Sama zawsze narzekałam i niecierpliwiłam się, gdy autorzy bloga zamieszczali rozdziały w comiesięcznych przerwach, ale dopiero teraz poznałam to od drugiej strony ;)
Jeśli mam być szczera to, gdy zakładałam bloga obiecywałam sobie, że będę wrzucać rozdziały, gdy tylko coś napiszę, ale wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że jest nawet ktoś taki jak Beta (i to całe szczęście!) :)))
A jakby nie patrzeć czasem trudno zsynchronizować się w czasie z drugą osobą, a to jedynie drobny problem, jaki panuje po tej stronie rzeki c;
Dlatego też czekajcie cierpliwie, kochane, i jedynie z powodu długiego oczekiwania na rozdział nie rezygnujcie z czytania :) Pamiętajcie, że ja zawsze pamiętam o blogu i o Was <3
Ukłony dla Marty!
Hermiona nie zdawała sobie sprawy z tego ile czasu spędziła
w tej samej pozycji. W chwili, gdy słońce wschodziło ponad horyzont,
zebrała się w sobie, przewróciła na brzuch i powoli wstała. Nie do końca
potrafiła posługiwać się magią bezróżdżkową, a tym bardziej skierować
zaklęcie w określonym kierunku. Najprościej mówiąc, ten rodzaj magii był
nadzwyczaj kapryśny i bardzo zaawansowany Hermiona dużo czasu spędziła nad
książkami, czytając na ten temat, więc mimo wszystko zaryzykowała i poskładała
te kości, które miała najbardziej rozgruchotane, a następnie ruszyła w stronę
jednego ze starych barów.
Kiedy dotarła na miejsce, zobaczyła, że jedynie kilka osób
pozostała w lokalu, a część z nich spała podparta o ściany przy stoliku.
Syknęła cicho, gdy musiała drugi raz unieść nogę, by pokonać
schodek.
Właścicielka była tęgą kobietą, ale przyjemną w obyciu i
Hermiona wiedziała, że ona sama nie lubi roznosić plotek, szczególnie o swoich
gościach, ceniła sobie ich prywatność i rangę swojego motelu, w którym
prowadziła również bar.
Hermiona skinęła głową w jej kierunku, a ta oderwała się od
przeglądanej gazety, wstała i na blacie położyła kluczyk do jej pokoju.
– Widzę, że ciężka noc, mam rację? – zapytała zaczepnie, ale
z uśmiechem na twarzy.
– Wiesz, Marge, raz pod wozem, raz na wozie, jak to mówią. –
Usiadła na drewnianym krześle przy barze i mocniej ucisnęła bok.
– Widzę, że niezły ciężar musiał być na tym wozie. – Kobieta
oparła się o drewniany pulpit.
– Sprawy przybrały niespodziewany kierunek, nie wiedziałam,
że znajdę się tu z takim opóźnieniem. – Zmieniła temat.
– Nie miałaś podwózki?
– Oczywiście, że miałam taką propozycję, ale wiesz, że nie
lubię zmieniać planów w ostatnim momencie. – Wzruszyła lekko ramionami.
– Dzisiaj już z pewnością nic od ciebie nie wyciągnę. Idź na
górę, masz już naszykowany pokój.
– Nie macie niczego na parterze? – spytała z nadzieją w
głosie. Jak będzie musiała wchodzić na kolejne schody, to będzie katorga i nie
dotrze tam przed południem.
– Niestety, młoda, na dole lubią wynajmować na dłużej i nic
już się nie da zrobić. – Marge umyła szklankę i wytarła ją ścierką, którą miała
przerzuconą przez ramię. Zrobiła krok w tył i przyjrzała jej się oceniająco. –
Oj, dziewczyno, naprawdę nieźle oberwałaś. Szkockiej na koszt firmy?
Hermiona uśmiechnęła się pod nosem ironicznie i skinęła
lekko głową, po czym jednym haustem wypiła whisky i skierowała swoje kroki na
górę.
Nie znała Marge długo, ale miała za to okazję poznać się z
jej synem, który – niestety – był już trupem. Marge była charłakiem, a jej syn
lubił mieszać się we wszystko, co go nie dotyczyło. Był młodym utrapieniem na
tyłku i kobieta musiała mieć ciągle na niego oko, a nie było to łatwe, gdy
musiała mieć non stop bar pod kontrolą. Poznały się na niekoniecznie neutralnym
gruncie, bo kilka minut po tym, gdy Jared wepchnął się w wilcze interesy, a
jego ciekawość do ich spraw była zbyt duża, by pozostała niezauważona.
Wiedziała, że Jared będzie martwy wcześniej czy później, to była jedynie
kwestia czasu, bo gdy już raz weszło się na cudze terytorium, to nie było jak z
niego uciec.
W każdym razie Hermionie udało się go uratować, gdy – na
jego szczęście – znajdowała się niedaleko. Nie musiała przybierać innej
postaci, wystarczyło, że wyciągnęła różdżkę i warknęła cicho. Prawdę mówiąc, z
biegiem czasu, można rzec, że obydwoje mieli niesamowicie duże szczęście,
prawdopodobnie, gdyby przytrafiło się coś takiego teraz, ktokolwiek by nie
stanął w obronie, skończyłby chwilę później w kałuży własnej krwi.
Odprowadziła podrapanego od drzew Jareda do baru i miała
nadzieję nigdy więcej go nie spotkać. Los miał jednak inny plan. Okazało się,
że chłopak naruszył strefę wilczego gangu. Widzicie, jest dużo wilkołaków w
świecie czarodziejskim i nikt, no, może oprócz wilczych gangów, się do tego nie
przyznaje lub nie chce, by to wyszło na jaw. Jednoczą się pod ludzką postacią i
zbierają swoich zwolenników, a następnie, jako ludzie, walczą o teren i
przywództwo. Dużo osób uważa wilkołactwo za dar otrzymany z niebios i dziękują
za to, czują się wybrańcami. Gangi dzielą się na różne grupy i mają różne
zdolności, które ich łączą, na przykład potrafią się komunikować w myślach, jak
Hermiona z jej własną grupą czy fakt, że ich kły są sto razy ostrzejsze i o
kilka centymetrów dłuższe, bez problemu zatapiając się w skórze przeciwnika
albo też umiejętność ogłuszającego wycia. Jest mnóstwo rodzajów „darów”,
którymi można zostać obdarowanym.
Jared trafił na nieodpowiednie dla siebie towarzystwo, oni
lubowali się w agresji i przemocy i lubili od czasu do czasu coś pogonić, a
następnie pożywić się swoją zdobyczą.
Hermiona nie widziała go kilka miesięcy, gdy pewnego razu
podczas pełni, ujrzała jak zostaje zaatakowany, a sfora rzuca się na niego. Nie
miał szans, by przetrwać, ona też nie, nie zależało jej jednak – jeśli dobrze
pamiętała, to było to mniej niż pół roku po tym, kiedy została ugryziona.
Atakujący byli niewielką licząca czterech czy może z pięciu
osobników, jednak o wiele potężniejszą od niej. Po dziś dzień nie do końca była
pewna jakim cudem udało jej się wyjść z tego żywo i do tego uratować chłopaka
ze swoimi nad wyraz bogatymi zdolnościami do wpadania w tarapaty – wciąż była
przekonana, że to nie tylko ona brała udział w tej akcji.
Po obudzeniu wyleczyła chłopaka i bez problemu udało jej się
mu wmówić, że znalazła go przechodząc po drodze. Wtedy pierwszy raz zaniosła go
do baru i poznała jego matkę.
Dotarła na pierwsze piętro, zanosząc się bólem i
przyciskając rękę do brzucha i żeber, a ramieniem oparła się o ścianę i
przesuwała się powoli do przodu. Dotarła do drzwi i drżącą ręką za czwartym
razem udało jej się włożyć kluczyk i przekręcić zamek.
Pokój był mały i posiadał jedynie najpotrzebniejsze rzeczy
i, w odróżnieniu od kilku innych pokoi, miał własną łazienkę, minimalistyczną,
ale jedyne, co było jej potrzebne, to niewielka wanna i lustro, w którym
mogłaby ocenić szkody, chociaż z pewnością nie w tej chwili.
Chciała położyć się w łóżku i pogrążyć w śnie, ale
wiedziała, że jeżeli od razu pójdzie do łóżka, to i tak w środku nocy – jeżeli
nie dziesięć minut po oddaniu się w objęcia Morfeusza – wstanie oblana potem i
z tak niemiłosiernie piekącym bólem, że nawet nie będzie mogła poruszyć ręką.
Co miała powiedzieć? Nigdy aż tak nie oberwała, ale
wiedziała, jakie były skutki mniejszych obrażeń i jak wtedy cierpiała.
Weszła do łazienki i napuściła zimnej wody do wanny.
Żałowała, że nie ma teraz przy sobie swojej różdżki, i że gdy zamawiała tutaj
pokój, nie pomyślała, by przechować ją tutaj na czas spotkania u Czarnego Pana
i mieć do wszystkiego ułatwiony dostęp.
Wzięła dwa głębokie wdechy i rozluźniła ciało. Jeśli miała
się dzisiaj jeszcze wysilać, to był odpowiedni moment.
Podniosła lekko rękę i rzuciła na wannę zaklęcie – nic się
nie stało. Spróbowała jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz,
i dopiero wtedy, gdy miała już zrezygnować ze swojego pomysłu, czując, że nogi
się pod nią uginają, udało jej się wyczarować kostki lodu, które zajęły połowę
wanny.
Tuż przy ścianie znajdował się mały taboret – znakomicie
pomyślane – dzięki któremu była w ogóle w stanie wejść do wody.
Hermiona skrzywiła się i, warcząc i sycząc, zanurzyła się w
wodzie. Nigdy nie była morsem i zawsze kąpała się pod ciepłą wodą, która kojąco
wpływała na jej myśli, ale teraz przydałoby się jej rozbudzenie.
Rany zaczęły mocniej szczypać, im głębsze, tym gorszy
odczuwała ból, a miejsca, w których były złamania, mimo że większość z nich
była już wyleczona, nabrzmiały i przybrały ciemniejszy odcień.
Zniżyła się tak, by woda sięgała po samą szyję i czekała aż
ciało przyzwyczai się do temperatury, bawiąc się kostkami lodu w rękach.
Po kilku minutach zanurzyła się po czubek głowy i całe jej
ciało znalazło się pod zamarzniętymi kawałkami wody.
Piętnaście minut później, gdy spora ilość lodu zdążyła już
się roztopić, podtrzymując się wszystkiego, czego tylko mogła, wstała, owinęła
się ręcznikiem i nago położyła się pod ciepłą kołdrą, nie chcąc na siebie
narzucać przesiąkniętych od krwi ubrań.
Myślała. Rozmyślała. Czekała.
Oczekiwała tego, co się stanie.
Miała jednak dość. Miała dość tego wszystkiego. Miała dość
problemów, które nawet nie były jej problemami. Miała dość bezcelowego
pomagania. Miała dość tego, że wszyscy ją olewali. Olewali, mieli ją głęboko w
poważaniu. Miała dość bawienia się w kotka i myszkę. Miała dość ukrywania się.
Miała dość. Miała dość tego wszystkiego.
Leżała nieruchomo spoglądając na sufit. Nie tak to sobie
zaplanowała. Nie tak to miało wyglądać, gdy o tym myślała kilka lat temu. Wtedy
uważała, że całe to dobro do niej wróci, że jej wysiłek się opłaci, mimo że
będzie musiała narażać życie. Bo czym jest jedno ludzkie życie na tle setek,
tysięcy? Niczym.
A ona miała plan. Miała daleko sięgający plan, za którym
podążała. Oczywiście, po drodze napotykała przeszkody, ale zawsze mówiła sobie,
że „coś za coś”, że czasem trzeba się trochę poświęcić.
I udźwignąć konsekwencje.
Ale ona nie była już w stanie dłużej dźwigać tych
konsekwencji. Naprawdę. I nie, żeby wyolbrzymiała, i nie, żeby egoistycznie
patrzyła na sprawy. Egoizm… Kiedy ona ostatnim razem patrzyła na coś z
egoizmem, licząc się jedynie ze swoją stroną, ze swoimi myślami, ze swoim
dobrem? Czy potrafiła sobie przypomnieć kiedy tak myślała? Wtedy, gdy narażała
swoje życie dla dobra innych, czy wtedy, gdy narzucała na siebie coraz szybsze
i mocniejsze tempo, tylko po to, by wypełnić większą ilość rzeczy, które
uważała za swój obowiązek? Nie potrafiła. Ale nie dajcie zaślepić się paplaniną
na temat tego, jak źle jest myśleć jedynie o sobie, jak to trzeba wykazywać się
altruizmem i to ponad wszystko. To nie jest prawda, to jedynie brudne myśli
wciskane w młode umysły, by dzięki temu zapewnić sobie ochronę na przyszłość,
zabezpieczanie własnego życia.
Tym razem była już wyczerpana. Fizycznie i psychicznie.
Zdała sobie sprawę, że za dużo na siebie przyjęła. Niewystarczająco, ale za
dużo. Tęskniła za normalnością, za rutyną, od której można było aż rzygać; za
tym samym dzień w dzień. Za naiwnymi nadziejami i planami, o których powinna
była teraz rozmyślać zamiast przesiadywać w tej cuchnącej norze bez celu. A
nie, cofnij, z jednym celem: by stać się pieprzoną, anonimową bohaterką, kurwa,
świata, no tak, prawie by zapomniała. Była rozdarta pomiędzy tym, co powinna
zrobić, a tym, co chciała. Choć dobrze by było wiedzieć czego dokładnie jeszcze
się chce.
A jeżeli kiedykolwiek zostaniecie postawieni przed tym, co
zostanie wam narzucone a co chcecie zrobić, to nie wahajcie się, nie
zastanawiajcie, po prostu nie ma co tracić czasu, róbcie to, na co macie
ochotę, na to, co was zadowoli, co was uszczęśliwi. Nie przejmujcie się nikim
innym, nie przejmujcie się tym, co ludzie mówią za waszymi plecami, po prostu
zostawcie to za sobą. Nikt nie będzie chciał wam pomóc w osiągnięciu istotnego
dla was celu, oni chcą się jedynie wpieprzyć się w wasze życie, by w nim
namieszać, a następnie zniknąć z niego tak szybko, jak się w nim znaleźli. A z
racji tego, że historia lubi się powtarzać, to tak będzie dosyć często. A więc
nie myślicie o tym, co inni na to powiedzą, jakie mogą być tego konsekwencje,
co się potem stanie. Nie myślcie. Nie myślcie, bo myśli niszczą wszystko,
niszczą niezauważalnie, od środka; tym, co mogłoby się stać, tym co mogłoby
być, gdybyście się jednak odważyli, gdybyście spróbowali, gdybyście sięgnęli po
to, na czym wam zależy.
~*~*~*~
Dni mijały, lecz nic się nie zmieniało. Hermiona praktycznie
nie ruszała się ze swojego pokoju, ze swojego łóżka. Jej pokój
– zdołała już nawet do niego przywyknąć, tak, jak zdołała już nawet przywyknąć
do bólu. Przez jakieś jeszcze cztery dni po tym, gdy ledwo wdrapała się na
szczyt schodów, miała złudną nadzieję, że komuś będzie na niej na tyle zależeć,
że zaczną jej szukać, a przynajmniej się tego podejmą, przynajmniej spróbują,
przynajmniej coś o tym usłyszy – niewiele, naprawdę niewiele by wystarczyło,
jedynie krótka wzmianka gdzieś w gazecie, gdzieś puszczona plotka na ulicy.
Jednak nic takiego nie nastąpiło, nic podobnego. Nikt jej nie szukał. Nikt nie
przejmował się ani nią, ani jej losem. Poczynając od pieprzonego Snape’a, a
kończąc na miłosiernym Dumbledorze. Nikt, kurwa, nikt. Tak właśnie kończą
ludzie, którzy posiadają jeszcze resztkę zaufania dla innych, jak bezmyślnie
wyobrażają sobie, że kogoś przecież, kurwa, musi obchodzić ich los. To
nieprawda, nigdy tak nie było. Niby dlaczego są te wszystkie przysłowia, które
mówią, żeby liczyć jedynie na siebie? Musiały mieć konkretną podstawę, by
powstać – z palca nie zostały wyssane.
Przekręciła się na bok. Zaburczało jej w brzuchu. Zerknęła
kątem oka na budzik, było w pół do trzynastej, a ona dopiero się obudziła.
Czuła się bardzo zmęczona, była praktycznie pewna, że jeśli nie nastawiałaby
budzika i nie zmuszałaby się do otwarcia powiek, to przespałaby cały tydzień, a
gdyby się w końcu obudziła, to i tak byłaby niewyspana, a do tego skręcałaby
się z głodu.
Usiadła powoli na łóżku i spojrzała na pokruszone lustro,
które znajdowało się przy ścianie. Wcale nie wyglądała dobrze. Na całym ciele
miała siniaki, przez to, że nie mogła ruszać się z łóżka straciła na wadzę
kilka kilo, jej ramiona stały się bardziej przygarbione, miała worki pod
oczami, a jedno wyglądało jakby było lekko podbite. Niczego w świecie nie
żałowała bardziej niż tego, że nie miała przy sobie różdżki, i że nie miała
jakiegokolwiek sposobu, by jej odzyskać.
Musiała zejść na dół. Wiedziała, że wygląda przerażająco,
ale miała nadzieję, że dzisiejszego dnia Marge nie miała dużo porannych
klientów. Z rana przychodzili zwykle jedynie biznesmeni, którzy zostali wylani
z roboty albo tacy, których żony dowiedziały się o zdradzie. Poza tym oni byli
zbyt zajęci topieniem swoich żali w alkoholu, by zwrócić na nią uwagę.
Założyła na siebie ubranie, które któregoś razu przyniósł
jakiś starszy mężczyzna i położył na krześle. Tylko tyle teraz miała; bawełniany
sweter i przyduże dżinsy.
Podniosła się lekko i wolno podeszła do drzwi. Spojrzała na
swój pokój. Teraz dopiero cieszyła się, że nie miał on większych rozmiarów –
musiałaby wtedy pokonywać dwa razy dłuższą drogę gdziekolwiek chciałaby się
wybrać. Jednak poza tym faktem, to w pomieszczeniu panował istny harmider; to,
co kiedyś stało na półce, skończyło na podłodze zepchnięte, gdy musiała
podtrzymywać się, by złapać równowagę. W łazience nie było lepiej, a kafelki
przy wannie wciąż były zamazane krwią z drugiego dnia, kiedy zaczęła obficie
krwawić z brzucha i musiała zatrzymać krwotok, a następnie wziąć długą, zimną
kąpiel. Do tego dywan także miał plamę krwi, której wiedziała, że nie będzie w
stanie usunąć, dokładnie tak samo, jak tej na pościeli.
Praktycznie każdy, kto by w tym momencie wszedł do pokoju,
stwierdziłby, że najprawdopodobniej jest to miejsce morderstwa, tylko że
jakiegoś mało wybitnego mordercy z naprawdę małym ilorazem inteligencji, który
nawet po sobie nie posprzątał, ewentualnie w najlepszym wypadku, nazwaliby go
po prostu fleją.
Zamknęła za sobą drzwi na klucz i, trzymając się ściany,
ruszyła do schodów.
One były jej największym wyzwaniem każdego dnia. Dwadzieścia
siedem schodów. Dwadzieścia siedem okropnych, małych podwyższeń, na które ledwo
była w stanie się wdrapać. A wiecie, co denerwuje jeszcze bardziej niż niemoc
wdrapania się na nie? To, że ludzie mogą cię mijać, mogą nawet wchodzić po nich
obok ciebie, ale nikt ci nie pomoże, nikt nie zapyta się czy wszystko w
porządku. Bo jak niby mogłoby być? Jak niby wszystko mogłoby być w porządku,
skoro wdrapujesz się po dwudziestu siedmiu pieprzonych schodkach jedynie, by
wejść do pokoju, który wynająłeś w nędznym motelu, którego nawet nie ma na
najbardziej szczegółowych mapach? Jak?
Jej wcześniejsze przypuszczenia potwierdziły się – przy
barze siedziało tylko kilku klientów, w tym jeden biznesmen, który siedział
przy barze – bingo.
Usiadła dwa krzesła od niego, czekając, aż Marge albo jeden
z jej pracowników podejdzie.
Zerknęła na mężczyznę kątem oka. Upił łyk i zaczął bawić się
szklanką jeżdżąc nią po blacie.
Była prawie pewna, że już go wcześniej widziała, ale nie
mogła sobie przypomnieć czy było to tutaj, a tym bardziej kiedy to mogło
być.
– Jestem tak nieziemsko przystojny czy tak nieziemsko
pijany, że się pani tak we mnie wpatruje? – przełamał ciszę przenosząc na nią
wzrok.
Speszyła się lekko, odwróciła na chwilę głowę w drugą
stronę, ale po chwili spojrzała na niego ponownie, tym razem pewniej.
– Nie chciałam być niegrzeczna – odpowiedziała niepewnie
głosem, który raczej przypominał skrzeczenie niż prawdziwe brzmienie. –
Przepraszam, ale mam lekką chrypę. – Wskazała palcem na gardło, jakby jedynie
chciała potwierdzić ten fakt.
– Widzę, że u pani też jest nie za ciekawie.
– Czasem tak bywa. – Wzruszyła ramionami.
– Chłopak? – Wskazał szklanką na jej siniaki, które miała na
twarzy i nadgarstkach.
Przez chwilę nie wiedziała zupełnie o co chodzi. – Tak –
odpowiedziała cicho i nieobecnym głosem. – Tak, powiedzmy, że tak.
– Rozumiem, nie chcesz pewnie o tym rozmawiać.
Nie chciała.
– Zdrada czy praca?
Spojrzał na nią z lekkim ironicznym uśmieszkiem, upijając
kolejny łyk.
W tej samej chwili podszedł do nich starszy kelner przyjąć
zamówienie. Mężczyzna wskazał na pustą butelkę alkoholu, a Hermiona zdecydowała
się wziąć porcję sadzonych jajek z dodatkami, a do tego szklankę whisky –
oczywiście jako lekarstwo znieczulające na ból.
– Kasa – odpowiedział niespodziewanie. – Zawsze wszystko
idzie o kasę. Nieważne ile byśmy jej nie mieli, kobietom nigdy to nie
wystarcza, zawsze chcą więcej i więcej, i więcej. Tylko to jest ważne.
– Nie można być aż tak bardzo powierzchownym.
Pokręcił głową z rozbawienia.
– Życie to nie bajka.
– Coś jeszcze?
– Zdrada. – Uśmiechnął się pod nosem.
– Wiedziałam. – Odwzajemniła uśmiech.
– Co zrobić? Teraz jesteśmy rozbitkami własnego losu.
Prychnęła lekko.
– Sami się do takiego stanu doprowadziliśmy, czyż nie? –
zapytała z lekką ironią.
– Temu akurat nie można zaprzeczyć.
Kelner postawił przed nią talerz i swoją uwagę przeniosła na
jedzenie. I whisky.
Sięgnęła po frytkę i na sam widok skręciło ją w brzuchu.
– Emily. – Wyciągnęła rękę.
– Dan. – Uścisnął pewnie.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Hermiona zajęła się
swoim posiłkiem.
– Czym się dokładnie zajmujesz? – podjęła po kilku minutach.
– Powiedzmy, że jestem prawnikiem.
– Zajmujesz się Śmierciożercami czy wolisz coś lżejszego?
– Raczej zajmuje się pewniejszymi przypadkami, którymi nie
trzeba poświęcać aż tak dużej uwagi.
– Na przykład?
– Na przykład: podpalenia, prześladowania, morderstwa,
Niewybaczalne.
– Chyba jednak nie jest tak lekko, co?
– Przynajmniej są realne ofiary.
– Zajmowałeś się kiedyś sprawą Śmierciożerców?
– Jednego. Była naprawdę popieprzona.
– Jak się nazywał?
– Mulciber. Był jednym z pierwszych Śmierciożerców. Nic nie
można było mu udowodnić.
– Dużo tego było?
– Czy dużo było przestępstw, za które miał siedzieć?
Zwiększały się z każdym rokiem. Mulciber był szkolnym kolegą samego Lorda
Voldemorta, do tego czysta krew i Slytherin. Nic się temu nie mogło równać.
Dodaj jeszcze bogatego ojca, który wyciągał go ze wszystkich kłopotów. W
tamtych czasach ludzie byli tak samo przekupni, jak i teraz. Kompletnie nic się
nie zmieniło.
– Nie mogłeś znaleźć dobrych dowodów na to, by go sprowadzić
do Azkabanu?
– Nie było czegoś takiego. – Upił łyk. – Spędziłem nad tym
dwa lata, całe dwa lata. Sprawa ciągnęłaby się pewnie jeszcze przez kolejne
trzy, ale jego ojciec najwyraźniej naprawdę dobrze musiał dać sędziemu w łapę.
– To dlaczego w ogóle sprawa trafiła do sądu, skoro nie było
dowodów?
– Były, na początku. A na początku to były mniejsze rzeczy;
napaście, gwałty. Później zaczęły się schody, były coraz większe przestępstwa,
a świadkowie zaczęli ginąć, tak po prostu, wyparowywali. Po wszystkich
zgwałconych kobietach ślad zaginął. Ludzie zaczęli się bać. Zaczęli się bać, bo
wiedzieli, że nie bylibyśmy w stanie ich ochronić. Dlatego też przestali
cokolwiek mówić. Patrzyliśmy na kolejne morderstwa, na kolejne trupy, które
zaczynały prowokować i miały dać do zrozumienia, że nie jesteśmy w stanie tego
zatrzymać.
– W takim razie, jak przeciągnąłeś to do dwóch lat?
– Mulciber nie był w stanie utrzymać pokusy na smyczy,
musiał zabijać, atakować. A kiedy to robił, to ja byłem tym, który znajdował co
chwila jakieś drobiazgi, które łączyły go z tym wszystkim, dzięki czemu to on
był jedynym podejrzanym. Nigdy nie udało mi się wpakować go za kratki.
– Poświęciłeś sprawie dużo uwagi.
– Za dużo. Dlatego postanowiłem oddać tę działkę komuś
innemu, kto miałby do tego smykałkę i to lubił.
Hermiona wyjrzała za swojego rozmówcę. Nie mogła uwierzyć
własnym oczom, ale kilkanaście metrów od niej siedział Knot, w jednym ze swoich
drogich garniturów, choć mało zwracając uwagę na to, jaką plamą brudził sobie
właśnie rękaw opierając ramię o zabrudzony stolik. Siedział zamyślony nad
filiżanką kawy, którą ledwo trzymał w dłoniach. Nigdy jeszcze nie widziała go w
tak złym stanie. A do tego nie widziała go od spotkania w lesie, gdy zniknął z
ciałem Velvora.
Wzięła łyk herbaty, którą przed chwilą przyniósł kelner i
ponownie spojrzała na mężczyznę. Był przygarbiony, krótkie strąki włosów
odstawały mu na wszystkie strony, a ręce trzęsły się za każdym razem, gdy
podnosił filiżankę.
Z pewnością coś było nie tak. Knot może nie zawsze był
uśmiechnięty i pełen wigoru, ale zawsze lubił uprzykrzać komuś życie i żeby tak
było, to musiał przynajmniej utrzymywać pozory dobrego samopoczucia. Hermiona
nigdy nie widziała go w złym nastroju, on po prostu zawsze poprawiał sobie
humor, gdy mógł zepsuć go komuś innemu, tak już było i każdy zdołał przywyknąć
do jego zrzędliwości.
– Często tu przychodzi? – Wskazała na niego głową.
– Knot? Ostatnio widzę go praktycznie codziennie.
– Zawsze w takim stanie?
– Jak dotychczas – tak.
– Widuje się z kimś?
– Książkę piszesz? – Parsknął. – Wyglądam jakbym go śledził?
Nie, z tego, co wiem, to nie. Przesiaduje tutaj sam.
– Po prostu tutaj tak siedzi?
– Po prostu tutaj tak siedzi – przytaknął.
Pokręciła ledwo widocznie głową. Nie uwierzyła.
Postanowiła zostawić tę sprawę na później, na razie musiała skupić się na swoim
posiłku.
– Muszę coś załatwić, Dan. Trzymaj się, do następnego. –
Poklepała go lekko po ramieniu, gdy zsunęła się z krzesła.
– Do następnego. – Zasalutował kieliszkiem i wypił kolejkę.
Hermiona ruszyła w stronę stolika.
Usiadła powoli na kanapie i uradowała się faktem, że udało
jej się nawet nie sapnąć z ulgi.
Nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Poprosiła
przechodzącą kelnerkę o szklankę wody, jednak znów została zignorowana. – Knot?
– zapytała niepewnie.
Nie odpowiedział. Siedział wpatrzony zamyślonym wzrokiem na
ludzi, którzy mijali lokal.
Hermiona dopiero teraz uświadomiła sobie jak blisko znajdują
się rzeczywistego świata, jak niedaleko byli normalni ludzie, normalny świat.
Świat bez problemów.
Tuż za przecznicą, tuż za rogiem znajdowało się otoczenie, w
którym doba miała 24 godziny i gdzie każdy miał własne życie.
– Knot, wszystko w porządku? – odezwała się trochę głośniej.
Wydawał się znajdować w odległym miejscu. Może gdzieś, gdzie
było bezpieczniej, przytulniej, gdzieś, gdzie ktoś się przejmował.
– Knot… – Dotknęła delikatnie jego przedramienia, by
ściągnąć na siebie jego uwagę.
Potrząsnął szybko głową, jakby chciał, by myśli wymazały się
z jego świadomości.
Pierwsza! Dziewczyno! Urzekłaś mnie. Poważnie? Jeden z lepszych tekstów, które czytałam. Sorry, że to pierwszy kom. ale trafiłam tu dwa dni temu i nie było czasu na komentowanie. Narazie mój podziw rośnie i chyba szybko się to nie zmieni. Przynajmniej liczę na to... "Choć w życiu warto liczyć tylko na siebie, a i tego nie radzę." Weny i powodzenia.
OdpowiedzUsuńO o o kolejny rozdział! Takie niespodzianki lubię ! :)
OdpowiedzUsuńWiem, że często jęczymy o więcej i częściej ale to niestety Twoja wina :P za dobrze piszesz i za bardzo chcemy wiedzieć co się stanie dalej w tej historii :)
Ale co tam robił ten Knot i dlaczego był tak przybity? :o
No i gdzie Severus? :( Trochę mi go brakuje w tej historii :)
Buziaki,
Kora
Wow akcja nieźle poszła do przodu. Zrobiło się ciekawie, ja chcę następny rozdział! *.* Jak czytałam o tym spotkaniu z Voldemortem to aż mnie ciarki przeszły. W sumie, to najbardziej realistycznie wg mnie opisałaś to, jak się ten jeden dobierał do Hermiony.. Prawie zawału wtedy dostałam. Hmm ciekawa jestem, czy faktycznie nikt nie szuka Granger? Jakoś nie mogę w to uwierzyć. O.o Wyraźnie widać poprawę w twoim stylu pisania, choć nadal zdarzają się jakieś błędy. . Tak trzymaj. :) Ach no i strasznie mnie także intryguje sprawa Draco..
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam na cd. ;)
Życzę weny, czasu i cierpliwości!
~~ mlodzia113
Nono, ciekawa jestem, co też Knot robi w takim miejscu jak ten motel... Raczej nie będę odkrywcza, pisząc, że też pewnie ma jakieś zmartwienie/problem/coś na sumieniu. Zastanawiam się też, czy Mulciber ma jakiś związek z fabułą, czy opowieść Dana nie ma tu znaczenia. No i generalnie wszystko jest idealnie, ale... co ze Snape'em, do cholery? :-) Jestem pewna, że szuka Hermiony i mam nadzieję, że szybko ją znajdzie, bo tęskno mi do ich wątku. Czekam na następną notkę i zapraszam cię do mnie na rozdział 4.
OdpowiedzUsuńŚciskam cieplutko.
severus-and-hermione.blogspot.com
Hmm... jednym słowem cudo!! Piszesz genialnie. Twoją twórczość pochłonęłam w ciągu dwóch dni, a teraz z niecierpliwością czekam na następny rozdział!
OdpowiedzUsuńŻyczę weny, bo wiem z doświadczenia, że nie przychodzi na zawołanie ;)
Pozdrawiam Kedavra <3
http://nienawidzeikochamdramione.blogspot.com/?m=1
Witaj, właśnie po wielu latach wróciłam do świata ss/hg. Z miłą chęcią będę śledzić ten blog, gdyż nie mam dużych zaległości ( dopiero 7 rozdziałów ;D) a historia zapowiada się ciekawie. Dodatkowo zapraszam na swojego bloga, gdzie znajdziesz oprócz mojej kiełkującej "tfffffurczości" propozycję stworzenia nowej bazy blogów ss/hg (jako, że Stowarzyszenie Sevmione chwilowo padło). Pozdrawiam i zapraszam - jeśli chcesz abym stworzyła taką bazę wejdź do mnie i na podstronie "Baza" odpowiedz na moje pytanie. Zachęcam też do lektury mojego ss/hg pod tym samym adresem. Nie myśl tylko proszę, że to ściema mająca zwiększyć ilość wejść i komentarzy na mojej witrynie. Po zebraniu chętnych podstrona "baza" a wraz z nią komentarze zostanie wykasowana. Jeszcze tu wrócę, kiedy zapoznam się z całą treścią Twojego bloga. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDlaczego nikt jej nie szuka?
OdpowiedzUsuń