I oto, w końcu, przed Państwem rozdział! :D
Tak, tak krótszy, jednak po kryzysie z Weną nie chciałam już przeciągać, tylko jak najszybciej coś tutaj wrzucić. ~ Obiecuję, że kolejny będzie już dłuższy! ;*
Nie przeciągając chciałam jeszcze tylko podziękować anonimowi, który podniósł mnie na duchu i dał jakiegoś kopa, który uświadomił mnie, że jednak tu jesteście i wytrwale czekacie.
Mimo, że nie podpisałaś się chociażby pseudonimem wymyślonym naprędce, to chciałabym Ci dedykować ten rozdział c;
Czekam na Wasze opinie!
Ściskam! :*
Betowała Sky ;>
EDIT: Rozdział dedykowany NATIX! ♥
~ Jesteśmy marionetkami w rękach manipulatorów,
dla których dobro wyższe, to ich własne dobro. ~
Hermiona ledwo wyszła z kuchni na jeden z hogwarckich
korytarzy. Podróż kominkiem stokrotnie pogorszyła stan jej zdrowia. Rana na
nodze obficie krwawiła, a lepkość bandażu jedynie potwierdzała fakt, że na długo
jeszcze nie wystarczy i krew przecieknie na spodnie. A tego, jak na razie, nie
potrzebowała.
Czuła, jakby każdy cal jej ciała żył własnym życiem i
pulsował bólem coraz to większym i większym. Była na skraju wytrzymania. Każdy
ma swoje granice i ona przeczuwała, że właśnie dochodzi do swoich. Potrzebowała
eliksirów. Natychmiast. Czegokolwiek, co uwolniłoby ją od tego cholernie
piekącego bólu, który odczuwała przy każdym ruchu.
Kierowała się powolnie w stronę gabinetu profesora,
podtrzymując się jedną ręką ściany, a drugą trzymając za bok, który
niemiłosiernie bolał i zaczął krwawić. Było gorzej niż przypuszczała na
początku. Niektóre z ran zagoiły się idealnie za pomocą czarów i zostały po
nich jedynie jaśniejsze, cienkie blizny, ale te, które były zbyt głębokie, i
nie wiadomo jakim cudem nie chciały się wyleczyć, krwawiły jeszcze obficiej niż
po obudzeniu, a do tego szczypały, jakby jakiś psychiczny porąbaniec urządził
sobie tam zabawę z nożami i wbijał każdy po kolei.
Hermiona czuła, że dużo jej nie brakuje do swobodnego
osunięcia się na ziemię i zostawienia tego wszystkiego w cholerę, jednak jakaś
mała, niepozorna cząstka jej podświadomości ostro zaprzeczała takiemu rozwojowi
sytuacji. Wiedziała, że teraz nie jest dobry czas na poddawanie się, ale wszystko
nie szło po jej myśli. Draco się nie odzywał, a na Snape’a nie chciała nawet
liczyć. W ogóle, co on sobie pomyśli widząc ją w takim stanie! Nie, nie, nie,
to w żadnym wypadku nie powinno mieć miejsca! Nie powinna była nawet myśleć, by
udać się do jego gabinetu. Była śmieszna! I to jeszcze jak! Że też to wpadło
jej do głowy. Nie ma to jak ośmieszyć siebie i zdeptać swój honor. Nie była
jakimś marnym dzieciakiem, by iść po pomoc. A do tego do Snape’a! Ha! Wprost
śmieszne! Proszę was bardzo, co on by sobie pomyślał? Że mała dziewczynka ma
problem i przyszła, by pomógł jej go rozwiązać? I co, może by dał jej jeszcze
lizaka na pocieszenie? Takie żałosne, że aż śmieszne! Nie powinna była nawet
MYŚLEĆ o takim rozwiązaniu, a co dopiero działać impulsywnie i tutaj
przychodzić! Jaka ona była głupia, Merlinie!
Hermiona zatrzymała się przed schodami prowadzącymi do
lochów. Przecież fakt, że przyłączyła Snape'a do ich działalności nie oznaczał
od razu, że ma przychodzić jej z pomocą w każdej chwili, tak jak Draco. To nie
był on. Nie był jej nic winien. W ogóle. Więc nie powinna stwarzać okazji, by
mieć go na sumieniu i otwierać "Wielki Rachunek Pomocy". Nie,
serdecznie podziękuje za taką możliwość.
Sapnęła ciężko i ruszyła w powrotną stronę. Musiała się stąd
wydostać, nim będzie za późno. I nim ktokolwiek ją zobaczy. Natychmiast.
Z krwią kapiącą z boku małymi kroplami na posadzkę powolnie
przemieszczała się w stronę wyjścia. W tym momencie naprawdę żałowała, że nie
odwiedziła Dracona kilka dni temu i nie pogodziła się z nim. Mogłaby wtedy bez
problemu wysłać do niego patronusa, a teraz nie byłoby to w porządku –
przynajmniej dla niej.
Z trudem otworzyła drzwi wejściowe, opierając się na nich
całym ciałem. Chłodny wiatr uderzył ją w twarz, ale przyniósł ze sobą dawkę
ukojenia. Teraz musiała dostać się jak najdalej od zamku. Brama nie wchodziła w
grę, bo i tak nie miała wystarczająco dużo siły, by się teleportować do innego
miejsca. Błonia, pomimo że znajdowały się na dużej powierzchni, były – jakby
nie patrzeć – przejrzyste i łatwo można by było dopatrzeć się osoby, która się
na nich znajdowała – odpadały. Idąc dalej mogła wybrać tylko ostatnią opcję,
jaka jej została – Zakazany Las, miejsce, w którym tymczasowo nie powinna się
znajdować – nie z krwawiącymi ranami i bezbronna, bez siły, by rzucić któreś z
cięższych zaklęć, czy też raczej jakiekolwiek... No, ale co innego mogła w tej
chwili zrobić? Zamknęła za sobą furtkę, do której nie miała w tej chwili
żadnego dostępu, i która wydawała jej się jak na razie tylko od niej oddalać.
Za dużo emocji, za dużo emocji – powtarzała sobie pod nosem.
To wszystko było winą tych snów – a tak bynajmniej chcesz sobie
to tłumaczyć, szepnęła jej podświadomość. Nie. Stop. Tak właśnie było.
Dokładnie tak. WSZYSTKO było przez te cholerne koszmary i to właśnie one
sprawiły, że czuła tak intensywne emocje i postępowała tak bardzo impulsywnie.
Koniec, kropka.
Z wielkim trudem szła w stronę lasu, raz po raz upadając i
potykając się. Pogoda najwidoczniej postanowiła dzisiejszego dnia podzielić jej
los, bo niebo zachmurzyło się prawie na czarno, a w oddali słychać było odgłosy
zbliżającej się burzy. No cóż, jakby nie patrzeć było to lepsze od upału i
duchoty, nieprawda?
Dysząc ciężko z zarazem wysiłku, jak i bólu, usiadła pod
jednym z drzew znajdującym się trochę bardziej w głębi lasu. Miała całą
koszulkę poplamioną krwią, która również przeciekała z pomiędzy jej palców.
Noga szczypała, jakby ktoś co chwilę dotykał jej rany, a blizny, które miała –
mimo wszystko – zaleczone, zaczynały piec. Nie wiedziała, czemu to wszystko w
ogóle się dzieje, ale czuła, że to dopiero początek tego, co ją czeka.
Resztkami sił przemieniła kamyk i patyk w bandaże, jednym
ruchem różdżki ciasno oplotła bok, a drugim nogę – tylko na tyle jej starczyło
energii. Prawa ręka bezwładnie opadła na ziemię, upuszczając różdżkę. Czuła,
jakby ubywało z niej całe życie, a ona powoli traciła świadomość, nie mając już
nawet siły, by utrzymać otwarte powieki. Nie wiedziała, czy to koniec jej
życia, czy tylko zapadnie w sen, albo też kolejny z koszmarów, ale nic ją to
teraz nie interesowało. Nie miała teraz na nic siły. Nawet na myślenie.
Była wykończona i gdy już miała pozwolić, by powieki opadły,
a sen zabrał ją daleko stąd poczuła nieziemski ból, który zdawał się rozrywać
ją na części. Jej krzyk przerwał ciszę, która panowała w lesie. Krzyczała z
intensywnego bólu, który odczuwała na każdej ranie, którą zdobyła kiedykolwiek
w swoim życiu. Czuła, jakby ktoś dodawał soli do otwartych ran i wbijał w nie
noże, i nawet w takiej sytuacji nie mogła powstrzymać się przed wyobrażeniem
maniaka ze swoim chorym uśmieszkiem, pochylającym się nad tymi właśnie ranami i
bawiącego się jej ciałem w najlepsze.
Blizny paliły jej skórę, jakby coś chciało się spod nich
wydostać. Pod paznokcie wbijały jej się małe igiełki drzew, które nieumyślnie
zbierała zaciskając mocno palce w ziemi.
Twarze osób przewijały jej się przed oczami. Błagała, by to
wszystko się skończyło. By przestali ją torturować. By zostawili ją w końcu w
spokoju. Na nic się to jednak zdało. Byli jakby głusi na jej wołanie, na jej
wołanie o pomoc.
Łzy leciały jej po policzkach, gdy z sekundę na sekundę ból
się powiększał.
Zaczął padać deszcz, który zamiast sprowadzić ukojenie,
sprowadził kolejną dawkę palącego bólu, zostawiając na skórze parzące krople,
które wnikały w jej skórę i zdawały się zostawiać na jej ciele czerwone blizny.
Hermiona myślała, że zwariuje. Nie wiedziała, co jest
prawdą, a co jej urojeniem, choć w męczarniach, które powiększały się z każdą
chwilą zatracała nawet zdolność stworzenia przynajmniej jednej sensownej myśli.
Chciała, by to się wreszcie skończyło. Chciała zapaść w sen
i w tym momencie mało obchodziło ją, czy miał być wieczny, czy tylko
tymczasowy, który przynajmniej teraz pozwoliłby jej zapomnieć o bólu.
Natychmiast poczuć ukojenie, które zabrałoby ją daleko stąd. Nie myśleć. Nie
czuć. Po prostu… odejść.
Wtedy zapadła cisza.
~*~*~*~
Severus pracował nad eliksirem, który mimo jego
wcześniejszych przekonań zajmował mu więcej czasu, niżby się spodziewał.
Zdziwieniem o tyle o ile był fakt, że Granger nie zakpiła sobie nawet z tej
wiadomości, choć przestrzegała, że nie będzie tak łatwo. Wtedy jej nie wierzył.
Choć istotnie, teraz też tak nie było i to nie tylko co do eliksiru, który jego
zdaniem za niedługi czas uwarzy. Był sceptycznie nastawiony do wszystkiego, co
mu przedstawiała, choć od ich ostatniej rozmowy nie wchodzili na ten grunt, a
ona podczas lekcji zachowywała się całkowicie odmiennie, niż tamtego
popołudnia. Jednak może po prostu wykazywało to, że nie była na tyle głupia, by
rządzić na nie swoim terytorium, co tylko działało na ich obustronną
korzyść.
Nie pytała go, w jakim stopniu posunął się w etapie
tworzenia eliksiru i nie wydawała mu żadnego innego polecenia, choć gdy tylko
poruszył temat Dracona i tego czemu jest nieobecny, zbyła go tym, że nie
powinien się tym interesować. Wtedy się wkurzył. Przecież był jego ojcem
chrzestnym, a do tego jej nauczycielem! Miał prawo o wszystkim wiedzieć! To
najwyraźniej wskazywało na to, że powinien stworzyć mu niezapowiedzianą wizytę
i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież nie mógł pozwolić, by
ta smarkula miała nad nim jakąkolwiek władzę! Co to, to nie! A już na pewno nie
w tym życiu.
Udało mu się już stworzyć stabilną bazę i teraz jedynie
zmieniał dawkowanie poszczególnych składników, tak by uzyskać spójną kompozycję,
która rozluźniałaby mięśnie bez zmian w układzie nerwowym i naruszania
krwiobiegu. Nie była to łatwa praca, a do tego wymagała absolutnej
perfekcyjności i stanowczości w ruchach, jednak nie można było powiedzieć, że
to zadanie było powyżej jego umiejętności. Na Slytherina, w swoim życiu robił
niejeden stokrotnie trudniejszy eliksir!
Pomimo, że Severus starał się, by składniki idealnie ze sobą
współgrały, to i tak jego intuicja podpowiadała mu, że powinien dodać do
eliksiru jeszcze jeden składnik, który wzmocniłby całą miksturę i prawidłowo
ukształtował eliksir, jednak w jego głowie nie mógł znaleźć niczego, co by się
właśnie nadawało.
Zmniejszył ogień pod kociołkiem i skierował swoje kroki w
stronę biblioteczki.
Przeglądał książki raz po raz, kładąc je z coraz to większą
niecierpliwością na stos, który się tworzył u jego stóp. To było wręcz
niedorzeczne, ale żaden ze składników nie spełniał jego wymagań i nie uczyniłby
eliksiru takim, jakiego potrzebował. W sumie mógł obyć się i bez niego, ale
wiedział, że ta sprawa nie da mu spokoju, dopóki nie odnajdzie tego, czego
szukał. Oznaczało to, że potrzebuje poszukać czegoś w bibliotece na Pokątnej, a
może także w aptece.
Zarzucił na siebie pelerynę i zerknął na zegar, po czym
przeniósł wzrok na eliksir. Miał teraz wolne dwie godziny, aż do dodania
ostatniego składnika w tej próbie mikstury. Nie było obaw, by się nie wyrobił
przez ten czas.
Wyszedł z komnat i zarzucił na drzwi zaklęcia obronne.
Severus stwierdził, że mając tyle czasu nie ma co się spieszyć, a w spokoju
dojść do bramy przejściami, których nie odwiedzał od czasu swoich szkolnych
lat.
Ruszył w przeciwnym kierunku niż zwykle, w głąb ciemnego
korytarza, który już od lat nie był wypełniony uczniami.
Severus rozmyślał nad tym wszystkim, co wydarzyło się w
ciągu tych kilku ostatnich tygodni. Szczerze mówiąc wolał się zająć tym niż
wspomnieniami z przeszłości, które zwykły odwiedzać go każdego wolnego
wieczora, który spędzał przy dobrej książce. O tamtym wołał zapomnieć.
Nie mógł zaprzeczyć, że kiedyś miał wielkie ambicje i plany, ale wybrał na
jedną z gorszych dróg na realizację ich. Może i był silniejszy i potężniejszy,
tak jak chciał, i tak jak przestrzegał te bachory, jednak przyniosło mu to
zadowolenie tylko na początku tej chorej służebnicy. Teraz jedynie mógł kląć na
siebie i wypominać jaki był głupi, by wpaść w takie bagno. Jednak, co
zrobić? Miał to, czego chciał i to, na co zasługiwał. Takie były realia.
Wyszedł na świeże powietrze i odetchnął głęboko. Nie
powinien rozdrapywać starych ran – wiedział o tym doskonale, jednak tylko to
tak naprawdę mu pozostało. Teraźniejszość była tak samo beznadziejna, jak
przeszłość i prawdę mówiąc był to jeden z nielicznych, mniejszych powodów,
dlaczego podjął się tego, by złożyć Wieczystą Przysięgę tej małolacie i odkryć,
o co w tym w ogóle chodzi.
Zarzucił kaptur na głowę i rzucił na siebie czar chroniący
przed zmoknięciem. Minusem mieszkania w lochach było jedynie to, że nie
wiedział, jaka pogoda jest na zewnątrz, tak jak teraz, gdy wciąż przypuszczał,
że niebo jest bezchmurnie, a lało jak z cebra.
Mgła, która się utworzyła całkowicie pochłaniała przestrzeń
dookoła niego. Pochylił głowę i schował ręce w kieszeniach płaszcza, kierując
się na skos w stronę bramy. Z takim tempem i brakiem ochoty na moknięcie, mógł
z całą pewnością stwierdzić, że zdąży załatwić wszystko raz-dwa.
Dotarłszy do bramy spojrzał za ramię, jednak jedynym, co
zobaczył, była wieża Hogwartu i ledwie widoczne ściany budynku. Jego domu.
~*~*~*~
Sklepy dzisiejszego dnia nie były zapchane, a wręcz można
było powiedzieć, że świeciło pustkami, jednak, jakby nie patrzeć, nie było w
tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że czarodzieje mieli bezsensowny
zwyczaj zjeżdżać się dopiero tuż przed rokiem szkolnym, by kupić potrzebne
rzeczy swoim dzieciom, a „przy okazji” także sobie, a do tego pogodę, która jak
na ten miesiąc była paskudna.
Severus wszedł do biblioteki i, jak to miał w zwyczaju, bez
przywitania ruszył w kierunku działu poświęconemu eliksirom. Większość z tych ksiąg
znał na pamięć, a inne były tak głupie, że aż nie chciało mu się ich
przeglądać, więc nie chcąc niepotrzebnie tracić czasu sortował jedynie te, w
których mógł napotkać się na jakąś ciekawostkę, która by mu pomogła, a przy
większym szczęściu na składnik, który idealnie odzwierciedlałby jego potrzeby.
Tym razem sortowanie ksiąg zajęło mu więcej czasu niżby się
tego spodziewał. Rezultaty w poszukiwaniach można było uznać za marne, bo
jedyna książka, która teoretycznie mogła mu pomóc zawierała jedynie kilkanaście
stron, a abstrakcyjnie kolorowa okładka jedynie – co prawdopodobnie mógł
przypuszczać – miała za zadanie odstraszyć potencjalnego czytelnika. Miał
jednak nadzieję – nie oszukujmy się jednak, nikłą – że chociaż w jakimś stopniu
pomoże mu ruszyć się z miejsca, w którym stał, i nasunie mu jakiekolwiek
pomysły w kierunku, w jakim miałby się poruszyć.
Severus pod sarkastycznym spojrzeniem kasjera zapłacił
należną sumę i nim zdążył usłyszeć od niego cokolwiek na temat jego zakupu
spojrzał na niego lodowato, co natychmiastowo zamknęło mężczyźnie buzię na
kłódkę.
Snape spojrzał na zegar znajdujący się przy jednym z
budynków i dochodząc do wniosku, że ma jeszcze sporo czasu, ruszył powolnym
krokiem w powrotną stronę.
Deszcz wciąż intensywnie padał, jednak nie sprawiało mu to
żadnego problemu, gdy miał narzucone na siebie czary, które chroniły jego
ubranie przed przemoknięciem. Dla niego deszcz miał dobre przesłanie i
działanie. Oczyszczał. Oczyszczał duszę, naturę, atmosferę międzyludzką.
Zabierał ze sobą negatywne emocji i dawał ukojenie, nadzieję. Niósł ze sobą
życie i przetrwanie. No, a przynajmniej takie było jego zdanie na ten temat.
Doszedł do wniosku, że może skorzystać z okazji i zajrzeć na
chwilę do baru. Nie chciał niczego konkretnego się napić. Chciał jedynie
posiedzieć chwilę w innym otoczeniu. Wchodząc do środka zajął jedno z miejsc
przy barze i zamówił wodę z cytryną. Tak samo szybko, jak się przed nim
pojawiła, tak samo i zniknęła.
Snape’owi wystarczyło tylko kilkanaście sekund, by z
najdogodniejszego miejsca tuż za Świńskim Łbem teleportować się do bramy
strzegącej Hogwart.
Mógł spokojnie stwierdzić, że poszło nawet szybciej i
łatwiej, niż przypuszczał i pomimo, że wciąż nie był do całego planu
przekonany, to jednak w tym momencie ciekawiło go, czy uda mu się uzyskać
efekt, na którym tak mu zależało i jakie ma być ogólne zastosowanie eliksiru.
Severus po raz pierwszy od dawna był tak zaabsorbowany, a
jego myśli nie były jedynie zajmowane przez wizje, które ukazywałyby kolejne
podpunkty stworzone przez Czarnego Pana w jego nie do końca jasnym planie i
domyślenia o tym, jakie posunięcie byłoby dla niego, czy też raczej dla
Dumbledore’a najlepsze.
Nie chodziło o to, że darzył starca nienawiścią, czy jakimś
podobnym do tego uczuciem. Tu chodziło o coś innego. Owszem okazał mu pomoc,
gdy błagał go o nią, jednak wywiózł go w pole. Nie interesowało go, co się z
nim takiego stanie, a tylko fakt, by mieć go w swoich szeregach, jako szpiega.
Złączonego przysięgą. Do śmierci.
To był jeden z powodów, dla którego nie mógł mu tego
wybaczyć, tego, co na nim wymusił, bez żadnej informacji, która odsunęłaby jego
impulsywny pomysł na bok, albo jedynie otrzeźwiłaby jego umysł choć na chwilę.
Nie chciał odsuwać tego pomysłu sprzed jego oczu, pchał go w przepaść, która nie
miała końca. I może nie powinien zwalać na niego całej tej winy, ale prawda
była taka, że Dumbledore przewidział taki obrót sytuacji i podstępnie go
wykorzystał dla własnego dobra, „dla większego dobra”. Prychnął. Jak zwykle
wykręcał się jednym, cholernym stwierdzeniem. Tylko tyle potrzebował, by
przekonać wszystkich wokół siebie do planu, jaki chciał wdrożyć w życie. Trzy,
pieprzone słowa. Bezwartościowe, jak czysta karta papieru.
Wkurzało go to. Jak cholera. Oni wszyscy byli tacy ślepi,
tacy głupi. Bez zastanowienia zgadzali się na wszystko, co postawił im pod nos.
Bez przemyśleń. Nie wierzyli, że Dumbledore mógłby zrobić coś, co zaszkodziłoby
im, a tym bardziej coś, co zagroziłoby ich życiu. Jednak nie tylko to trzymało
ich przy takim wyborze – oni po prostu nie chcieli uwierzyć w
coś innego, nie chcieli podważać jego decyzji teoriami, do
których doszli, czy też po prostu uważali, że pomimo wszystko tak właśnie powinni
byli postąpić. A na końcu mieć tylko nadzieję, że to
właśnie jego plan, pomimo liczny ofiar, wygra.
W cokolwiek by nie wierzyli, Severus mógł jedynie załamywać
ręce nad ich skrajną głupotą. To nie był jego obowiązek, by otwierać im oczy na
prawdę, która znajdowała się tuż przed nimi, która była na wyciągnięcie ręki.
Jeżeli oni sami nie chcieli nic zrobić w tym kierunku, on tak samo nie miał co
tracić swojego czasu, by próbować zmusić ich do myślenia i pokazać to, za czym
tak naprawdę stali, to, co popierali. To była ich decyzja. Jeśli nie próbowali
wcześniej dowiedzieć się czegokolwiek na ten temat, wskazywało to na to, że
później też się za to nie wezmą. Mogą jedynie mieć nadzieję, że przeżyją.
Prychnął. A raczej, że ich śmierć nie pójdzie na marne. Złudne nadzieje – jeśli
miał się na ten temat wypowiadać.
Severus przeszedł na drugą stronę, zamykając za sobą
dokładnie bramę.
Ogarnęła go cisza. Nieskazitelna, nienormalna, głęboka
cisza. Cisza przed burzą.
Zawiał chłodny wiatr, który jedynie podkreślił
nienaturalność całej sytuacji. Severus przyłożył rękę do swojego lewego
przedramienia i powoli podniósł rękaw płaszcza, jednak znak niczym niepokojącym
się nie wyróżniał, tak jak to obstawiał.
Snape zrobił krok w stronę zamku, a wtedy jak na zawołanie
wszystko zaczęło się dziać po kolei. Czarne chmury zebrały się nad niebem, z
dala zagrzmiało, silny wiatr się zerwał, a następnie stała się jeszcze jedna
rzecz, która całkowicie wmurowała go na moment w ziemię – usłyszał chrypliwy
krzyk, z dali lasu, który aż emanował bólem. W jednej chwili chciał ruszyć w
tamtą stronę, ale w tym samym czasie wydarzyło się coś, co niewątpliwie miało z
tym wszystkim związek – przenikliwie zapiekło go ramię.
Severus nie miał czasu, by ruszać w stronę Zakazanego Lasu,
jeśli nawet miałby tylko zobaczyć, co tak naprawdę się tam działo. Mógł jedynie
prosić Slytherina, by oszczędził go dzisiejszego dnia, w każdym podpunkcie,
który zaliczał się do tego stwierdzenia.
Ponownie przeszedł przez bramę i aportował się do
tymczasowego królestwa Czarnego Pana.
Dokładnie zamknął swój umysł i jednym ruchem otworzył
mosiężne drzwi, kierując się od razu do tronu Lorda i kłaniając się przed nim
nisko.
– Chciałeś mnie widzieć, Panie – powiedział potulnie.
– Ows–szem, S–severusie. Mam dla ciebie nietypowe zadanie. –
Uśmiechnął się paskudnie.
Snape podniósł natychmiastowo głowę do góry, jakby było to
coś wściekle interesującego. Jakoby jego pomysły nigdy nie były „nietypowe”.
Gdyby mógł, Severus dawno by już prychnął.
– Słucham cię, mój Panie.
– Powstań, Snape.
W jednej chwili wykonał jego polecenie, stając wyprostowanym
przed jego tronem, ustawionym kilka schodków wyżej od niego.
– Tak, Panie?
– S–severusie, jako jeden z moich najbardziej oddanych s–sług
masz udać się do Zakazanego Lasu i uleczyć s–szlamę, która tam się znajduje.
Wiem, że jako jedyny nie wykorzystasz okazji, by ją zgwałcić i zabić.
– Ale… Ale, Panie…? Szlamę? – spytał się z pełnym
obrzydzeniem i niedowierzeniem, którego nawet nie musiał udawać.
Czarny Pan zaśmiał się szaleńczo.
– Tak, Snape, dokładnie. S–szlamę. – Zarechotał. – Będzie mi
jeszcze potrzebna, S–severusie. A ś–śmierć, śmierć nie jest jej pisana szybka. –
Jego śmiech rozniósł się echem po całym pomieszczeniu.
Severus skłonił się nisko, nie będąc nawet przekonanym, czy
Czarny Pan go dostrzegł.
Nie wiedział, kto i dlaczego zaszedł mu tak głęboko pod
skórę, ale wiedział jedno: ta osoba – nie bawiąc się w potyczki słowne – miała
przejebane.
Po raz kolejny przeszedł przez bramę strzegącą Hogwartu i do
jego umysłu dotarła jedna wiadomość: jeżeli zaraz nie znajdzie się w swoich
komnatach jego eliksir pójdzie na marne i będzie musiał po raz kolejny tworzyć
go od podstaw. No, ale jakby nie patrzeć, mógł teraz jednak cieszyć się, że
miał idealnie wykonane notatki wraz ze swoimi przemyśleniami.
Westchnął ciężko i ruszył w stronę lasu, w którym swoją
drogą nie było słychać żadnego dźwięku, co w tym momencie nie było zbytnio
pozytywną wiadomością biorąc pod uwagę okoliczności. Aczkolwiek gdyby na to
spojrzeć z drugiej strony, dla osoby, która została właśnie oficjalnie spisana
na straty, byłoby o wiele lepiej, gdyby została pożarta przez jakieś magiczne
zwierzę. Przynajmniej nie odczuwałaby aż tak wielkiego bólu – wszystko miało
swoje pozytywne strony.
Jedna z jego niezaprzeczalnie niezbyt kolorowych wizji, które
ujawniały się po kolei w coraz to większych gromadach, w jego głowie właśnie
powolnie, w jego mniemaniu, stykała się z rzeczywistością. Konkretnie wtedy,
gdy zauważył szkolny krawat Gryffindoru, leżący na ziemi.
Wystarczyło tylko kilka kroków, by przekonał się, że prawdę
mówiąc mógł się spodziewać takiego obrotu sytuacji. I że widząc ciało Granger
osuniętej pod drzewem, nie powinien był się szczególnie dziwić. Ona ostatnio,
gdziekolwiek by nie spojrzał, znajdowała się siedząc w czymś po uszy. Nie mógł
sobie nawet wyobrazić, co takiego wymyśliła, że znalazła się w czołowej
dziesiątce na czarnej liście Czarnego Pana. A im więcej było takich przypadków,
tym bardziej był zainteresowany tym wszystkim, co próbowała ukryć przed
światem. Do tego dochodził jeszcze ostatni wers Wieczystej Przysięgi, który
tylko dolewał oliwy do ognia.
W cokolwiek by się teraz nie wkopała nie miał najmniejszej
ochoty bawić się w niańkę, na okrągło pocieszać i mówić, że wszystko
będzie dobrze. Dobre sobie. Co to, to nie. Od tego miała tego Weasley’a Lizusa
i Pottera Pusty-Łeb.
Nim zabrał zebrał jej rzeczy z trawy zdążył jeszcze tylko
zauważyć ślady krwi na jej boku i rany na rękach, a także palcach. Jednym
zaklęciem lewitował ją obok siebie i rzucił na nią zaklęcie Kameleona, mając
nadzieję, że pomimo wszystko ono nie wpłynie dodatkowo negatywnie na stan jej
zdrowia.
Teraz nie było mowy o tym, by wykręciła się jakimś niewinnym
stwierdzeniem. O nie. Odtąd musiał wiedzieć wszystko, co miało związek z nią i
z Czarnym Panem, czy tego chciała, czy nie.
Bardzo fajny rozdział :D Poprawił mi humor, a musisz wiedzieć że był beznadziejny -.- Świetnie opisałaś jej ból *.* Aż miałam ciary xD Gdy napisałaś o Voldemorcie to po prostu padłam o.O No nie mogłam uwierzyć, że to on maczał w tym swoje długaśne paluchy xD Ciekawa jestem jak Severus się dowie ^^
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo dużo weny :*
PS Zerknij też do mnie ;) http://dracoihermionasielofciajaxd.blogspot.com/
Pozdrawiam BellatriX ♥
Moja wina, tydzień leżał u mnie...
OdpowiedzUsuńPisałam już - coraz bardziej mnie intryguje! Nareszcie zdarzyło się coś, co pewnie przywiąże trochę Severusa do Hermiony, więc pisz dalej jak najszybciej!
Ściskam mocno i weny na kilogramy życzę :*
Super rozdział :-) Severus nie odpuści Hermionie :-) Nie mogę doczekać się następnego rozdziału ;-)
OdpowiedzUsuńFantastyczny!
OdpowiedzUsuńGenialny!
Czarujący!
Piękny!
Fenomenalny!
Uwielbiam tego bloga!
Tak bardzo ma oryginalny styl, że po prostu nie da się tego opisać słowami ! ♥
Jakim prawem piszesz tak świetnie, hmm? -.-
Zazdroszcę talentu! ♥
Tak lekko się czytało ten rozdział, że po prostu *.*
Czekam na nn i życzę WENY ;*
Pozdrawiam ♥
http://dramione-milosc-przez-glupote.blogspot.com/
(nowy rozdział :D )
Dziękuje, że wziełaś do Siebie, to co Ci napisałam, poczułam się wyrużniona xD, zmotywowałam Cię moim komentarzem, dałam Ci kopa, pamiętaj my Cię nigdy nieopóścimy, zawszę będziemy z tobą. A pozatym roździał zarąbisty, jak zawsze i się podopisałam na końcu "Natix" i dziękuje za dedykacjie <3
OdpowiedzUsuńNatix
Skarbie *.* Przepraszam, że dopiero teraz komentuje. Kiedy dodałaś rozdział w tym samym dniu trafiłam do Skrzydła Szpitalnego :_: Potem chodziłam i wciąż chodzę po Uzdrowicielach :c
OdpowiedzUsuńOpisy, opisy i jeszcze raz opisy! *.* Nadają wręcz szczypty magii w Twoim opowiadaniu! :3 Piszesz tak, że zapiera mi dech w piersiach! Wszystko przemyślane, jest po prostu cudownie ^.^ Akcja z każdym rozdziałem rozwija się ^.^ Nawet opis bólu Hermiony rozłożył mnie na łopatki xd Wykonałaś to perfekcyjnie! Stanęłaś na wysokości zadania ;** I co teraz? :_: Snape zacznie od nowa eliksir i zajmie się Hermioną... jejka po co ona Voldkowi? xd Tyle pytań zostało po tym cudownym rozdziale *.* A Jazz nie lubi, nie wiedzieć... ;/ Zdradź coś! ^.^
Czekam na NN kochana!
Jazz ♥
Kurde, Jazz ukradła mi komentarz ;__; JA chciałam się rozpisać na temat opisów a tu za przeproszeniem dupa. No DZIENKI JAZZIU ;___;
OdpowiedzUsuńHmm, co lubię? Lubię opisy jak Severus jest u Voldzia. Zawsze mnie śmieszą zdania typu "MÓJ W-WIERNY SS-SŁUGO" :D W tedy najłatwiej wyobrazić sobie takiego Voldzia z językiem węża i już jest klimacik :D
Reasumując- genialny rozdział. Ale u Ciebie to nowość.
ZAPRASZAM RÓWNIEŻ DO MNIE W WOLNEJ CHWILI :D
Kurcze, sorki za Capsa, ale się wcisnął a mi się już nie chce tego edytować Ta leniwość 8))))
Pozdrawiam!
Zlituj się nad biedną Hermioną! Jest już tak zmasakrowana, że dłużej chyba nie pociągnie :)
OdpowiedzUsuń