Rozdział osobiście uważam za MASAKRĘ, może nie jest bardzo, bardzo katastroficznie, jednak błagam Was nie bijcie mnie za Wieczystą Przysięgę, bo miałam dobre zamiary, tylko że nie odświeżyłam sobie w moim małym móżdżku, jak to było w kanonie i pewnie wszystko standardowo zawaliłam...
A do tego kwestia Snu - czuję, że w tym rozdziale poległam na tej części, jednak obiecuję poprawę! ;*
Chciałam powiedzieć, że 21 rozdział jest dopiero w fazie początku początku i nie mam niestety do tego głowy, a głównym powodem jest to, że ktoś stwierdził, że zajebie mi w szkole telefon z torby - naprawdę fantastycznie - a ja bez telefonu to jak bez ręki, tak więc teraz muszę zająć się duplikatem karty i kupnem nowego telefonu, pewnie w przeciągu tygodnia postaram się wszystko ogarnąć i wtedy zająć się nowym rozdziałem... ;>
Nie bijcie, nie wińcie, nie mordujcie, a czytajcie i oceniajcie! :D ;*
Betowała Sky :3
DZIĘKUJĘ z całego serca za Wasze wejścia i komentarze! Motywuje ♥
Hermiona nie do końca wiedziała, jak się zachować z wiedzą,
że ma wyznaczony dokładny termin torturowania, a może nawet do doprowadzenia
jej organizmu do wykończenia i pozostawienia go na cienkiej granicy pomiędzy
życiem a śmiercią – co było bardziej prawdopodobne.
Mimo umowy ze Snape'em, miała przeczucie, że na nic to wszystko
się nie zda, bo klamka już zapadła – optymistyczną duszą to z pewnością nie
była. Może i Snape ponownie przedstawiłby Voldemortowi swoją propozycję, ale
równało się to albo z torturami i odmową, albo z torturami i ugodą. Była tylko
jedna szansa, która – jak mimo wszystko przypuszczała – nie miała dużej
możliwości przebicia.
Hermiona, rzecz jasna, doskonale zdawała sobie sprawę z
faktu, że kiedyś nastąpi ów dzień i będzie musiała stanąć oko w oko ze żmiją,
jednak nawet jej ciekawska natura wystawiła głowę zza kanapy i niecierpliwie
oczekiwała tego dnia, więc nie zrobiło to na niej szczególnego wrażenia. Sam
fakt był oczywisty i wiadome było, iż kiedyś to nastąpi. Teraz jednak zaczynała
się zastanawiać, jak powinna zachowywać się przez ten czas przed swoimi
przyjaciółmi i resztą nauczycieli, który byli członkami Zakonu, a także
państwem Weasley. Właśnie. Wcześniej uważała, że Voldemort po prostu wezwie
Snape’a, któremu rozkaże ją przyprowadzić i najnormalniej w świecie zostanie od
razu do niego zabrana. Bez bezsensownych przemyśleń, które i tak nie pomagają,
a także pastwieniem nad jej głową ze wszystkich stron. Coś czuła, że będzie
musiała się rozmówić z Dumbledore'em, by następnym razem załatwiał takie rzeczy
na osobności, bo teraz nie dość, że jakoś będzie musiała zaakceptować skakanie
dookoła jej osoby po spotkaniu z beznosym i matkowanie na każdym kroku, to
także będzie musiała zgrywać okropną ofiarę losu – przynajmniej w jakimś
stopniu – przed całym otoczeniem. Zajebiście wspaniale.
Westchnęła ciężko i zaczęła się przebierać. Dni nie były już
tak ciepłe, jak zaledwie kilka tygodni temu i pomimo, że lato powinno trwać
teraz pełną parą, można było dostrzec już oznaki zbliżającej się jesieni, która
najwyraźniej postanowiła odwiedzić ich tym razem o wiele wcześniej. Fakt ten
połączony z tym, że kolejną godzinę – jeżeli nie dłużej – miała spędzić w
lochach i przekreślał opcję, by wyszła w letniej, zwiewnej sukience – zamiast
tego założyła długi dżinsy i sweter.
Obawiała się z lekka, jaki będzie przebieg sytuacji podczas
zajęć i tego, że nieumyślnie sprowokuje Snape’a do tego, by zaczął zadawać – z
pewnością niewygodne – pytania, a gdyby zaczęło się to całe przesłuchanie, to
tak szybko by się nie skończyło, a ona doprawdy nie miała najmniejszej ochoty
na tego typu zabawy i zostawanie po godzinach. Co prawda nie ustalali otwarcie,
przez ile mają trwać jej zajęcia – czy też raczej Snape już z góry stwierdził,
że jest to coś niekwestionowanego i jasnego – jednak naturalnie, gdy robiła
eliksir, który wymagał większego poświęcenia czasu, to zostawała na dłużej
niezależnie, czy to było kilka godzin więcej. Jednak nie chciała siedzieć u
niego dłużej ze względu na to, że zebrało mu się na przemyślenia i pogawędki, i
przeciągać tego do czasu bliżej nieokreślonego. Po prostu miała nadzieję, że
pomimo tego, co stało się zaledwie czterdzieści minut temu Snape będzie
zachowywał się tak jak zawsze i da jej w ciszy popracować – marne szanse, ale
każdy może pomarzyć, co nie?
Sapnęła i zeszła na dół, by zjeść śniadanie. Co prawda Hermiona
obudziła się już dwie godziny temu, gdy – o dziwo – nawet pani Weasley nie była
na nogach, by odwiedzić profesora, jednak wolała poczekać z jedzeniem na
wszystkich i, jak miała w zwyczaju, popatrzeć na prawdziwie kochającą się
rodzinę, której nie mogła już odzyskać. Prawdę mówiąc, już od jakiegoś czasu,
gdy tak na nich patrzyła, zadręczała ją myśl, że powinna pomyśleć nad
wymazaniem wszystkich możliwych obrazów, dotyczących jej osoby z umysłów jej
rodziców. Nigdy nie rozmyślała o tym tak naprawdę i nie przejmowała się tym
faktem. A powinna. Może nie byłoby to całkiem fair, ale gdy wchodziło w grę
zaklęcie Obliviate, to kiedy było? Przynajmniej nikt nie musiałby się męczyć.
Zasługiwali na lepsze życie, życie podczas którego nie musieliby bać się własnej
córki; bać się w swoich własnych czterech ścianach, podczas jej przyjazdów.
Szczerze mówiąc, już dawno temu powinna była podjąć tę decyzję, a nie narażać
tak samo ich, jak i siebie na niebezpieczeństwo – biorąc tym bardziej pod uwagę
czasy, w jakich się znaleźli. Tak, powinna była zająć się tym już przed laty.
Teraz należało poszukać jakiegoś ustronnego miejsca, w które
mogłaby ich wysłać, załatwić wszystko z pośrednikami, usunąć im wspomnienia
związane z jej osobą i zastąpić je innymi, po czym dodatkowo umocnić zmianę
kilkoma zaklęciami tak, by żaden ze Śmierciożerców, a nawet sam Voldemort nie
mógł im przywrócić pamięci, a następnie po prostu dać im nowe paszporty i
wysłać tam, gdzie byliby bezpieczni. Tyle przynajmniej mogła i powinna zrobić.
Im mniej powiązań z nimi miała, tym było lepiej. Dla „większego dobra”.
Zjadła i ruszyła w stronę kominka.
~*~*~*~
Wywaliła z głowy niepotrzebne myśli i obrazy, a zamiast nich
przywołała te, które pomimo, że każda nastolatka powinna mieć podobne do
siebie, ona musiała je stworzyć w drodze. Nie przejmowała się tym faktem.
Wolała już tysiąc razy bardziej robić to, co robiła, niż siedzieć wokół tych
wszystkich – nie oszukujmy się – idiotów i udawać – tak, jak to robili oni – że
nic się nie dzieje i zanudzając się na śmierć. Nie chciała imprez. Owszem,
lubiła nieraz, od czasu do czasu zajść do baru (nawet mugolskiego) i wypić
kilka drinków, jednak to bardziej dla odprężenia niż upicia. Nie zaprzeczy, że
zdarzały się kiedyś takie momenty, gdy po tym, jak zaatakowali ją podczas pełni
Śmierciożercy, przychodziła do baru, by złagodzić ból, a raz czy dwa zdarzyło
jej się co nieco zagalopować i upić się, jednak to były małe wyjątki, które
były skutkiem tego, że nie potrafiła już znieść bólu, a jedynie czego pragnęła,
to pozbycie się go jak najszybciej. Wtedy zwykle bywało tak, że Draco
odnajdywał ją zanim doczłapałaby się do Hogwartu i powiedziała o dwa słowa za
dużo. Dopiero z biegiem czasu mogła przekonać się, że z niego – wbrew
przypuszczeniom – był dobry chłopak, który po prostu czasem gubił się w tym co
robił i w tym, czego od niego oczekiwali. Z perspektywy lat cieszyła się, że
pomogła mu wtedy, gdy tego potrzebował, a on zamiast skrywać urazę, postąpił podobnie
przy najbliższej okazji. Oczywiście nawet ją zdziwiło to, że po wyrównaniu
rachunku nadal przychodzili sobie z pomocą, a z czasem zaczęli nawet ze sobą
rozmawiać. Nigdy jednak nie zwątpiła w to, że postąpiła słusznie.
Zapukała pewnie do drzwi, poczekała, aż usłyszy pozwolenie,
po czym weszła.
Snape siedział przy biurku i o czymś rozmyślał, tak samo
beznamiętnie, jak to już miał w zwyczaju. Nie chcąc mu przeszkadzać, przeszła
do laboratorium, podeszła do swojego stanowiska i wzięła się za kończenie wczorajszego
eliksiru. Nie podobało jej się, że jest tak cicho, a Snape nie poruszył się
nawet o milimetr, od kiedy weszła. Dziwne napięcie, które tworzyło się w
powietrzu, także nie zwiastowała niczego dobrego. Przeczuwała, że to cisza
przed burzą – jeśli nie nawet tornadem.
Hermiona dalej kroiła składniki, gdy kątem oka zauważyła, że
profesor wstaje i chwilę później stoi już obok.
– Zgadzam się – powiedział beznamiętnie.
Nawet nie podskoczyła, gdy się odezwał, tylko w tempie
błyskawicznym próbowała znaleźć coś, do czego mogłaby powiązać jego zgodę.
Odwróciła się w jego stronę, stojąc ledwie kilka centymetrów
od niego, ze wzrokiem, który znalazł się na wysokości jego klatki piersiowej.
Podniosła głowę, by na niego spojrzeć.
– Niech pan wybaczy, ale niezbyt rozumiem.
Westchnął ciężko.
– Nie wierzę, że to mówię – warknął pod nosem, jakby
kierując słowa do samego siebie. – Zgadzam się na to, bym wam pomagał przy tych
dziecinnych planach i eliksirach, która są pewnie tak banalne, że nawet
pierwszoroczny potrafiłby je stworzyć.
Hermiona skrzywiła się nieznacznie już na samym początku
wypowiedzi. Po pierwsze: one sama nie chciała, by dowiedział się o czymś, czego
za swojego życia nigdy by mu nie powiedziała, a po drugie: Draco tymczasowo
odsunął się z lekka – mówiąc delikatnie – od całego planu i szczerze mówiąc nie
była do końca pewna, czy wróci, czy raczej będzie chciał pokazać, jak on to
wszystko genialnie potrafi zrobić.
– Czy pan w ogóle o tym myślał? – Już chciał się wtrącić,
ale zdążyła powstrzymać go ruchem dłoni. – Będzie się to wiązało ze złożeniem
Wieczystej Przysięgi, którą każdy z nas składał. Oczywiście dla pana może się
to wydawać śmieszne i – lekko mówiąc – niepotrzebne, jednak z mojego
doświadczenia wynika, że bywają sytuacje, gdy robi się trochę cieplej i nie mam
zamiaru zawracać sobie głowę przez czyjąkolwiek niekompetencję i później
wszystko wyjaśniać. Rozumiemy się?
Prychnął szyderczo.
– Trochę cieplej, Granger, nie wyolbrzymiaj. Niech ci
będzie, może być i ta przysięga, przecież kto by chciał słuchać tego, co dwójka
bachorów robi podczas wojny.
– Jeżeli pan tak uważa… A teraz, jeśli pan pozwoli, dokończę
to, co zaczęłam.
Odwrócił się i już odchodził, gdy Hermiona ponownie zabrała
głos:
– Wie pan, że nie musi pan tego robić ze względu na Draco?
Na co to panu? My sobie świetnie dajemy radę, a to była tylko lekka,
nieprzemyślana sugestia rzucona przez pańskiego chrześniaka. Po co panu się do
tego mieszać i tracić czas?... Ma pan jeszcze możliwość, by się wycofać i o tym
wszystkim zapomnieć – bez jakichkolwiek zobowiązań.
– Granger, nienawidzę się powtarzać i nie będę tego robić.
– Po prostu miałam nadzieję, że odwiodę pana od jednego z
najgorszych błędów w pańskim życiu.
– To ja będę decydować, czego chcę się podjąć, a czego nie.
Draco mnie prosił o pomoc i mam zamiar mu jej udzielić. – Przez gadanie tej
dziewczyny miał jeszcze większą ochotę zrobić coś wbrew jej planom i dowiedzieć
się, o co tak naprawdę tu chodziło.
– Skoro nieodwracalnie zdecydował się pan na ten krok i nie
zamierza się wycofywać, gdy tylko dokończę eliksir, co zajmie mi góra dziesięć
minut, będziemy mogli rozpocząć wszystko, co wiąże się z tą decyzją.
Skinął lekko głowo i bez słowa wyszedł z laboratorium.
Hermiona stała jeszcze chwilę w bezruchu, po czym wzięła się
za planowane skończenie mikstury.
Usiadła ciężko na krześle i westchnęła. Tak naprawdę to nie
miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Snape i pomoc? Proszę was. Nawet
myśleć było o tym niedorzecznie... Mogła jedynie zacząć głowić się nad tym,
jaki miał mieć z tego zysk – tego punktu była akurat całkowicie pewna. Nie
oszukujmy się, to musiało mieć głębsze podłoże. Tylko co on tak naprawdę mógł
mieć z tego? Przecież uważał, że to wszystko to tylko zabawa nastolatków, więc
na co mu to? Co chce osiągnąć? Nie miała pojęcia. Nie wiedziała, ile może mu
powiedzieć, a ile powinna zataić, jednak tak, by tego nawet nie podejrzewał.
Gdzie powinna postawić granice? Jej podświadomość mówiła, że już na samym
początku jej jakże fascynującego opowiadania, jednak ona niestety wiedziała, że
musi postawić przed nim jasno kilka faktów i jakieś zadanie, które go
zainteresuje i zablokuje (przynajmniej tymczasowo) chęć poznania większej
ilości tajemnic, jakie skrywali.
Nie ufała mu. Co prawda był szpiegiem Zakonu i pomagał im
przez lata, jednak to nie wystarczało, by zdobył jej zaufanie. Może i powinna
była zmienić swoje podejście do mężczyzny, ale nie widziała w nim tego, co
powiedziałoby jej, że w najbardziej ekstremalnych momentach przyjdzie jej z
pomocą, a nawet kiedy będzie trzeba – Merlinie! – zaryzykuje swoje życie.
Widziała go jako osobę, która potrafi obejść wszelakie przysięgi czy zawarte
umowy i wywinąć się od wszystkiego bez konsekwencji. Umyć od jakiegokolwiek
działania ręce. Wiedziała, że przyjmując kogoś do „pomocy” i przekazując mu
dowody, a także – chcąc czy nie chcąc – cząstkę siebie, nie powinna była tak
myśleć, jednak to było czymś, czego się obawiała. Jak mogła mu w takim razie
zaufać? Nie rozmyślać całymi dniami o tym, że może ich w każdej chwili wydać,
albo przysporzyć niepotrzebnych problemów. Przecież prawdę mówiąc w ogóle nie
znała tego człowieka! Był jej nauczycielem, i owszem, pracował dla Dumbledore’a
i Voldemorta jednocześnie, w porządku, jednak na tym kończyła się jej wiedza na
temat jego błyskotliwej osoby. Był tajemniczy, a to jej niezbyt pasowało. Był
mistrzem oklumencji i legilimencji, co dodatkowo stawiało ją w niekoniecznie
idealnej pozycji. Powiedzmy sobie szczerze: mógł zataić przed nią wszystko, co
tylko mu się podobało. Ona nie miała takiej władzy. Oczywiście znała tajemnice,
którymi mogła się posługiwać, ale tu pytanie nie było: jakie?, a: jak miałaby
je najlepiej wykorzystać?
To wszystko jej się nie podobało. Powinna była od razu
zaprzeczyć i dać wyraźnie do zrozumienia, że oferta wygasła, a nie pieprzyć się
z tym w chwili, gdy została ze wszystkim sama i nie miała czasu, by bawić się w
odpowiadanie na pytania. Tak, jasne, że przydałaby się jeszcze jedna para rąk,
ale myśląc nieraz o tym nie miała na myśli Nietoperza z Lochów, a mówiąc
wyraźniej, był ostatnią osobą, którą poprosiłby o taką pomoc. Jednak czy robiąc
tak, jak podpowiadała jej podświadomość, nie postąpiła by nie fair? Nie miała
tu na myśli tego dupka, który siedział za drzwiami, ale Draco, który nalegał na
to, by przegadała z nim tę kwestię. Przecież jasne było, że gdyby odrzuciła tę
propozycję, od razu by się dowiedział i byłoby o wiele gorzej.
Westchnęła ciężko. Że też zebrało mu się akurat teraz na
podejmowanie takich decyzji.
To wszystko było kompletnie pozbawione sensu. A do tego
cholernie frustrujące, gdy nawet nie wiedziała, w jakim celu była ta cała
szopka.
Umyła ręce i sprzątnęła swoje stanowisko. Teraz mogła być
pewna, że lekcja na pewno nie pomieści się w standardowych godzinach. Szczerze
mówiąc, chyba z całkowitą pewnością mogła stwierdzić, że wolałaby już
odpowiadać na wszystkie te pytania, niż – na Merlina! – przyłączać go do ich
przymierza. Co jak co, ale to wychodziło poza schematy, o których jeszcze rozmyślała
przed przyjściem tutaj. No cóż, prawda była taka, że w żadnym razie jej się to
nie podobało, ale tak czy siak nie miała zbyt dużo do powiedzenia w tej
kwestii. Znalazła się między młotem a kowadłem, i by nie zrzucać na siebie
jeszcze większej ilości problemów i ponownie nie tracić czasu na rozwiązywaniu
ich, stwierdziła, że po prostu musi się pogodzić z całą tą sytuacją – czy też
(bardziej prawdopodobne ją względnie zaakceptować – i postawić jasne granice,
co powinien wiedzieć, a czego najnormalniej w świecie nie – tak, by wszystko
mieć perfekcyjnie pod kontrolą.
Wzięła głęboki wdech i opanowała emocje. Czas zacząć.
Weszła do gabinetu i bez słowa przeszła do biurka, po drodze
zmieniając mało wygodne krzesło na którym miała siedzieć w fotel, co zostało
skomentowane jednie wyraźnym warknięciem ze strony Snape’a. W duchu uśmiechnęła
się szyderczo na ten fakt. Teraz przynajmniej wiedziała, że to ona jest krok
przed nim i nie musi już uważnie stąpać po lodzie. Wchodzili na jej teren, a na
nim ona nie zamierzała płaszczyć się przed nim i okazywać całodobowej skruchy i
posłuszeństwa.
Ze spokojem i lekkim znudzeniem zajęła miejsce, po czym
utkwiła w profesorze przenikliwy wzrok.
– Na co to wszystko panu? – spytała z nutką kpiny po kilku
minutach badawczego przyglądania się jego osobie.
– Podałem już swoje powody. Chociaż mnie bardziej interesuje
czemu pani tak bardzo nie chce, bym podjął tę decyzję. – Rozsiadł się wygodnie,
szukając jakiejkolwiek reakcji na jej twarzy.
– To całkowicie jasne, myślałam, że wyjaśniłam to już
podczas naszej ostatniej rozmowy na ten temat. Nie ufam ani panu, ani pana
czynom. Oczywiście nie mam tu na myśli zaufania, którym możemy obdarzyć nowo
poznaną osobę, ale takiego, za sprawą którego naraziłabym albo też całkowicie
poświęciłabym życie i wiedziałabym, że ta druga osoba zrobi dla mnie to samo.
Żebyśmy nie zrozumieli się źle, zdaję sobie znakomicie sprawę z tego, że takie
zaufanie zdobywa się stopniowo, ale tak samo wiem, że od pana nigdy bym go nie
otrzymała i to właśnie jest jeden z powodów, dlaczego ingeruję w tę sprawę.
Prychnął pod nosem.
Usiadła na skraju fotela i pochyliła się do przodu, złowrogo
patrząc mu w oczy.
– Wie pan co? Może i ma pan gdzieś to, czy będzie pan żywy,
czy nie, ale ja wręcz przeciwnie. Do wojny nie mam zamiaru się nigdzie
wybierać, więc tak samo nie mam zamiaru ryzykować. Ja tu rządzę, nie pan, i to
ja ustalam reguły – sam pan się na to zgodził – powiedziała lodowato. –
Zaufanie jest podstawą, jednakże to Draco chciał, by pan nam pomógł, więc to on
będzie wyznaczał, czym dokładnie ma pan się zająć – byleby jak najdalej ode
mnie i od moich zadań. Wyraziłam się jasno? – warknęła.
– Wystarczająco.
– W takim razie się cieszę – odparła beznamiętnie.
Wstała z gracją z fotela i stanęła na środku pokoju.
– A pan co, czeka na specjalne zaproszenie? – zapytała
kpiąco, bawiąc się w rękach różdżką. W duchu uśmiechnęła się złośliwie na widok
jego rozdrażnionej twarzy – pewnie gdyby nie sytuacja, dałby jej szlaban na
całe życie i potraktował jakąś klątwą.
Snape z prędkością światła znalazł się naprzeciw niej
wyciągając do przodu rękę. Hermiona podała mu swoją, zaciskając ją na jego
przedramieniu.
– Powtarza pan za mną – poinstruowała.
Skinął krótko głową.
– Przysięgam na życie, utrzymać wszystko, czego się
dowiem w jak największej tajemnicy przed każdą osobą z osobna – pośrednio, jak
i bezpośrednio.
Przysięgam na życie nie zdradzić, nie wydać, ani nie
oszukać.
Przysięgam na życie wykonywać zlecone polecenia bez
sprzeciwu.
Przysięgam na życie nie ingerować w osobiste sprawy
Hermiony Granger. – Tworzyła dokoła nich skomplikowane wzory i w tej samej
chwili wypowiadała słowa przysięgi, którą starała się ułożyć tak, by niczego
nie pominąć.
Severus powtarzał co zdanie, przy każdym z kolei krzywiąc
się coraz bardziej. Nie miał pojęcia po co tyle podpunktów, przecież to były
tylko dzieciaki! No i co, do diabła, miał znaczyć ten ostatni wers o Granger?
Teraz, po złożeniu Wieczystej Przysięgi, miał ochotę jeszcze bardziej
dowiedzieć się, co za tym wszystkim się kryło i niemało frustrował go fakt, że
w tej właśnie chwili miał skrępowane ręce na czas nieokreślony i niemal
niemożliwe było, by się czegokolwiek na ten temat dowiedział. Niemal, bo
jeszcze nie przestudiował dokładnie przysięgi, nad której opracowaniem nie
mogła siedzieć zbyt wiele, co było jedynie dla niego plusem i co dawało mu
szanse, by jako tako ją obejść, bez szwanku.
Hermiona popatrzyła badawczo na profesora. Coś knuł – tego
była pewna. Po raz kolejny przewertowała w myślach przysięgę, jednak nie
znalazła żadnej luki, którą mógłby wykorzystać – a mogła być na
dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że gdyby taka się znalazła, to by tak
postąpił.
Z powrotem zasiadła po cichu przy biurku, czekając w
milczeniu, aż Snape powróci do rzeczywistości i dzięki temu zdobywając czas, by
też samej ochłonąć i pewnie przejść do kolejnego etapu.
Profesor po chwili ocknął się z rozmyśleń i bez słowa zajął swoje
miejsce.
– Nim przejdziemy do następnej części, musimy sobie coś
jeszcze wyjaśnić. – Skinął wręcz niezauważalnie głową, by kontynuowała. – Dla
mnie istotne jest to, że nie mieszamy naszego życia prywatnego z zawodowym,
jednak dla formalności muszę pana o tym poinformować. Do tego odnoszą się
jakiekolwiek szlabany, kary, szantaże czy cokolwiek, co wpadnie panu do głowy.
Oczywiście, gdy zasłużę sobie na szlaban w szkole, nie ma takiej opcji, bym nie
zjawiła się w gabinecie, by go odrobić, wywijając się zadaniem, które muszę
wykonać. Do tego odnosi się także to, że gdy będzie miał pan ustalone na
konkretny termin zadanie, które musi pan wykonać i nie będzie pan w stanie tego
uczynić, natychmiastowo informuje pan o tym mnie – bez
różnicy, czy sową, czy listem, czy też jakąś jedną z wymówek na szkolnym
korytarzu. Nie interesuje mnie, jak. Po prostu ma pan obowiązek mnie natychmiast poinformować.
To samo tyczy się zadań, które mogą przysporzyć trochę więcej problemów. – Już
otwierał buzię, by zaprzeczyć, ale go wyprzedziła. – Tak, tak wiem, panu nic by
nie mogło przysporzyć problemu, jednak mówię tak na wszelki wypadek. Siedzę w
tym dłużej i z samego tego faktu mogę wiedzieć co nieco więcej na ten temat.
Czy to wszystko jest jasne?
– Tak, Granger – warknął.
– Znakomicie. – Westchnęła i lekko przetarła oczy. Ostatnio
nie wysypiała się najlepiej – choć pomimo tego, że to nie było nic nowego, to
tym razem noce znosiła jeszcze gorzej niż zwykle, co dawało jej się we znaki.
Nie mogła non stop zażywać eliksiru Słodkiego Snu, bo nie dość, że od siebie
uzależniał – na co ona w tym stanie była o wiele bardziej podatna – to jeszcze
często trzymał za długo pomimo, że dokładnie odliczała dawki, a na dokładkę,
jakby nie było już wystarczająco powodów, przestawał działać – oczywiście, nie
pod kątem zasypiania, ale utrzymywania snu przejrzystego, bez żadnego
natrętnego obrazu. Coraz częściej zdarzało jej się, że pomimo zażycia eliksiru
koszmary przedostawały się przez ochronną powłokę i atakowały jej umysł, żywiąc
się jej energią jak pasożyty. Zaczynała się o to niepokoić i poważnie rozmyślać
nad tym, czy nie jest kogoś cholernym obiektem żartów, a to wszystko nie jest
po prostu efektem jakiegoś przeklętego zaklęcia. Naturalnie przebadała się już
niezliczoną ilość razy, próbując wykryć, czy coś nie zostało na nią rzucone
albo jej podane, jednak zawsze wynik był negatywny, co ją niezwykle
frustrowało. Przecież to nie mogło być możliwe, żeby ot tak to miewała. Co
prawda zaczęło się to w okresie, gdy zaczynała być wilkołakiem, jednak na ten
temat też zdążyła przewertować już wszystkie księgi i w żadnej nie znalazła, że
ugryzienie mogło być tego efektem – a sama też w to nie wierzyła.
– A więc tak… Ja zajmuję się takimi rzeczami, jak Zakazany
Las, jak już zdążył pan zauważyć. Draco tworzy potrzebne eliksiry i jest jednym
z informatorów na temat Czarnego Pana. Priorytetem oczywiście jest wojna.
Najważniejsza zasada brzmi: tak, by było perfekcyjnie i bez szumu. Nikt
nic nie wie i przypuszcza, że to wszystko stworzyło się samo z siebie, albo że
jakiś nieznajomy im pomaga – tak ma być. Pan, przypuszczam, że zajmie się
robotą Dracona, a jemu powierzę coś innego.
– Chwila, chwila „przypuszczasz”? Co to ma znowu znaczyć? –
warknął.
– To, że to nie ja będę się panem i pana obowiązkami
zajmować, tylko Draco. Oczywiście podtrzymuję to, co wcześniej powiedziałam na
temat zadań, których nie może pan wykonać, jednak na tym kończy się moja rola,
jeśli chodzi o pana. Naturalnie może się zdarzyć tak, że będę to ja musiała
pana prosić o wykonanie zadania, jednakże nawet jeśli tak się zdarzy, to nie
często.
– Czy on nie powinien tu być?
– Draco? Teoretycznie rzecz biorąc, tak. Jednak w tym
momencie zapewne kłóci się sam ze sobą i przeklina moje argumenty. Jak już
wcześniej wspomniałam, nie można mu na razie przeszkadzać. Ma w tej chwili coś
ważnego do załatwienia i dopóki tego nie zrobi jest odsunięty od całej sprawy.
– Co, do cholery, „ważnego” do załatwienia? – syknął.
Westchnęła ciężko.
– Czy to aż takie istotne? – prychnęła, jednak nie czekała
na odpowiedź. – Czarny Pan. Czy teraz pan rozumie?
Snape oparł się o krzesło i zaczął dopasowywać fragmenty do
siebie.
– Musi wybrać, jak chce uniknąć całego tego bagna. Podałam
mu moją opcję, ale był zbytnio zaślepiony, a w dodatku ledwo stał na nogach i
nie myślał jasno. Teraz pewnie zastanawia się, czy postąpić z tym całym swoim
cholernym honorem i dumą i załatwić to po swojemu, czy też raczej wybrać
poprawną i łatwiejszą opcję.
– Pewna siebie jesteś – podsumował sarkastycznie.
– Po prostu znam się na rodzie Malfoyów.
– Czyżby? – Podniósł kpiąco jedną brew.
– Owszem, zdążyłam już ich poznać, choć przypuszczalnie
skłamałabym mówiąc, że była to cudowna znajomość. Jednakże przypominam, iż nie
rozmawiamy tu na mój temat, jednak tego, co ma pan robić. W tej chwili ma pan
po prostu być idealnie sprawującym się sługą Czarnego Pana, czyli tak jak
zawsze – możliwe, że to pan będzie musiał lekko zmienić jego poglądy względem
Dracona, choć cały czas mam nadzieję, że potoczy się to tak, jak ustaliłam.
– I to tyle? – prychnął.
– Naturalnie. Chyba nie myślał pan, że od razu wyślę pana do
Zakazanego Lasu na rozmowę z wilkołakami? – Zaśmiała się lekko na swój własny
żart pomimo, że w pokoju jako jedyna osoba wiedziała o co chodzi, a Snape
patrzył na nią jak na wariatkę. – Nie miałam tego wszystkiego w planach, więc
muszę przemyśleć kilka kwestii i wszystko rozplanować. Do czegoś, mimo
wszystko, na pewno pan się przyda. – Uśmiechnęła się chytrze pod nosem. – To
tyle, jeśli chodzi o wstęp. Tymczasowo zajmie się pan produkcją eliksiru, który
ma za zadanie rozluźnić mięśnie i polepszyć ich pracę. Jutro na zajęcia
przyniosę panu notatki na jego temat i próbkę, która wyszła z ostatniego testu.
Miałam się tym ostatnio zająć, jednak skoro mam Mistrza Eliksirów pod ręką, to
byłoby wręcz niestosowne nie poprosić o pomoc. – Uśmiechnęła się lekko.
– Błahostka. Zdążę go stworzyć w najwyżej jeden dzień –
prychnął.
– Brawura – typowe. Jednak proszę, by nie mówił pan „hop”
przed skokiem…
Severus uśmiechnął się tylko kpiąco na te słowa.
~*~*~*~
Hermiona wróciła do Nory z mętlikiem w głowie. Mówiąc, że
nie była przekonana co do tej idei, byłoby niedomówieniem roku. No ale cóż,
teraz jedynie mogła nad tym rozpaczać albo przeklinać co dwie minuty, a
tymczasowo jakoś nie chciało jej się tym zajmować.
Przywitała się ze wszystkimi członkami rodu Weasley i poszła
na górę, do lokum, w którym obecnie zamieszkiwała.
Eliksir zdążył już wystygnąć i tak jak chciała, osiadł na
wierzchu mikstury. Dopiero teraz miała pewność, że był perfekcyjny i mogła go
przelać do fiolek.
Miała nadzieję, że Harry nie będzie musiał zażywać eliksiru
zbyt często, bo tymczasowo była pozbawiona składników, by go idealnie uwarzyć.
Co prawda mogła wziąć się za udoskonalenie jakiegoś innego eliksiru, który nie
posiadałby aż tak bardzo wymagającego składu i tworzył się o wiele krócej,
jednak na pewno byłby mniej efektywny i nie pomógłby tak bardzo.
Przystosowując miksturę od razu dla chłopaka pozbyła się
wszelkich składników, które mogłyby chociaż w najmniejszym stopniu go uzależnić
albo jakkolwiek inaczej wpłynąć na niego negatywnie.
Pomimo, że myślała, by jak na razie nie pokazywać przepisu
Snape’owi i mieć broń, dzięki której mogłaby sobie w każdej sytuacji poradzić,
przeczuwała, że chyba jednak jej wcześniejsze plany zejdą na nic, a tę robotę
po prostu zleci mu – tak byłoby najprościej i najłatwiej.
Pozostawała jeszcze kwestia Dracona, który od ich ostatniej
sprzeczki ani razu się nie odezwał. Zdawała sobie sprawę z tego, że to zapewne
ona będzie musiała uczynić ten pierwszy krok i odwiedzić go w Malfoy Manor,
dopóki nie będzie za późno. Oczywiście niechybnie mieli pewny czas do końca
wakacji, bo z czego udało jej się usłyszeć, Voldemort nie chciał go jeszcze
przyjmować do służby – no, na pewno nie w wakacje, a potem… potem, to jest już
całkiem inna kwestia. Było całkiem możliwe, że będzie chciał, by w ciągu roku
do niego przeszedł, tym bardziej, że po pierwsze: znajdzie się w ostatniej
klasie, a po drugie: dlatego, bo zaczęła się wojna. Tak więc spokojnie mogła
dać mu jeszcze z góra dwa tygodnie na rozmyślenia, a potem – jeżeli nie posunie
się w żadną stronę ani jej nie odwiedzi – po prostu jak gdyby nigdy nic pójdzie
do jego posiadłości i postara się z nim rozsądnie pomówić.
Jak na razie jedynie taki miała plan.
~*~*~*~
Hermiona położyła się do łóżka zdając sobie całkowicie
sprawę z tego, że dzisiejsza noc nie obejdzie się bez kolejnych koszmarów,
które powolnie wykańczały ją od środka. Myślała, że tak jak zwykle, gdy ból się
zwiększał, będzie mogła coraz lepiej go kontrolować, jednak było coraz gorzej.
Od kiedy to wszystko się zaczęło – czyli dwanaście dni temu, dzień przed
przyłączeniem Snape’a do przymierza – ból jedynie narastał w sile i przestawała
sobie radzić ze znoszeniem go tak, jak kiedyś było to możliwe, a co było
jeszcze gorsze – zaczynała odczuwać skutki w rzeczywistym życiu.
Zaczęło się kilka dni temu od siniaków, które pojawiały się
na jej plecach i nogach, jednak teraz mimowolnie dostawała skurczy mięśni,
podczas których odczuwała taki sam ból, jaki ściskał jej nerwy podczas snów.
Obawiała się tego, co będzie za kilka dni, jeśli czegoś nie zrobi w tym
kierunku. Jednak tu leżał pies pogrzebany. Robiła wszystko co potrafiła, by
jakoś to wszystko powstrzymać, jednakże wszelakie próby schodziły na nic. Nie było
efektu. Żadnego. Nadzieja przeciekała jej przez palce i pomału ją traciła. Nie
widziała w tym żadnego sensu. Po co niby miałby robić to Voldemort, skoro we
wrześniu miała się z nim spotkać i wtedy miał ją potorturować? Jak byłby tego
wszystkiego cel, gdyby nie mógł wystarczająco długo się pobawić, albo nawet w
ogóle jej nie zobaczyć? Nic jej tu nie pasowało. A Śmierciożercy? Niby któryś z
nich mógłby to zrobić, ale musiał piekielnie dobrze znać się na tej magii, żeby
nawet Lord się nie zorientował, bo wtedy miałby przechlapane – a i tak mimo
wszystko wątpiła, czy ktoś chciałby postawić wszystko na jedną kartę i liczyć
się z tym, że gdy Voldemort się dowie, to będzie natychmiastowo już martwy.
Za cholerę nie mogła znaleźć winowajcy, a wręcz niemożliwe
było, by ból ten odczuwała tak po prostu, bez żadnego powodu.
Klątwę mógł rzucić tylko ktoś naprawdę bardzo dobrze
posługujący się tego typu magią… Miała dziwne przeczucie, że doskonale wie, kto
mógł to zrobić, jednak nie chciała tego do końca traktować poważnie. Jakby
spojrzeć z innej strony, to mimo wszystko mogliby być to jednak Śmierciojady i
ich przywódca, o których już wcześniej wspomniała. Mogli być w idealnej zmowie,
wtedy by choć trochę jej to pasowało. Może po prostu Lord chciał ją osłabić?
Ośmieszyć, zdeptać honor i dumę, i pokazać kto rządzi…? Może taki był cały cel.
A udział w nim całym sercem brali Malfoyowie.
~*~*~*~
Tortury – wszędzie dookoła. Krew – litry krwi. Ciała –
zmiażdżone na kawałki. Śmiechy – śmiechy obłąkańców. Krzyki – przepełniające
salę…
Stała tam. Stała pośrodku tego horroru. Widziała to.
Widziała wszystko dokładnie, każdy szczegół. Nie mogła się odwrócić, nie mogła
zawrócić. Walczyła, by spojrzeć w innym kierunku, ale siła paląca jej nerwy
skutecznie to uniemożliwiała. Nie chciała na to patrzeć, nigdy.
Łzy rozpaczy cisnęły jej się do oczu. Wtedy zobaczyła
coś, co spowodowało ich rozlew. Głowę. Odciętą głowę od ciała pewnej
rudowłosej, pulchniejszej kobiety, która nigdy niczego złego nie zrobiła.
Krzyki wbijały się w jej ciało jak szpilki, atakowały ją,
jej umysł. Przed jej oczami zaczęły pojawiać się jej wszystkie znane osoby,
które wrzeszczały wniebogłosy patrząc na nią z wyrzutem. To była jej wina.
Tylko i wyłącznie jej wina. Pozwoliła na to. Pozwoliła, by tak właśnie to
wszystko się skończyło.
Jej układ nerwowy palił ją od środka. Chciała się wyrwać
spod tej mocy, ale nie mogła.
Ciało każdej z osoby leżało porozrywane i oddzielone od
całości. Wzrok każdego z osobna zwrócony był w jej stronę, patrząc na nią z
bólem i kolejną dawką wyrzutu.
Zbliżali się do niej. Śmierciożercy. Z tym swoim
spojrzeniem pełnym obłąkania. Nie mogła nic zrobić. Tylko stać i czekać.
Okrążyli ją i razem, jak na zawołania zaśmiali się wniebogłosy.
Wtedy Hermiona poczuła pierwszą klątwę, która tamtej nocy
została na nią rzucona. Pierwsza, nie tak bardzo bolesna, jak mogłoby się
zdawać na początku. Nie po tym, jak poczuła na swojej skórze kolejne…
~*~*~*~
Z trudem złapała powietrze i usiadła na łóżku. Po raz
pierwszy poczuła takie obciążenie emocjonalne podczas koszmaru. Zawsze do tej
pory udawało jej się nie okazać żadnej z emocji.
Wyjrzała zza zasłonki, którą tworzyła wokół łóżka przed
pójściem spać, jednak na jej szczęście Ginny jeszcze spała.
Wstała powoli z łóżka, lekko krzywiąc się z bólu. Gdy tylko
stanęła na nogi zdjęła czary z łóżka i usunęła kotarę, a swoje kroki skierowała
w stronę łazienki.
Było źle. Bardzo, ale to bardzo źle. Nie tyle chodziło o
długie, krwawiące rany na plecach, nogach i rękach, ale o to, że odczuwanie
koszmarów pogarszało się z nocy na noc w tempie ekspresowym. Sny zaczynały się
skracać, jednak zwiększały się odczucia emocjonalne, co było o wiele gorsze –
były niestabilne i trudno było się przed nimi obronić, bo były częścią niej –
bez względu, czy na czas koszmaru zwiększały swoją intensywność.
Sapnęła ciężko. Musiała koniecznie odwiedzić gabinet Snape’a.
Musiał być jakiś skuteczny eliksir, który mogłaby zrobić. To było wręcz
niemożliwe, by nie było na to żadnego skutecznego antidotum.
Wypiła Złoty Eliksir, który stawał się nieodłącznym
towarzyszem jej życia i już z pewniejszym czuciem w rękach zaczęła opatrywać
rany i bandażować głębsze z nich, i te, których nawet magia do końca nie mogła
wyleczyć.
Założyła na siebie długie dżinsy, sweter, który idealnie
wszystko zasłaniał i rozpuściła luźno włosy, które zakrywały jedną z blizn,
ciągnącą się aż do potylicy.
Skarbie bardzo Cię przepraszam, że teraz komentuje :c Nie mam czasu. W ten weekend zajęłam się blogami. Mam nadzieję, że nie poślesz na mnie avady :_:
OdpowiedzUsuńPowiem tak... ten rozdział wydaje mi się troszkę dłuższy od poprzedniego :3 A może mają tyle samo stron? Oj Jazz już nie wie... O.o
Opisy, opisy i jeszcze raz opisy ^.^ Kocham się za nie! Robisz to niesamowicie. W każdym rozdziale jest ich sporo a taka liczba zadowala mnie bardzo :3
Zdziwiłam się, że Snape złożył W.P. w końcu to nie jest ot tak tylko poważna sprawa, a on tak uległ... No ciekawe... :D Może uda Ci się w kolejnym rozdziale dać jego pierwsze zadanie? ^^ Draco... dlaczego się nie odzywa? Coś się boję o niego :c I kurcze sen Ci wyszedł. Ty się nie znasz i tyle ;p Jak o tej głowie Molly to zrobiło mi się smutno... O co chodzi z tymi koszmarami? Dlaczego ona ma te blizny? Kto macza w tym palce? O.o Merlinie tyle pytań. Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale się dowiem *.*
Co za szczyt chamstwa. Aby telefon ukraść?! Ci mugole -.- Tylko poczęstować ich Crucio i Avadą... I chętna jestem. Mogę? xd
Jazz ♥
DŁUUGO, DŁUUGAŚNIE, czyli to, co lubię najbardziej :3
OdpowiedzUsuńNa początku - wybacz mi, że dopiero teraz, ale naprawdę nie miałam czasu na nic. Niby to dopiero początek roku a ja już miałam kartkówki i sprawdzian, dramat ;-;
No, no robi się co raz ciekawiej ;p Ta przysięga wieczysta mnie troszeczkę zaskoczyła, ale i tak jest fajnie :D
No i ten sen Woohoo :D
Pozdrawiam!
Nie jestem typem osoby, która pisze komentarze. Nie wiem, dlaczego - po prostu tego nie robię i tyle.
OdpowiedzUsuńAle jeśli autorka historii, którą uwielbiam i czekam na jej ciąg dalszy, mówi, że ilość komentarzy pod rozdziałem nie zachęca jej do pisania, czuję, że muszę działać! :D
Udziela mi się podekscytowanie Jazz. Nie mogę się doczekać 21. rozdziału. Kocham to, jak budujesz tę aurę tajemniczości i uwielbiam twoje opisy! Mam nadzieję, że pisanie będzie ci szło gładko i przyjemnie.
Dużo Weny!
Pozdrawiam!
Ej, nie pieszesz od miesiąca, uwież może komentarzy mało ale pełno osób czyta Twojego bloga
OdpowiedzUsuńNatix
Natix stwierdziłam, że na Twój komentarz odpowiem, byś nie oddalała się za daleko c;
UsuńW środku rozdziału dopadł mnie kryzys twórczy, starłam się z weną i na jakiś czas poszła mieszkać do motelu ;>
Dzisiaj wysłałam rozdział do Sky, wiem, że nie było niczego od miesiąca, co dopiero sobie uświadomiłam jednoznacznie kilka dni temu, dlatego chciałam to jak najszybciej dokończyć. Niestety, jak to bywa, gdy mam dobre chęci, rozdział nie okazał się taki, jaki miałam zamiar zrobić, jednak to wszystko opiszę już w nowej notce C:
Mam nadzieję, że z 22ką będzie już z górki, bo świeże pomysły przeleciały przez mój umysł jak huragan :D
Ściskam!
Super piszesz i super rozdziały. :) mam nadzieję, że wątek Sevmiony się jakoś poszerzy :D
OdpowiedzUsuńNo i role się odwróciły, Hermiona rządzi :D
OdpowiedzUsuń