Jak zapewne zauważyliście dodałam "lubię to" pod każdym postem (w większości biorąc pod uwagę czytelników, którzy nie komentują i ułatwiając im pracę ;)), a także na samym końcu, co tyczy się całego bloga :)
Pomimo, że sama wiem, iż takie kliknięcie będzie mniej motywujące, niż komentarz pod rozdziałem, to mam nadzieję, że skorzystacie z tego znacznika C;
Dziękuję Wam bardzo za komentarze! ;*
Do Waszych blogów oczywiście zajrzę, ale może mi to troszeczkę czasu niestety zająć - jednak na pewno przybędę!
Betowała niezastąpiona Sky <3
"Qui tacet, consentire videtur."
~ "Ten, kto milczy, zdaje się zezwalać."
Severus niepostrzeżenie przedostał się przez szkolne
korytarze do lochów. Jak najszybciej zdjął z Granger zaklęcia, które wcześniej
rzucił, by nie wyrządziły jeszcze większych szkód niż – jak przypuszczał –
zdołały już wyrządzić. Objął jej ciało, by nie osunęła się na ziemię i
jednym sprawnym ruchem różdżki zdjął wszystkie zaklęcia ochraniające jego
gabinet. Następnie schował magiczny przedmiot i bez zbędnych ceregieli wziął
Granger na ręce kierując się w stronę swoich prywatnych komnat – zdając sobie
zarazem sprawę z faktu, że obrażenia, których doznała nie były jedynie
powierzchowne, jak przypuszczał wcześniej.
Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo poważna jest cała
ta sytuacja. Przez całą podróż od Zakazanego Lasu nie dochodziły do niego
prawdziwe myśli na temat tego wydarzenia. Był zbyt zajęty tym, by nikt po
drodze nie zorientował się, że lewituje obok siebie uczennicę, którą ranną
znalazł na skraju lasu, do którego, nawiasem mówiąc, był zakaz wchodzenia.
W momencie, gdy przekroczył próg swoich komnat, a emocje
powoli opadły, doszły do niego myśli, które wcześniej mimowolnie zagłuszał.
Prawda była taka, że Granger, jego uczennica, z którą związał Wieczystą
Przysięgę, i która ukrywała przed nim rzeczy, w które pewnie nigdy w życiu by
nie uwierzył, leżała właśnie w jego ramionach, co najprawdopodobniej było
spowodowane wpływem Czarnego Pana – co zarazem przynosiło ze sobą jedynie
pytania i powody do prawdziwych zmartwień.
Kopnięciem nogi otworzył drzwi do salonu i delikatnie
położył dziewczynę na kanapie, by nie spowodować dawki niepotrzebnego bólu i
kolejnych stłuczeń. Chwilę później był już w drodze do składziku, znajdującego
się w jego laboratorium, po drodze jednym ruchem wyłączając ogień pod
kociołkiem i sprzątając ze stanowiska.
Wszedł do pomieszczenia, które w przeciągu ostatnich lat
zdążył już kilkakrotnie powiększyć i zmienić układ, według którego sortował
flakoniki.
Z półek zaczął wyciągać wszelkiego typu eliksiry, które w
tej chwili mogły być dla niego pomocne; przeciwbólowe, nasenne, rozluźniające
mięśnie, uzupełniające krew, łamiące i zrastające kości. Miał nadzieję, że nie
będzie potrzebował bardziej radykalnych mikstur, a tym bardziej zaklęć, które
mogłyby kolidować z co poniektórymi eliksirami, które miał zamiar podać.
Wrócił do miejsca, gdzie zostawił dziewczynę, i gdy otworzył
drzwi do pomieszczenia wszystko, co przed chwilą zajmowało jego myśli
natychmiastowo wyparowało, a miejsce zajęły księgi, które w myślach wertował w
poszukiwaniu jak najbardziej użytecznych – tak, mimo wszystko – zaklęć i
powodów, którym można było przypisać takie skutki.
Ciało Granger było napięte do kresu wytrzymałości, a przez
nie przechodziły drgawki, za każdym nowym uderzeniem coraz to silniejsze.
W ostatniej chwili zdążył przytrzymać jej ramiona, zanim jej
ciało nie wylądowałoby na ziemi, pod wpływem kolejnych wstrząsów. Pod swoimi
dłoniami czuł, jak bardzo jej mięśnie napięły się przed czymś, co było dla
niego jedynie zagadką. Nie miał najmniejszego pojęcia, co w przeciągu tak
krótkiej chwili mogło spowodować taką sytuację, ale to nie wyglądało na nic
dobrego.
Zaczęła szarpać się pod jego uściskiem, próbując się z niego
wyswobodzić. Severus przytrzymał jedną ręką jej klatkę piersiową, a drugą ręką
jej prawą nogę, znajdującą się przy oparciu kanapy, unieruchamiając całe jej
ciało.
Jednak, gdy po kilku minutach drgawki wciąż nie
przechodziły, a mięśnie wciąż się nie rozluźniały wiedział, że musi działać,
mimo niepożądanych skutków, które mogły wystąpić. Było ryzyko… Zawsze było
ryzyko.
Zsunął rękę, którą przytrzymywał jej nogę i zaczął wyciągać
wszystkie eliksiry jakie miał z płaszcza na stolik, który znajdował się obok
niego. Pomimo, że podanie któregokolwiek z nich, jakby nie patrzeć, w takim
stanie było prawie że niemożliwe, to było to jedyne wyjście, jakie mu
pozostało, no chyba, że oczekiwanie na cud miał brać pod uwagę. Mimowolnie
prychnął. Musiał natychmiast działać – co by nie było. Najpierw to, a potem
dowie się wszystkiego, czego będzie chciał. Bez wykrętów i wymówek. Przecież, z
jakiejkolwiek strony by na to nie spojrzeć, uratuje jej życie i zmniejszy jej
cierpienie. Jak to mówią – „coś za coś”, a on w tej chwili idealnie wiedział,
czego oczekuje. Uśmiechnął się chytrze pod nosem.
Przy pomocy zębów sprawnie otworzył buteleczki, które miały
za zadanie rozluźnić mięśnie i zwalczyć w jakimś stopniu ból, który był tego
wszystkiego skutkiem. Teraz zostało mu tylko wlać do jej ust jak największą
ilość eliksirów i uważać, by samoczynnie się tym nie udławiła, jak przystało na
Gryfonkę.
Przybliżył się do przodu, w stronę jej głowy, i zamienił
rękę, którą przytrzymywał jej ciało, by mieć łatwiejszy dostęp do jej buzi.
Przesunął swoją dłoń na jej kark i lekko odchylił głowę, by bezproblemowo ją
napoić, a gdy już wszystko poszło po jego myśli i miał nadzieję, że powróci do
normy, by ponownie mógł na nią nawrzeszczeć za tak bardzo nieodpowiedzialne
zadanie i zapytać się za kogo się ona, do diabła, uważa, nic się nie zmieniło.
Odsunął się od kanapy, jednak nawet z tej pozycji nie
widział poprawy, a raczej sytuacja dziejąca się na jego oczach wydawała się być
jeszcze gorsza.
Myślał, że eliksiry wszystko załatwią, czy też raczej, że
miały wszystko załatwić. Przecież, do cholery, na coś były stworzone! A jeśli
się nie mylił to właśnie między innymi na takie okazje.
Do jasnej ciasnej, przecież Czarny Pan powiedział mu, by ją
uleczył! U–le–czył! Do diabła, jedno słowo, które jednoznacznie wskazywało na
to, że miał JĄ przywrócić do poprzedniego stanu, w którym biadoliła i pchała
się wszędzie tam, gdzie nie była mile widziana. Czy wykonanie tej, jakże
kolorowej prośby miało być, do cholery, aż tak trudne? W ogóle trudne?! Na
Slytherina, przecież tu chodziło o ocucenie, o danie kilku eliksirów, po których
poczułaby się jak nowonarodzona, nie zaprzątałaby mu głowy i zwinęłaby się stąd
jak najszybciej, a nie o ożywienie ze zmarłych! Sarknął. W ogóle, na cholerę mu
to wszystko?! I gdyby zapewne nie rozkazy Czarnego Pana, już dawno zwinąłby się
stąd i komuś innemu wcisnął by tę robotę. Jeżeli miałby podać jej tylko jakieś
eliksiry, po których cudownie wróciłaby do świata żywych, to nie ma jeszcze
większego problemu, jakby się ktoś jeszcze uparł, jednak jeśli miał być niańką
na pełen etat i warować przy niej, Granger, aż w końcu łaskawie się obudzi, to
było to ponad wszystko. To nie była zabawa dla niego.
Jednym ruchem zgarnął pełne buteleczki z powrotem do
płaszcza i nie zwracając uwagi na szamotaninę Granger z niewidzialnymi
stworami, ruszył odstawić eliksiry. Miał dość wyciągania wszystkich z tarapatów
i braku możliwości prawdziwego odpoczynku chociaż raz, jeden cholerny raz.
Naprawdę, czy aż tak wiele wymagał? By przynajmniej raz naprawdę zebrać siły,
by dalej robić to, co mu kazali? Czy robienie raz za razem cholernych eliksirów
zleconych przez Dumbledore’a i stawianie się co chwila przed Czarnym Panem, by
albo zostać potraktowanym klątwami torturującymi, albo napaść po raz enty na
jakąś wioskę i pobawić się w cholernie szczęśliwego, seryjnego mordercę musiało
być aż tak wymagające? I czy musiało, do cholery, zabierać cały jego czas za
dnia i nocą, by nawet nie mógł przespać więcej niż trzech pieprzonych godzin?
Do cholery jasnej! Gdzie ten cudowny podział na obowiązki, który zawsze
serwował mu przed nosem sam wielki Dumbledore?! Gdzie, do cholery, gdzie? Bo on
na pewno nie był wzięty pod uwagę, gdy te właśnie słowa opuszczały jego usta.
Był wkurzony. A niby jak miał się czuć, gdy nie mógł
normalnie wypocząć, tylko miał co chwila zajmować się tym, co mu nakazali? Zrób
to, zrób tamto, choć tutaj, choć tam, może tak potorturuj kogoś, no a może my
tak ciebie potorturtujemy. I tak w kółko. Miał dość. Szczerze i dobitnie.
Oczywiście nie mógł z niczego zrezygnować, bo skończyłoby się to szybciej, niż
by się to w ogóle zaczęło, ale przynajmniej teraz chciał odpuścić. Przynajmniej
jeden raz chciał zostawić wszystko w cholerę, gdy wiedział, że i tak nie jest w
stanie zrobić nic, co by pomogło.
Sapnął ciężko i z roztargnieniem zaczął układać z powrotem
flakoniki na swoich docelowych miejscach, uderzając nieco zbyt mocniej, niż
było to naprawdę konieczne.
Miał poważny problem z podjęciem decyzji, jak powinien
postąpić. Mógł w spokoju przejść się do swojej sypialni, porzucając za sobą
wszystkie myśli i w końcu przynajmniej spróbować wypocząć, albo zrobić to, co
właśnie przed chwilą tak odrzucał: warować przy Granger i dopełnić obowiązku
narzuconego przez Czarnego Pana. Trudny wybór. Jeśli miał wybierać pomiędzy
spaniem a niańczeniem Granger, bez chwili zastanowienia wybrałby tą pierwszą
opcję, jednak gdy dochodził do tego rozkaz Lorda, to już sam nie wiedział, jak
postąpić, by wywinąć się z tego czystą ręką.
Mimo wszystko ruszył w kierunku swojej sypialni, ignorując
jęczenia dochodzące od strony kanapy. Rzucił na łóżko pelerynę i zaczął
rozpinać surdut, idąc do łazienki. Jedyne czego mu jeszcze nie zdołali zabrać,
to były kąpiele, które relaksowały, przynajmniej chwilowo.
Z rozmachem otworzył drzwi i włączył wodę, by zagłuszyć
odgłosy dochodzące z drugiego pokoju, a także głosy w swojej głowie, które
chyba miały za zadanie jedynie przysporzyć mu dodatkowych problemów, a nie
rozwiązać już te, które istniały. No, bo jakby nie patrzeć, kto, do cholery, z
własnej, nieprzymuszonej woli rzucałby się w ramiona Czarnego Pana, a do tego –
jak z tego wnioskował – próbował konkurować z nim? Oczywiście nie
wliczając niego. Obierając za cel średniej postury kujonkę, która od chwili
poczęcia uważała się za najmądrzejszą osobę świata, najbardziej przyzwoitą,
przestrzegającą zasad, humanitarną i nie walczącą nigdy cięższymi zaklęciami,
niż Drętwota. Na Slytherina! Myśląc o tym, mógł się jedynie śmiać – i to
desperacko.
Wszedł pod prysznic i pozwolił, by zimna woda spływała po
jego ciele.
Pozwolił sobie na głębokie westchnięcie.
Brakowało mu tego. Tego spokoju, gdy mógł siedzieć i jedynie
rozmyślać. W takich chwilach nie musiał się niczym przejmować, niepokoić, ani
nie ratować po raz kolejny czyjegoś życia. Właśnie takich chwil najbardziej mu
brakowało. Sapnął. Jednak wiedział, że szybko się tego nie doczeka.
Zakręcił kurki od prysznica i wyszedł na zimne kafelki,
które ozdabiały łazienkę, pozwalając, by woda z jego ciała skapywała na nią bez
żadnych oporów. Zadowalał się ciszą, która go ogarnęła. Dzięki niej chociaż na
chwilę ponownie poczuł się tak, jakby znajdował się w swoich komnatach
samotnie.
Założył na siebie białą koszulę i luźne spodnie, które
służyły mu za piżamę i wyszedł z łazienki. Miał zamiar jeszcze tylko spojrzeć,
co z Granger, a następnie oddać w objęcia Morfeusza.
Wszedł niespiesznie do salonu, będąc przekonanym, że jego
uczennica zasnęła, albo też eliksiry w końcu zaczęły działać, jednak widok,
który zastał jedynie wzbudził w nim myśli, które starał się tak dokładnie
wyciszyć.
Granger miała kolejny atak. A może był to ten sam… Nie potrafił
tego stwierdzić. Wiedział jedynie, że w tej chwili nie jest już w stanie nic
więcej zrobić.
Przykrył ją kocem i ruszył do swojej sypialni, zostawiając
lekko uchylone drzwi na nie więcej niż kilka centymetrów.
~*~*~*~
Nie wiedziała, co się dzieje. Z każdej możliwej strony
atakował ją coraz to silniejszy ból. Nie mogła określić, co to dokładnie było,
czy też raczej, nie była już nawet w stanie dokonać jakiejkolwiek selekcji.
Czuła, jakby mijały godziny, ale nikt i nic nie przynosiło
jej ukojenia… nie tak jak zwykle.
Wiedziała, że to się nie dzieje naprawdę, jednak ta
informacja w żadnym wypadku nie pomagała jej zwalczyć cierpienia, którym była
karmiona. Nic nie odbywało się w taki sposób, jaki mogłaby sobie wyobrazić z
punktu widzenia trzeciej osoby. Nie mogła tutaj niczego kontrolować, nawet
jeśli wiedziała, że żadne z tych wydarzeń nie trwa w rzeczywistym świecie. To
nie pomagało. Nie była kontrolerem, ale zwykłą zabawką, która robiła za
atrakcję. Zabawką w rękach maniaka, który z radością bawił się nią, jak
szmacianą lalką.
Mogła jedynie obstawiać, kto posunąłby się na tyle daleko, i
kto miał na tyle dużo siły magicznej i psychicznej, by tak postąpić. Kręg
zawężał się już tak naprawdę, gdy brała te kryteria pod uwagę. Mógł być to w
swojej własnej osobie Lord Voldemort, albo któryś z jego oddanych sługusów,
którzy dostali takie zadanie, no albo po prostu znudziło im się w tym ich
monotonnym życiu i stwierdzili, że się trochę rozerwą.
Tak, czy siak, była pewna, że do uzyskania takiego efektu
było potrzeba więcej niż jednego czarnomagicznego zaklęcia, które ktoś
precyzyjnie i z wprawą na nią rzucił, a do tego w nieznanym jej czasie. Do tego
konieczne było posiadanie sporego doświadczenia i umiejętności – nie
oszczędzając skromności.
Wstała z kolan i próbowała cokolwiek zobaczyć w ciemności,
która ją ogarniała, jednak bezskutecznie. Wszystko wokół było pogrążone w
ciszy. Okropnej, przytłaczającej ciszy, która wisiała w powietrzu.
Nim zdążyła zrobić jakikolwiek inny ruch została
potraktowana Crucio i upadła na ziemię w okropnej agonii. To nie było zaklęcie,
które znała, i którego efekt nie był jej obcy, ale jakby odświeżona i dwa razy
bardziej umocniona wersja, przed którą nawet w minimalnym stopniu nie potrafiła
się bronić. Była bezradna – w najmniejszym calu znaczenia tego słowa.
Jej krzyk niósł się echem i przecinał na wskroś ciszę. Nigdy
w dotychczasowym życiu nie doświadczyła większego i okropniejszego bólu, niż
ten, który w tej chwili ją dotykał. Nie mogła jedynie wciąż dojść do sensu
całej aranżacji tego wydarzenia. Nie mogła pojąć, czemu to po raz kolejny
przytrafiało się właśnie jej. Czy tak właśnie dalej miało wyglądać jej życie?
Dzień w dzień w bólu, będąc czyjąś ofiarą?
Po kilku minutach, które zdawały się ciągnąć w
nieskończoność zaklęcie zostało z niej zdjęte. Oddychała ciężko i płytko, będąc
wyczerpaną, jak jeszcze nigdy. Wciąż nie mogła uwierzyć, że tutaj tkwiła
uwięziona i nic nie wskazywało na to, by miała powrócić szybko do
rzeczywistości. To wszystko było dla niej jedną, cholerną zagadką, której –
pomimo, że się starała – nie potrafiła rozwiązać.
– A więc po raz kolejny się spotykamy. – Usłyszała męski
głos, który zdawał się nadchodzić z każdej możliwej strony. Otaczać ją.
– Kim ty, do cholery, jesteś?! – krzyknęła w mrok.
Nie doczekała się odpowiedzi, za to poczuła rzuconego na
siebie łamacza kości i zaklęcie tnące, które tylko wywołały kolejną dawkę
niemiłosiernego bólu i jej wrzask.
– Czego chcesz? – spytała cicho, prawie że niezdolna, by
cokolwiek z siebie wydusić.
– Tego, na co zasługujesz. – Zaśmiał się szaleńczo i nim
zdążyła otworzyć usta przez jej ciało przetoczyła się następna fala
czarnomagicznych zaklęć, pod którymi wiła się w agonii i krzyczała na cały
głos. – Chcę byś cierpiała tak, jak ja cierpiałem. Byś błagała mnie o śmierć.
Hermiona zdawała się słyszeć ostatnie słowa, jakby zza mgły
i bólu, który ją ogarniał. Nie była już w stanie sprawnie myśleć i nawet
próbować myśleć o tym, co do niej powiedział. W tym momencie nie wiedziała już
czy wolałaby w tej chwili zginąć, czy by czary zostały z niej zdjęte. Nic nie
zdawało się być godną uwagi alternatywą, którą mogłaby wybrać.
Śmierć zawsze uważała za coś, co przynosiło ukojenie. Jakby
nie spojrzeć, była nim, jednak dla niej nigdy nie było to czymś złym, karą.
Faktem było, że kiedyś wszyscy umrą, niezależnie od okoliczności i temu nie
dało się zaprzeczyć. Ludzie najzwyczajniej bali się śmierci. Bali się, bo nie
mieli pojęcia, co po niej jest, czy cokolwiek jest. Nie chcieli, by się
okazało, że po prostu raz na zawsze odchodzili z świata żywych, a za nim już
nic nie było, zero. Żadnych bram anielskich, żadnego nieba, piekła, czyśćca.
Nic. To dlatego ludzie chcieli wywinąć się śmierci, uciec przed nią jak
najdalej, jednak byli też tacy, którzy potrzebowali jej. Potrzebowali jej
zbawiennego działania. Była dla nich jak ukojenie, jak wieczny sen, w którym
nie musieli cierpieć, w którym nie musieli żałować. Dla nich nie liczyło się
to, co będzie potem. „Potem” mogła być pustka. Ważne było tylko to, by odciąć
się od cierpienia, od bólu, który nękał ich co dnia. Rozumiała to. Wielu ludzi
popełniało samobójstwo, – a w dużym procencie czarodzieje – którzy nie mogli
wytrzymać ani psychicznie, ani fizycznie. Nie uważała ich za tchórzy. Trzeba
było wykazać się naprawdę dużą odwagą, by posunąć się do takiego czynu i to nie
pochopnie, impulsywnie, ale po wielogodzinnych przemyśleniach i o własnej woli,
mając niepodważalne argumenty na te czyn.
Dlatego właśnie nie potrafiła powiedzieć, co tak naprawdę by
wybrała, gdyby naprawdę musiała. W głębi duszy wiedziała, że śmierć nie byłaby
dla niej dobrym posunięciem, nawet jeśli po tak dużej dawce bólu, jednak gdyby
miała mówić szczerze, to bałaby się ciągłego życia w cierpieniu, które nie
odchodzi, nawet po zdjęciu czarów.
Nie chciała w tej chwili umierać. Wiedziała, że teraz ma
misję do wykonania, że nikt nie odwali za nią roboty, której sama się podjęła,
że nikt nawet nie może o tym wszystkim wiedzieć. Dlatego pewnie gdyby w tej
chwili ktoś zapytał się, jak by postąpiła, zapewne wybrałaby życie w bólu,
który nie odstępował jej na krok, ale z myślą, że robi właściwie. Z
przeczuciem, że tak powinna postąpić, by uratować przed śmiercią tych, których
zawsze kochała, i którzy w życiu się dla niej poświęcili. Wtedy mogłaby stracić
życie. Za nich.
Teraz musiała wziąć się w garść. Nie poddawać się. Walczyć.
Wzięła głęboki wdech i podparła się przedramionami o mokrą
ziemię, próbując przesunąć
się na plecach. Chociaż odrobinę się ruszyć.
– Gdzie się pani wybiera, panno Granger? – spytał kpiąco.
Słyszała kroki, które kierowały się w jej stronę, jednak tak samo, jak i z
głosem, nie mogła ustalić, z której strony dokładnie pochodzi odgłos.
Dźwięki przez niego wydawane otaczały ją i atakowały, nie
dając nawet chwili wytchnienia. Czuła się, jakby w głowie miała rój pszczół
psycho–zabójców, które latały jak opętane z bronią atomową zamiast żądła.
Doprawdy, pięknie.
– Na przechadzkę, a co, nie widać? – prychnęła kpiąco.
– Ha ha, widzę, że się pośmialiśmy. Doprawdy obłędne
poczucie humoru – zawtórował.
– Dziękuję bardzo, że przynajmniej je doceniłeś, ściągając
mnie tutaj. Widzę, że reguły etyki i klasy masz do perfekcji opanowane. Chwała
Merlinowi przynajmniej za to! – krzyknęła z największym entuzjazmem, jaki
potrafiła z siebie w tym momencie wykrzesać, co niestety zakończyło się dla
niej chrapliwym kaszlem. – Wybacz, ale ostatnio coś się rozkładam, to chyba
przez te wiatry – sarknęła.
– Radziłby się z tym udać do specjalisty.
– O tak! Z pewnością, zaraz po tym, jak wrócę do
rzeczywistości, to się do niego wybiorę. – Jej głos aż ociekał sarkazmem, ale w
tym momencie albo mogła kontynuować tą kretyńską wymianę zdań i przeciągać to,
jak najdłużej się dało, albo wydać na siebie wyrok śmierci.
– Pozwól, że ci pomogę w tej sprawie własnoręcznie.
– Nie sądzę, by był to dobry pomysł. W każdym razie, nie
widziałam nawet twojej twarzy, a co dopiero tytułu, który mógłby choć w jakimś
stopniu udowodnić, że masz przynajmniej minimalne powiązanie z lekarzami.
– Nie mam – sarknął.
– No więc właśnie! Sprawa rozwiązana – żachnęła się, będąc
coraz bardziej poddenerwowaną, planem, który tworzył się w głowie jej oprawcy. –
A wracając do głównego wątku, jeśli byłbyś tak miły i odstawił mnie w rzeczywistość,
naprawdę byłabym wdzięczna. Mam jeszcze masę spraw do załatwienia. – Spróbowała
podejść go łagodnie z drugiej strony.
– Wcale nie jestem miły. – Zaśmiał się histerycznie, jakby
chciał podkreślić swoje słowa.
No to kurewsko cudownie, jakby to była jakaś pieprzona
zagadka, warknęła w myślach i spróbowała chociaż w jakimś procencie zrelaksować
ciało, przed zaklęciami, które – tak, jak przypuszczała – zaczęły zatapiać się
w jej ciele, przynosząc to, co zwykły przynosić za sobą czarnomagiczne czary –
ból, cierpienie, nienawiść, i jeszcze większy ból.
~*~*~*~
Z – jak zwykle – płytkiego snu wyrwał Snape’a krzyk
dobiegający z jego własnego salonu.
Spojrzał na zegarek, który wskazywał na czwartą nad ranem i
od razu zerwał się z łóżka. Zamaszystym ruchem otworzył drzwi, wyciągając przed
siebie różdżkę. Jednak w pomieszczeniu nie znajdował się nikt z grupy
osób, która chciałaby jego śmierci, i która pofatygowałaby się we własnej osobie,
by go odwiedzić – choć jeśli miał być szczery, to w jakimś wielkim stopniu nie
przeszkodziłby mu taki obrót sytuacji – w każdym razie rzuciłby dwa zaklęcia i
byłoby po sprawie. Zamiast potencjalnego zabójcy jego wzrok przykuł ruch na
kanapie. Jednym machnięciem różdżki zapalił świece, a jego oczom ukazała się
Granger, która miała jeszcze większy atak, niż przez ten cały czas, od kiedy ją
tu sprowadził.
Severus zniknął w swojej biblioteczce, przeszukując każdego
rodzaju księgi, które mogłyby w jakimkolwiek stopniu pomóc w sytuacji, która
nastała. Jednak nawet po kilku minutach, wciąż tkwił bez odpowiedzi na pytania,
które kłębiły się w jego głowie.
Ruszył ponownie do składziku, by wyciągnąć te same mikstury,
które jeszcze kilka godzin temu chował na półki i szybkim krokiem wrócił
z powrotem do po salonu.
Porozstawiał eliksiry na stoliczku i mimochodem rozpalił
ogień w kominku.
Stan dziewczyny wciąż się nie zmieniał. Widział, jak zaciska
ręce na kocu, który wczoraj jej przyniósł, jak kropelki potu tworzyły się na
jej czole i spływały po skroniach, jedna po drugiej, jak mocno napięte były jej
mięśnie na całym ciele.
Podał jej eliksir rozluźniający mięśnie, przeciwbólowy, a
następnie rozbudzający, – często stosowany przy utracie przytomności – jednak
żaden z nich nie zareagował na nią w znaczącym stopniu i nie widać było, by
nastąpiła jakakolwiek poprawa.
Usiadł na krześle znajdującym się naprzeciwko kanapy i
założył ręce na kolanach.
Musiało być przecież jakieś wyjście. Nie chciał o tej porze
zrywać wszystkich na nogi, by i tak zastanawiali się do rana – a może i dłużej –
co się stało Granger. No, a do tego przecież sam chciał ją rozgryźć i
rozwikłać, co knuje – a było to mniej możliwe, przy wszystkich możliwych
osobach, które kręciłyby się po jego komnatach i prowadziłyby dochodzenie.
Kolejnym powodem, dla której wolałby nie ryzykować, była Wieczysta Przysięga. I
może nie była dla niego całkiem zrozumiałym wyjściem, ale zgodził się na nią i
do końca nie wiedział, czy wyjawienie tego wydarzenia nie naruszałoby jej w
żadnym stopniu. Na Slytherina, chyba od razu powinien był się domagać
instrukcji, która zawierałaby, jak może postępować w określonej sytuacji.
No, a biorąc to wszystko pod uwagę, to jeśli nie chciał
wszystkiego ostentacyjnie spieprzyć, to należałoby poszperać w
czarnomagicznych księgach, w których z racji wielkiej mocy wolał się nie
zagłębiać. Oczywiście mógł normalnie je czytać, jednak niektóre z nich
zawierały w sobie tak wielki ogrom czarnej magii, że nawet jemu – gdy wciągnął
się w czytanie – z trudem było się od nich od ciągnąć i często w takich
momentach przemawiał do niego Zew Krwi, który miał w sobie od kiedy został
Śmierciożercą. Oczywiście nauczył się z nim walczyć i wyswobadzać się z jego
szponów, jednak w takich chwilach potrafiło być jeszcze trudniej, niż wtedy,
kiedy walczył. Gdy atakował wyczuwał, gdy przez jego ciało przestawały
przechodzić jego własne myśli, a nie zastępował je wewnętrzny głos,
namawiający, by posunął się jeszcze dalej. Wtedy jednak walczył. Mógł walczyć.
Jeśli jednak chodziło o księgi, to nie było tak łatwo. W
czasie, gdy czytałeś Zew przesuwał się powolnie po twoim ciele, atakował
znienacka, w chwili, w której byłeś czymś najbardziej zainteresowany,
zafascynowany i nie zwracałeś najmniejszej uwagi na to, co dzieje się wokół
ciebie, a także we wnętrzu. Następnie Zew zaczynał przemawiać przez ciebie, z
początku podkładając niewinne myśli, aż z kolejnymi robiły się one coraz to
bardziej natarczywe i pewne. Wtedy z reguły było już za późno, by cokolwiek
zdziałać. W takich momentach przestawałeś już do końca książki myśleć w swoim
imieniu i podejmować jakichkolwiek decyzji. Oczywiście, to wszystko działo się
na tyle precyzyjnie i perfekcyjnie, by wyszło, że ty, jako osoba, sam chciałeś
to zrobić, z własnej nieprzymuszonej woli – tak, byś się nie domyślił i nie
próbował z tym nawet walczyć.
Na takiej zasadzie to wszystko się odbywało.
Szybko podniósł się z fotela i ruszył do swojej sypialni ,
jedynie by zgarnąć z krzesła koszulę, a na nią jednym machnięciem zarzucić
pelerynę. Pospiesznym krokiem wyszedł z pomieszczenia, odruchowo zakładając na
drzwi zaklęcia ochraniające i ruszył do salonu. Ruchem różdżki zgasił wszystkie
świecie i ponownie przykrył Granger kocem, który z siebie skopała, a teraz
leżał na podłoże.
Nie czuł się zbytnio komfortowo w całej tej sytuacji, pomimo
że w jakimś stopniu to wszystko go, do cholery, intrygowało.
Założył na swoje komnaty najmocniejsze zaklęcia, które
potrafiłby złamać jedynie wybitny mag (czytaj: tylko on) i ruszył dziarskim
krokiem do biblioteki, która o tej porze jedynie mogła być sanktuarium dla
niewyżytych seksualnie szczurów, które pragnęły powiększyć swoją populację w
zamku, i które zapewne, przyjdzie mu po raz kolejny przepędzać – bo oczywiście
szanowny Dumbledore, stary dropsoholik, miłośnik wszystkiego, co potrafi
oddychać (no, czy też przechodzi przez proces twórczej fotosyntezy – dla
niego to i tak jeden kij), niewyżyty, obleśny zboczeniec (naprawdę, spędził z
nim większą część swojego życia – przez którą nie tylko obdarzał jego pomysły
całkowitą dezaprobatą i głupotą – i jeżeli miałby być szczery, to nie był
dobry, czy też nawet przystępny pomysł by z nim pić, oj nie. Jego zboczenia i
podteksty, które widział wszędzie, gdzie ich nie było naprawdę nie działały
dobrze na psychikę, ooo nie, tym bardziej na zalaną w trupa w psychikę) w
każdym razie, nie pozwalał mu ich wytłuc. I nie, nie widział w tym żadnego
sensownego – bo logicznego nawet nie próbował szukać – wyjaśnienia (jeżeli
chciałby kto wiedzieć). I nie wiedział, co takiego miały wprowadzić w Hogwart
te małe, jadowite bestie, które tylko czekały, by zeżreć tymi swoimi wielkimi,
nieopiłowanymi zębiskami jakieś tomczysko, które znając jego szczęśliwe życie,
akurat byłoby mu potrzebne. I tak więc właśnie przez tego stukniętego pajaca,
którego nieszczęściem miał nazywać przełożonym po kątach zamku biegały
wściekłe, napalone stada tych małych, wstrętnych szczurów, które tylko czekały
na jakąś okazję, by zaatakować. I jakby na złość nie mógł na to nic poradzić,
by cichaczem się ich wyzbyć, bo zawsze gdzieś obok od razu pojawiał się cudowny
Dumbledore, który od razu niweczył jego plany. No, a jeśli o tym mowa, to miał
jakieś dziwne przeczucie, że on po prosu bezwstydnie je podglądał podczas ich
igraszek, które musiał przyznać, ale z pewnością wyglądały obrzydliwie.
Wzdrygnął się na samą myśl. Co do tego starca, to nie mógł –
tak naprawdę – sądzić jednoznacznie. Co prawda ostatnio strasznie go irytował,
a jego plany aż podnosiły mu ciśnienie krwi, ale jakby nie patrzeć nie zawsze
te jego wspaniałe pomysły tak wyglądały i przez to, co działo się teraz nie
mógł od tak po prostu skreślić tych lat, które przeżyli przed tą całą farsą, a
niektóre z nich były naprawdę udane (i przelane).
Stanął przed drzwiami od biblioteki i postanowił tymczasowo
pozostawić ten temat w spokoju. Z rozmachem otworzył drzwi, a swoje kroki od
razu skierował do Działu Zakazanego, gdzie zaczął intensywne przeszukiwania
czegokolwiek, co w tym momencie byłoby mu w stanie pomóc.
Gdy wychodził z sześcioma książkami pomniejszonymi za pomocą
czarów było już wpół do siódmej i miał ochotę za to kogoś udusić, a przy
niespełnieniu tego marzenia, przynajmniej wlepić jakąś porządną i wieeelką
karę, najlepiej jakiemuś nędznemu Gryfonowi, który szedłby teraz na jakieś
dodatkowe zajęcia.
Jednakże nawet i tego nie było mu dane zrobić, gdyż po
drodze do lochów nie napotkał ani jednej żywej, a nawet martwej duszy – co
jedynie jeszcze bardziej go rozzłościło.
Ze złym humorem, który z jednej chwili na kolejną powiększał
si dotarł pod swoje drzwi i ruszył do laboratorium, od razu z miejsca
przeklinając siebie, tę głupią Granger i wszystkich, którzy żyli na tej
cholernej planecie, a bowiem z kociołka, do którego miał bynajmniej jeszcze
kilka godzin temu dodać ostatnie składniki, które zapieczętowałyby eliksir i
dałyby mu wreszcie święty spokój, wylewała się na podłogę zielono–żółta,
pienista maź, która wyglądała jak jakiś udoskonalony, wstrętny kwas, który do
tego okropnie cuchnął. Zastanawiał się, jakie okazałyby się skutki, gdyby choć
troszeczkę podał go tej tak samo, wstrętnej Gryfonce, dzięki której nie leżał
właśnie w swoim ciepłym, zaścielonym aksamitną pościelą łóżku. Niestety jednak
długo nie mógł rozmyślać nad ewentualnym planem poczęstowania Granger tą
przerażająco piękną miksturą i skutkami ubocznymi, które mogłyby wystąpić –
jednak jakby co, to zawsze pamiętał przepis, by ponownie ją odtworzyć.
Jednym ruchem różdżki sprzątnął to coś, co zalegało na jego
podłodze i wyczyścił kociołek i stanowisko pracy, z boku rozkładając kolejny
palnik z kociołkiem, a następnie wziął się za ponowne wertowanie ksiąg i
przyrządzanie w jednym kotle mikstury, która jego zdaniem powinna była
ewidentnie pomóc, a w drugim kolejny raz tworzeniu eliksiru, który został mu
„zlecony” – prychnął na to stwierdzenie w myślach – a który dawno powinien mieć
już zrobiony.
W tym momencie cieszył się, że rok szkolny jeszcze się nie
zaczął i miał jeszcze trochę czasu aż to nastąpi. Chociaż wiedział, że jeśli
wszystko chce zachować w tajemnicy, albo też najmniejszej dyskrecji, na jaką w
tym momencie był stać, to albo musi wcisnąć jakiś kit całemu gangu Weasleyów,
albo też… albo też troszeczkę inaczej to rozegrać, bardziej po swojemu.
Kocham kocham kocham, roździał ZA-RĄ-BI-STY, czekam na kolejny i dla Cb dałam nazwe <3 My tu zawszę będziemy, zawszę czekamy z niecierpliwością
OdpowiedzUsuńKochanie doskonale rozumiem brak czasu :_: Weekend dla mnie jest wręcz błogosławieństwem... ;3 Omomomon *.* Długaśnie jak zawsze. Kocham Twoje opisy powalają wręcz a z jaką precyzją zostały napisane to tylko pozazdrościć ^^ Jedno słowo 'ból'. A Ty opisałaś to tak... że brak mi po prostu słów, robisz to świetnie :D Nie wiem czemu ale śmiałam się jak mysz do sera czytając o szczurach xd Było świetnie. Ciekawa jestem kiedy byłby pocałunek jakiś? *.* Wierz mi, ludzie czytają Twój blo. Tylko nie zawsze każdy chce komentować. Oni ty są, pamiętaj ;3 Bardzo Cię przepraszam, że tak krótko :_: Ledwo starcza mi na coś czas... rozdział czytałam po prostu na przerwach w szkole widząc i będąc świadoma tego, że w domu nie będę miała jak po prostu :c Chcę święta! Odpoczynek i w końcu normalny sen, a nie 6 godzinny :_:
OdpowiedzUsuńŚciskam, Jazz ♥
Obiecałam Ci ten komentarz, więc proszę bardzo c:
OdpowiedzUsuńTak jak już mówiłam, podoba mi się jak piszesz, świetnie wychodzą Ci opisy sytuacji i wszystko trzyma się.. hm, kupy XD Idzie Ci naprawdę dobrze i tak trzymaj, nie zatrzymuj się, nie miej wątpliwości i pisz jeszcze więcej! :3 Życzę Ci dużo weny c:
Genialne opisy!
OdpowiedzUsuńJak widzisz dawkuję sobie twoje opowiadanie :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAnubis, to wpis sprzed trzech lat, więc oczywiście, że moje rozdziały przybierały sinusoidalny format. Może i słabo mi idzie z dodawaniem rozdziałów systematycznie, ale trzymam się, żeby jednak historię dokończyć.
UsuńTwoje komentarze były dla mnie bardzo budujące i naprawdę się zawiodłam, że nie udało Ci się dobrnąć do przynajmniej jednego tekstu, który był z tego roku.
A żeby wyprostować czemu tak różnie pisałam, to mogę tylko powiedzieć, że spory wpływ miało na to czytanie książek i wchłanianie stylu coraz to różnych autorów. Z racji, że lubiłam dany styl to próbowałam chociaż w 1/30 mieć go u siebie (co jasna sprawa nie wychodziło tak, jak chciałam), a czasami pisałam inaczej nawet nieumyślnie.
Podejrzewam, że skoro się nie odezwałeś przez tyle czasu, to jedynie mogę podziękować za ślad pozostawiony po Tobie i dobre rady :))
xoxo