Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Musiałam trochę pozmieniać kolejność rozdziałów, bo coś mi się pomerdało w międzyczasie ;p
Jeżeli ktoś chce wiedzieć, to akcja dzieje się 29 lipca ;)
Kolejny rozdział wciąż się produkuje i choć jakoś ostatnio Wena ode mnie odeszła, to mam nadzieję, że dopiszę jeszcze przynajmniej 3 strony ;>
Dedykuję ten rozdział Freszce, która ostatnio była zalatana i nie mam jej tego pod żadnym pozorem za złe :*
Dziękuję wszystkim Czytelniczką i Czytelnikom, którzy zostawili po sobie ślad c;
Mam nadzieję, że komentujących będzie więcej, bo tych kilka słów naprawdę karmi Wenę, a moja, jak już wspomniałam, nie jest w najlepszej kondycji.
Betowała Sky, której należą się brawa ;*
Betowała Sky, której należą się brawa ;*
P.S.
Tak się właśnie zastanawiam: czy tylko dziewczyny czytają mojego bloga? ^^
Hermiona siedziała w bibliotece i kończyła zbierać
informacje dla profesora Dumbledore’a, które zapisał jej na kawałku pergaminu.
Przez ten tydzień od spotkania zdążyła już zebrać prawie wszystkie składniki i
została jej tylko jedna wyprawa do Zakazanego Lasu. Jednak by to zrobić musiała
poczekać do pełni księżyca, bo dopiero wtedy, kilka minut przed północą,
roślina miała największą moc i była kompletnym składnikiem eliksiru. Jakiego?
Tego jeszcze nie wiedziała. Zawsze, gdy pytała o to Dumbledore’a, ten zbywał ją
słowami „niedługo się dowiesz, moja droga”. Oczywiście, jak na niego przystało,
nie uszczegółowił terminu, kiedy miałaby posiąść tę wiedzę, tylko chichotał pod
nosem jak jakiś szaleniec, który uciekł ze św. Munga, i nie przerywał jedzenia
kolejnych dropsów. Jedyne, czego mogła być pewna, to to, że Snape jako jeden z
najlepszych Mistrzów Eliksirów miał z tym jakiś związek i zapewne właśnie
pracował nad wywarem.
Dyrektorowi mogło chodzić tylko o trzy sytuacje, w
których opcjonalnie dowiedziałaby się czegoś więcej na temat mikstury:
pierwsza opcja, mało prawdopodobna i nienapawająca optymizmem: podczas zajęć
oklumencji; druga, jeszcze bardziej niedorzeczna: przy współpracy nad
eliksirami – jeżeli takowa w ogóle by była; trzecia, i ostatnia, wręcz
niemożliwa, która wyklucza się sama przez się: profesor Snape sam jej o tym
powie. Jak na razie oznaczało to, że w najbliższym czasie niczego więcej się
nie dowie na jej temat.
Dziewczyna ponownie zabrała się do tłumaczenia tekstu, który
został napisany starożytnym językiem. Zastanawiała się, kto w ogóle miał tyle
poczucia humoru, by w nazwie zapisać słowo „język” – przypominało to bardziej
wymyślne znaczki i zawiłe litery, które zdawały się nie mieć końca. Wszystko
byłoby w porządku, gdyby nie to, że było niewiele książek, w których znalazła
informacje na temat tego oto języka, a wszystko, co do tej pory przetłumaczyła,
wydawało się kompletnie pozbawione sensu. Głowiła się nad tym tekstem już od
kilku dni i na jej nieszczęście przeczuwała, że szybko go nie skończy. Wydawało
jej się, że miną dekady, nim rozczyta i zrozumie te kilka kartek.
Poczuła, jak bariery, które ją ochraniały, zostają
ściągnięte. Wymyślenie tego zaklęcia zajęło jej sporo czasu, tym bardziej, że
miała być niewidzialna w pewnym miejscu, coś takiego jak zaklęcie Kameleona,
lecz obejmowało także przestrzeń, która znajdowała się dookoła niej, przez co
mogła wyjąć nawet wszystkie książki z regałów, a normalna osoba, nawet stojąc
obok nie zauważyłaby tego, bo obraz dla niej pozostałby taki jak zwykle. Była
to różnorodna mieszanka zaklęć rozpraszających, a także pochodzących ze
wcześniejszych epok, które pozwoliły jej stworzyć tego rodzaju iluzję.
Najwidoczniej jej praca nie poszła na marne, bo jak dotąd nikt nie zwrócił na
nią większej uwagi.
Bariery ustąpiły, lecz Hermiona nawet nie podniosła głowy
znad pergaminu, na który przepisywała ważne dopiski. Dobrze wiedziała, kto to
był, bo tylko z jedną osobą podzieliła się swoim osiągnięciem. Tylko ona
potrafiła perfekcyjnie wykonać ruch różdżki, by zdjąć ochronę, a także
wypowiedzieć inkantacje, która były po łacinie. Tworzenie niepotrzebnych i
bezwartościowych zaklęć, które ktokolwiek „ot tak” mógł przebić byłoby
bezcelowe.
Po kilku sekundach znów poczuła, jak bariery ochronne
zostają założone, a krzesło przed nią odsuwa się i zostaje zajęte.
– Co ty tu robisz? – spytał.
– A co ty tu robisz? – odpowiedziała
pytaniem na pytanie, nadal nie odrywając się od tekstu.
– Przyszedłem sobie posiedzieć. – Uśmiechnął się szarmancko.
– A ja dla tego, bo wiedziałam, że tu będziesz. – W końcu
podniosła głowę i spojrzała na niego figlarnie.
– No nie! A ja myślałem, że się w końcu od ciebie wyzwolę –
jęknął i teatralnie wzniósł oczy ku górze, powstrzymując uśmiech.
– Ostatnio widziałam Parkinson na trzecim piętrze. Zawsze
możesz spróbować z nią. – Mrugnęła do niego i pokazała mu język.
– Czyżby „ostatnio” oznaczało dla ciebie jakieś trzy godziny
temu? Jakbyś jeszcze nie zauważyła, jest już prawie północ!
– Czy to oznacza, że łaskawie ruszyłeś ten swój szlachecki
tyłek i przyszedłeś tu tylko po to, aby mnie o tym poinformować?
– Mniej więcej tak. Z tego, co słyszałem przechadzając się
po korytarzach, to już organizują grupy poszukiwawcze.
– Przechadzając się, powiadasz? – Złośliwy uśmieszek wypełzł
na jej usta. – Hmm… Ale to jest całkiem ciekawe.
– To, że się przechadzam? Wiesz, chcę utrzymać figurę.
Dziewczyny lecą na wysportowane klaty. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu i dumnie
wypiął klatkę piersiową przed siebie.
– Merlinie! – jęknęła, wznosząc oczy ku niebiosom.
– Naprawdę, wystarczy Draco.
– Jestem pewna, że w tym czasie podjadasz czekoladowe żaby! –
Oskarżycielsko wskazała na niego wskazującym palcem.
– Ja? Żaby? Jakie żaby? Ja o niczym nie wiem. – Uniósł ręce
w obronnym geście.
– Jasne, jasne. A ta paczka, którą miałam pod łóżkiem to
poszła się przewietrzyć…
– Hmm… – Potarł brodę palcami w udawanym zamyśleniu. –
Wiesz, Herm, to całkiem możliwe.
– … i wpadła w twoje łakome sidła.
– Sidła? Jakie znowu sidła? – Zaczął rozglądać się na boki. –
Ja tu tylko sprzątam.
Hermiona parsknęła śmiechem.
– Wiedz, Draco, że jeszcze o tym pomówimy. – Pogroziła mu
palcem.
– Będę niecierpliwie czekać… – Posłał jej olśniewający
uśmiech. – A tak wracając do tematu, to co jest takiego ciekawego, jeżeli nie
moja atletyczna sylwetka, nad którą tyle pracowałem…?
– ... wżerając moje żaby – dodała. – Draco,
pomyśl. To by oznaczało, że moja bariera jest na tyle ochronna, że mnie
najzwyczajniej w świecie nie widać… Hmm… To całkiem interesujące.
– Chwila. Momencik. Chyba się troszeczkę pogubiłem –
powiedział lekko zdezorientowany. Nieraz naprawdę nie mógł się połapać w jej
rozumowaniu. Hermiona niecierpliwie przewróciła oczami.
– Patrzyli na mapę Huncwotów?
– No tak.
– I?
– No i nigdzie cię nie było widać.
– Bum! No i masz już tą swoją odpowiedź. Bariera jest na
tyle mocna, że taka magia na nią nie działa. Nie wiadomo, oczywiście, jak
jeszcze reaguje na inne czary, lecz to wspaniała wiadomość! – Uśmiechnęła się
szeroko.
– No to świetnie!... No, a tak powracając do początku naszej
rozmowy, to co robisz w zamku?
– Zakon – odpowiedziała i znowu pochyliła się nad tekstem.
– Przyjęli cię do Zakonu?
– Czyżbyś coś sugerował? – Posłała mu przeciągłe,
ostrzegawcze spojrzenie, które tylko samobójca lub prawdziwy masochista by
zignorował.
– Co mógłbym sugerować? – uniknął odpowiedzi i posłał jej
szeroki uśmiech.
– Na przykład to, że jestem za mało inteligentną i
doświadczoną osobą na to, aby znajdować się w szeregach Dumbledore’a. – Cały
czas nie spuszczała z niego oczu, patrząc na niego wyzywająco.
– Za mało inteligentną osobą? Hermiono, proszę cię, mogłaś
wymyślić lepszy hipotetyczny argument, jaki miałbym zastosować, a nie
takie coś.
– Czyli w czym problem?
– A czy ja mówiłem, że mam z tym jakiś problem? – Uniósł
brew pytająco.
– Oj, Draco, Draco. Mówisz, jakbym w ogóle cię nie znała. –
Uśmiechnęła się do niego miękko. – O co chodzi?
– Wiesz z czym to się wiąże… Na razie nie mam zielonego
pojęcia, jakbym mógł wywinąć się z łask Voldemorta, by przy okazji nie stracić
ojca i matki. Przecież to wydaje się być wręcz niemożliwe! – sapnął i oparł
głowę na rękach.
– Uda nam się. Coś wymyślimy, Draco… Wszystko jest możliwe,
więc to na pewno też. Trzeba tylko obmyślić plan, aby to wyszło.
– To chyba musiałby być cud, a nie plan – mruknął.
Hermiona podniosła się z krzesła i stanęła za nim lekko
masując jego ramiona. Nie dało się ukryć, że był spięty, a to nie był najłagodniejszy
temat. Zdawała sobie sprawę, że muszą jak najszybciej coś wymyślić. Niewątpliwe
było to, że zajmie to kupę czasu, lecz był to jeden z priorytetów. Muszę
jeszcze dzisiaj nad tym pomyśleć.
– Nie myśl o tym teraz…
– A co, jeśli się nie uda? – zaczął mówić, kompletnie
ignorując jej radę. – Będziesz w Zakonie, a ja będę musiał walczyć przeciwko
tobie. Jako jedyna nie odwróciłaś się ode mnie, gdy potrzebowałem pomocy.
Gdybyś nic nie zrobiła, to pewnie już bym nie żył. A teraz mam stanąć z innymi
Śmierciożercami u boku i najnormalniej w świecie zabijać osoby, które nieraz
widziałem na korytarzach. To nie jest fair.
– Życie nie jest fair. Ty sam najlepiej o tym wiesz, Draco.
Jeżeli nie uda nam się nic zrobić w tym kierunku, nie będę miała ci nigdy, ale
to przenigdy za złe, że tak postąpiłeś… Słyszysz? Nigdy. Nawet jeśli zginę na
tej wojnie, nawet jeśli wpakuję ci się przed różdżkę to nigdy nie będzie to
twoja wina. Ani Dumbledore’a, ani innych członków Zakonu. To nie jest też wina
Śmierciożerców, którzy mimo wszystko nienawidzą takich jak ja. Będzie to po
części moja wina, bo sama na własną rękę wpakowałam się w to bagno, lecz trzeba
pamiętać, kto się przyczynił do jego stworzenia. Voldemort. Tylko i wyłącznie
jego można za to winić i nikogo więcej. Zapamiętaj to, rozumiemy się?
– Tak, Hermiono. – Wyprostował się i lekko uśmiechnął się w
jej stronę.
– Dobrze. W takim razie, jeżeli już to sobie wyjaśniliśmy,
to sądzę, że powinniśmy się jednak wybrać do dyrektora.
– Co mu powiesz?
– Aaa… Racja, racja trzeba coś wymyślić. – Uśmiechnęła się
kpiąco.
– Zapowiada się ciekawie. – Spojrzał na nią i wybuchł
gromkim śmiechem.
~*~*~*~
Zachowywała się inaczej. Widział to. Od kiedy wróciła do
gabinetu Dumbledore’a, gdzie wszyscy idioci próbowali podjąć jakieś działania,
które ukazałoby, gdzie jest ta idiotka Wiem–To–Wszystko–Ale–I–Tak–Jestem–Tępa
wiedział, że coś jest nie tak. Na początku zastanawiał się – jak zresztą
pozostała część Zakonu – czy nie przechwycili jej Śmierciożercy, lecz od
razu odrzucił tą opcję, bo prawie pewne było, że zostałby wezwany, aby z resztą
grupy się „pobawić”, a może i usłyszałby od Czarnego Pana polecenie, by ją
zabić. Wydając ten rozkaz uznałby to pewnie za zabawne – nauczyciel i mistrz,
pracujący w Hogwarcie zabija swoją uczennicę, i to jeszcze należącą do Złotego
Tria. Wprost cudownie.
Jednak nic takiego nie nastąpiło. Żadnego pieczenia na
przedramieniu, chociaż niecierpliwie tego wyczekiwał. Zastanawiał się, o co tu,
do cholery jasnej, chodzi… Chwilę później zobaczył jak drzwi się otwierają, a
przez nie wchodzi nie kto inny, jak Granger i najnormalniej w świecie siada na
krześle, nie zwracając uwagi na to, że członkowie Zakonu w drugim kącie
zacięcie szepczą pomiędzy sobą, chcąc wyeliminować niemożliwe opcje pobytu jej
osoby. Miał wzmożoną ochotę podejść do niej i na nią nawrzeszczeć za tak
nieodpowiedzialne zachowanie, lecz postanowił, że najpierw zobaczy, co ona
wykombinowała, a wrzaski zostawi na lekcje oklumencji. Wytłumaczy mu się ze
wszystkiego, a jak sama z siebie nie będzie chciała, to od czego jest
legilimencja?
~*~*~*~
Mijały kolejne minuty, a dziewczyna nadal siedziała na
zajętym wcześniej miejscu, lekceważąco oglądając swoje dłonie. Wyczuła, że
spojrzenie, które przeszywało ją na wylot od kiedy weszła do pomieszczenia
stało się jeszcze bardziej intensywne. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła w
ciemnym kącie prawie niezauważalnego profesora, który wyglądał, jakby miał
zaraz wykonać atak. Było wręcz oczywiste, że to ona miałaby być ofiarą, lecz
zignorowała to. Powolnie przeciągnęła spojrzenie po jego sylwetce poczynając od
stóp i w mroku odszukała jego spojrzenie. Nie zabrało jej to dużo czasu, co z
pewnością zawdzięczała swoim nadprzyrodzonym umiejętnościom, a wyostrzony wzrok
i doskonała widoczność w ciemności były jednymi z nich – jak widać wszystko ma
swoje dobre strony.
Przytrzymała jego spojrzenie kilka dłuższych sekund, a kiedy
poczuła, że chce się dostać do jej umysłu, oczy zwęziły jej się lekko i posłała
mu kpiący uśmieszek, całkowicie blokując jego atak. Nie mogła mu pokazać, ile
czasu potrafi się bronić i pod jakim naciskiem wytrzyma, więc wykorzystała
ułamek sekundy, gdy jego wzrok powędrował na coś ponad jej ramieniem i
przeniosła swoje spojrzenie z powrotem na członków Zakonu. Spojrzała przelotnie
na Draco i lekko, prawie niezauważalnie skinęła do niego głową. Wyprostowała
się jeszcze bardziej – jeżeli to w ogóle było możliwie – i odchrząknęła. Nikt
nie zwrócił na nią uwagi, więc nie tracąc czasu postanowiła zmienić taktykę.
Przemieniła swoje krzesło w szerszy i o wiele bardziej wygodniejszy fotel i
nonszalancko rozsiadła się, po czym z namacalnym wręcz znudzeniem w głosie,
odezwała się, leniwie przeciągając głoski:
– Czy moglibyście w końcu przestać spekulować nad czymś
kompletnie bezsensownym i przejść do poważnych i mających jakikolwiek cel
rzeczy, związanych z Voldemortem i jego sługusami?
Każdy jak na zawołanie odwrócił się w jej stronę. Hermiona
zaśmiała się w duchu; twarz każdego członka Zakonu była w tej chwili dla niej
niczym otwarta księga, z której mogła wyczytać każdą emocję i odczucie.
– Czy to oznacza „tak”?
– Panno Granger, na miłość bogów, gdzieś ty się podziewała,
dziecko?! – zawołała profesor McGonagall.
– Niedaleko. Jeżeli mogłabym oszczędzić wam i sobie czasu na
te bezcelowe pytania, na które i tak nie odpowiem pełnowartościowo, to może od
razu zacznijmy spotkanie Zakonu Feniksa… Dyrektorze, jeżeli pan pozwoli, zostanę
po skończeniu i wyjaśnię zaistniałą sytuacje. – Spojrzała na niego intensywnie
i z leciutko stalową nutką wypowiedziała te słowa, która dla niedoświadczonego
słuchacza nie była słyszalna, a jemu wskazywała na to, że pomimo wszystko nie
będzie rozmawiała o tym przy innych.
– Oczywiście, moja droga – powiedział, lecz wyczuła jego
zachwianie, które trwało zaledwie przez ułamek sekundy. Posłał jej szeroki
uśmiech, w którym gołym okiem mogła wyczuć wymuszenie – A więc zaczynajmy…
Po spotkaniu, na którym i tak nic nowego nie ustalili, a
Hermiona w myślach wciąż zastanawiała się nad sytuacją Draco, pozostała na
swoim miejscu i przeczekała, aż każdy wyjdzie. Miała obawy przed wciśnięciem
kitu Dumbledore’owi, lecz pomiędzy przemyśleniami przez te dwie godziny zdążyła
jeszcze uformować kilka fałszywych wspomnień, które w razie czego była gotowa
podłożyć dyrektorowi. Oczywiście każdy ponad przeciętnie myślący wiedział, że
Dumbledore nie jest taki najserdeczniejszy i najmilszy, na jakiego go wszyscy
kreują. Nie chodzi jednak o samo zachowanie, lecz o czyny. Była pewna, że
prawie każdemu członkowi Zakonu chociaż raz grzebał w umyśle. Nie potrzebował
różdżki by rzucić Legilimens, – litości, był jednym z najpotężniejszych
czarodziejów na świecie – więc z łatwością mógł wedrzeć się do ich głowy. Jak
przystało, zachowywała się tak samo jak inni – udawała, że nic się nie dzieje –
chociaż pewnie tylko ona z młodzieży i większości dorosłych wiedziała, co tak
naprawdę robi ten starzec. Mimo że nieraz bardzo chciała, to nie mogła postąpić
tak idiotycznie, najzwyczajniej na świecie wstać podczas zebrania i wściec się
za tak bezczelne przeglądanie prywatnych wspomnień. Jedyne, co jej zostało, to
jak najczęstsze unikanie jego wzroku, lecz nie na tyle, by nie pomyślał, że coś
ukrywa. Czy wszystko, do cholery, musi być aż tak trudne?!
Dyrektor zasiadł naprzeciw niej i złączył ręce na biurku.
Hermiona w ciągu ułamku sekundy założyła swoją maskę, lecz nie tą samą, co
zwykle. Na jej twarzy, owszem, pozostał wyraz panny Wiem–To–Wszystko, ale
postanowiła, że rozłoży przed Dumbledore’em kilka zakrytych kart. Każdy coś
krył, lecz każdy inaczej to rozgrywał – stało się to jej pewnego rodzaju
mottem.
– Chciałbym, aby powiedziała mi pani, gdzie się pani
podziewała przez te kilka godzin. – Uśmiechnął się łagodnie, lecz w jego głosie
i oczach można było wyczuć nutkę stali. To był raczej rozkaz niż prośba.
– W bibliotece, profesorze.
– To jak to możliwe, że nie można było pani znaleźć, nawet
za pomocą mapy, panno Granger? Jest na to jakieś racjonalne wyjaśnienie?
– Niestety nie, dyrektorze. To skomplikowane. Nie potrafię
tego wyjaśnić, bo sama sprawa jest dla mnie niezrozumiała. – Zmarszczyła lekko
brwi.
– Może pani jaśniej?
– Jak już powiedziałam, na razie nic nie wiem. Jedynym
pewnikiem jest to, że siedziałam w tym czasie w bibliotece.
– Stosowała pani jakieś dodatkowe zaklęcia?
– Dyrektorze, proszę nie drążyć już tego tematu. Jak
przyjdzie na to czas i możliwość, to wszystko wyjaśnię… Proszę, profesorze. –
Podała mu zza szaty plik pergaminów i fiolek. – To składniki i informacje na
tematy, o które pan prosił. W następną pełnię, która będzie – spojrzała na
zegarek – dokładnie za osiemnaście dni, idę po ostatnią roślinę i byłabym
wdzięczna, gdybym po drodze nie spotkała żadnego nauczyciela… A teraz, jeżeli
pan pozwoli, to się pożegnam. – Skinęła mu głową i nie czekając na odpowiedź wyszła.
Hermiona zamknęła za sobą drzwi i wzięła głęboki wdech. Nie
miała już na nic ochoty, a czekały ją jeszcze zajęcia ze Snape’em, dalsze
sprawdzenie swojego zaklęcia, wymyślenie planu, by pomóc Draco, no i jeszcze
trzeba gdzieś wcisnąć rozmowę z Harrym, Ronem i Ginny, by nie zaczęli wyciągać
pochopnych wniosków – chociaż z Gin naprawdę chciała zamienić słowo, tak sam na
sam. Westchnęła cicho. Pomyślała o rodzicach; była zadowolona, że
wciąż – teoretycznie – przesiadują na zjeździe. Dla każdego było tak lepiej.
Skrzywiła się lekko na tą prawdziwą do bólu myśl.
Jej rodzice. Niby tacy sam – uśmiechnięci, życzliwi, chcący
nieść bezgraniczną pomoc każdemu – lecz nawet ślepy, głuchy i niepełnosprawny
człowiek potrafiłby stwierdzić, że gdy ona przybywała do domu, nic nie było
takie jak wcześniej, przed wykryciem w niej magii, przed dostaniem listu z
Hogwartu. Nie mogła powiedzieć, że rodzice nie starali się złagodzić atmosfery,
bo tak nie było. Widziała, że robili z tym coś, co z wieloma innymi sprawami –
próbowali przejść nad tym do porządku dziennego, lecz nie potrafili przekroczyć
niewidzialnej granicy, której tak się obawiali. Czuć było bijący od nich strach
na odległość kilkunastu kilometrów. Bali się, że coś im zrobi. Bali się jej –
swojej własnej córki. Cóż za ironia – gdy odkryła u siebie magiczne zdolności,
to ona się bała: o to, że ją wydziedziczą i nie zamienią z nią słowa, że
przestaną ją kochać i uważać za własną córkę… Ale czy mogła ich teraz za to
winić? Nie, pewnie nie, lecz za każdym razem nie opuszczała jej gorycz, głęboko
zakorzeniona w jej duszy; odżywała, gdy widziała ich pełne przerażenia oczy,
które szalały po otoczeniu dookoła niej, lecz nigdy nie spoczęły na jej osobie
dłużej niż kilka sekund. Zachowywali się wymuszenie normalnie; zawsze te
sztuczne uśmiechy, które zdawały się być przyklejone do twarzy swoich
właścicieli na stałe, że aż miało się ochotę spytać o producenta kleju; zapewne
ukradkowe ich zdaniem zerknięcia na jej kieszeń, gdzie zwykła trzymać różdżkę,
którą pewnie uważali za najgorszą broń na świecie – mogłaby się założyć, że
porównywali ją do bomby nuklearnej. Podawanie posiłków nie różniło się zbytnio
wiele od reszty; z wyczuloną punktualnością, przy sztywnych ruchach, twarzy
klauna i napiętej atmosferze kręcili się po kuchni – zastanawiała się czy tak
właśnie zachowują się poddani w stosunku do swoich panów lub skrzaty względem
czystokrwistych… Pamiętała jak kiedyś, gdy jeszcze była mała, jej mama
próbowała z nią rozmawiać, tak naprawdę, nawet napomknąć raz czy dwa o szkole. Zrozumiała,
że przyjmowali pozycję, w której sądzili, że jeżeli jest taka młoda i mała to
nic nie może się im stać w jej obecności. Teraz jednak była pełnoletnia i oni,
pomimo że nie wiedzieli zbyt dużo – co równało się z określeniem prawie nic
– o czarodziejskim świecie, to przez ten czas zdążyli nawymyślać sobie
niestworzone argumenty i nasłuchać się o jakiś bzdurnych średniowiecznych
plotkach wystarczająco, by uznać ją za dziwoląga czy jakiegoś popaprańca –
czytaj: umysłowo chorego psychopatę – którego jak najszybciej należy oddalić od
środowiska i zamknąć w izolatce, jakby ktoś miał się tym zarazić jak grypą czy
chorobą weneryczną. Czasami, gdy będąc mniejsza, przyjeżdżała do domu na
wakacje, zastanawiała się, czy nie zamierzają wezwać facetów w białych kitlach
z jednego z zamkniętych oddziałów psychiatrycznych, by zabrali ją jak najdalej.
Gdy dojrzała, stwierdziła, że postąpiliby naprawdę naiwnie i głupio, tym
bardziej, że to ona miała przewagę.
Nikomu nie powiedziała prawdy o swoich rodzicach – oczywiście
nie wliczając Dumbledore’a, któremu i tak opowiedziała to dosyć zwięźle i
lakonicznie. Nie chciała okłamywać innych, lecz jeszcze bardziej nie chciała
litości, nic niewartego pocieszenia. Tak naprawdę pogodziła się z tą sytuacją i
nie miała najmniejszej ochoty roztrząsać jej od nowa. Niby komu informacja o
jej prywatnym życiu jest niezbędna do dalszego funkcjonowania?
Udała się z powrotem do biblioteki. Musiała jeszcze
posiedzieć nad tekstem, który przerwali jej tłumaczyć. Miała nadzieję, że nikt
nie wszedł przez ten czas do pomieszczenia i niczego tam nie poprzestawiał, bo
wychodząc nie nałożyła żadnej ochrony, tylko szybko spakowała to, nad czym
pracowała do torby, która zminimalizowana leżała u niej w kieszeni. Musiała być
teraz bardziej uważna i nie nadużywać zaklęcia, bo jakoś w najbliższej
przyszłości nie uśmiechało jej się tłumaczyć przed dyrektorem i może jeszcze
przed wszystkimi członkami Zakonu. Skrzywiła się lekko. Tak naprawdę nie miała
najmniejszej ochoty nikomu wyjawiać swojego wynalazku. Dobra,
może i Draco wiedział, no ale to był on i nigdy jak dotąd jej
nie zawiódł ani nikomu nie wyjawił jej co poniektórych tajemnic, z którymi się
z nim podzieliła. Znała go już wystarczająco długo i potrafiła zrozumieć bez
zbędnych słów. Szanowali się i lubili – już dawno posłali w zapomnienie ich
sprzeczki z początku roku i teraz robili to z rozbawieniem, chcąc utrzymać
pozory przed innymi. Szczerze mówiąc, jego towarzystwo było po stokroć lepsze
niż Harry’ego czy Rona. Może ich po prostu tak naprawdę nie znała? Jednak mimo
wszystko zawsze zachowywali się dziecinnie i niepoważnie, chcąc uniknąć
jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje czyn, – co ją skrajnie irytowało – i
jakoś nigdy nie dali jej powodu, by mogła myśleć inaczej. Jednak z Draco było
inaczej; potrafili przesiedzieć w bibliotece w zgodnym milczeniu – chociaż nie
można było ukryć, że on wcześniej wymiękał i wywijał się jedną z tandetnych
wymówek. Jednak nie miała mu tego za złe i była mu wdzięczna za to, że nie
próbował odwieść jej od książek – akceptował to i nawet sam próbował spędzać
czas jak ona, a że w pełni mu to nie wychodziło, to przecież nie była jego
wina.
Była tylko jedna osoba, którą szanowała na równi z Draco
pomimo, że nie mogła jej powiedzieć wszystkiego, czego dowiedział się on. Choć
wiedziała, że to kwestia czasu i ona tego nikomu by nie wyjawiła, wolała
stosować każdy możliwy środek ostrożności, by jak najlepiej ją ochronić. A
mianowicie chodziło o Ginny, z którą ostatnio mało co rozmawiała i naprawdę się
od niej oddaliła. Musiała to naprawić, by całkowicie nie stracić jej przyjaźni
i zaufania. A tego drugiego, w tych czasach i w jej sytuacji, trzeba by było
szukać ze świecą.
Hermiona wślizgnęła się po cichu do środka, chociaż wątpiła,
by ktokolwiek mógł teraz tutaj być. Wolała jednak nie ryzykować. Doszła do
swojego stanowiska i skrzywiła się na to co zobaczyła – książki, których nie
było mało, walały się jedna na drugiej po całej podłodze, pootwierane na
różnych stronach, tworząc istny bałagan. Niewątpliwie ktoś czegoś szukał. No i
ten ktoś musiał ją obserwować. Miała nadzieję, że nie zobaczył co ją ochrania,
a po prostu widział ją na korytarzu albo gdzieś po drodze. Jakbym miała
niewystarczająco problemów na głowie, prychnęła gniewnie i za pomocą
kilku zaklęć zebrała książki w takie same stosy, jak przedtem.
Dziewczyna kolejne godziny spędziła na przeglądaniu ksiąg w
celu sprawdzenia, czy nic nie ubyło i tłumaczeniu kolejnych zdań.
No,no no. Się dzieje! Cudownie! Tak, piękna sylwetka Dracona XD Rozwaliłaś mnie tym :D Wyobraź sobie, ja przybywam tutaj z reklamą że u mnie nn i już miałam krzyczeć że ja chcę nowy rozdział, ale się obroniłaś ;> Masz szczęście :D tak więc :
OdpowiedzUsuńhttp://sevmionelove.blogspot.com/2013/05/rozdzia-50.html
Serdecznie zapraszam na nowy rozdział.
Buźka, i do następnego ♥
Ale tu fajnie.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie Esme-Carlisle.blogspot.com
Mam nadzieję, że zostawisz komentarz.
Czekam na więcej!!!
Biedna Hermiona... ;<
OdpowiedzUsuńNie wiem jak ja bym wytrzymała w takim domu, pełnym sztucznej atmosfery. Pewnie zwariowałabym!
Co do rozdzialiku... Coraz więcej się dzieje!
Wiesz jak twoje opowiadanie wciąga?! :D
Nie mogę się doczekać już następnej notki! ^.^
Weny życzę! ;3
a więc tak...jest 12 maja 2013r godzina 16.49 Twojego bloga zaczęłam czytać o 12.21 i nie mogłam się od niego oderwać (choć siłą zaciągnęli mnie na obiad:))
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się to co piszesz, gdyż niesamowicie lekko się to czyta, dodatkowo historia jest wciągająca i bardzo ciekawa.
Podoba mi się postać Hermiony oraz jej postawa, choć Luna jako pomoc dla Snape'a nie do końca mi pasowała :D
Życzę Ci dużo weny i wstawiaj jak najszybciej nowy rozdział :D
Pozdrawiam,
Nemezis
Strasznie się cieszę, że Ci się podoba :D Dowiedziałam się przynajmniej, kim jestem moja nowa Czytelniczka c;
UsuńCo do Luny, to pomimo, że nie pasuje idealnie do tej roli to musiałam jakoś ich porozdzielać, a tak wyszło najbardziej prawdopodobnie :D
Bardzo Ci dziękuję za komentarz i ciepłe słowa ;)
Ściskam!
super coraz bardziej mi się podoba czekam na następny.Twojego bloga przeczytałam w 1 godzine(nie wiem jak) .Dobrze się czyta to najleprzy blog :)
OdpowiedzUsuńTwoja dedykacja była dla mnie miodem na sercu ;D
OdpowiedzUsuńZnowu nie było mnie miesiąc, ale wczoraj zabrałam się za zaległości i na Merlina, to jest po prostu wspaniałe. No nie mogę się oderwać od tekstu. 15 rozdział chyba mój ulubiony. I dzięki Tobie (jesteś moją królową!!) przyśnił mi się Severus. A uwierz mi, dziewczyno, to dopiero był sen. I tyyyle się działo, WOW. To był najlepszy sen jaki miałam, a to wszystko dzięki Tobie i Twojemu blogowi na dobranoc. Bajka po prostu. Odczuwałam wszystko tak jakby to się działo na prawdę, a było z czego się cieszyć, If you know what I mean ;DD Rządzisz moim światem. Jestem ci wdzięczna tak bardzo, że nie jesteś sobie tego w stanie wyobrazić. Dawno nie byłam tak szczęśliwa, jak gdy czytałam twojego bloga. Rozwalasz mnie na części, a muszę się wziąć do kupy i iść spać, bo jutro trzeba się uczyć. Ale nie jest to możliwe, bo dalej jestem oniemiała i nie mogę powstrzymać tępego wyrazu twarzy. Ty i Severus wyprawiacie ze mną niesamowite rzeczy ;) :P
Dziękuję za dedykację, jesteś wspaniała!!
To ja jestem wniebowzięta czytając TAKI komentarz :D Nie mogłam przez całą niedziele powstrzymać się przed chodzeniem z wielkm uśmiechaniem, jak bym była jakimś obłąkańcem, a raczej uciekinierem z psychiatryka ;d
UsuńA już podwójnie, potrójnie i w ogóle, całą sobą cieszę się, iż spowodowałam, że we własnej osobie przyśnił Ci się Severus :3
Mam nadzieję, że co pokolejne rozdziały będą wpływać na Ciebie z takim samym odzczuciem, a może i nawet większym C:
Ściskam mocno, mocno, mocno!
P.S.
Już wiesz, że najlepiej czytać przed snem :D
Bardzo fajna relacja między Hermioną i Draco!
OdpowiedzUsuńRon i Harry, chyba rzeczywiście byli dla niej zbyt dziecinni (przynajmniej Ron)
Akcja sie rozwija, więc lecę dalej
Miły dla Hermiony DRACO?!?!?!?!
OdpowiedzUsuńNiemożliwe xD