, którą wymyśliłaś.
– A–ach to… No tak, tak – mruknęła pod nosem. Resztką woli powstrzymała się przed walnięciem w czoło. Że też o tym nie pomyślała! – Czyli oznacza to, że nie znalazł pan takowej osoby, tak? – Próbowała zatrzymać biegające myśli, a niepewność i zaskoczenie jak najlepiej zamaskować.
– Cóż za odkrywczość, Granger. Ta twoja powszechna głębsza analiza każdego zdania i perfekcyjne wyciąganie wniosków, o których tak wszyscy gdaczą, ukazuje w końcu swe oblicze. – Na jego usta wypełzł ironiczny uśmieszek. – Jutro. Ósma. Mój gabinet – warknął ruszając w kierunku drzwi. – Przyszykuj się na piekło – wysyczał cicho, przechodząc obok niej i z trzaskiem zamykając drzwi.
Jakbym już nie była w drodze do niego, pomyślała.
– Niech się pani nie przejmuje na zapas, panno Granger. Profesor Snape już ma tak w zwyczaju troszeczkę wyolbrzymiać. – Puścił jej oczko.
– Będę pamiętać. – Uśmiechnęła się serdecznie. – W takim razie ja już pójdę, dyrektorze.
– Panno Granger… – Zatrzymał ją w drzwiach. – Hermiono – zniżył głos do szeptu – w sekrecie powiem ci, drogie dziecko, że Severus posiada bardzo ciekawe księgi, po bliższym obejrzeniu. – Uśmiechnął się do niej konspiracyjnie, jakby coś knuli.
Nim wyszła spojrzała jeszcze raz na dyrektora, który był już nieobecny duchem i patrzył w pustą przestrzeń, wrzucając co chwila do ust kolejnego dropsa. Jednak nie to zwróciło jej uwagę. Ogniki. Prawdziwe ogniki rozbawienia płonące w jego oczach, kazały jej na chwilę postać.
Dyrektorowi nie tylko chodziło o jej zadanie i biblioteczkę, oj nie. On coś planował i bynajmniej nic rozważnego.

                                                               ~*~*~*~

Hermiona zdając sobie sprawę, że dzisiejszego dnia już nic więcej nie zdziała z dalszymi linijkami nieprzetłumaczonego tekstu, udała się w kierunku hogwarckich kominków z zamiarem przefiukania do Nory. Była wykończona.
Weszła w płomienie i humor – jeżeli to możliwe – jeszcze bardziej jej się pogorszył. Ginny z czerwonymi oczami siedziała przy pustym stole. W Norze panowała taka cisza, że aż poczuła na plecach dreszcze. Już miała do niej podejść, gdy kątem oka zauważyła ruch na schodach. Teraz nie na żarty się przestraszyła. Czy to możliwe, że Śmierciożercy są w domu? – No tak, jak zwykle jej optymistyczna dusza myśli na początku o Śmierciojadach.
Odwróciła się w tamtym kierunku, ściskając różdżkę w pogotowiu. W myślach przypominała sobie najbardziej skuteczne obezwładniające i unieruchamiające zaklęcia – zawsze istniała możliwość, że jeszcze na coś im się przydadzą i uda się wyciągnąć od nich jakieś informacje.
Hermiona pewnie sama wyśmiałaby osobę, która w takich sytuacjach stałaby na środku pokoju, uważając, że sama poradzi sobie z ewentualnymi mordercami, czyhającymi na kolejną ofiarę – to byłoby istne samobójstwo… Jednak nie dla niej.  Ona musiała ochronić Ginny, a tylko z takiej pozycji – zasłaniając ją całym ciałem – miała do tego najlepsze predyspozycje.
Z ciemności wyłoniły się dwie rude czupryny, na których widok, ledwo co powstrzymała się rzucić jakiejś ciężkiej klątwy. Hermiona poczuła, jak całe napięcie ulatuje z jej ciała. Musi odpocząć, bo jak dalej tak  pójdzie, to w końcu nałoży na Norę jakieś paskudne zaklęcie, by nikt nie mógł do niej wejść… ani wyjść – to właśnie, to małe utrudnienie.
Pokazała na Ginny i na migi spytała o co chodzi. Fred i George pokazywali przez siebie z prędkością torby powietrznej, jakby właśnie odbywali kolejną rundę w kalamburach. Uśmiechnęła się ciepło na ten widok. Chciała na zawsze ich takich zapamiętać; jako bliźniaków, z mnóstwem genialnych pomysłów, którzy bez przerwy się śmieją i żartują… Tak bardzo ich kochała. Nie wiedziała, co by sobie zrobiła, gdyby przez tego przerośniętego jaszczura coś im się stało. Albo gdyby stracili tą swoją radość i chęć życia. Nie mogła na to pozwolić. Poświęcę wszystko co możliwe, by nic złego im się nie przytrafiło. By nie musieli boleśnie odczuwać tej wojny, przyrzekła sobie w duchu – to była jej własna przysięga, której złamanie prześladowałoby ją dzień w dzień pod postacią sumienia, nękającego jej duszę.
Odgoniła od siebie kolejne myśli i popatrzyła na to, co chcą przekazać jej chłopcy. Fred (a może i George... Serio, mogliby chociaż nosić innego koloru piżamy) zrobił z palców wskazujących i kciuków kółka, a następnie przyłożył je do oczu, co nie pozostawiało to wątpliwości, że chodziło mu o okulary – punkt dla mnie. George (dla dobra tej sytuacji, przyjmijmy, że się nie mylę) zaczął się rozglądać na boki, po czym wzniósł rękę do góry. Palec wskazujący skierował na siebie, a potem udał, że coś na niego leci, i gdy tylko dotknął opuszkiem wcześniej wspomnianego palca klatki piersiowej, dostał drgawek i padł – prawie bezdźwięcznie – jak kłoda na schodki.
Patrzyła jak oniemiała na to, co starali się jej pokazać, ale za Chiny nie mogła tego z niczym połączyć. Czy wspomniałam już, że potrzebuję odpoczynku? Serio, niedługo mój mózg odmówi współpracy i powędruje do kogoś innego, a wtedy to nie wiem, co zrobię… Na pewno nie będziesz najinteligentniejszą czarownicą od stulecia – usłyszała zgryźliwy głosik, w swojej głowie. Na tak, tego mogłaby być pewna.
Dopiero, gdy George podniósł się z podłogi i na widok wyrazu jej twarzy westchnął głośnio, powróciła do rzeczywistości. Rudowłosy powolnie, jakby tłumacząc małemu dziecku, narysował palcem na swoim czole błyskawicę, przez co dopiero teraz załapała, że nie chodziło im o coś, ale o kogoś. A ten fakt jakoś nie polepszał tego zajścia.
Zdeterminowana bezgłośnie podziękowała bliźniakom, po czym kazała im iść spać i obiecała, że zajmie się Ginny. Choć na ich miejscu bardziej martwiłaby się sytuacją w jakiej znalazł się Chłopiec–Który–Przeżył–By–Wszystko–Komplikować niż siostrą, nad którą teraz postanowiła sprawować podwójną pieczę.
Zakradła się cicho koło rudowłosej i zajęła miejsce obok niej. Mimo skrzypnięcia, jakie wywołało krzesło podczas odsuwania, Ginny i tak nie zwróciła na to uwagi. Nie wróżyło to najlepiej. Głęboka analiza w niektórych sytuacjach jest po prostu zbędna, albo przynajmniej w nieodpowiedniej chwili nie powinno się jej stosować. Ludzie często po sprzeczkach, zostając sam na sam ze swoimi myślami błędnie interpretują zachowanie, gesty i słowa. W większości przypadków w końcu dochodzą do wniosku, że całe to zajście jest głównie ich przyczyną i powinni wziąć odpowiedzialność za konsekwencje, które się z tego zrodziły. To jest przedostatni etap. Najpierw jest oczywiście gniew, który różnie się objawia; płaczem, rozrzucaniem rzeczy, krzykami i tym podobnymi. Gdy to mija przychodzi opamiętanie i rozważanie. Jako ostatni etap powszechnie uważa się godzenie, jednak nasza duma zwykle odzywa się w najmniej odpowiednich momentach, tak jak właśnie ten. Jesteśmy zbyt dumni, by zrobić pierwszy krok i wyciągnąć rękę. Wolimy czekać niż interweniować. I tu leży pies pogrzebany – powinniśmy skończyć, co zaczęliśmy. Mimo iż nie wiemy, jak dalej potoczy się sprawa, nie powinniśmy od samego początku skazywać jej na niepowodzenie. Kłótnia nie powinna być wyrokiem, w którym nie ma się nic do powiedzenia. Nie po to ktoś wymyślił kompromis, by z niego nie korzystać. A nie wszystko należy pokonywać jak najprostszą i najszybszą drogą.
Położyła lekko rękę na jej ramieniu i odezwała się łagodnym głosem:
– Ginny, co się stało?
– Nic, nic. Kompletnie nic – odpowiedziała szybko, wycierając łzy z policzków rękawem bluzki.
– Co on ci zrobił?
– Ale kto? – spytała ze słabo udawanym zdziwieniem.
– Gin, nie udawaj. Dobrze wiem, że chodzi o Harry'ego – odpowiedziała. Widząc, że chce zaprzeczyć dodała: – Nawet nie próbuj mówić, że tak nie jest. Po prostu powiedz, o co chodzi.
– Przecież powiedziałam, że o nic – odparła cicho, lecz z lekkim wahaniem.
– Ginny, znamy się kupę lat. Jestem zmęczona i coraz bardziej zdenerwowana. Jeżeli teraz mi nie powiesz, pójdę do Harry’ego osobiście i nie obiecuję, że to się dla niego dobrze skończy. – Zaczęła wstawać powoli z krzesła, nie dając jej tym samym dużo czasu do namysłu.
– Nie, Hermiono, nie. Proszę. –Złapała ją za rękę i pociągnęła z powrotem na krzesło.
– W takim razie słucham, Ginny.
– Bo… no wiesz, Harry… – zaczęła cicho i opuściła głowę, spoglądając na swoje dłonie, leżące na kolanach.
Hermiona czekała cierpliwie, nie przerywając jej.
– Harry… on… – podjęła po chwili. Głos jej się lekko załamał, ale kontynuowała dalej. – On znów… znów z Cho. – Dzielnie powstrzymała łzy, które z całych sił próbowały wydostać się na zewnątrz. – Widziałam ich. Widziałam, jak się obściskiwali w Hogwarcie, a jak wrócił do Nory, to udawał, że nic się nie wydarzyło i próbował mnie zbajerować, bym znów z nim była… Hermiono – spojrzała jej w oczy – ja nie mogę, nie potrafię tak. Nie potrafię mu wybaczyć.
– Ależ, Gin, ty nie musisz mu wybaczać. – Objęła ją ramionami i mocno przytuliła. – A nawet bym cię namawiała, byś tego nie robiła i dała mu to wyraźnie do zrozumienia.
– Naprawdę? – Podniosła głowę z jej ramienia i popatrzyła na nią. W jej głosie dało się usłyszeć jedynie zdziwienie i nadzieję.
Hermiona uśmiechnęła się do niej lekko.
– Tak, naprawdę, Gin. Wiesz gdzie się skierować, gdy będziesz chciała inaczej mu się odpłacić. – Mrugnęła do niej, a Weasley zaśmiała się cicho.
Przytuliła rudowłosą jeszcze raz, po czym odsunęła się od niej na wyciągnięcie ręki.
– Dobra, Ginny, ja się zbieram. Potrzebuję jakiś niewyobrażalnych pokładów energii, jeżeli mam pracować z tym Nietoperzem. – Choć byłam pewna, że tak to się skończy, dodała w myślach. – Gin… – poczekała, aż na nią spojrzy – nie siedź tu długo, dobrze?
Ruda spojrzała na nią i pokiwała lekko głową, posyłając jej słaby uśmiech.
Hermiona ścisnęła lekko przyjaciółce ramię, chcąc dodać jej otuchy i ruszyła do pokoju, by w końcu odpłynąć w objęcia Morfeusza.

                                                                ~*~*~*~

Dziewczyna obudziła się w dosyć dobrym nastroju. Po raz pierwszy od dawna nie śnił jej się żaden koszmar, co było dosyć dziwne. Odstawiła jednak ten temat na kiedy indziej, bo teraz, w pierwszym dniu jej współpracy ze Snape'em, nie chciała  go już o tej godzinie niszczyć. Przeczuwała, że na to będzie jeszcze czas. A konkretniej mówiąc, gdy przekroczy próg gabinetu profesora.
Zebrała się w mgnieniu oka i bez żadnego śniadania przefiukała się do Hogwartu. Nie, żeby nie mogła nic przełknąć, albo czułaby jak kiszki skręcają się w jej brzuchu – nie, nic z tych rzeczy. Wolała jednak nie przeciążać swojego żołądka. Musiała całkowicie się skoncentrować i przestać myśleć o ważnych rzeczach. W ogóle przestać myśleć. Skupić się na eliksirach i nie roztrząsać spraw, które nie mogą wyjść na jaw – a które Snape mógłby niezauważalnie z niej wyciągnąć. Najgorzej było, gdy zaczynała myśleć tylko i wyłącznie o eliksirze, którym w tym czasie się zajmowała i nie zwracała żadnej uwagi na otoczenie. To było coś czego, do tej pory, nie mogła w pełni kontrolować. I właśnie to ją najbardziej doprowadzało do szewskiej pasji. Tym bardziej, gdy nie potrafiła powstrzymać niezależnego od niej odruchu podskoczenia – i to ją kompletnie irytowało.
Przeszła do lochów i odetchnęła kilka razy głęboko. Musiała się opanować i zacząć kontrolować wszystkie odruchy. Przemyśleć każde wypowiedziane słowo pięć razy i rozstrzygnąć, czy może dokonać takiego, a nie innego ruchu. Wszystko. Dosłownie. Konkretnie i tak, by nie dostrzegł różnicy pomiędzy szkolnymi lekcjami a indywidualnymi.
Z takim postanowieniem dotarła przed drzwi gabinetu. Odczekała pod nimi kilkadziesiąt sekund dłużej, niż zaliczałoby to się do kategorii „zwyczajne spotkanie” i zapukała.
– Wejść – rozległo się nieprzyjemne warknięcie.
No to zaczynajmy... – pomyślała i otworzyła mosiężne drzwi.
– Dzień dobry, profesorze – przywitała się dosyć niepewnie.
Przyjrzała mu się badawczo, jednak nic nadzwyczajnego nie zauważyła; ten sam strój; ten sam beznamiętny wyraz twarzy; ten sam pusty wzrok, utkwiony chwilowo w jakimś tekście. Wszystko zgodnie z normą. Jednak coś jej tu nie pasowało, choć nie miała pojęcia co takiego mogłoby to być.  Cisza zdawała się przytłaczać ją coraz bardziej. Miała wrażenie, że to cisza przed burzą. Tak, właśnie tak. Choć, jeżeli w tym momencie miałaby być ta burza, to było jednak za spokojnie. Mimo wszystko, nie zapowiadało się, jako wspaniale spędzony ranek – musiała trzymać się na baczności.
– Co mam robić? – odezwała się w końcu, by przerwać to uczucie niepokoju.
– Zakładam, że zna pani kodeks bezpieczeństwa w laboratorium. – Uniósł lekko głowę, by obdarzyć ją jedynie przelotnym spojrzeniem i zabrał się do pisania czegoś. Najwyraźniej uznał, że jej spięte włosy w kucyk, bluzka z trzy czwartym rękawem i długie dżinsy są wystarczająco odpowiednim strojem do warzenia eliksirów, bo kontynuował: – W takim więc razie zabierz się za umycie tych dwóch kociołków – machnął ręką w bliżej nieokreśloną stronę, jakby chciał się odgonić od natrętnej muchy – a potem weź się za pokrojenie składników do Eliksiru Słodkiego Snu. Jak skończysz, przyjdź i mi to powiedz.
Łatwo i spokojnie. Oby tak było przez cały czas, pomyślała, ciesząc się w duchu, że nie będzie musiała pracować w tym samym pomieszczeniu, co profesor.
Ruszyła do pracowni i przygotowała stanowisko. Liczyła na to, że będzie musiała jedynie robić eliksiry, choć w głębi duszy, naprawdę chciała zdobyć większe doświadczenie i zdobyć wiedzę na nieznanych jej polach. Było jeszcze tyle eliksirów, których nigdy nie robiła, a nawet nie poznała. Chciała posiąść to wszystko i zdobyć odpowiedzi na wszystkie nurtujące ją pytania. Jednak nie mogła – wiedziała to. Może, gdyby udała się do Slughorma, albo do jakiegoś innego Mistrza Eliksirów, który chętnie udzieliłby jej odpowiedzi, lub przynajmniej wskazał jej książki w jakich by je znalazła, byłoby łatwiej? Pewnie tak. Nie musiałaby kalkulować każdego zdania w myślach dziesięć razy, a treść odpowiedzi nie byłaby tak zawiła… Nie, nie o to jednak chodziło. Na pewno byłoby łatwiej – co do tego nie miała wątpliwości – jednak nie lepiej. Ona chciała zawiłości. Chciała móc nad tym rozmyślać, szukać drugiego dna – właśnie to ją fascynowało. Miała to na wyciągnięcie ręki, a nie mogła z tego skorzystać. Było to dla niej jak przysłowiowy „zakazany owoc”, co ją jeszcze bardziej irytowało. Ona – ta, która szuka we wszelakich źródłach tego co potrzebuje, teraz mając jedno z nich największe obok siebie, nie może z niego skorzystać.
– Co TO jest? – O mało co nie podskoczyła, gdy usłyszała za sobą głęboki głos.
Spojrzała zdezorientowana na to, co właśnie robi. Wszystko się zgadzało; róg dwurożca leżał już gotowy, obok niego muchy siatkoskrzydłe i kły węża, a ona właśnie kroiła bezoar.
– Eee… Pokrojony w kostki bezoar? – wydukała w końcu, mając nadzieję, że właśnie o to chodzi profesorowi.
– Jeżeli to są kostki – prychnął pod nosem – to ja jestem wróżką zębuszką.
Hermiona mimowolnie zaśmiała się głośno. Po dłuższej chwili zorientowała się, że w pokoju, nie biorąc jej pod uwagę, panowała bezwzględna cisza. Odchrząknęła i odwróciła się w stronę profesora, który patrzył na nią dziwnie. No tak! Nie ma to jak wyjść na kompletną idiotkę, pomyślała gorzko. Jeżeli niedługo nie zregeneruje swoich sił, to zacznie reagować jeszcze gorzej – a to dopiero będzie istna katastrofa.
– Chciałam powiedzieć, że raczej nie przypomina pan wróżki. – Chrząknęła jeszcze raz i odwróciła się z powrotem do swojego stanowiska.
– Popraw to – rozkazał tylko sucho i szybkim krokiem odszedł.
Odwróciła się w kierunku drzwi, by jeszcze raz na niego spojrzeć, ale zdążyła zobaczyć tylko skraj jego szaty.

                                                                 ~*~*~*~

Severus był wściekły. Nie dość, że dzisiaj miała przyjść do „pomocy” ta mądralińska Granger, to miał za sobą niezbyt miłą pogawędkę z Dumbledore'em, który jak zwykle coś od niego chciał, a po drodze napatoczył się jeszcze Lupin, który zaczął mu gderać o Tojadzie, jakby zapomniał, że robi mu go co miesiąc. Coraz bardziej wątpił w to, że ludzie potrafią używać mózgów i posiadają własne życie.
Podejrzewał też, że to, co wypił rano u Minerwy i Dumbledore’a, gdy go zaprosili na jakże przemiłe spotkanie, które do tej pory nie wie, do czego miało prowadzić, nie było zwykłą herbatą. Miał jakieś przeczucie, że coś mu do niej dodali i pluł sobie w twarz, że jako jeden z najlepszych Mistrzów Eliksirów, po pierwsze: nie zorientował się, a po drugie: nie mógł określić co to było. Cholerni manipulatorzy!
Chodził poirytowany i zastanawiał się co to mogło być za diabelstwo i niby do czego miało prowadzić. Zdążył już wypić połowę whiskey i dwa razy złożył wizytę Albusowi, który twierdził, że nie ma pojęcia o co chodzi i chichotał pod nosem jak głupi. Wychodził od niego z trzaskiem drzwi, a każdy, kto zobaczył go po drodze, uciekał jak najdalej, byleby nie oberwać.
Usłyszał pukanie do drzwi, a ciśnienie – jeżeli to w ogóle możliwe – podskoczyło mu jeszcze bardziej. Pomyślał sobie, że mógłby wyładować na niej swoją furię, a ona może uciekłaby i pozwoliła mu samotnie pracować. Później przyszło opamiętanie – ze stwierdzeniem, że pewnie od razu poleci do tego starego dropsoholika i będzie musiał przeżywać kolejne godziny w jego obecności.
Zrezygnowany, że nie będzie mógł odreagować pociągnął dwa potężne łyki z gwinta, usiadł przy biurku i postawił butelkę obok, tak by nikt, kto nie musi jej nie zauważył. Wziął do siebie jakiś zbitek papierów, opamiętał się i kazał jej wejść.
Całe szczęście spojrzał na nią tylko raz, bo inaczej nie umiałby powstrzymać swojego języka przed kilkoma niezbyt miłymi komentarzami. Kazał jej się zabrać za krojenie składników i miał nadzieje, że jak wysprząta kilka kociołków, to odechce jej się robienia jeszcze więcej.
Jednak, gdy wyszła z gabinetu poczuł jeszcze większą złość. Dumbledore nim manipuluje, Granger łazi po jego laboratorium, jakby było jej. Co tu się, do cholery dzieje? Czy on nie może spędzić w spokoju choć jednego dnia?
Porzucił wszelkie morale i nie zważając na swoją poprzednią wewnętrzną bitwę odsunął krzesło i ruszył za nią. Chciał wygarnąć jej, że coś jest nie tak, i że powinna bardziej się postarać, a potem… potem może doprowadzić ją do płaczu, by uciekła…? Tak, to było by wspaniałe. Uśmiechnął się wrednie pod nosem.
Gdy stanął za jej plecami owiał go zapach, jaki tylko nieraz czuł w wiosnę. Zapach bzów. Próbował nie oddychać zbyt głęboko, bo wiedział, że ten zapach zapadnie w jego pamięć, a do tego przez to uchodziło z niego podenerwowanie.
W momencie, jak zobaczył, że kostki bezoaru nie są idealnie równo, wiedział, że tego jej nie odpuści. Ni stąd ni zowąd przypomniał sobie Albusa i te jego wstrętne cukierki, którymi wszystkich na okrągło częstuje – jakby liczył na to, że dostaną cukrzycy albo wypadną im wszystkie zęby. I tak oto, porównał tę sytuację do jego przeistoczenia we wróżkę zębuszkę, choć miał nadzieję, że powiedział sobie to tylko w myślach. Oczywiście potem, jak na złość owa nadzieja poszła się za przeproszeniem przejść na spacer, bo Granger zaczęła się śmiać. Wściekł się nie na żarty, jednak jedynie przed uduszeniem swojej uczennicy ocaliło go to, że odwróciła się w najmniej spodziewanym momencie i coś sobie uświadomił, po pierwsze: nie śmiała się z niego, lecz z tego co powiedział, a po drugie: cała jego wściekłość odeszła w mgnieniu oka.
Wtedy zrozumiał jeszcze jedną rzecz: chyba już wiedział, co takiego dodali mu ci gryfońscy mściciele do napoju. I nie była to rzecz, z której powinien się cieszyć, oj nie.

                                                                 ~*~*~*~

Hermiona przez cały tydzień chodziła jak w transie. Codzienna rutyna ją dopadła i powolnie, od środka zaczynała zżerać. Najpierw wstawała, szykowała się, brała kromkę tosta i biegła na spotkanie w lochach, następnie zziajana, wymęczona i ledwo żywa szła do biblioteki w poszukiwaniu czegoś nowego na temat tekstu, a potem bez niczego nowego, z zamykającymi się oczami szła z powrotem do Nory i padała na łóżko jak kłoda.
Ten dzień zaczął się tak samo jak poprzednie. Snape znowu dziwnie się zachowywał, choć tak naprawdę można by było uznać to już za normalne, bo trwało od ich pierwszego spotkania. Wolała jednak nad tym nie rozmyślać, uznać, że to tylko jej widzimisię i puścić to w niepamięć.
Jednak to, co odróżniało go od innych był fakt, że dzisiaj był dzień, podczas którego miała udać się na poszukiwania Athelasu. I to właśnie ją uratowało.
Zerknęła na zegar umiejscowiony nad drzwiami biblioteki; wskazywał wpół do dwunastej. Czas się zbierać. Spakowała potrzebne książki do torby i odesłała ją jednym z bardziej zaawansowanych zaklęć do Nory, a pozostałe za pomocą jednego ruchu różdżki wróciły na swoje miejsce.
Ruszyła przez opustoszałe korytarze szkoły. Ani jednej żywej duszy, czy nawet tej nieżywej, biorąc pod uwagę duchy i inne paranormalne stworzenia. Ledwo słychać było jej kroki na posadzce, za co dziękowała w duchu. Fakt, że teoretycznie znajduje się sama na tym piętrze zamku jakoś nie napawał jej spokojem i miała ochotę jak najszybciej zrobić to, co musiała i wrócić do Nory, by zapaść w upragniony sen. Usłyszała cichy szum za sobą i zatrzymała się jak spetryfikowana. Niby przecież nie powinna się bać w Hogwarcie, bo to jedna z najbardziej strzeżonych placówek, lecz Hermiona noce już chyba po stokroć wolała spędzić w Zakazanym Lesie; oczywiście każdy rozważny i choć trochę logicznie myślący człowiek wyśmiałby ją w najlepsze, ale ona wolała mieć może i nie do końca bezpieczną drogę do ewentualnej ucieczki, ale liczyło się dla niej to, że w każdej chwili mogła się przemienić i chociaż spróbować wymknąć się przeciwnikowi – na to na pewno miała większe szanse na otwartym terenie.
Wzięła kilka głębszych wdechów na uspokojenie i ruszyła przed siebie. Wolała się ani nie odwracać, ani nie domyślać, kto mógł za nią podążać i ignorować szuranie, które przeszło już w ciche kroki. Taak, po prostu iść dalej przed siebie.
Mocny wiatr zawiał jej twarz, roztrzepując jej niesforne loki na wszystkie strony. Była zadowolona, że opuściła już korytarz, w którym na pewno nie była sama. Uspokoiła swój oddech. W powietrzu czuć było wilgoć i coraz ciężej się oddychało. Szczerze nienawidziła takiej pogody. Okryła się jeszcze mocniej szkolną szatą i ruszyła szybkim krokiem przed siebie.
Hermiona zatrzymała się przed wejściem do Zakazanego Lasu. Zdjęła ubrania i położyła je pod drzewem – serio, nie chciała niszczyć sobie kolejnych ciuchów. Rozejrzała się uważnie dookoła lustrując każdy centymetr terenu, by upewnić się, że nikt jej się nie przygląda. Weszła szybkim krokiem do lasu i będąc już całkowicie niewidoczna dla ludzkiego oka zaczęła przemieniać się – wciąż, pomimo już dosyć długiego doświadczenia –  z dosyć dużym bólem w wilkołaka. To będzie długie poszukiwanie i jeszcze dłuższa noc.


8 komentarzy :

  1. Dzis niestety krotko, bo jestem na telefonie :(
    Na poczatku - gdzie maniery Albusa? XD dlaczego nie zaproponowal jej dropsa? XD
    Alez z tego Seva dupek, a ogolem mowiaac ta notka jest chyba najlepsza z dotychczasowych ;)) czekam ba rozwoj akcji;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurdę wiedziałam, że o czymś zapomniałam!xD
      Cieszę się, że się podobało i jak coś nowego dodam na pewno Cię powiadomię, choć nie wykluczam, że znów przypomni mi się dopiero po dłuższwj chwili :D

      Usuń
  2. bardzo dobry rozdział :D nie ma niczego do czego mogłabym się przyczepić a więc życzę weny
    pozdrawiam,
    Nemezis

    OdpowiedzUsuń
  3. 0jjjjjj,zaczytalam sie a tu juz koniec. czekam niecierpliwie na c.d. Pozdro z kraju Severusa-w tej chwili deszczowej-Anklii. Kat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooch, jak widzę w Anglii, tak dla odmiany pada ;d
      Pocieszę Cię Kat, że nie tylko u Ciebie jest tak deszczowo ;p
      No i dziękuję za komentarz - teraz dzięki temu poznałam kolejną czytelniczkę ;)

      Usuń
  4. ps oups,sorki,skrzaty pomieszaly literowke.Kat

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudo! O.o
    Sev i jego rozmyślenia chyba najlepiej ci wyszły! ;p :D
    Twojemu Harry'emu chętnie walnęłabym w łeb! Głupek! ;/ Jak można tak traktować Gin...? ;<
    Notka cudowna, już czekam na dalszą część! ;3
    Weny życzę!

    PS: Sorki, że dopiero teraz dodaję komentarz, ale dopiero dzisiaj skapłam się, że jest nowa notka xp

    OdpowiedzUsuń
  6. Po pierwsze: Pottera zabić, albo przynajmniej wykastrować!
    Po drugie: Sev powoli "topnieje" :D
    Po trzecie: pomimo, że rozdział jest zbetowany, pojawiają sie dziwne sformuowania, które mnie osobiście się nie podobają. Może się czepiam, ale jakoś tak zwróciłam na to uwagę.

    OdpowiedzUsuń