Jest, jest :D Mam nadzieję, że się spodoba, bo nad tym rozdziałem i szukaniem informacji naprawdę spędziłam sporo czasu ;)
Mój email robi sobie ze mnie żarty i nie doszedł wcześniej do mnie zbetowany. Miałam go dodać 20 maja, w dzień moich urodzin, ale jak widać wyszło, jak wyszło xp
Dziękuję za komentarze i mam nadzieję, że dzięki wspaniałej Sky - która załatwiła mi reklamę na Facebooku - zyskam także nowe Czytelniczki, a może i też Czytelników ;))
Hermiona rwała sobie włosy z głowy. Nad tym okropnym,
przerażającym, cholernym, tragicznym, przeklętym, nienormalnym, bezużytecznym,
niezrozumiałym, pozbawionym sensu, pokręconym, psychicznie porąbanym tekstem
napisanym przez jakiś bezmózgich półgłówków z epoki kamienia łupanego siedziała
już dokładnie trzeci tydzień, czyli 21 dni, inaczej 504 godzin, albo, jak ktoś
woli, 30240 minut. Tak, obliczała to co do minuty i nawet zastanawiała się, czy
nie poświęcić swojej uwagi także sekundom i nanosekundom, które wlokły się
niemiłosiernie długo. Jednak pewnie nawet to nie pomogłoby jej w tej sytuacji,
a zajęłoby zaledwie kilkadziesiąt sekund. Nie mogła uwierzyć, że aż tyle czasu
jej to wszystko zajmuje! Jak dotąd nie było sytuacji z której nie
znalazłaby żadnego wyjścia i nie wyszłaby z niej obronną ręką. Najwyraźniej ów
dzień musiał kiedyś nadejść, bo w tym momencie była przekonana, że cokolwiek by
zrobiła, nie odnalazłaby w dostępnych jej źródłach ani grama informacji, dzięki
którym ruszyłaby z miejsca. Och, gdyby miała przynajmniej alfabet języka
awestyjskiego, to mogłaby tyle zdziałać! Nie dość, że był językiem
wymarłym, to w dodatku używanym jedynie przez kapłanów.
Dwie nazwy – „Ahura Mazda” i „Angra Mainju” – udało jej się
już na samym początku przetłumaczyć. Dokładnie mówiąc, chodziło o najwyższe
bóstwa religii irańskiej: Pana Mądrości i Złego Ducha, za sprawą których
powstał Świat.
Zaratusztrianizm, w którym obie te postacie brały
bezpośredni udział, był jedną z najstarszych religii monoteistycznych, która do
tej pory wciąż istniała. Została założona przez Zaratusztrę, wywodząc się z
pierwotnych wierzeń ludów indoeuropejskich. Jednakże istniał też
staroirański kult boga Ahura, zwany mazdaizmem, który niewykluczalnie mógł mieć
z tym wszystkim coś wspólnego.
Jednak, jak na razie, tylko tyle zdołała się dowiedzieć na
ten temat. Przypuszczała, że to jedna z kopii tekstu napisanego przez któregoś
z kapłanów lub uczonego. W tekście co poniektóre słowo mówiło o
Awesti, która była świętą księgą, gdzie zostały zapisane prace Zaratrusty. Nie
znajdowało się w nich jednak nic poza hymnami, psalmami i pieśniami wyznawców
obydwóch wcześniej wspomnianych religii, powstałych w VII wieku p.n.e.
Doprawdy przypuszczała, że jeżeli daliby ten tekst jakiemuś
wyznawcy zaratusztrianizmu, to na pewno zrozumiałby o wiele więcej od niej,
która jak większość czarodziei nie wyznawała żadnej wiary. Według niej Świat
powstał naturalnie, z biegiem lat, kształtując się dzięki zjawiskom
atmosferycznym. Wierzyła w rzeczy, które były logicznie potwierdzone i
wywodziły się z wiarygodnych źródeł. Oczywiście nie potępiała osób, którzy
postanowili uwierzyć w coś – mimo że prócz ksiąg – teoretycznie opartych na
faktach – które były w tamtych czasach zapisane, nie posiadali innych dowodów
na prawdziwość tych słów – na co mogliby zrzucić winę nieszczęśliwego obrotu
sprawy lub cudu, który według nich był tylko i wyłącznie interwencją boga,
sprawującego nad wszystkim kontrolę.
Według niej nawet i te ów cuda się zdarzały. Wierzyła w
słowa Michaela Shermera, który mówił: „Inteligentni ludzie wierzą w dziwne
rzeczy, ponieważ potrafią inteligentnie bronić swoich przekonań, które uzyskali
w mało inteligentny sposób”, dlatego pomimo wszystko uważała, że niektóre
zasady można lekko nagiąć, a nie trzeba ich od razu znosić i uznawać za
ingerencję owych bogów.
Hermiona po przeanalizowaniu po raz tysięczny zdania po
zdaniu siedziała jak kołek i tępo wpatrywała się w ścianę, jakby czekając, aż
zaczną pojawiać się na niej litery, które wszystko by wyjaśniły. Wspaniale, prawda?
Została sama, w bibliotece, obłożona z każdej strony książkami, nawet tymi, w
których była pewna, że nie znajdzie odpowiedzi na swoje pytania, ale złudna
nadzieja, coraz bardziej załamana, zacięcie szeptała jej, że może właśnie tam
odnajdzie to, czego szuka. Taa, jasne, ona i to jej szczęście... Nie wątpiła,
że gdyby pani Prince teraz weszła, to zeszłaby na zawał – prawie ze wszystkich
półek zebrała tomiska i biblioteka wyglądała teraz jak po przejściu niezłego
tornada.
Wpatrzyła się w zegar, którego głośność z każdą sekundą
zdawała się być coraz większa. Rozmyślała – nad składnikiem do swojego
eliksiru, który tak samo jak ten archaiczny tekst, nie zdawał się być jej
bliższy; nad planem, który za pomocą leśnych zwierząt chciała wprowadzić w
życie; nad spotkaniem z Voldemortem, które już coraz bardziej chciała mieć za
sobą; nad pomocą dla Draco; nad rokiem szkolnym, który miał się niedługo
zacząć… I jeszcze o wielu innych tematach, o których wolałaby jednak nie
myśleć.
Ku jej chwilowej radości zmaterializowała się przed nią
kartka. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o szczęśliwe wiadomości, bo
zaokrąglone pismo, które z pewnością należało do dyrektora, informowało o tym,
żeby stawiła się w jego gabinecie. Wprost cudownie!
Niechętnie wstała lekko odrętwiała z krzesła i poczekała
dłużą chwilę, aż książki odłożą się na swoje pierwotne miejsca, po czym zwinęła
pergamin i wzięła go do ręki.
~*~*~*~
– Witam, dyrektorze. Chciał mnie pan widzieć. – Stanęła
przed jego biurkiem.
– Dzień dobry, panno Granger. – Uśmiechnął się do niej
promiennie.
– Pewnie chciałby pan wiedzieć, jak idzie mi tłumaczenie… –
Podrapała się lekko po głowie. Nie dopuszczając go do słowa, dodała: – Niestety
nie tak, jakbym tego oczekiwała, profesorze. Prawdę mówiąc utknęłam w martwym
punkcie.
– Czasami tak bywa. Niech się pani nie przejmuje, panno
Granger. Często poszukujemy odpowiedzi, które są przed nami i są aż tak proste,
że dochodzimy do nich dopiero okrężną drogą. – Posłał jej tajemniczy uśmiech.
Ostatkiem sił powstrzymała się przed parsknięciem na te
słowa.
– Oczywiście, dyrektorze… Mam tu dla pana kilka stron, które
już przetłumaczyłam, jednak jest tu dużo niedomówień. – Podała mu plik, który
udało jej się już słowo w słowo zapamiętać. – Mimo iż sądzę, że nie
będzie to pomocne bez reszty, to może odnajdzie dyrektor coś, co się przyda.
– Nie wątpię, drogie dziecko. – Uśmiechnął się do niej
dobrotliwie. – Jednak nie po to cię tutaj zaprosiłem. – Spojrzał w jakiś punkt
za nią, ale Hermiona nie zwróciła na to uwagi, będąc pogrążona
w rozmyśleniach.
– Panno Granger – syknął lodowato głos za nią. Przestraszona
podskoczyła lekko i odwróciła się szybko, z ręką na klatce piersiowej – wciąż
nie mogła wyzbyć się tego odruchu – by uspokoić szaleńczo bijące serce.
– Profesor Snape! – rzekła, jakże odkrywczo. – W
czymś mogę panu pomóc?
– Nie możesz, a musisz. I nie pomóc, a prędzej przeszkodzić.
– Skrzywił się.
– O co chodzi, profesorze?
– Granger, nie zgrywaj głupszej, niż jesteś. Jakbyś nie
zauważyła, minęły trzy tygodnie.
Aż nazbyt zauważyłam, chciała powiedzieć. Trzy
długie, fatalne tygodnie, wycięte z jej życia. Ktoś jeszcze chce o tym
wspomnieć?
– I co z tym idzie? – spytała zamiast tego.
– Zapłacisz mi za to kiedyś, Granger – syknął tonem, który z
miejsca zapowiadał długą, bolesną śmierć w męczarniach, o jakich nikt jeszcze
nie słyszał. – Minął umówiony czas tej przeklętej imitacji umowy, którą
wymyśliłaś.
– A–ach to… No tak, tak – mruknęła pod nosem. Resztką woli
powstrzymała się przed walnięciem w czoło. Że też o tym nie pomyślała! –
Czyli oznacza to, że nie znalazł pan takowej osoby, tak? – Próbowała zatrzymać
biegające myśli, a niepewność i zaskoczenie jak najlepiej zamaskować.
– Cóż za odkrywczość, Granger. Ta twoja powszechna głębsza
analiza każdego zdania i perfekcyjne wyciąganie wniosków, o których tak wszyscy
gdaczą, ukazuje w końcu swe oblicze. – Na jego usta wypełzł ironiczny
uśmieszek. – Jutro. Ósma. Mój gabinet – warknął ruszając w kierunku drzwi. –
Przyszykuj się na piekło – wysyczał cicho, przechodząc obok niej i z trzaskiem
zamykając drzwi.
Jakbym już nie była w drodze do niego, pomyślała.
– Niech się pani nie przejmuje na zapas, panno Granger.
Profesor Snape już ma tak w zwyczaju troszeczkę wyolbrzymiać. – Puścił jej
oczko.
– Będę pamiętać. – Uśmiechnęła się serdecznie. – W takim
razie ja już pójdę, dyrektorze.
– Panno Granger… – Zatrzymał ją w drzwiach. – Hermiono –
zniżył głos do szeptu – w sekrecie powiem ci, drogie dziecko, że Severus
posiada bardzo ciekawe księgi, po bliższym obejrzeniu. – Uśmiechnął się do niej
konspiracyjnie, jakby coś knuli.
Nim wyszła spojrzała jeszcze raz na dyrektora, który był już
nieobecny duchem i patrzył w pustą przestrzeń, wrzucając co chwila do ust
kolejnego dropsa. Jednak nie to zwróciło jej uwagę. Ogniki. Prawdziwe ogniki
rozbawienia płonące w jego oczach, kazały jej na chwilę postać.
Dyrektorowi nie tylko chodziło o jej zadanie i biblioteczkę,
oj nie. On coś planował i bynajmniej nic rozważnego.
~*~*~*~
Hermiona zdając sobie sprawę, że dzisiejszego dnia już nic
więcej nie zdziała z dalszymi linijkami nieprzetłumaczonego tekstu, udała się w
kierunku hogwarckich kominków z zamiarem przefiukania do Nory. Była wykończona.
Weszła w płomienie i humor – jeżeli to możliwe – jeszcze
bardziej jej się pogorszył. Ginny z czerwonymi oczami siedziała przy pustym
stole. W Norze panowała taka cisza, że aż poczuła na plecach dreszcze. Już
miała do niej podejść, gdy kątem oka zauważyła ruch na schodach. Teraz nie na
żarty się przestraszyła. Czy to możliwe, że Śmierciożercy są w domu? – No tak,
jak zwykle jej optymistyczna dusza myśli na początku o Śmierciojadach.
Odwróciła się w tamtym kierunku, ściskając różdżkę w
pogotowiu. W myślach przypominała sobie najbardziej skuteczne obezwładniające i
unieruchamiające zaklęcia – zawsze istniała możliwość, że jeszcze na coś im się
przydadzą i uda się wyciągnąć od nich jakieś informacje.
Hermiona pewnie sama wyśmiałaby osobę, która w takich
sytuacjach stałaby na środku pokoju, uważając, że sama poradzi sobie z
ewentualnymi mordercami, czyhającymi na kolejną ofiarę – to byłoby istne
samobójstwo… Jednak nie dla niej. Ona musiała ochronić Ginny, a tylko
z takiej pozycji – zasłaniając ją całym ciałem – miała do tego najlepsze
predyspozycje.
Z ciemności wyłoniły się dwie rude czupryny, na których
widok, ledwo co powstrzymała się rzucić jakiejś ciężkiej klątwy. Hermiona
poczuła, jak całe napięcie ulatuje z jej ciała. Musi odpocząć, bo jak dalej
tak pójdzie, to w końcu nałoży na Norę jakieś paskudne zaklęcie, by
nikt nie mógł do niej wejść… ani wyjść – to właśnie, to małe utrudnienie.
Pokazała na Ginny i na migi spytała o co chodzi. Fred i
George pokazywali przez siebie z prędkością torby powietrznej, jakby właśnie
odbywali kolejną rundę w kalamburach. Uśmiechnęła się ciepło na ten widok.
Chciała na zawsze ich takich zapamiętać; jako bliźniaków, z mnóstwem genialnych
pomysłów, którzy bez przerwy się śmieją i żartują… Tak bardzo ich kochała. Nie
wiedziała, co by sobie zrobiła, gdyby przez tego przerośniętego jaszczura coś
im się stało. Albo gdyby stracili tą swoją radość i chęć życia. Nie mogła na to
pozwolić. Poświęcę wszystko co możliwe, by nic złego im się nie
przytrafiło. By nie musieli boleśnie odczuwać tej wojny, przyrzekła sobie w
duchu – to była jej własna przysięga, której złamanie prześladowałoby ją dzień
w dzień pod postacią sumienia, nękającego jej duszę.
Odgoniła od siebie kolejne myśli i popatrzyła na to, co chcą
przekazać jej chłopcy. Fred (a może i George... Serio, mogliby chociaż nosić
innego koloru piżamy) zrobił z palców wskazujących i kciuków kółka, a następnie
przyłożył je do oczu, co nie pozostawiało to wątpliwości, że chodziło mu o okulary
– punkt dla mnie. George (dla dobra tej sytuacji, przyjmijmy, że się nie mylę)
zaczął się rozglądać na boki, po czym wzniósł rękę do góry. Palec wskazujący
skierował na siebie, a potem udał, że coś na niego leci, i gdy tylko dotknął
opuszkiem wcześniej wspomnianego palca klatki piersiowej, dostał drgawek i padł
– prawie bezdźwięcznie – jak kłoda na schodki.
Patrzyła jak oniemiała na to, co starali się jej pokazać,
ale za Chiny nie mogła tego z niczym połączyć. Czy wspomniałam już, że
potrzebuję odpoczynku? Serio, niedługo mój mózg odmówi współpracy i
powędruje do kogoś innego, a wtedy to nie wiem, co zrobię… Na pewno nie
będziesz najinteligentniejszą czarownicą od stulecia – usłyszała
zgryźliwy głosik, w swojej głowie. Na tak, tego mogłaby być pewna.
Dopiero, gdy George podniósł się z podłogi i na widok wyrazu
jej twarzy westchnął głośnio, powróciła do rzeczywistości. Rudowłosy powolnie,
jakby tłumacząc małemu dziecku, narysował palcem na swoim czole błyskawicę,
przez co dopiero teraz załapała, że nie chodziło im o coś, ale o kogoś. A ten
fakt jakoś nie polepszał tego zajścia.
Zdeterminowana bezgłośnie podziękowała bliźniakom, po czym
kazała im iść spać i obiecała, że zajmie się Ginny. Choć na ich miejscu
bardziej martwiłaby się sytuacją w jakiej znalazł się Chłopiec–Który–Przeżył–By–Wszystko–Komplikować
niż siostrą, nad którą teraz postanowiła sprawować podwójną pieczę.
Zakradła się cicho koło rudowłosej i zajęła miejsce obok
niej. Mimo skrzypnięcia, jakie wywołało krzesło podczas odsuwania, Ginny i tak
nie zwróciła na to uwagi. Nie wróżyło to najlepiej. Głęboka analiza w niektórych
sytuacjach jest po prostu zbędna, albo przynajmniej w nieodpowiedniej chwili
nie powinno się jej stosować. Ludzie często po sprzeczkach, zostając sam na sam
ze swoimi myślami błędnie interpretują zachowanie, gesty i słowa. W większości
przypadków w końcu dochodzą do wniosku, że całe to zajście jest głównie ich
przyczyną i powinni wziąć odpowiedzialność za konsekwencje, które się z tego
zrodziły. To jest przedostatni etap. Najpierw jest oczywiście gniew, który
różnie się objawia; płaczem, rozrzucaniem rzeczy, krzykami i tym podobnymi. Gdy
to mija przychodzi opamiętanie i rozważanie. Jako ostatni etap powszechnie
uważa się godzenie, jednak nasza duma zwykle odzywa się w najmniej odpowiednich
momentach, tak jak właśnie ten. Jesteśmy zbyt dumni, by zrobić pierwszy krok i
wyciągnąć rękę. Wolimy czekać niż interweniować. I tu leży pies pogrzebany –
powinniśmy skończyć, co zaczęliśmy. Mimo iż nie wiemy, jak dalej potoczy się
sprawa, nie powinniśmy od samego początku skazywać jej na niepowodzenie.
Kłótnia nie powinna być wyrokiem, w którym nie ma się nic do powiedzenia. Nie
po to ktoś wymyślił kompromis, by z niego nie korzystać. A nie wszystko należy
pokonywać jak najprostszą i najszybszą drogą.
Położyła lekko rękę na jej ramieniu i odezwała się łagodnym
głosem:
– Ginny, co się stało?
– Nic, nic. Kompletnie nic – odpowiedziała szybko,
wycierając łzy z policzków rękawem bluzki.
– Co on ci zrobił?
– Ale kto? – spytała ze słabo udawanym zdziwieniem.
– Gin, nie udawaj. Dobrze wiem, że chodzi o Harry'ego –
odpowiedziała. Widząc, że chce zaprzeczyć dodała: – Nawet nie próbuj mówić, że
tak nie jest. Po prostu powiedz, o co chodzi.
– Przecież powiedziałam, że o nic – odparła cicho, lecz z
lekkim wahaniem.
– Ginny, znamy się kupę lat. Jestem zmęczona i coraz
bardziej zdenerwowana. Jeżeli teraz mi nie powiesz, pójdę do Harry’ego
osobiście i nie obiecuję, że to się dla niego dobrze skończy. – Zaczęła wstawać
powoli z krzesła, nie dając jej tym samym dużo czasu do namysłu.
– Nie, Hermiono, nie. Proszę. –Złapała ją za rękę i pociągnęła
z powrotem na krzesło.
– W takim razie słucham, Ginny.
– Bo… no wiesz, Harry… – zaczęła cicho i opuściła głowę,
spoglądając na swoje dłonie, leżące na kolanach.
Hermiona czekała cierpliwie, nie przerywając jej.
– Harry… on… – podjęła po chwili. Głos jej się lekko
załamał, ale kontynuowała dalej. – On znów… znów z Cho. – Dzielnie powstrzymała
łzy, które z całych sił próbowały wydostać się na zewnątrz. – Widziałam ich.
Widziałam, jak się obściskiwali w Hogwarcie, a jak wrócił do Nory, to udawał,
że nic się nie wydarzyło i próbował mnie zbajerować, bym znów z nim była…
Hermiono – spojrzała jej w oczy – ja nie mogę, nie potrafię tak. Nie potrafię
mu wybaczyć.
– Ależ, Gin, ty nie musisz mu wybaczać. – Objęła ją
ramionami i mocno przytuliła. – A nawet bym cię namawiała, byś tego nie robiła
i dała mu to wyraźnie do zrozumienia.
– Naprawdę? – Podniosła głowę z jej ramienia i popatrzyła na
nią. W jej głosie dało się usłyszeć jedynie zdziwienie i nadzieję.
Hermiona uśmiechnęła się do niej lekko.
– Tak, naprawdę, Gin. Wiesz gdzie się skierować, gdy
będziesz chciała inaczej mu się odpłacić. – Mrugnęła do niej, a Weasley
zaśmiała się cicho.
Przytuliła rudowłosą jeszcze raz, po czym odsunęła się od
niej na wyciągnięcie ręki.
– Dobra, Ginny, ja się zbieram. Potrzebuję jakiś
niewyobrażalnych pokładów energii, jeżeli mam pracować z tym Nietoperzem. – Choć
byłam pewna, że tak to się skończy, dodała w myślach. – Gin… – poczekała,
aż na nią spojrzy – nie siedź tu długo, dobrze?
Ruda spojrzała na nią i pokiwała lekko głową, posyłając jej
słaby uśmiech.
Hermiona ścisnęła lekko przyjaciółce ramię, chcąc dodać jej
otuchy i ruszyła do pokoju, by w końcu odpłynąć w objęcia Morfeusza.
~*~*~*~
Dziewczyna obudziła się w dosyć dobrym nastroju. Po raz
pierwszy od dawna nie śnił jej się żaden koszmar, co było dosyć dziwne.
Odstawiła jednak ten temat na kiedy indziej, bo teraz, w pierwszym dniu jej
współpracy ze Snape'em, nie chciała go już o tej godzinie niszczyć.
Przeczuwała, że na to będzie jeszcze czas. A konkretniej mówiąc, gdy przekroczy
próg gabinetu profesora.
Zebrała się w mgnieniu oka i bez żadnego śniadania
przefiukała się do Hogwartu. Nie, żeby nie mogła nic przełknąć, albo czułaby
jak kiszki skręcają się w jej brzuchu – nie, nic z tych rzeczy. Wolała jednak
nie przeciążać swojego żołądka. Musiała całkowicie się skoncentrować i przestać
myśleć o ważnych rzeczach. W ogóle przestać myśleć. Skupić się na eliksirach i
nie roztrząsać spraw, które nie mogą wyjść na jaw – a które Snape mógłby
niezauważalnie z niej wyciągnąć. Najgorzej było, gdy zaczynała myśleć tylko i
wyłącznie o eliksirze, którym w tym czasie się zajmowała i nie zwracała żadnej
uwagi na otoczenie. To było coś czego, do tej pory, nie mogła w pełni
kontrolować. I właśnie to ją najbardziej doprowadzało do szewskiej pasji. Tym
bardziej, gdy nie potrafiła powstrzymać niezależnego od niej odruchu
podskoczenia – i to ją kompletnie irytowało.
Przeszła do lochów i odetchnęła kilka razy głęboko. Musiała
się opanować i zacząć kontrolować wszystkie odruchy. Przemyśleć każde
wypowiedziane słowo pięć razy i rozstrzygnąć, czy może dokonać takiego, a nie
innego ruchu. Wszystko. Dosłownie. Konkretnie i tak, by nie dostrzegł różnicy
pomiędzy szkolnymi lekcjami a indywidualnymi.
Z takim postanowieniem dotarła przed drzwi gabinetu.
Odczekała pod nimi kilkadziesiąt sekund dłużej, niż zaliczałoby to się do
kategorii „zwyczajne spotkanie” i zapukała.
– Wejść – rozległo się nieprzyjemne warknięcie.
No to zaczynajmy... – pomyślała i otworzyła
mosiężne drzwi.
– Dzień dobry, profesorze – przywitała się dosyć niepewnie.
Przyjrzała mu się badawczo, jednak nic nadzwyczajnego nie
zauważyła; ten sam strój; ten sam beznamiętny wyraz twarzy; ten sam pusty
wzrok, utkwiony chwilowo w jakimś tekście. Wszystko zgodnie z normą. Jednak coś
jej tu nie pasowało, choć nie miała pojęcia co takiego mogłoby to
być. Cisza zdawała się przytłaczać ją coraz bardziej. Miała
wrażenie, że to cisza przed burzą. Tak, właśnie tak. Choć, jeżeli w tym
momencie miałaby być ta burza, to było jednak za spokojnie. Mimo wszystko, nie
zapowiadało się, jako wspaniale spędzony ranek – musiała trzymać się na
baczności.
– Co mam robić? – odezwała się w końcu, by przerwać to
uczucie niepokoju.
– Zakładam, że zna pani kodeks bezpieczeństwa w
laboratorium. – Uniósł lekko głowę, by obdarzyć ją jedynie przelotnym
spojrzeniem i zabrał się do pisania czegoś. Najwyraźniej uznał, że jej spięte
włosy w kucyk, bluzka z trzy czwartym rękawem i długie dżinsy są wystarczająco
odpowiednim strojem do warzenia eliksirów, bo kontynuował: – W takim więc razie
zabierz się za umycie tych dwóch kociołków – machnął ręką w bliżej nieokreśloną
stronę, jakby chciał się odgonić od natrętnej muchy – a potem weź się za
pokrojenie składników do Eliksiru Słodkiego Snu. Jak skończysz, przyjdź i mi to
powiedz.
Łatwo i spokojnie. Oby tak było przez cały czas,
pomyślała, ciesząc się w duchu, że nie będzie musiała pracować w tym samym
pomieszczeniu, co profesor.
Ruszyła do pracowni i przygotowała stanowisko. Liczyła na
to, że będzie musiała jedynie robić eliksiry, choć w głębi duszy, naprawdę
chciała zdobyć większe doświadczenie i zdobyć wiedzę na nieznanych jej polach.
Było jeszcze tyle eliksirów, których nigdy nie robiła, a nawet nie poznała.
Chciała posiąść to wszystko i zdobyć odpowiedzi na wszystkie nurtujące ją
pytania. Jednak nie mogła – wiedziała to. Może, gdyby udała się do Slughorma,
albo do jakiegoś innego Mistrza Eliksirów, który chętnie udzieliłby jej
odpowiedzi, lub przynajmniej wskazał jej książki w jakich by je znalazła,
byłoby łatwiej? Pewnie tak. Nie musiałaby kalkulować każdego zdania w myślach
dziesięć razy, a treść odpowiedzi nie byłaby tak zawiła… Nie, nie o to jednak
chodziło. Na pewno byłoby łatwiej – co do tego nie miała wątpliwości – jednak
nie lepiej. Ona chciała zawiłości. Chciała móc nad tym rozmyślać, szukać
drugiego dna – właśnie to ją fascynowało. Miała to na wyciągnięcie ręki, a nie
mogła z tego skorzystać. Było to dla niej jak przysłowiowy „zakazany owoc”, co
ją jeszcze bardziej irytowało. Ona – ta, która szuka we wszelakich źródłach
tego co potrzebuje, teraz mając jedno z nich największe obok siebie, nie może z
niego skorzystać.
– Co TO jest? – O mało co nie podskoczyła, gdy usłyszała za
sobą głęboki głos.
Spojrzała zdezorientowana na to, co właśnie robi. Wszystko
się zgadzało; róg dwurożca leżał już gotowy, obok niego muchy siatkoskrzydłe i
kły węża, a ona właśnie kroiła bezoar.
– Eee… Pokrojony w kostki bezoar? – wydukała w końcu, mając
nadzieję, że właśnie o to chodzi profesorowi.
– Jeżeli to są kostki – prychnął pod nosem – to ja jestem
wróżką zębuszką.
Hermiona mimowolnie zaśmiała się głośno. Po dłuższej chwili
zorientowała się, że w pokoju, nie biorąc jej pod uwagę, panowała bezwzględna
cisza. Odchrząknęła i odwróciła się w stronę profesora, który patrzył na nią
dziwnie. No tak! Nie ma to jak wyjść na kompletną idiotkę, pomyślała
gorzko. Jeżeli niedługo nie zregeneruje swoich sił, to zacznie reagować jeszcze
gorzej – a to dopiero będzie istna katastrofa.
– Chciałam powiedzieć, że raczej nie przypomina pan wróżki. –
Chrząknęła jeszcze raz i odwróciła się z powrotem do swojego stanowiska.
– Popraw to – rozkazał tylko sucho i szybkim krokiem
odszedł.
Odwróciła się w kierunku drzwi, by jeszcze raz na niego
spojrzeć, ale zdążyła zobaczyć tylko skraj jego szaty.
~*~*~*~
Severus był wściekły. Nie dość, że dzisiaj miała przyjść do
„pomocy” ta mądralińska Granger, to miał za sobą niezbyt miłą pogawędkę z
Dumbledore'em, który jak zwykle coś od niego chciał, a po drodze napatoczył się
jeszcze Lupin, który zaczął mu gderać o Tojadzie, jakby zapomniał, że robi mu
go co miesiąc. Coraz bardziej wątpił w to, że ludzie potrafią używać mózgów i
posiadają własne życie.
Podejrzewał też, że to, co wypił rano u Minerwy i
Dumbledore’a, gdy go zaprosili na jakże przemiłe spotkanie, które do tej pory
nie wie, do czego miało prowadzić, nie było zwykłą herbatą. Miał jakieś
przeczucie, że coś mu do niej dodali i pluł sobie w twarz, że jako jeden z
najlepszych Mistrzów Eliksirów, po pierwsze: nie zorientował się, a po drugie:
nie mógł określić co to było. Cholerni manipulatorzy!
Chodził poirytowany i zastanawiał się co to mogło być za
diabelstwo i niby do czego miało prowadzić. Zdążył już wypić połowę whiskey i
dwa razy złożył wizytę Albusowi, który twierdził, że nie ma pojęcia o co chodzi
i chichotał pod nosem jak głupi. Wychodził od niego z trzaskiem drzwi, a każdy,
kto zobaczył go po drodze, uciekał jak najdalej, byleby nie oberwać.
Usłyszał pukanie do drzwi, a ciśnienie – jeżeli to w ogóle
możliwe – podskoczyło mu jeszcze bardziej. Pomyślał sobie, że mógłby wyładować
na niej swoją furię, a ona może uciekłaby i pozwoliła mu samotnie pracować.
Później przyszło opamiętanie – ze stwierdzeniem, że pewnie od razu poleci do
tego starego dropsoholika i będzie musiał przeżywać kolejne godziny w jego
obecności.
Zrezygnowany, że nie będzie mógł odreagować pociągnął dwa
potężne łyki z gwinta, usiadł przy biurku i postawił butelkę obok, tak by nikt,
kto nie musi jej nie zauważył. Wziął do siebie jakiś zbitek papierów, opamiętał
się i kazał jej wejść.
Całe szczęście spojrzał na nią tylko raz, bo inaczej nie
umiałby powstrzymać swojego języka przed kilkoma niezbyt miłymi komentarzami.
Kazał jej się zabrać za krojenie składników i miał nadzieje, że jak wysprząta
kilka kociołków, to odechce jej się robienia jeszcze więcej.
Jednak, gdy wyszła z gabinetu poczuł jeszcze większą złość.
Dumbledore nim manipuluje, Granger łazi po jego laboratorium,
jakby było jej. Co tu się, do cholery dzieje? Czy on nie może spędzić w spokoju
choć jednego dnia?
Porzucił wszelkie morale i nie zważając na swoją poprzednią
wewnętrzną bitwę odsunął krzesło i ruszył za nią. Chciał wygarnąć jej, że coś
jest nie tak, i że powinna bardziej się postarać, a potem… potem może
doprowadzić ją do płaczu, by uciekła…? Tak, to było by wspaniałe. Uśmiechnął
się wrednie pod nosem.
Gdy stanął za jej plecami owiał go zapach, jaki tylko nieraz
czuł w wiosnę. Zapach bzów. Próbował nie oddychać zbyt głęboko, bo wiedział, że
ten zapach zapadnie w jego pamięć, a do tego przez to uchodziło z niego
podenerwowanie.
W momencie, jak zobaczył, że kostki bezoaru nie są idealnie
równo, wiedział, że tego jej nie odpuści. Ni stąd ni zowąd przypomniał sobie
Albusa i te jego wstrętne cukierki, którymi wszystkich na okrągło częstuje –
jakby liczył na to, że dostaną cukrzycy albo wypadną im wszystkie zęby. I tak
oto, porównał tę sytuację do jego przeistoczenia we wróżkę zębuszkę, choć miał
nadzieję, że powiedział sobie to tylko w myślach. Oczywiście potem, jak na
złość owa nadzieja poszła się za przeproszeniem przejść na spacer, bo Granger
zaczęła się śmiać. Wściekł się nie na żarty, jednak jedynie przed uduszeniem
swojej uczennicy ocaliło go to, że odwróciła się w najmniej spodziewanym
momencie i coś sobie uświadomił, po pierwsze: nie śmiała się z niego, lecz z
tego co powiedział, a po drugie: cała jego wściekłość odeszła w mgnieniu oka.
Wtedy zrozumiał jeszcze jedną rzecz: chyba już wiedział, co
takiego dodali mu ci gryfońscy mściciele do napoju. I nie była to rzecz, z
której powinien się cieszyć, oj nie.
~*~*~*~
Hermiona przez cały tydzień chodziła jak w transie.
Codzienna rutyna ją dopadła i powolnie, od środka zaczynała zżerać. Najpierw
wstawała, szykowała się, brała kromkę tosta i biegła na spotkanie w lochach,
następnie zziajana, wymęczona i ledwo żywa szła do biblioteki w poszukiwaniu
czegoś nowego na temat tekstu, a potem bez niczego nowego, z zamykającymi się
oczami szła z powrotem do Nory i padała na łóżko jak kłoda.
Ten dzień zaczął się tak samo jak poprzednie. Snape znowu
dziwnie się zachowywał, choć tak naprawdę można by było uznać to już za
normalne, bo trwało od ich pierwszego spotkania. Wolała jednak nad tym nie
rozmyślać, uznać, że to tylko jej widzimisię i puścić to w niepamięć.
Jednak to, co odróżniało go od innych był fakt, że dzisiaj
był dzień, podczas którego miała udać się na poszukiwania Athelasu. I to
właśnie ją uratowało.
Zerknęła na zegar umiejscowiony nad drzwiami biblioteki;
wskazywał wpół do dwunastej. Czas się zbierać. Spakowała
potrzebne książki do torby i odesłała ją jednym z bardziej zaawansowanych
zaklęć do Nory, a pozostałe za pomocą jednego ruchu różdżki wróciły na swoje
miejsce.
Ruszyła przez opustoszałe korytarze szkoły. Ani jednej żywej
duszy, czy nawet tej nieżywej, biorąc pod uwagę duchy i inne paranormalne
stworzenia. Ledwo słychać było jej kroki na posadzce, za co dziękowała w duchu.
Fakt, że teoretycznie znajduje się sama na tym piętrze zamku jakoś nie napawał
jej spokojem i miała ochotę jak najszybciej zrobić to, co musiała i wrócić do
Nory, by zapaść w upragniony sen. Usłyszała cichy szum za sobą i zatrzymała się
jak spetryfikowana. Niby przecież nie powinna się bać w Hogwarcie, bo to jedna
z najbardziej strzeżonych placówek, lecz Hermiona noce już chyba po stokroć
wolała spędzić w Zakazanym Lesie; oczywiście każdy rozważny i choć trochę
logicznie myślący człowiek wyśmiałby ją w najlepsze, ale ona wolała mieć może i
nie do końca bezpieczną drogę do ewentualnej ucieczki, ale liczyło się dla niej
to, że w każdej chwili mogła się przemienić i chociaż spróbować wymknąć się
przeciwnikowi – na to na pewno miała większe szanse na otwartym terenie.
Wzięła kilka głębszych wdechów na uspokojenie i ruszyła
przed siebie. Wolała się ani nie odwracać, ani nie domyślać, kto mógł za nią
podążać i ignorować szuranie, które przeszło już w ciche kroki. Taak, po prostu
iść dalej przed siebie.
Mocny wiatr zawiał jej twarz, roztrzepując jej niesforne
loki na wszystkie strony. Była zadowolona, że opuściła już korytarz, w którym
na pewno nie była sama. Uspokoiła swój oddech. W powietrzu czuć było wilgoć i
coraz ciężej się oddychało. Szczerze nienawidziła takiej pogody. Okryła się
jeszcze mocniej szkolną szatą i ruszyła szybkim krokiem przed siebie.
Hermiona zatrzymała się przed wejściem do Zakazanego Lasu.
Zdjęła ubrania i położyła je pod drzewem – serio, nie chciała niszczyć sobie
kolejnych ciuchów. Rozejrzała się uważnie dookoła lustrując każdy centymetr
terenu, by upewnić się, że nikt jej się nie przygląda. Weszła szybkim krokiem
do lasu i będąc już całkowicie niewidoczna dla ludzkiego oka zaczęła
przemieniać się – wciąż, pomimo już dosyć długiego doświadczenia – z
dosyć dużym bólem w wilkołaka. To będzie długie poszukiwanie i jeszcze
dłuższa noc.
Dzis niestety krotko, bo jestem na telefonie :(
OdpowiedzUsuńNa poczatku - gdzie maniery Albusa? XD dlaczego nie zaproponowal jej dropsa? XD
Alez z tego Seva dupek, a ogolem mowiaac ta notka jest chyba najlepsza z dotychczasowych ;)) czekam ba rozwoj akcji;)
Pozdrawiam
Kurdę wiedziałam, że o czymś zapomniałam!xD
UsuńCieszę się, że się podobało i jak coś nowego dodam na pewno Cię powiadomię, choć nie wykluczam, że znów przypomni mi się dopiero po dłuższwj chwili :D
bardzo dobry rozdział :D nie ma niczego do czego mogłabym się przyczepić a więc życzę weny
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
Nemezis
0jjjjjj,zaczytalam sie a tu juz koniec. czekam niecierpliwie na c.d. Pozdro z kraju Severusa-w tej chwili deszczowej-Anklii. Kat
OdpowiedzUsuńOoch, jak widzę w Anglii, tak dla odmiany pada ;d
UsuńPocieszę Cię Kat, że nie tylko u Ciebie jest tak deszczowo ;p
No i dziękuję za komentarz - teraz dzięki temu poznałam kolejną czytelniczkę ;)
ps oups,sorki,skrzaty pomieszaly literowke.Kat
OdpowiedzUsuńCudo! O.o
OdpowiedzUsuńSev i jego rozmyślenia chyba najlepiej ci wyszły! ;p :D
Twojemu Harry'emu chętnie walnęłabym w łeb! Głupek! ;/ Jak można tak traktować Gin...? ;<
Notka cudowna, już czekam na dalszą część! ;3
Weny życzę!
PS: Sorki, że dopiero teraz dodaję komentarz, ale dopiero dzisiaj skapłam się, że jest nowa notka xp
Po pierwsze: Pottera zabić, albo przynajmniej wykastrować!
OdpowiedzUsuńPo drugie: Sev powoli "topnieje" :D
Po trzecie: pomimo, że rozdział jest zbetowany, pojawiają sie dziwne sformuowania, które mnie osobiście się nie podobają. Może się czepiam, ale jakoś tak zwróciłam na to uwagę.