~ HGxSS w granicach nierozsądku ~: Rozdział 21

środa, 16 października 2013

Rozdział 21

I oto, w końcu, przed Państwem rozdział! :D
Tak, tak krótszy, jednak po kryzysie z Weną nie chciałam już przeciągać, tylko jak najszybciej coś tutaj wrzucić. ~ Obiecuję, że kolejny będzie już dłuższy! ;*
Nie przeciągając chciałam jeszcze tylko podziękować anonimowi, który podniósł mnie na duchu i dał jakiegoś kopa, który uświadomił mnie, że jednak tu jesteście i wytrwale czekacie.
Mimo, że nie podpisałaś się chociażby pseudonimem wymyślonym naprędce, to chciałabym Ci dedykować ten rozdział c;
Czekam na Wasze opinie!
Ściskam! :*

Betowała Sky ;>

EDIT: Rozdział dedykowany NATIX! ♥


~ Jesteśmy marionetkami w rękach manipulatorów,
dla których dobro wyższe, to ich własne dobro. ~

Hermiona ledwo wyszła z kuchni na jeden z hogwarckich korytarzy. Podróż kominkiem stokrotnie pogorszyła stan jej zdrowia. Rana na nodze obficie krwawiła, a lepkość bandażu jedynie potwierdzała fakt, że na długo jeszcze nie wystarczy i krew przecieknie na spodnie. A tego, jak na razie, nie potrzebowała.
Czuła, jakby każdy cal jej ciała żył własnym życiem i pulsował bólem coraz to większym i większym. Była na skraju wytrzymania. Każdy ma swoje granice i ona przeczuwała, że właśnie dochodzi do swoich. Potrzebowała eliksirów. Natychmiast. Czegokolwiek, co uwolniłoby ją od tego cholernie piekącego bólu, który odczuwała przy każdym ruchu.
Kierowała się powolnie w stronę gabinetu profesora, podtrzymując się jedną ręką ściany, a drugą trzymając za bok, który niemiłosiernie bolał i  zaczął krwawić. Było gorzej niż przypuszczała na początku. Niektóre z ran zagoiły się idealnie za pomocą czarów i zostały po nich jedynie jaśniejsze, cienkie blizny, ale te, które były zbyt głębokie, i nie wiadomo jakim cudem nie chciały się wyleczyć, krwawiły jeszcze obficiej niż po obudzeniu, a do tego szczypały, jakby jakiś psychiczny porąbaniec urządził sobie tam zabawę z nożami i wbijał każdy po kolei.
Hermiona czuła, że dużo jej nie brakuje do swobodnego osunięcia się na ziemię i zostawienia tego wszystkiego w cholerę, jednak jakaś mała, niepozorna cząstka jej podświadomości ostro zaprzeczała takiemu rozwojowi sytuacji. Wiedziała, że teraz nie jest dobry czas na poddawanie się, ale wszystko nie szło po jej myśli. Draco się nie odzywał, a na Snape’a nie chciała nawet liczyć. W ogóle, co on sobie pomyśli widząc ją w takim stanie! Nie, nie, nie, to w żadnym wypadku nie powinno mieć miejsca! Nie powinna była nawet myśleć, by udać się do jego gabinetu. Była śmieszna! I to jeszcze jak! Że też to wpadło jej do głowy. Nie ma to jak ośmieszyć siebie i zdeptać swój honor. Nie była jakimś marnym dzieciakiem, by iść po pomoc. A do tego do Snape’a! Ha! Wprost śmieszne! Proszę was bardzo, co on by sobie pomyślał? Że mała dziewczynka ma problem i przyszła, by pomógł jej go rozwiązać? I co, może by dał jej jeszcze lizaka na pocieszenie? Takie żałosne, że aż śmieszne! Nie powinna była nawet MYŚLEĆ o takim rozwiązaniu, a co dopiero działać impulsywnie i tutaj przychodzić! Jaka ona była głupia, Merlinie!
Hermiona zatrzymała się przed schodami prowadzącymi do lochów. Przecież fakt, że przyłączyła Snape'a do ich działalności nie oznaczał od razu, że ma przychodzić jej z pomocą w każdej chwili, tak jak Draco. To nie był on. Nie był jej nic winien. W ogóle. Więc nie powinna stwarzać okazji, by mieć go na sumieniu i otwierać "Wielki Rachunek Pomocy". Nie, serdecznie podziękuje za taką możliwość.
Sapnęła ciężko i ruszyła w powrotną stronę. Musiała się stąd wydostać, nim będzie za późno. I nim ktokolwiek ją zobaczy. Natychmiast.
Z krwią kapiącą z boku małymi kroplami na posadzkę powolnie przemieszczała się w stronę wyjścia. W tym momencie naprawdę żałowała, że nie odwiedziła Dracona kilka dni temu i nie pogodziła się z nim. Mogłaby wtedy bez problemu wysłać do niego patronusa, a teraz nie byłoby to w porządku – przynajmniej dla niej.
Z trudem otworzyła drzwi wejściowe, opierając się na nich całym ciałem. Chłodny wiatr uderzył ją w twarz, ale przyniósł ze sobą dawkę ukojenia. Teraz musiała dostać się jak najdalej od zamku. Brama nie wchodziła w grę, bo i tak nie miała wystarczająco dużo siły, by się teleportować do innego miejsca. Błonia, pomimo że znajdowały się na dużej powierzchni, były – jakby nie patrzeć – przejrzyste i łatwo można by było dopatrzeć się osoby, która się na nich znajdowała – odpadały. Idąc dalej mogła wybrać tylko ostatnią opcję, jaka jej została – Zakazany Las, miejsce, w którym tymczasowo nie powinna się znajdować – nie z krwawiącymi ranami i bezbronna, bez siły, by rzucić któreś z cięższych zaklęć, czy też raczej jakiekolwiek... No, ale co innego mogła w tej chwili zrobić? Zamknęła za sobą furtkę, do której nie miała w tej chwili żadnego dostępu, i która wydawała jej się jak na razie tylko od niej oddalać.
Za dużo emocji, za dużo emocji – powtarzała sobie pod nosem. To wszystko było winą tych snów  – a tak bynajmniej chcesz sobie to tłumaczyć, szepnęła jej podświadomość. Nie. Stop. Tak właśnie było. Dokładnie tak. WSZYSTKO było przez te cholerne koszmary i to właśnie one sprawiły, że czuła tak intensywne emocje i postępowała tak bardzo impulsywnie. Koniec, kropka.
Z wielkim trudem szła w stronę lasu, raz po raz upadając i potykając się. Pogoda najwidoczniej postanowiła dzisiejszego dnia podzielić jej los, bo niebo zachmurzyło się prawie na czarno, a w oddali słychać było odgłosy zbliżającej się burzy. No cóż, jakby nie patrzeć było to lepsze od upału i duchoty, nieprawda?
Dysząc ciężko z zarazem wysiłku, jak i bólu, usiadła pod jednym z drzew znajdującym się trochę bardziej w głębi lasu. Miała całą koszulkę poplamioną krwią, która również przeciekała z pomiędzy jej palców. Noga szczypała, jakby ktoś co chwilę dotykał jej rany, a blizny, które miała – mimo wszystko – zaleczone, zaczynały piec. Nie wiedziała, czemu to wszystko w ogóle się dzieje, ale czuła, że to dopiero początek tego, co ją czeka.
Resztkami sił przemieniła kamyk i patyk w bandaże, jednym ruchem różdżki ciasno oplotła bok, a drugim nogę – tylko na tyle jej starczyło energii. Prawa ręka bezwładnie opadła na ziemię, upuszczając różdżkę. Czuła, jakby ubywało z niej całe życie, a ona powoli traciła świadomość, nie mając już nawet siły, by utrzymać otwarte powieki. Nie wiedziała, czy to koniec jej życia, czy tylko zapadnie w sen, albo też kolejny z koszmarów, ale nic ją to teraz nie interesowało. Nie miała teraz na nic siły. Nawet na myślenie.
Była wykończona i gdy już miała pozwolić, by powieki opadły, a sen zabrał ją daleko stąd poczuła nieziemski ból, który zdawał się rozrywać ją na części. Jej krzyk przerwał ciszę, która panowała w lesie. Krzyczała z intensywnego bólu, który odczuwała na każdej ranie, którą zdobyła kiedykolwiek w swoim życiu. Czuła, jakby ktoś dodawał soli do otwartych ran i wbijał w nie noże, i nawet w takiej sytuacji nie mogła powstrzymać się przed wyobrażeniem maniaka ze swoim chorym uśmieszkiem, pochylającym się nad tymi właśnie ranami i bawiącego się jej ciałem w najlepsze.
Blizny paliły jej skórę, jakby coś chciało się spod nich wydostać. Pod paznokcie wbijały jej się małe igiełki drzew, które nieumyślnie zbierała zaciskając mocno palce w ziemi.
Twarze osób przewijały jej się przed oczami. Błagała, by to wszystko się skończyło. By przestali ją torturować. By zostawili ją w końcu w spokoju. Na nic się to jednak zdało. Byli jakby głusi na jej wołanie, na jej wołanie o pomoc.
Łzy leciały jej po policzkach, gdy z sekundę na sekundę ból się powiększał.
Zaczął padać deszcz, który zamiast sprowadzić ukojenie, sprowadził kolejną dawkę palącego bólu, zostawiając na skórze parzące krople, które wnikały w jej skórę i zdawały się zostawiać na jej ciele czerwone blizny.
Hermiona myślała, że zwariuje. Nie wiedziała, co jest prawdą, a co jej urojeniem, choć w męczarniach, które powiększały się z każdą chwilą zatracała nawet zdolność stworzenia przynajmniej jednej sensownej myśli.
Chciała, by to się wreszcie skończyło. Chciała zapaść w sen i w tym momencie mało obchodziło ją, czy miał być wieczny, czy tylko tymczasowy, który przynajmniej teraz pozwoliłby jej zapomnieć o bólu. Natychmiast poczuć ukojenie, które zabrałoby ją daleko stąd. Nie myśleć. Nie czuć. Po prostu… odejść.
Wtedy zapadła cisza.

                                                                   ~*~*~*~

Severus pracował nad eliksirem, który mimo jego wcześniejszych przekonań zajmował mu więcej czasu, niżby się spodziewał. Zdziwieniem o tyle o ile był fakt, że Granger nie zakpiła sobie nawet z tej wiadomości, choć przestrzegała, że nie będzie tak łatwo. Wtedy jej nie wierzył. Choć istotnie, teraz też tak nie było i to nie tylko co do eliksiru, który jego zdaniem za niedługi czas uwarzy. Był sceptycznie nastawiony do wszystkiego, co mu przedstawiała, choć od ich ostatniej rozmowy nie wchodzili na ten grunt, a ona podczas lekcji zachowywała się całkowicie odmiennie, niż tamtego popołudnia. Jednak może po prostu wykazywało to, że nie była na tyle głupia, by rządzić na nie swoim terytorium, co tylko działało na ich obustronną  korzyść.
Nie pytała go, w jakim stopniu posunął się w etapie tworzenia eliksiru i nie wydawała mu żadnego innego polecenia, choć gdy tylko poruszył temat Dracona i tego czemu jest nieobecny, zbyła go tym, że nie powinien się tym interesować. Wtedy się wkurzył. Przecież był jego ojcem chrzestnym, a do tego jej nauczycielem! Miał prawo o wszystkim wiedzieć! To najwyraźniej wskazywało na to, że powinien stworzyć mu niezapowiedzianą wizytę i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież nie mógł pozwolić, by ta smarkula miała nad nim jakąkolwiek władzę! Co to, to nie! A już na pewno nie w tym życiu.
Udało mu się już stworzyć stabilną bazę i teraz jedynie zmieniał dawkowanie poszczególnych składników, tak by uzyskać spójną kompozycję, która rozluźniałaby mięśnie bez zmian w układzie nerwowym i naruszania krwiobiegu. Nie była to łatwa praca, a do tego wymagała absolutnej perfekcyjności i stanowczości w ruchach, jednak nie można było powiedzieć, że to zadanie było powyżej jego umiejętności. Na Slytherina, w swoim życiu robił niejeden stokrotnie trudniejszy eliksir!
Pomimo, że Severus starał się, by składniki idealnie ze sobą współgrały, to i tak jego intuicja podpowiadała mu, że powinien dodać do eliksiru jeszcze jeden składnik, który wzmocniłby całą miksturę i prawidłowo ukształtował eliksir, jednak w jego głowie nie mógł znaleźć niczego, co by się właśnie nadawało.
Zmniejszył ogień pod kociołkiem i skierował swoje kroki w stronę biblioteczki.
Przeglądał książki raz po raz, kładąc je z coraz to większą niecierpliwością na stos, który się tworzył u jego stóp. To było wręcz niedorzeczne, ale żaden ze składników nie spełniał jego wymagań i nie uczyniłby eliksiru takim, jakiego potrzebował. W sumie mógł obyć się i bez niego, ale wiedział, że ta sprawa nie da mu spokoju, dopóki nie odnajdzie tego, czego szukał. Oznaczało to, że potrzebuje poszukać czegoś w bibliotece na Pokątnej, a może także w aptece.
Zarzucił na siebie pelerynę i zerknął na zegar, po czym przeniósł wzrok na eliksir. Miał teraz wolne dwie godziny, aż do dodania ostatniego składnika w tej próbie mikstury. Nie było obaw, by się nie wyrobił przez ten czas.
Wyszedł z komnat i zarzucił na drzwi zaklęcia obronne. Severus stwierdził, że mając tyle czasu nie ma co się spieszyć, a w spokoju dojść do bramy przejściami, których nie odwiedzał od czasu swoich szkolnych lat.
Ruszył w przeciwnym kierunku niż zwykle, w głąb ciemnego korytarza, który już od lat nie był wypełniony uczniami.
Severus rozmyślał nad tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu tych kilku ostatnich tygodni. Szczerze mówiąc wolał się zająć tym niż wspomnieniami z przeszłości, które zwykły odwiedzać go każdego wolnego wieczora, który spędzał przy dobrej książce.  O tamtym wołał zapomnieć. Nie mógł zaprzeczyć, że kiedyś miał wielkie ambicje i plany, ale wybrał na jedną z gorszych dróg na realizację ich. Może i był silniejszy i potężniejszy, tak jak chciał, i tak jak przestrzegał te bachory, jednak przyniosło mu to zadowolenie tylko na początku tej chorej służebnicy. Teraz jedynie mógł kląć na siebie i wypominać  jaki był głupi, by wpaść w takie bagno. Jednak, co zrobić? Miał to, czego chciał i to, na co zasługiwał. Takie były realia.
Wyszedł na świeże powietrze i odetchnął głęboko. Nie powinien rozdrapywać starych ran – wiedział o tym doskonale, jednak tylko to tak naprawdę mu pozostało. Teraźniejszość była tak samo beznadziejna, jak przeszłość i prawdę mówiąc był to jeden z nielicznych, mniejszych powodów, dlaczego podjął się tego, by złożyć Wieczystą Przysięgę tej małolacie i odkryć, o co w tym w ogóle chodzi.
Zarzucił kaptur na głowę i rzucił na siebie czar chroniący przed zmoknięciem. Minusem mieszkania w lochach było jedynie to, że nie wiedział, jaka pogoda jest na zewnątrz, tak jak teraz, gdy wciąż przypuszczał, że niebo jest bezchmurnie, a lało jak z cebra.
Mgła, która się utworzyła całkowicie pochłaniała przestrzeń dookoła niego. Pochylił głowę i schował ręce w kieszeniach płaszcza, kierując się na skos w stronę bramy. Z takim tempem i brakiem ochoty na moknięcie, mógł z całą pewnością stwierdzić, że zdąży załatwić wszystko raz-dwa.
Dotarłszy do bramy spojrzał za ramię, jednak jedynym, co zobaczył, była wieża Hogwartu i ledwie widoczne ściany budynku. Jego domu.

                                                                ~*~*~*~

Sklepy dzisiejszego dnia nie były zapchane, a wręcz można było powiedzieć, że świeciło pustkami, jednak, jakby nie patrzeć, nie było w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że czarodzieje mieli bezsensowny zwyczaj zjeżdżać się dopiero tuż przed rokiem szkolnym, by kupić potrzebne rzeczy swoim dzieciom, a „przy okazji” także sobie, a do tego pogodę, która jak na ten miesiąc była paskudna.
Severus wszedł do biblioteki i, jak to miał w zwyczaju, bez przywitania ruszył w kierunku działu poświęconemu eliksirom. Większość z tych ksiąg znał na pamięć, a inne były tak głupie, że aż nie chciało mu się ich przeglądać, więc nie chcąc niepotrzebnie tracić czasu sortował jedynie te, w których mógł napotkać się na jakąś ciekawostkę, która by mu pomogła, a przy większym szczęściu na składnik, który idealnie odzwierciedlałby jego potrzeby.
Tym razem sortowanie ksiąg zajęło mu więcej czasu niżby się tego spodziewał. Rezultaty w poszukiwaniach można było uznać za marne, bo jedyna książka, która teoretycznie mogła mu pomóc zawierała jedynie kilkanaście stron, a abstrakcyjnie kolorowa okładka jedynie – co prawdopodobnie mógł przypuszczać – miała za zadanie odstraszyć potencjalnego czytelnika. Miał jednak nadzieję – nie oszukujmy się jednak, nikłą – że chociaż w jakimś stopniu pomoże mu ruszyć się z miejsca, w którym stał, i nasunie mu jakiekolwiek pomysły w kierunku, w jakim miałby się poruszyć.
Severus pod sarkastycznym spojrzeniem kasjera zapłacił należną sumę i nim zdążył usłyszeć od niego cokolwiek na temat jego zakupu spojrzał na niego lodowato, co natychmiastowo zamknęło mężczyźnie buzię na kłódkę.
Snape spojrzał na zegar znajdujący się przy jednym z budynków i dochodząc do wniosku, że ma jeszcze sporo czasu, ruszył powolnym krokiem w powrotną stronę.
Deszcz wciąż intensywnie padał, jednak nie sprawiało mu to żadnego problemu, gdy miał narzucone na siebie czary, które chroniły jego ubranie przed przemoknięciem. Dla niego deszcz miał dobre przesłanie i działanie. Oczyszczał. Oczyszczał duszę, naturę, atmosferę międzyludzką. Zabierał ze sobą negatywne emocji i dawał ukojenie, nadzieję. Niósł ze sobą życie i przetrwanie. No, a przynajmniej takie było jego zdanie na ten temat.
Doszedł do wniosku, że może skorzystać z okazji i zajrzeć na chwilę do baru. Nie chciał niczego konkretnego się napić. Chciał jedynie posiedzieć chwilę w innym otoczeniu. Wchodząc do środka zajął jedno z miejsc przy barze i zamówił wodę z cytryną. Tak samo szybko, jak się przed nim pojawiła, tak samo i zniknęła. 
Snape’owi wystarczyło tylko kilkanaście sekund, by z najdogodniejszego miejsca tuż za Świńskim Łbem teleportować się do bramy strzegącej Hogwart.
Mógł spokojnie stwierdzić, że poszło nawet szybciej i łatwiej, niż przypuszczał i pomimo, że wciąż nie był do całego planu przekonany, to jednak w tym momencie ciekawiło go, czy uda mu się uzyskać efekt, na którym tak mu zależało i jakie ma być ogólne zastosowanie eliksiru.
Severus po raz pierwszy od dawna był tak zaabsorbowany, a jego myśli nie były jedynie zajmowane przez wizje, które ukazywałyby kolejne podpunkty stworzone przez Czarnego Pana w jego nie do końca jasnym planie i domyślenia o tym, jakie posunięcie byłoby dla niego, czy też raczej dla Dumbledore’a najlepsze.
Nie chodziło o to, że darzył starca nienawiścią, czy jakimś podobnym do tego uczuciem. Tu chodziło o coś innego. Owszem okazał mu pomoc, gdy błagał go o nią, jednak wywiózł go w pole. Nie interesowało go, co się z nim takiego stanie, a tylko fakt, by mieć go w swoich szeregach, jako szpiega. Złączonego przysięgą. Do śmierci.
To był jeden z powodów, dla którego nie mógł mu tego wybaczyć, tego, co na nim wymusił, bez żadnej informacji, która odsunęłaby jego impulsywny pomysł na bok, albo jedynie otrzeźwiłaby jego umysł choć na chwilę. Nie chciał odsuwać tego pomysłu sprzed jego oczu, pchał go w przepaść, która nie miała końca. I może nie powinien zwalać na niego całej tej winy, ale prawda była taka, że Dumbledore przewidział taki obrót sytuacji i podstępnie go wykorzystał dla własnego dobra, „dla większego dobra”. Prychnął. Jak zwykle wykręcał się jednym, cholernym stwierdzeniem. Tylko tyle potrzebował, by przekonać wszystkich wokół siebie do planu, jaki chciał wdrożyć w życie. Trzy, pieprzone słowa. Bezwartościowe, jak czysta karta papieru.
Wkurzało go to. Jak cholera. Oni wszyscy byli tacy ślepi, tacy głupi. Bez zastanowienia zgadzali się na wszystko, co postawił im pod nos. Bez przemyśleń. Nie wierzyli, że Dumbledore mógłby zrobić coś, co zaszkodziłoby im, a tym bardziej coś, co zagroziłoby ich życiu. Jednak nie tylko to trzymało ich przy takim wyborze – oni po prostu nie chcieli uwierzyć w coś innego, nie chcieli podważać jego decyzji teoriami, do których doszli, czy też po prostu uważali, że pomimo wszystko tak właśnie powinni byli postąpić. A na końcu mieć tylko nadzieję, że to właśnie jego plan, pomimo liczny ofiar, wygra.
W cokolwiek by nie wierzyli, Severus mógł jedynie załamywać ręce nad ich skrajną głupotą. To nie był jego obowiązek, by otwierać im oczy na prawdę, która znajdowała się tuż przed nimi, która była na wyciągnięcie ręki. Jeżeli oni sami nie chcieli nic zrobić w tym kierunku, on tak samo nie miał co tracić swojego czasu, by próbować zmusić ich do myślenia i pokazać to, za czym tak naprawdę stali, to, co popierali. To była ich decyzja. Jeśli nie próbowali wcześniej dowiedzieć się czegokolwiek na ten temat, wskazywało to na to, że później też się za to nie wezmą. Mogą jedynie mieć nadzieję, że przeżyją. Prychnął. A raczej, że ich śmierć nie pójdzie na marne. Złudne nadzieje – jeśli miał się na ten temat wypowiadać.
Severus przeszedł na drugą stronę, zamykając za sobą dokładnie bramę.
Ogarnęła go cisza. Nieskazitelna, nienormalna, głęboka cisza. Cisza przed burzą.
Zawiał chłodny wiatr, który jedynie podkreślił nienaturalność całej sytuacji. Severus przyłożył rękę do swojego lewego przedramienia i powoli podniósł rękaw płaszcza, jednak znak niczym niepokojącym się nie wyróżniał, tak jak to obstawiał.
Snape zrobił krok w stronę zamku, a wtedy jak na zawołanie wszystko zaczęło się dziać po kolei. Czarne chmury zebrały się nad niebem, z dala zagrzmiało, silny wiatr się zerwał, a następnie stała się jeszcze jedna rzecz, która całkowicie wmurowała go na moment w ziemię – usłyszał chrypliwy krzyk, z dali lasu, który aż emanował bólem. W jednej chwili chciał ruszyć w tamtą stronę, ale w tym samym czasie wydarzyło się coś, co niewątpliwie miało z tym wszystkim związek – przenikliwie zapiekło go ramię.
Severus nie miał czasu, by ruszać w stronę Zakazanego Lasu, jeśli nawet miałby tylko zobaczyć, co tak naprawdę się tam działo. Mógł jedynie prosić Slytherina, by oszczędził go dzisiejszego dnia, w każdym podpunkcie, który zaliczał się do tego stwierdzenia.
Ponownie przeszedł przez bramę i aportował się do tymczasowego królestwa Czarnego Pana.

Dokładnie zamknął swój umysł i jednym ruchem otworzył mosiężne drzwi, kierując się od razu do tronu Lorda i kłaniając się przed nim nisko.
– Chciałeś mnie widzieć, Panie – powiedział potulnie.
– Ows–szem, S–severusie. Mam dla ciebie nietypowe zadanie. – Uśmiechnął się paskudnie.
Snape podniósł natychmiastowo głowę do góry, jakby było to coś wściekle interesującego. Jakoby jego pomysły nigdy nie były „nietypowe”. Gdyby mógł, Severus dawno by już prychnął.
– Słucham cię, mój Panie.
– Powstań, Snape.
W jednej chwili wykonał jego polecenie, stając wyprostowanym przed jego tronem, ustawionym kilka schodków wyżej od niego.
– Tak, Panie?
– S–severusie, jako jeden z moich najbardziej oddanych s–sług masz udać się do Zakazanego Lasu i uleczyć s–szlamę, która tam się znajduje. Wiem, że jako jedyny nie wykorzystasz okazji, by ją zgwałcić i zabić.
– Ale… Ale, Panie…?  Szlamę? – spytał się z pełnym obrzydzeniem i niedowierzeniem, którego nawet nie musiał udawać.
Czarny Pan zaśmiał się szaleńczo.
– Tak, Snape, dokładnie. S–szlamę. – Zarechotał. – Będzie mi jeszcze potrzebna, S–severusie. A ś–śmierć, śmierć nie jest jej pisana szybka. – Jego śmiech rozniósł się echem po całym pomieszczeniu.
Severus skłonił się nisko, nie będąc nawet przekonanym, czy Czarny Pan go dostrzegł.
Nie wiedział, kto i dlaczego zaszedł mu tak głęboko pod skórę, ale wiedział jedno: ta osoba – nie bawiąc się w potyczki słowne – miała przejebane.

Po raz kolejny przeszedł przez bramę strzegącą Hogwartu i do jego umysłu dotarła jedna wiadomość: jeżeli zaraz nie znajdzie się w swoich komnatach jego eliksir pójdzie na marne i będzie musiał po raz kolejny tworzyć go od podstaw. No, ale jakby nie patrzeć, mógł teraz jednak cieszyć się, że miał idealnie wykonane notatki wraz ze swoimi przemyśleniami.
Westchnął ciężko i ruszył w stronę lasu, w którym swoją drogą nie było słychać żadnego dźwięku, co w tym momencie nie było zbytnio pozytywną wiadomością biorąc pod uwagę okoliczności. Aczkolwiek gdyby na to spojrzeć z drugiej strony, dla osoby, która została właśnie oficjalnie spisana na straty, byłoby o wiele lepiej, gdyby została pożarta przez jakieś magiczne zwierzę. Przynajmniej nie odczuwałaby aż tak wielkiego bólu – wszystko miało swoje pozytywne strony.
Jedna z jego niezaprzeczalnie niezbyt kolorowych wizji, które ujawniały się po kolei w coraz to większych gromadach, w jego głowie właśnie powolnie, w jego mniemaniu, stykała się z rzeczywistością. Konkretnie wtedy, gdy zauważył szkolny krawat Gryffindoru, leżący na ziemi.
Wystarczyło tylko kilka kroków, by przekonał się, że prawdę mówiąc mógł się spodziewać takiego obrotu sytuacji. I że widząc ciało Granger osuniętej pod drzewem, nie powinien był się szczególnie dziwić. Ona ostatnio, gdziekolwiek by nie spojrzał, znajdowała się siedząc w czymś po uszy. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, co takiego wymyśliła, że znalazła się w czołowej dziesiątce na czarnej liście Czarnego Pana. A im więcej było takich przypadków, tym bardziej był zainteresowany tym wszystkim, co próbowała ukryć przed światem. Do tego dochodził jeszcze ostatni wers Wieczystej Przysięgi, który tylko dolewał oliwy do ognia.
W cokolwiek by się teraz nie wkopała nie miał najmniejszej ochoty bawić się w niańkę, na okrągło pocieszać  i mówić, że wszystko będzie dobrze. Dobre sobie. Co to, to nie. Od tego miała tego Weasley’a Lizusa i Pottera Pusty-Łeb.
Nim zabrał zebrał jej rzeczy z trawy zdążył jeszcze tylko zauważyć ślady krwi na jej boku i rany na rękach, a także palcach. Jednym zaklęciem lewitował ją obok siebie i rzucił na nią zaklęcie Kameleona, mając nadzieję, że pomimo wszystko ono nie wpłynie dodatkowo negatywnie na stan jej zdrowia.
Teraz nie było mowy o tym, by wykręciła się jakimś niewinnym stwierdzeniem. O nie. Odtąd musiał wiedzieć wszystko, co miało związek z nią i z Czarnym Panem, czy tego chciała, czy nie.


8 komentarzy :

  1. Bardzo fajny rozdział :D Poprawił mi humor, a musisz wiedzieć że był beznadziejny -.- Świetnie opisałaś jej ból *.* Aż miałam ciary xD Gdy napisałaś o Voldemorcie to po prostu padłam o.O No nie mogłam uwierzyć, że to on maczał w tym swoje długaśne paluchy xD Ciekawa jestem jak Severus się dowie ^^
    Życzę dużo dużo weny :*
    PS Zerknij też do mnie ;) http://dracoihermionasielofciajaxd.blogspot.com/
    Pozdrawiam BellatriX ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja wina, tydzień leżał u mnie...
    Pisałam już - coraz bardziej mnie intryguje! Nareszcie zdarzyło się coś, co pewnie przywiąże trochę Severusa do Hermiony, więc pisz dalej jak najszybciej!
    Ściskam mocno i weny na kilogramy życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział :-) Severus nie odpuści Hermionie :-) Nie mogę doczekać się następnego rozdziału ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczny!
    Genialny!
    Czarujący!
    Piękny!
    Fenomenalny!
    Uwielbiam tego bloga!
    Tak bardzo ma oryginalny styl, że po prostu nie da się tego opisać słowami ! ♥
    Jakim prawem piszesz tak świetnie, hmm? -.-
    Zazdroszcę talentu! ♥
    Tak lekko się czytało ten rozdział, że po prostu *.*
    Czekam na nn i życzę WENY ;*
    Pozdrawiam ♥
    http://dramione-milosc-przez-glupote.blogspot.com/
    (nowy rozdział :D )

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuje, że wziełaś do Siebie, to co Ci napisałam, poczułam się wyrużniona xD, zmotywowałam Cię moim komentarzem, dałam Ci kopa, pamiętaj my Cię nigdy nieopóścimy, zawszę będziemy z tobą. A pozatym roździał zarąbisty, jak zawsze i się podopisałam na końcu "Natix" i dziękuje za dedykacjie <3

    Natix

    OdpowiedzUsuń
  6. Skarbie *.* Przepraszam, że dopiero teraz komentuje. Kiedy dodałaś rozdział w tym samym dniu trafiłam do Skrzydła Szpitalnego :_: Potem chodziłam i wciąż chodzę po Uzdrowicielach :c
    Opisy, opisy i jeszcze raz opisy! *.* Nadają wręcz szczypty magii w Twoim opowiadaniu! :3 Piszesz tak, że zapiera mi dech w piersiach! Wszystko przemyślane, jest po prostu cudownie ^.^ Akcja z każdym rozdziałem rozwija się ^.^ Nawet opis bólu Hermiony rozłożył mnie na łopatki xd Wykonałaś to perfekcyjnie! Stanęłaś na wysokości zadania ;** I co teraz? :_: Snape zacznie od nowa eliksir i zajmie się Hermioną... jejka po co ona Voldkowi? xd Tyle pytań zostało po tym cudownym rozdziale *.* A Jazz nie lubi, nie wiedzieć... ;/ Zdradź coś! ^.^

    Czekam na NN kochana!
    Jazz ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurde, Jazz ukradła mi komentarz ;__; JA chciałam się rozpisać na temat opisów a tu za przeproszeniem dupa. No DZIENKI JAZZIU ;___;
    Hmm, co lubię? Lubię opisy jak Severus jest u Voldzia. Zawsze mnie śmieszą zdania typu "MÓJ W-WIERNY SS-SŁUGO" :D W tedy najłatwiej wyobrazić sobie takiego Voldzia z językiem węża i już jest klimacik :D
    Reasumując- genialny rozdział. Ale u Ciebie to nowość.
    ZAPRASZAM RÓWNIEŻ DO MNIE W WOLNEJ CHWILI :D
    Kurcze, sorki za Capsa, ale się wcisnął a mi się już nie chce tego edytować Ta leniwość 8))))
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Zlituj się nad biedną Hermioną! Jest już tak zmasakrowana, że dłużej chyba nie pociągnie :)

    OdpowiedzUsuń